Jan ŚLIWA: Kto rządzi informacją? Kanały, śluzy, zapory

Kto rządzi informacją?
Kanały, śluzy, zapory

Photo of Jan ŚLIWA

Jan ŚLIWA

Pasjonat języków i kultury. Informatyk. Publikuje na tematy związane z ochroną danych, badaniami medycznymi, etyką i społecznymi aspektami technologii. Mieszka i pracuje w Szwajcarii.

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Dla kształtowania opinii decydujący jest wpływ na krytyczne węzły sieci. Kto do kogo ma dostęp, jak przekaże swoją opinię. Ważne są treść i forma. W oświeceniowym Paryżu kaleczony francuski tylko ośmieszałby piszącego. A pozytywnie nastawiony amerykański prezydent (jak Wilson urobiony przez Paderewskiego) może przeważyć w procesie odzyskania niepodległości – pisze Jan ŚLIWA

Kolumb odkrył Amerykę 12 października 1492 r. W tym dniu w całej Ameryce zakończyła się era prekolumbijska, a w Europie po średniowieczu rozpoczął się renesans. Problem w tym, że nikt o tym nie wiedział. Kolumb musiał ponownie mimo sztormów przepłynąć ocean i wydostać się z portugalskiego więzienia na Azorach. Ani tam, ani w Lizbonie – będąc w służbie hiszpańskiej – nie mógł zdradzić, gdzie był. W końcu w marcu 1493 r. triumfalnie dotarł na hiszpański dwór Monarchów Katolickich. Ale dopiero Amerigo Vespucci przekonał Europę, że nie były to Indie, lecz Nowy Świat, który opisał tak barwnie, że to jego imię zostało utrwalone w nazwie kontynentu. Czyli zdanie „Kolumb odkrył Amerykę” dopiero po latach okazało się prawdziwe. Aby wywrzeć wpływ na społeczeństwo, informacje te – najpierw dostępne na hiszpańskim dworze – musiały dotrzeć do innych miejsc i grup społecznych, a to wymagało czasu. Zanim to się stało, informacje te były dla nich nieznane, a więc praktycznie nie istniały.

.Mówiąc o ograniczaniu cyrkulowania informacji, myślimy często o cenzurze. Jest to interwencja świadoma, dotyczy znanych cenzorowi treści. Niegdyś można było blokować granice i kontrolować nieliczne wydawnictwa. Brutalną metodą było palenie książek. Subtelniejszą metodą była zmiana pisma, jak wymiana części tradycyjnych znaków na uproszczone w Chinach Ludowych. Znacząco utrudnia to czytanie literatury klasycznej lub tekstów z Tajwanu czy Hongkongu. Dziś, gdy mamy media elektroniczne, istnieje wiele metod obejścia kontroli. Można jednak ograniczać jakość łączy oraz rejestrować, kto próbuje dostępu, tak by dostęp wymagał wysiłku i odwagi. Można oferować analogiczne usługi (media społecznościowe) odłączone od sieci światowej. Temat nie dotyczy tylko Chin.

Użytkownicy Twittera wymieniający treści ciekawsze niż zdjęcia kotów wiedzą, jak łatwo zaliczyć ograniczenie dostępu konta, również niewidoczne dla użytkownika (shadowban). Wreszcie można odwrócić uwagę tematami pozornymi jak plotki i seks. Kogo, kto codziennie rozważa swoją tożsamość płciową, interesują głębokie procesy społeczne?

Istnieją jednak inne bariery w rozpowszechnianiu informacji. Jedną z nich jest bariera językowa. Jeśli chcę śledzić rozwój Chin, ale nie mam bezpośredniego dostępu do oryginalnych źródeł, muszę polegać na wyborach innych. Spójrzmy na Franka Diköttera, autora trylogii o historii Chin Ludowych. Szczególna wartość jego pracy polega na tym, że dotarł do archiwów partyjnych, również na głębokiej prowincji, gdzie korzystał z oryginalnych, nieupiększonych dokumentów. Na przykład z liczbami ofiar rozstrzelań i zagłodzonych w oblężonych miastach podczas zdobycia władzy. Wykorzystał okno czasowe, w którym były one dostępne, włożył w to czas i energię, a chiński znał na tyle, by czytać teksty pisane ręcznie na zmurszałych papierach. Jest pewnie jedyną osobą na Ziemi, która je zna, bo chyba i Chińczycy nie grzebią w tych szpargałach. Stał się wobec tego panem tej informacji, mógł ją selekcjonować i komentować oraz „poprawiać”, gdyby chciał. Wierzę w jego chęć szukania prawdy, ale chiński historyk pewnie wyłuskałby inną.

Język polski jest trudny. Jeżeli ktoś chce się zmagać z językiem słowiańskim, na ogół wybiera rosyjski. Stąd nasza kultura jest mało znana. A ignorancja i pogarda wzajemnie się napędzają. Jeżeli Niemcy podbiją Polskę, zastrzelą 100 000 wykształconych, a biblioteki spalą lub rozkradną, to nic dziwnego, że jedyne, co znajdą, to pozostałości kultury germańskiej, takie jak alte deutsche Stadt Krakau. Podobnie Anglicy potrzebowali czasu, żeby zobaczyć, że podbite przez nich Indie posiadają kulturę starszą i bogatszą od ich własnej.

Bariera językowa i utrata fizycznych kopii dzieł starożytnych przez wieki ograniczały świadomość mądrości greckich filozofów. Dopiero takie ogniska kultury jak Toledo i Sycylia umożliwiły ich udostępnienie dla kultury łacińskiej, często poprzez przekłady na arabski. W miejscach tych można było znaleźć wykształconych chrześcijan, Arabów i Żydów, znających wzajemnie języki innych i współżyjący na tyle pokojowo, by koncentrować się na wymianie wiedzy, a nie sztyletowaniu.

Na tym przykładzie widać, że oprócz języka ważne jest jeszcze zrozumienie tematu. Dzieła filozoficzne poruszają nietrywialne zagadnienia, pisane są trudnym językiem. Mieszkaniec afrykańskiej sawanny (a i Miasteczka Wilanów) nie przekaże dalej teorii kwantów, bo nie posiada aparatu pojęciowego, by ją zrozumieć i opowiedzieć. Lecz nie lekceważmy wiedzy mieszkańca sawanny. Wystarczy mu spojrzeć na ścieżkę, by wiedzieć, jakie zwierzę nią przechodziło i kiedy, wie, które owoce są jadalne i które zioła leczą rany. W porównaniu z nim to my jesteśmy ignorantami.

No i potrzebne jest też zainteresowanie. Jeżeli ktoś uzna, że całą wiedzę zawiera Biblia lub Koran, a wszystko inne jest dziełem Szatana, nigdy się do studiowania i przekładania filozofów nie zabierze. To było autentycznym problemem – co zrobić z Arystotelesem, który mimo że poganin, pisał ciekawe dzieła? Podobnie Japończycy zabraniali korzystania z książek zamorskich diabłów. Dopiero z czasem zauważyli, że z przemyconych dzieł, zwłaszcza medycznych, można się dowiedzieć nowych i użytecznych rzeczy.

Przekazywanie informacji może być również blokowane, jeżeli są niezgodne z poglądami dominującymi w grupie odbiorców. Występuje to nawet w chłodnej i obiektywnej nauce. Tak było w przypadku badań kultury Majów. W dziedzinie tej przez lata dominował sir J.E.S. Thompson, nic nie mogło się ukazać bez jego akceptacji. Pismo Majów uważał za symboliczne, a nie fonetyczne, czym skutecznie zablokował jego rozszyfrowanie. Jego nieufność wobec nowych idei była tym większa, że pochodziły one od Jurija Knorozowa, nieznanego badacza z mroźnego Leningradu. To nie był żaden partner dla Rycerza Orderu Imperium Brytyjskiego. Można to nazwać „efektem tureckiego astronoma”, ku pamięci (wyimaginowanego) astronoma, który odkrył planetę Małego Księcia, a następnie dwukrotnie przedstawił swoje odkrycie. Gdy zrobił to w tureckim stroju, nikt nie był zainteresowany. Gdy po upadku Cesarstwa Osmańskiego zrobił to ponownie, ale w garniturze i krawacie, przyjęto go z entuzjazmem.

Do tej pory pomijałem rozróżnienie między elitą naukową a ogółem społeczeństwa. Z jednej strony możemy badać krążenie idei geometrii nieeuklidesowej między Gaussem, Bolyaiem i Łobaczewskim – co było możliwe tylko dzięki temu, że Gauss nauczył się rosyjskiego. Z drugiej strony obserwujemy rozprzestrzenianie się jej akceptacji wśród nienaukowców, która pozostaje bliska zeru. W niektórych przypadkach idea naukowa budzi zainteresowanie, zwłaszcza jeśli gra na emocjach. Dociekliwi laicy mogą uczyć się jej podstaw z popularnych czasopism, ale większość często konfrontuje się z jej zbanalizowaną, zniekształconą wersją. Może to być teoria względności Einsteina, skondensowana do „wszystko jest względne”, lub „skok kwantowy”, oznaczający „wielki” zamiast „mały”, czy trywialna wersja teorii ewolucji, mówiąca, że ​​(a) pochodzimy od małp, (b) nauka całkowicie wyjaśniła życie, świadomość i wszystko inne oraz (c) że Bóg (lub bóg) nie jest potrzebny. Szczególnie ewolucja wydaje się ważnym wyznacznikiem światopoglądu. Przynależność do darwinistów to artykuł wiary, a liczenie prawdopodobieństw mutacji to sceptycyzm graniczący z herezją. Dziś jeszcze bardziej dotyczy to tematu zmiany klimatu.

Jednocześnie nikt nie wydaje się szczególnie zainteresowany tematami niebudzącymi emocji, jak model standardowy fizyki cząstek elementarnych, splątanie kwantowe czy niekompletność matematyki, które są równie ważne dla naszego rozumienia świata. Przekraczają one jednak zakres pojęciowy nawet inteligentnego odbiorcy. Pytanie, czy poza bozonem Higgsa jest jeszcze coś do odkrycia, miałoby wpływ na budowę kolejnych akceleratorów, ale politykom wystarczy motywacja „nasz będzie większy”, a społeczeństwu „ale będzie za drogi”.

W przypadku poglądów politycznych jeszcze trudniej o obiektywne kryteria. Jaka jest prawidłowa odpowiedź na pytanie, co powinien zrobić Józef Beck w sierpniu 1939? Ja nie wiem. Następuje tu więc podział na bańki – geograficzne i ideowe. Mieszkańcy różnych baniek dostrzegają inne fakty i wyciągają z nich różne wnioski. Polacy (a przynajmniej ta połowa, do której należę) będą mieli poglądy odmienne od naszych sąsiadów i adwersarzy. Stąd niekończące się spory, w dużym stopniu sprowadzające się do użycia kwantyfikatorów – wszyscy, większość, niektórzy, prawie nikt – w celu określenia drugiego narodu stosownym epitetem. Z baniek ideowych najbardziej wyrazista jest obecnie LGBT, wykazująca silną identyfikację i solidarność grupową. W tej grupie rozróżnienie swój-obcy jest podobnie zdecydowane jak wśród nacjonalistów, a to przecież nacjonalizm oraz rasizm i religia są przyczynami wszystkich wojen. Spojrzenie na elementarne fakty – czy do wychowania potrzebni są matka i ojciec, czy embrion jest człowiekiem – jest radykalnie różne. Co z tym można zrobić? Niewiele.

W procesie rozprzestrzeniania się informacji ważne są struktury sieciowe. To stosunkowo nowa dziedzina nauki, pokazująca, że podobne zjawiska występują w podobnych strukturach, niezależnie od zagadnienia. Połączenia między węzłami sieci mogą być przypadkowe (każdy z każdym), hierarchiczne (jak dowodzenie w wojsku), a mogą w nich również występować dominujące węzły, z wyraźnie większą liczbą połączeń. Mogą to być huby linii lotniczych, referencyjne strony Wikipedii, ważne routery internetu, superspreaderzy epidemii. Również osoby czy instytucje lub media powszechnie uznawane za źródła prawdy. Te ostatnie są decydujące dla kształtowania opinii, dziś nazwalibyśmy je influencerami.

Weźmy przykład z przeszłości. W czasach oświecenia oczy Europy skierowane były na Francję, na jej filozofów. I tu dochodzimy do sprawy polskiej. Europa Wschodnia była na Zachodzie uważana za barbarię: niezrozumiałe języki, złe drogi, dziwne obyczaje. Jako że filozofowie walczyli z Kościołem, uważanym za hamulec postępu, katolicka Polska – podobnie jak obecnie – szczególnie kłuła ich w oczy. Rosja również była barbarią, ale oświecona Katarzyna jako człowiek Zachodu podjęła się misji cywilizacyjnej. Nie przeszkadzał w tej misji absolutyzm, wręcz pomagał, pozwalając iść na skróty. Piewcami Rosji byli Voltaire, który nigdy jej nie widział, oraz Diderot, który tam był. Z kolei stronę Polski wziął Rousseau, który też nigdy jej nie odwiedził, ale dobrze mu o niej opowiadał Michał Wielhorski, wysłannik Konfederacji Barskiej.

Ewenementem w Paryżu była podróż do Polski Madame Geoffrin, gospodyni ważnego salonu literackiego. Wyprawa ta była obserwowana prawie jak lot na Księżyc, a pupil Madame, król Staś, dołożył wszelkich starań, by jej relacje z podróży były pochlebne dla naszego kraju. Relacje były mieszane, ale wyczyn Madame odbił się szerokim echem. Ostatecznie opinię zdominowało jednak zdanie Voltaire’a, które utwierdziło Europę w przekonaniu o wsteczności Polski i ułatwiło zaakceptowanie jej rozbiorów.

Co ciekawe, miłośnikom wolności nie przeszkadzał totalitaryzm mocarstw rozbiorowych. Pruskiego drylu i rosyjskiego knuta nie znieśliby u siebie, lecz dla odgórnego cywilizowania mieszkańców sarmackich stepów wydawały się one odpowiednie. Podobnie po latach subtelny poeta Louis Aragon oprócz opiewania oczu Elsy Triolet pisał Odę do GPU (tak, tego GPU, krewnego Czeka, NKWD i KGB), a paryscy studenci w maju 1968 nosili portrety Mao, który właśnie wysyłał ich kolegów na reedukację do syczuańskich wiosek. Poza mędrca nie musi wiązać się z głęboką wiedzą.

Ale ważniejszy wniosek jest taki, że dla kształtowania opinii decydujący jest wpływ na krytyczne węzły sieci. Kto do kogo ma dostęp, jak przekaże swoją opinię. Ważne są treść i forma. W oświeceniowym Paryżu kaleczony francuski tylko ośmieszałby piszącego. A pozytywnie nastawiony amerykański prezydent (jak Wilson urobiony przez Paderewskiego) może przeważyć w procesie odzyskania niepodległości. Z drugiej strony powtarzanie na okrągło, że Polska to homofobiczny kraj, na unijnym garnuszku, który niczego nie wnosi, spowoduje, że żadne społeczeństwo nie zaakceptuje pomocy dla niej. Mourir pour Dantzig? W żadnym wypadku – ani wtedy, ani teraz.

Aby poprawić wizerunek, należy zrobić coś (tylko co i jak?), co zafascynuje resztę świata. Niemiecka Republika Demokratyczna, którą nie wszystkie państwa uznawały, postawiła na sport. W tej dziedzinie wyniki są obiektywne – choć w przypadku NRD były podkręcane dopingiem. Niemniej zwycięstwa zmuszały organizatorów do wciągnięcia flagi i odegrania hymnu. Co może zrobić Polska? Na pewno nie przebijać Zachód w tym, czego nie akceptujemy. Ale na Zachodzie jest wielu o podobnych poglądach, którzy nie mają możliwości i odwagi ich wyrażenia. Pewnego razu w Szwajcarii po referacie o populizmie zabrałem głos, mówiąc, że mam dokładnie przeciwne zdanie. Nic mi nie zrobiono, ale spotkałem się z wrogimi spojrzeniami. Pewna pani mówiła, że wie, jak jest, była na spotkaniu z Adamem Michnikiem. Ale inna słuchaczka po dyskusji podeszła do mnie i cicho powiedziała, że myśli tak samo.

Inaczej myślący są ośmieszani, zawstydzani, wstawiani do brunatnego kąta lub odsyłani do Putina. Trzeba tu katalizatora i węzła wymiany informacji. Tym węzłem może być Polska, a publikacje zagranicznych autorów w polskich mediach mogą być dla Zachodu Wolną Europą à rebours. To wymaga odwagi. Chyba Feynman powiedział, że pionierów poznajemy po strzałach tkwiących w ich plecach (ciekawe, że nie w piersiach).

.I tak od Kolumba dotarliśmy tam gdzie zawsze. Może dlatego, że ten temat jest tak ważny. Niech Polska stanie się hubem informacyjnym dla wierzących, że 2+2=4, a płci są dwie. Ceterum censeo, „Wszystko co Najważniejsze” może w tym procesie odegrać istotną rolę.

Jan Śliwa

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 15 lipca 2021