
Polityczna gra w zaufanie
Politycy tkwią w biznesie, w którym towarem jest nadzieja. Nadzieja ta wiąże się z przekonywaniem ludzi, że to właśnie ten konkretny polityk lub tylko ta partia gwarantuje skuteczne zarządzanie bezpieczeństwem narodowym, stabilność społeczną i wzrost gospodarczy kraju – pisze prof. Wojciech CWALINA
.Encyklopedycznym celem polityki i polityków w systemach demokratycznych jest podejmowanie wysiłków i działań, które zaspokoją potrzeby i oczekiwania obywateli oraz będą powodować stały wzrost ich jakości życia. Gdy patrzymy na polską arenę polityczną, wzniosłe ideały demokracji często przesłania jednak kurtyna cynizmu. Kurtyna ta, można odnieść takie wrażenie, gęstnieje z roku na rok, jeśli nie z tygodnia na tydzień. I nie jest to zjawisko, które pojawiło się „właśnie teraz”. Narasta ono praktycznie od początku wyzwolenia się Polski z ustroju komunistycznego i pierwszego kontaktu z „demokracją naprawdę”.
Jeśli jednak uda się, przynajmniej na chwilę, uchylić tę zasłonę, to okazuje się, że wielu polityków jest bezgranicznie przekonanych, że służy społeczeństwu. Że w zasadzie są „nonprofitową” odmianą dostawców usług dla tych, którzy je zamówili, głosując na nich w wyborach. Cynizm, zwątpienie i agresja po stronie obywateli mają więc swoje źródła po części w naszej bezrefleksyjności przy urnie wyborczej. Niezmiennie głównym celem wyborów jest wyłonienie przez społeczeństwo swoich reprezentantów, którzy będą prowadzić politykę najbardziej przez nie pożądaną. Osiągnięcie tego celu wymaga spełnienia dwóch minimalnych warunków.
Po pierwsze, obywatele muszą wiedzieć, czego pragną. Muszą mieć poglądy polityczne i preferencje dotyczące poszczególnych sposobów realizacji swoich oczekiwań i potrzeb – tego, kto i jak je zaspokoi. Po drugie, politycy muszą mieć propozycje zgodne z oczekiwaniami obywateli, przekonać wyborców, że są w stanie je zrealizować – i… zrealizować je. Stwierdzenie, że „politycy są źli”, jest zatem tylko wierzchnią warstwą obrazu. Pod nią kryje się druga, głębsza: to my ich namaszczamy do sprawowania rządów.
Wielu z nas rzadko, jeśli w ogóle, zastanawia się, co to znaczy, że polityk, na którego głosujemy, będzie naszym „reprezentantem”. Po prostu – są wybory, są kandydaci, więc głosuję (lub nie). Jednak akt oddania przeze mnie głosu na daną osobę oznacza, że jestem gotów scedować na nią prawo do zarządzania moją wolnością. Brzmi to górnolotnie, ale warto przesadzić, aby uchwycić wagę głosowania. Poparcie konkretnego kandydata to jakby powiedzenie mu: „Przekazuję w Twoje ręce decydowanie w moim imieniu w sprawach istotnych dla mojego życia, dla życia moich najbliższych i całego społeczeństwa”. Można to wyrazić jeszcze bardziej obrazowo, tak jak uczynił to amerykański politolog Richard Fenno: „Jestem skłonny oddać siebie w Twoje ręce. Wiem, że możesz mnie zranić, chociaż nie wiem, kiedy może się to zdarzyć. Zakładam jednak, że nie zranisz mnie, i nie będę niepokoić się Twoim zachowaniem”. Oddanie głosu jest wyrazem naszego zaufania do danego polityka i – pośrednio – jego partyjnych kolegów.
Patrząc z tej perspektywy, bardziej konkretnym zadaniem, przed którym stoi wyborca, jest zidentyfikowanie najlepszego kandydata spośród tych, którzy ubiegają się o dany urząd. „Jakość” kandydata odnosi się głównie do jego niepolitycznych charakterystyk, które przesycają jego zachowania, takich jak moralność i kompetencje. Innymi słowy, jest to poszukiwanie odpowiedzi na pytania: „Czy ten polityk potrafi zrealizować to, co obiecuje?” oraz „Czy jest na tyle uczciwy, że mogę mu zaufać?”. Przy takim podejściu obywateli system wyborczy ma działać na zasadzie filtra, dzięki któremu wyborcy dążą do maksymalizacji jakości wybieranych przez siebie reprezentantów. Ci kandydaci, którzy nie spełniają kryteriów jakości, pozostają na dnie niczym osad.
Jednak od lat polscy politycy jako „grupa zawodowa” okupują dolne rejony w sondażach zaufania społecznego. Przy czym jeśli spojrzy się na „zaufanie” do konkretnych osób czy do konkretnych partii politycznych, sytuacja zaczyna wyglądać jak w krzywym zwierciadle. Okazuje się, że jednak są tacy, którym ufamy… i to – czasem – bardzo. Czy są to zatem „wybrańcy”, którzy pozytywnie przeszli próbę filtrowania? Czy może raczej nasze zaufanie do nich jest jedynie „quasi-zaufaniem”? Czymś, w co wierzymy, co czujemy, ale nie bardzo wiemy dlaczego? Zaufanie wyborcy jest tym, co polityk musi mozolnie i systematycznie wypracowywać i pielęgnować. Wymaga ono dużego wysiłku i przede wszystkim czasu. Nie da się zbudować zaufania w ciągu jednego dnia czy nawet w czasie kilkutygodniowej kampanii politycznej. Jest to proces trwający latami, obejmujący wiele kampanii. Wygrywać zaufanie, a przede wszystkim utrzymać je – to podstawowe zadanie każdego „jakościowego” polityka.
W rzeczywistości systemy wyborcze w państwach demokratycznych mogą jednak wyłaniać kandydatów, którzy nie są prawdziwymi reprezentantami obywateli w instytucjach władzy, lecz którzy są jedynie lepszymi reprezentantami niż inne alternatywy wyborcze. Skład parlamentu i rządzący są więc raczej „efektem” sytuacji decyzyjnej, w której postawieni są wyborcy, niż procedur selekcji reprezentantów „wysokiej jakości”. Dokonujemy wyboru polityka spośród zamkniętego zbioru opcji – listy czy list. Zwłaszcza przy ordynacji proporcjonalnej lista kandydatów danej partii jest ustalana „odgórnie” przez jej władze. Nie przez obywateli. Obywatele mogą oczywiście zorganizować się i stworzyć własne propozycje, ale… szansa na to, że uzyskają 5-procentowe czy 8-procentowe poparcie w całym kraju jest znikoma.
Różnica między zaufaniem a quasi-zaufaniem przypomina dokonane w latach 40. XX wieku przez Ericha Fromma przeciwstawienie fałszywych i prawdziwych ideałów. Według niego prawdziwym ideałem jest każde dążenie wspierające rozwój, wolność i szczęście człowieka. Może to być poparcie w wyborach udzielone „prawdziwemu przywódcy”. Natomiast ideały fałszywe to dążenia irracjonalne i powzięte pod wewnętrznym przymusem, które choć subiektywnie są doznaniami atrakcyjnymi, faktycznie przynoszą życiu szkodę, jak na przykład poddanie się urokowi populistycznego lidera opinii czy celebryty z aspiracjami politycznymi.
Nie ulega chyba wątpliwości, że zbudowanie „iluzji zaufania” jest łatwiejszym zadaniem niż zbudowanie „zaufania”. To drugie to szczególna umowa psychologiczna, która jest zawierana, gdy dwie strony spotykają się, aby wypracować wspólne porozumienie dotyczące tego, co każda z nich zobowiązuje się dostarczyć i co otrzyma w zamian. Umowa taka skutkuje wzajemnym zaangażowaniem (lojalnością), gdzie obie strony wierzą, że trwała relacja z drugą osobą (partią) jest tak ważna, że gwarantuje maksymalne wysiłki w jej utrzymaniu. Budowanie relacji jest więc kluczem do przekształcenia wyborców w wyborców lojalnych. Obejmuje ono trzy strategie: budowanie podstaw lojalności, tworzenie więzi lojalnościowych i ograniczanie „czynników rezygnacji”. Aby zbudować solidne fundamenty dla lojalności wyborców, partia musi dokonać segmentacji rynku politycznego, przyciągnąć docelowych wyborców poprzez program i obietnicę jego realizacji po wygranych wyborach oraz zaspokoić potrzeby wyborców poprzez dostarczenie kolejnych propozycji podczas rządzenia. W drugim kroku partia powinna rozwijać i pogłębiać więzi z wyborcami w oparciu o wspólne wartości, zaangażowanie i dwustronną komunikację. I wreszcie konieczna jest także identyfikacja i eliminacja czynników powodujących utratę dotychczasowych wyborców.
Relacje oparte na zaufaniu są dynamicznymi, czasowymi zjawiskami, dlatego wymagają aktywnego zarządzania: składania obietnic i ich spełniania. Jednak wszystkie obietnice podlegają interpretacji i często są niejednoznaczne lub niejasne, co otwiera furtkę dla quasi-zaufania. Obietnice wyborcze mają charakter: funkcjonalny, symboliczny i doświadczalny. Partia w przypadku wygranych wyborów spełnia swoje funkcjonalne obietnice, na przykład przeprowadzając określone reformy czy usprawniając pracę administracji państwowej. Aby spełnić symboliczną obietnicę, partia musi wywołać skojarzenia w umyśle wyborców, które powiążą ich z pożądanym obrazem siebie, który może być publicznie manifestowany (np. „Jestem prawdziwym Polakiem”). Z kolei partia spełnia obietnicę opartą na doświadczeniu, jeśli wyborca chętnie wchodzi w rolę społeczną sugerowaną i ułatwianą przez nią. Partia może więc stwarzać okazje do wspólnego świętowania ważnych wydarzeń w kraju czy ich rocznic (np. marszów pamięci) lub też kanalizować doświadczenia wyborców, organizując demonstracje lub inicjując ruchy obywatelskie.
Obietnice składane podczas kampanii wpływają na oczekiwania wyborców i stanowią dla nich punkt odniesienia przy podejmowaniu decyzji. Dlatego działania partii w trakcie kampanii powinny skupiać się na jasnym i zdecydowanym nagłośnieniu jej obietnic (jeśli partia posiada je i chce je zrealizować), a po objęciu władzy komunikacja powinna skupić się na przypominaniu obywatelom o złożonych obietnicach i o tym, że rząd tej partii je zrealizował (jeśli to prawda). Z kolei gdy obietnice nie są dotrzymywane, to aby uratować zaufanie, nacisk w komunikacji przesuwa się często na wskazywanie „nieprzewidywalnych zdarzeń”.
.Warto pamiętać, że politycy tkwią w biznesie, w którym towarem jest nadzieja. Nadzieja ta wiąże się z przekonywaniem ludzi, że to właśnie ten konkretny polityk lub tylko ta partia gwarantuje skuteczne zarządzanie bezpieczeństwem narodowym, stabilność społeczną i wzrost gospodarczy kraju. Natomiast rozumienie, interpretacja i ocena propozycji politycznych opierają się nie tyle na spójnym systemie przekonań, ile raczej na posługiwaniu się przez obywateli (i polityków) określonymi metaforami politycznymi czy ramami poznawczymi (np. prawa społeczne, obligacja wspólnotowa, kryzys, prawa rynku, profesjonalizm, pandemia). Obywatele nie dbają o szczegóły proponowanych rozwiązań politycznych, lecz raczej o ogólny ich kierunek, zwłaszcza wyrażony metaforycznie. A to jest żyzną glebą dla rozkwitu quasi-zaufania i… cynizmu wobec instytucji zarówno państwowych, jak i demokratycznych. Zacytujmy jeszcze raz Ericha Fromma: „Człowiek współczesny żyje w złudzeniu, iż wie, czego chce, gdy w istocie chce jedynie tego, czego się odeń wymaga”. Jednym z lekarstw na taką przypadłość – jednak bez gwarancji stuprocentowej skuteczności – jest myślenie! Pewna doza „zdrowej paranoi”: Udowodnij mi, że mogę ci zaufać!
Wojciech Cwalina