
Coś się popsuło w życiu intelektualnym Zjednoczonego Królestwa
O gorącej dyskusji dzielącej dziś Brytyjczyków, ale też o politycznej poprawności w mediach i nauce. O żarliwym sporze wywołanym wyemitowaną przez BBC kreskówką, w której w rolę rzymskiego legionisty wciela się czarnoskóra postać – pisze Nassim Nicolas TALEB
.W edukacyjnej kreskówce o czasach rzymskich w Wielkiej Brytanii, którą ostatnio wyprodukowała BBC, pojawia się czarnoskóra postać przypominająca mieszkańca Afryki. Ma ona — według twórców — reprezentować różnorodność w zgodzie z jej pojęciem w tamtych czasach. Warto tu zaznaczyć, że BBC dozy różnorodności aplikuje bardzo chętnie, w dodatku retrospektywnie. Jak bardzo — widać na podanym wyżej przykładzie.
Jakikolwiek bunt wobec błędów (niejednokrotnie poważnych i nie tylko statystycznych) wprowadzanych przez obowiązującą politykę różnorodności traktowany jest niemal jak apostazja. Racjonalizm umiera.
Reprezentatywność heurystyczna. Obraz, o którym mówimy, przedstawia reprezentanta. Unikalnego, aczkolwiek wciąż „możliwego” do spotkania. To działa na wyobraźnię dzieci. Łatwo również wyśledzić później ludzi, którzy będą powtarzać: „Może to nie jest codzienne, ale nie znaczy też, że nie jest możliwe!”.
Anegdotyczność vs statystyka. Tło składa się głównie z ostrożnie wybranych, anegdotycznych opowieści. Nie znaleźliśmy niczego więcej poza śladowymi ilościami genów subsaharyjskich w miejscach, gdzie stacjonowały legiony rzymskie (Francja, Galia, a nawet Hiszpania, gdzie znacznie więcej tych genów przyniosła ze sobą era wymiany handlowej z krajami arabskimi). Łatwo natomiast znaleźć geny rzymskich okupantów. Nie wierzycie? Pokażcie zdjęcie przedstawiające człowieka o subsaharyjskim fenotypie mieszkańcom Francji lub Włoch, mówiąc, że jest to według Was fenotyp typowy dla tamtych rejonów. Gwarantuję Wam — nie będziecie musieli długo czekać na wyzwiska.
Nieostra klasyfikacja. Nawet ci spośród badaczy, którzy na co dzień pracują z fizycznymi pozostałościami naszej historii, mają trudność ze wskazaniem realnego momentu, w którym ludzie Afryki Północnej wyglądem swoim przypominali Francuzów, Greków, Hiszpanów czy południowych Włochów. Fenicjanie — o czym dziś wiemy — swoim wyglądem przypominali raczej Kanaańczyków, tak jak ludzie z południa Europy. Pokazywanie różnorodności powinno się zatem opierać na wskazaniu różnic pomiędzy lokalnymi mieszkańcami Brytanii a ludźmi z obszaru Morza Śródziemnego, nie zaś Rzymianami (innymi słowy, porównujemy masło do oliwy z oliwek). To jak pomieszanie Anglików z Hiszpanami, co etnicznie ma sens. Politycznie nie ma go jednak: wszyscy jesteśmy w Unii Europejskiej. „Inny” musi więc być kimś innym. Dowolna, nieostra klasyfikacja, którą można podsumować jako „tutaj się zmieści, tu pasuje”, to nic więc innego niż zwykłe fabrykanctwo.
Tłum politycznej poprawności w Wielkiej Brytanii. Brytyjskie szkolnictwo zawsze preferowało naukowców, dla których pieniądze, delikatnie rzecz ujmując, nie miały znaczenia. Dziś jednak przeciętny brytyjski akademik to człowiek na kontrakcie odnawianym co pięć lat i — podobnie jak klasa średnia — żyjący w wiecznym strachu przed złamaniem reguł gry oraz w ustawicznym poczuciu zagrożenia.
Akademicy są przewrażliwieni na punkcie pomówień (przypomnijcie sobie sprawę Tima Hunta, w której laureat Nagrody Nobla został zwolniony z pracy za dwuznacznie brzmiący dowcip, którego nie miał ochoty tłumaczyć i wyjaśniać).
Oto obudziliśmy się w systemie, który ludzi chcących zmian terroryzuje publicznym biczowaniem, a nawet spaleniem na stosie.
Dobrym przykładem „spalenia na stosie” jest postać moralnie zepsutego Davida Colquhouna, który istnieć może — jak pies mający na celu jedynie zaatakować — wyłącznie w Wielkiej Brytanii. Niczym inkwizytor oskarża Cię o czary. Od tej chwili nikt nie będzie czytał Twoich publikacji. Nigdy. Zrobił to Timowi Huntowi i innym.
Mój przypadek. „Feministki” oburzyły się na to, że mogę nie zgadzać się z kobietą, a nawet krytykować kobietę (nie powinienem zatem traktować kobiety jak mężczyzny — ale inaczej! Zadziwiające, jak nie znajdują w tym przeczenia). Użyły więc wytłumaczenia, że nazwałem Mary Beard „panią Beard”. Jedną z moich zasad jest, aby nigdy nie tytułować historyków z doktoratem per doktor — to termin zarezerwowany dla doktorów medycyny. To wystarczyło już, by uruchomić działanie inkwizycji (choć nigdy nie mogłyby użyć wobec mnie argumentu, że oto nie zgadzam się z kobietą, jako oficjalnego powodu wszczęcia postępowania). Wbrew oczekiwaniom również sprzedaż moich książek nie tylko nie spadła, ale nawet zaczęła powoli rosnąć. Jestem pewien, że gdybym tytułował panią Beard jako „profesor doktor Beard”, w moich wypowiedziach można by znaleźć coś innego, co mogłoby być dowodem skrajnego szowinizmu. Na przykład — długość budowanych przeze mnie zdań.
Stany Zjednoczone Ameryki. Wierzymy tutaj, że wolność wypowiedzi jest dużo ważniejsza niż niepewne zjawiska typu sprawiedliwość czy równość. Wolność ta jest dużo bardziej trwała niż inne ruchy i plany bojowe, które wykorzystujemy w walce z inkwizycją.
APPENDIX
Dlaczego nazwałem panią Mary Beard kłamcą. Jeśli nie możesz zaufać historykowi w sprawach tak prostych, jak zjawisko, które sam obserwowałeś — jak możesz zaufać mu w czymkolwiek, w czymś, o czym tak naprawdę nie masz pojęcia?
Postscriptum. Ta sytuacja i mój stosunek do niej zalały mnie falą buczenia w mailach od brytyjskich dziennikarzy (nie znam ich osobiście, ale wyglądają na profile zweryfikowane), wśród których rozpoznaję na przykład Simona Singha. Ktoś dużo bardziej z wewnątrz? Proszę bardzo. Massimo Pigliucci na przykład kompletnie zagubił sens jednego z moich argumentów w zalewie słodkości. Nacierający tłum zwolenników „równości” nie rozumie kilku spraw:
1. Nie mogą pozbawić mnie pracy ani nawet wpłynąć na moje przychody (nawet gdybym darzył ich nieskończoną miłością, nie mają czym mi za nią zapłacić!).
2. Nie mogą mnie tu pozwać (właśnie, Ameryka!), jakkolwiek nie podobałyby mi się pozwy i intelektualne wyzwania związane z obecną w nich konfrontacją.
3. Nie odwiodą ludzi od czytania moich książek.
4. Ich przypadkowe, psychopopowe wiązki dziecinnych wyzwisk w rodzaju „narcyz”, „toksyczny samiec”, „pozbawiony wiary w siebie” bądź też jakaś nowo zdiagnozowana przez BBC choroba są nieprzekonujące.
5. Znacznie zwiększyli liczbę osób obserwujących mnie na Twitterze (mierzymy to w tysiącach).
6. Nie mogą zastraszyć mojej matki, bo już dawno poinstruowałem kogoś, by odbierał telefon i rozprawiał się z nimi po lewantyńsku.
7. Co ludzie o mnie myślą — nigdy nie było przedmiotem mojego zainteresowania. Prawda i spójność idą przed jakąkolwiek reputacją.
Lekcja do odrobienia. Studiowanie tego, czym jest odwaga, nie czyni Ciebie odważnym. Podobnie jak nie zmieniamy się w bydło wskutek jedzenia wołowiny. Wszyscy intelektualiści, o których mowa wyżej, opanowali do perfekcji sztukę zamykania się i wtapiania w tłum, gdy trzeba. To wyjaśnia, dlaczego tzw. „klasycy” nie mają dziś w sobie żadnego uroku. Czy znaczy to, że akademia (i dziennikarstwo) ostatecznie stały się miejscami ucieczki dla voyeurystów, którzy pragną wszystko widzieć, ale w niczym nie chcą brać realnego udziału? Wydaje się, że tak.
Nassim Nicolas Taleb