Krzysztof MAZUR: Wolność w czasach pandemii

Wolność w czasach pandemii

Photo of Krzysztof MAZUR

Krzysztof MAZUR

Politolog i filozof, doktor nauk humanistycznych, działacz polityczny. W latach 2007–2012 i 2015–2018 prezes Klubu Jagiellońskiego. Członek Rady Narodowego Centrum Badań i Rozwoju oraz Narodowej Rady Rozwoju przy prezydencie RP. W latach 2019–2020 podsekretarz stanu w Ministerstwie Rozwoju.

Ryc. Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Nie ulegajmy złudzeniu, że wolność to pojęcie z porządku filozoficznego, o którego barwy i cienie mogą spierać się akademicy. W pierwszej kolejności wolność to wyzwanie praktyczne. Pandemia przywróciła mu całą powagę – pisze Krzysztof MAZUR

.Rok temu, w marcu 2020 r., powoli oswajaliśmy się z myślą, że wirus to nie lokalna sprawa tego czy innego państwa, ale problem nas wszystkich; że cały świat za chwilę może stać się jedną wielką Lombardią. W tej atmosferze paniki zaczął mnie atakować kolega ze szkolnej ławy. Nie widziałem go pewnie od czasów studniówki, ale musiało do niego dotrzeć, że pracuję dla rządu. „Nie widzicie, co się dzieje? Zamykajcie wszystko!!!”. „Czesi to dobrze zorganizowany naród. U nich lockdown. A u nas?”. Gdy zamknęliśmy szkoły – pisał, że trzeba jeszcze zamknąć galerie handlowe. Gdy zamknęliśmy galerie handlowe – stwierdził, że jest dumny, bo wreszcie politycy stanęli na wysokości zadania.

Nie byłem bardzo zdziwiony, gdy po kilku tygodniach jego entuzjazm wyraźnie zaczął słabnąć. Kolega najpierw zaczął dopytywać, kiedy restrykcje zostaną zniesione. Później jego frustracja coraz bardziej zaczęła się wylewać na kanałach społecznościowych. A bliżej wyborów prezydenckich zupełnie już przesunął się na pozycje krytyka rządu, bo ten zabrał mu wolność. Ostatecznie przestał do mnie pisać.

W tej historii widzę głęboki, a przez to dużo ciekawszy mechanizm psychologiczny. Polega on mniej więcej na tym, że w sytuacji zagrożenia chcemy odseparować się od innych, bo stanowią oni dla nas niebezpieczeństwo. Wydaje nam się, że możemy zachować wolność jedynie wtedy, gdy zbudujemy wysoki mur odgradzający nas od reszty świata. Szybko jednak okazuje się, że życie za tym murem nie jest dla nas żadną wolnością, ale więzieniem. Strach o samych siebie schodzi na dalszy plan wobec dyskomfortu samotności. Przeanalizowanie tej ewolucji, którą w pewien sposób wszyscy przechodzimy w pandemii, stanowi ciekawy pretekst do rewizji naszych wyobrażeń na temat wolności.

Konsekwencje wolności negatywnej

.Jednym z klasycznych tekstów liberalnej kultury Zachodu na ten temat jest słynne przemówienie Isaiaha Berlina wygłoszone na Uniwersytecie Oksfordzkim przy okazji inauguracji roku akademickiego 1958. Świat ciągle lizał rany po dwóch wojnach światowych, niepewnie wsłuchując się w pomruki mogące zwiastować nadejście trzeciej z nich. „Nie było drugiego okresu w dziejach, w którym głoszone z fanatyzmem doktryny polityczne dokonały tak gwałtownych przeobrażeń”, nie bez patosu stwierdził Berlin. Mimo pesymizmu epoki jego przemówienie było pomyślane jako obrona wiary w wolność jednostki.

Zastosowane rozumowanie było stosunkowo proste. Skoro wydarzenia ostatnich dekad – podobnie zresztą jak cała historia ludzkości – przekonują, że ludzie różnią się co do wartości i celów życia, musimy porzucić wiarę w stworzenie jednej ogólnospołecznej doktryny, która będzie regulowała życie nas wszystkich. Porzućmy marzenia ideologów i dyktatorów wszelkiej maści. Jedyną gwarancją dla naszej wolności jest pluralizm społeczny oparty na wolności negatywnej.

Jak definiuje ją Berlin? Za sprawą prostego rozumowania: wolność negatywną wyznacza obszar, w którego granicach podmiot ma całkowitą swobodę bycia i działania wedle własnej woli, bez wtrącania się innych osób. Im taki obszar niewtrącania się w moje sprawy jest większy, tym większa jest moja osobista wolność. Szukając graficznego sposobu zobrazowania społeczeństwa ludzi wolnych wolnością negatywną, moglibyśmy narysować następujący rysunek.

Dopiero posłużenie się takim obrazem pozwala nam uchwycić ryzyko, które tkwi w tej szczytnej idei pozostawienia każdemu wyraźnej strefy osobistej wolności. Ryzykiem tym jest możliwość powstania społeczeństwa ludzkich monad. Wolność negatywna, zapewniając nam obszar nieingerencji z zewnątrz, odgradza nas równocześnie od reszty świata wysokim murem, skazując nas na samotność.

A co, jeśli ten rysunek to nie tylko obraz społeczeństwa liberalnego proponowany przez Isaiaha Berlina, ale także ilustracja ludzi zamkniętych w swoich domach w obawie przed pandemią? Taki właśnie paradoks przyszedł mi na myśl, gdy zauważyłem dziwną ewolucję poglądów (i emocji) mojego dawnego szkolnego kolegi. Pandemia to czas, gdy drugi człowiek, naruszający naszą fizyczną strefę komfortu („zachowuj dystans 1,5 metra!”), stanowi dla nas zagrożenie. By ochronić naszą wolność, musimy się od niego odgrodzić w bezpiecznej strefie naszej prywatności. To jednak wcale nie prowadzi nas do szczęścia.

Świat telekonferencji, kurierów, dowozów jedzenia pod dom, wolności od zatłoczonej komunikacji miejskiej czy nieznośnych żartów kolegów z biura powinien stanowić emanację ideału liberalnej wizji społeczeństwa ludzi wolnych od przykrej ingerencji innych. Tak jednak nie jest. Z biegiem kolejnych dni okazuje się, że wolimy wpuścić innych w strefę naszego komfortu – ryzykując własne zdrowie i życie! – bo samotność absolutnej wolności negatywnej jest dla nas nie do wytrzymania. Trzymając wszystkich na dystans, przestajemy być ludźmi.

Utylitaryzm, kantyzm, libertarianizm

.Pandemia uwypukliła zatem schizofreniczność naszych liberalnych pragnień. Chcemy być wolni od innych, a zarazem bardzo innych potrzebujemy. Chcemy sami stanowić o tym, kim jesteśmy, a zarazem potrzebujemy akceptującego spojrzenia drugiej osoby, by potwierdzić nasz wybór. Chcemy ciągle poszerzać obszar, w którego granicach nikt nam się nie będzie wtrącać, a zarazem odgradzając się murem od innych, coraz bardziej doświadczamy pustki. Tak bardzo chcemy być samotnymi wyspami, monadami, aż doświadczamy, jak bardzo takie życie jest nie do zniesienia.

Tak przedstawia się pandemiczne doświadczenie wolności w wymiarze indywidualnym. Równolegle toczyła się publiczna debata dotycząca zasady, na której powinny się oprzeć władze, konstruując swoją strategię walki z COVID-19. London School of Economics opublikowała ciekawy esej Gerarda Delanty’ego, w którym autor tworzy typologię filozoficznych pojęć służących do opisu tego problemu. Trzy wyróżnione przez niego podejścia wydają się najciekawsze.

Podejście pierwsze to utylitaryzm, który cechował Brytyjczyków w pierwszych tygodniach pandemii. To podejście zakłada, że władze publiczne nie powinny kierować się w swoich działaniach sentymentem związanym z cierpieniem jednostki, ale brać pod uwagę maksymalizację interesu zbiorowego (maximise the collective interest). „Zbiorowy interes polega na osiągnięciu odporności stadnej, nawet jeśli [po drodze – K.M.] znaczna liczba ludzi umrze”.

Szybko jednak stało się jasne, że takie podejście jest nie do utrzymania w demokracji opierającej się na codziennych moralnych wzburzeniach serwowanych nam przez media. Niepewny zakres śmiertelności, który z jednej strony jest efektem mutowania wirusa, a z drugiej nieznanego przecież poziomu społecznej tolerancji na informacje o kolejnych zgonach, kazał Brytyjczykom porzucić pierwotną strategię. Historia pewnie potoczyłaby się inaczej, gdyby angielski system zdrowia był w stanie zapewnić należytą ochronę zarażonym osobom. Tak jednak nie było. Doktrynę maksymalizacji interesu zbiorowego łatwiej było wyartykułować, niż następnie utrzymać wobec rosnącej paniki społecznej.

Drugie podejście Delanty nazywa kantyzmem. Miejsce nieuchwytnej kategorii dobra wspólnego zajmuje dużo bardziej konkretna idea godności jednostki. Takie podejście wobec wybuchu pandemii prezentował na przykład prominentny uczeń Immanuela Kanta – Jurgen Habermas. „Wysiłki państwa, aby uratować życie każdego człowieka, muszą mieć absolutny priorytet nad utylitarnym podejściem kładącym nacisk na ocenę kosztów ekonomicznych”. To dużo lepiej koresponduje z emocjami współczesnej demokracji. Decydenci polityczni na całym świecie mogli podjąć frazę Habermasa jako świetnie oddającą ich troskę i zaangażowanie. W praktyce i kantyzm pozostawia istotne wątpliwości. Doktryna moralnego obowiązku państwa, by ratować życie każdego człowieka, w okresie pandemii weryfikowana jest przez ograniczoną liczbę zasobów. Jak interpretować ją w praktyce, gdy dochodzi do dramatycznych wyborów związanych z ograniczoną liczbą łóżek i respiratorów? Czy wówczas nie okazuje się jednak, że musimy w jakiś sposób waloryzować ludzkie życie? Innym istotnym wyzwaniem jest pytanie, czy chodzi o „ratowanie każdego człowieka” w wymiarze wyłącznie biologicznym, czy też raczej powinniśmy brać pod uwagę także jego dobrostan psychologiczny, społeczny czy ekonomiczny. Okazuje się zatem, że moralnie wzniosła koncepcja Habermasa pozostawia nas z fundamentalnymi pytaniami bez odpowiedzi.

Wreszcie trzecia wyróżniona przez Delanty’ego koncepcja to libertarianizm. Podczas gdy utylitaryści kładą nacisk na dobro wspólne, a kantyści na godność jednostki, to libertarianie mówią przede wszystkim o wolności indywidualnej. Dla nich lockdown ograniczający obywatelskie prawa człowieka stanowi równie wielki problem, jak sama pandemia. W wersji skrajnej odrzucają oni jakiekolwiek restrykcje wprowadzane przez państwo. Delanty czyni libertarianom zarzut, że ich podejście jest skrajnie egoistyczne i nie ma w nim przestrzeni na wspólną walkę z pandemią. Na gruncie takiego podejścia nie da się stawiać pytań o troskę wobec osób starszych, chorych czy szczególnie narażonych na działanie wirusa. Nie ma także kolektywnej odpowiedzialności za stan zdrowia nas wszystkich. Ostatecznie libertarianizm pozostawia nas sam na sam w walce z pandemią.

Wolność jako wyzwanie praktyczne

.Konkluzja eseju Delanty’ego jest zaskakująca. Okazuje się, że refleksja filozoficzna na razie nie jest w stanie sformułować adekwatnej odpowiedzi na szok wywołany pandemią. „Omówione powyżej filozofie polityczne i moralne nie wydają się wystarczające, aby dzięki nim zrozumieć głębsze znaczenie społeczne i polityczne obecnego kryzysu”. Jakby stare kategorie myślenia przestały pasować do nowych okoliczności.

Do podobnego wniosku doszedł Yuval Noah Harari w eseju Lessons from a year of COVID. Ten wielki piewca potęgi naszej cywilizacji zauważył: „Rok COVID-u ujawnił ograniczenie naszej potęgi naukowej i technologicznej. Nauka nie może zastąpić polityki. Kiedy mamy podjąć polityczne decyzje, musimy wziąć pod uwagę wiele interesów i wartości, a ponieważ nie ma naukowego sposobu ustalenia, które interesy i wartości są ważniejsze, nie ma naukowego sposobu, aby zdecydować, co powinniśmy zrobić”. Wprowadzając lockdown, nie wystarczy pytać wyłącznie o pandemiczne efekty takich działań, ale należy myśleć także o ich skutkach dla zdrowia psychicznego, społecznego czy gospodarczego. A pytanie o to, co liczymy i jak odnosimy do siebie poszczególne wartości, jest pytaniem bardziej politycznym niż naukowym. Dlatego nauka w sytuacjach tak dramatycznych jak pandemia nie jest w stanie zastąpić nam polityki.

.I to jest najciekawszy wniosek na temat wolności w czasach pandemii. Nie ulegajmy złudzeniu, że wolność to pojęcie z porządku filozoficznego, o którego barwy i cienie mogą spierać się akademicy. W pierwszej kolejności wolność to wyzwanie praktyczne. Pandemia przywróciła mu całą powagę. Okazało się, że od podejmowanych decyzji może zależeć nasze życie. Żaden akademik, filozof czy naukowiec nie zdejmie z nas tej odpowiedzialności.

Krzysztof Mazur
Tekst ukazał się w nr 28 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [LINK].

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 20 lipca 2021
Fot. Gonzalo FUENTES / Reuters / Forum