Stanisław JĘDRCZAK: Duch obywatelstwa nie ożywia już martwej maszynerii państwa

Duch obywatelstwa nie ożywia już martwej maszynerii państwa

Photo of Stanisław JĘDRCZAK

Stanisław JĘDRCZAK

Absolwent studiów filozoficznych i prawniczych w Kolegium MISH Uniwersytetu Warszawskiego, doktorant w Szkole Doktorskiej Nauk Humanistycznych UW na kierunku filozofia.

W warunkach polityki merytokratycznej, eksperckiej i prowadzonej przez „niezależne instytucje”, demokratyzm utracił swą żywotność. Ta rezygnacja spowodowała wyalienowanie się instytucji liberalnych, które zyskały pozademokratyczną samodzielność – pisze Stanisław JĘDRCZAK

.Trzęsienie ziemi, które 1 listopada 1755 roku zrujnowało Lizbonę, dało oświeceniowemu pisarzowi Wolterowi pretekst do namysłu nad kryzysem dominującej wówczas idei fizyczno-moralnego porządku świata. Wydarzenie to zachwiało jego optymizmem, a świadectwem owego przełomu stał się wydany drukiem kilka lat później Kandyd. Pandemia koronawirusa podaje w wątpliwość koncepcję współczesnego ładu fizyczno-politycznego.

Nie chodzi jednak – jak w przypadku Woltera i jego traktatu – o formułowanie kasandrycznych przepowiedni. Tym, co ujawniła reakcja europejskich rządów i społeczeństw na klęskę żywiołową, jest iluzoryczność quasi-deistycznego wizerunku demokracji liberalnej: mechanicznej konstrukcji, zaprojektowanej już nie przez boskiego inżyniera, której sprawne działanie gwarantuje równowagę między jednostkową wolnością a represyjnością państwa i prawa. Ostatnie miesiące każą zwątpić w dogmat głoszący, że właściwe zestrojenie kilku liberalnych instytucji (m.in. niezależnego sądownictwa czy banku centralnego) zapewnia – niejako deus ex machina – skuteczną ochronę praw osobistych, obywatelskich i politycznych. Odrzucenie tej podstawowej tezy pozbawia liberalizm – uzasadniony chyba tylko funkcjonalnie, np. jako system checks and balances – legitymizacji.

Na czym polega diagnoza kryzysu? Otóż powtarzane w alarmującym tonie ostrzeżenie przed populizmem (zarówno prawicowym, jak i lewicowym), mającym położyć wkrótce kres demokracji, okazuje się tym samym bezprzedmiotowe. Demokracja usunęła się w cień i dziś należy już do historii doktryn politycznych. Warunki jej możliwości nie zostały jednak zniesione przez populistyczny miraż, ale wskutek wynaturzenia liberalizmu w ostatnim półwieczu.

Warunki stabilności demokracji

.Spróbujmy rzucić na tę myśl trochę światła. Problemy, które zajmują filozofów, odkąd wybuchła pandemia, można najogólniej określić mianem „łatwych”. Należą do nich zwłaszcza pytania o reguły kolizyjne pozwalające usunąć praktyczną sprzeczność między wolnością a bezpieczeństwem, interesem indywidualnym i zbiorowym itp. Czy rządy mają prawo posługiwać się dezinformacją, by wpływać na zachowanie obywateli? Czy mogą wykorzystywać oprogramowania szpiegujące, by śledzić przenoszenie się wirusa? Czy wolnorynkowa dystrybucja szczepionek może zostać uzasadniona na gruncie demokratyzmu? Czy demokratyzm nie kłóci się z utylitarystycznymi zasadami, które obecnie porządkują kolejność szczepienia?

Zagadnienia te, wyliczone powyżej jedynie gwoli przykładu, stanowią teoretyczne łamigłówki, które można rozwikłać w ramach obowiązującego paradygmatu politycznego liberalizmu ukształtowanego pod wpływem Johna Rawlsa, Jürgena Habermasa i innych. Są to wyzwania dla rozumu argumentacyjnego, który wypracować ma kompromis w drodze jawnej wymiany racji w przestrzeni publicznej.

Od wszystkich tych kwestii – jak sądzę, czysto technicznych – należy odróżnić „trudny problem” sprowadzający się do zakwestionowania samego paradygmatu. Jak to możliwe, że w okamgnieniu liberalny porządek praw jednostkowych przemienił się w biopolitykę? Biopolityka łączy w sobie dwa ważne momenty pojęciowe: po pierwsze, administracyjny charakter władzy nad populacją, która staje się przedmiotem zarządzania (jak np. w zwierzęcej hodowli); po drugie zaś, higieniczny – sanitarny – wymiar działania politycznego. W naszym pytaniu chodzi jednak nie tyle o „podmienienie” reżimów, co natychmiastowość, z którą ono nastąpiło. Jakie warunki umożliwiły tę momentalność (z którą związana jest nieodłącznie społeczna niedostrzegalność zjawiska)?

Postawione właśnie pytanie nawiązuje poniekąd do osiowego problemu stawianego przez Yaschę Mounka – znanego myśliciela politycznego – w książce Lud a demokracja. Dlaczego nasza wolność jest w niebezpieczeństwie i jak ją ocalić. „Czy w przeszłości gwarancją stabilności demokracji były warunki, które dziś już nie zachodzą?” – zastanawia się autor. Zaryzykujmy pewną analogię historyczno-filozoficzną. Jednym z węzłów gordyjskich nowożytnej filozofii, a zarazem jej locus classicus, jest wyartykułowany przez Hume’a problem indukcji. W uproszczeniu można streścić go następująco. W przeszłości codziennie obserwowano, jak słońce pojawia się rankiem nad widnokręgiem. Czy regularnością tą rządziła konieczność, która zapewnia, że słońce wzejdzie również jutro? Słynna odpowiedź Hume’a polegała na wskazaniu, że o związkach koniecznych – którymi być może podszyta jest regularność zjawisk – nie możemy posiadać żadnej wiedzy: nie powiadamia nas o nich ani rozum (dopuszczający nieskończenie wiele scenariuszy alternatywnych względem aktualnego), ani doświadczenie (informujące tylko o skończonej liczbie przeszłych zdarzeń, a milczące o przyszłych).

Pojawiająca się w naszych umysłach psychologiczna idea konieczności ma natomiast dwa komponenty: po pierwsze, ową sugestywną regularność, którą zauważamy w przyrodzie, a po drugie – skłonność ludzkiego umysłu do nabywania w ich obliczu nawyków, przyzwyczajeń i formułowania prawidłowości (uogólniania). A jednak, poucza czytelników Hume, konieczność jest w rzeczywistości ideą pozbawioną odniesienia przedmiotowego. Skąd więc bierze się silne złudzenie, że jest inaczej? Otóż dopatrywanie się w zjawiskach niechybności i przymusu ma źródło w normatywnej koncepcji wiedzy jako pozyskiwania pewności (której rękojmią może być tylko konieczność związku przyczynowego).

Na czym polega zasygnalizowana analogia? Filozofia polityczna nie odebrała lekcji, jakiej mogłaby udzielić jej filozofia nauki. W Humowskich Badaniach dotyczących rozumu ludzkiego jednym z najczęściej powtarzających się słów jest „tajemnica”, którą owiana ma być konieczność, udaremniając zdobycie wiedzy pewnej. Również Mounk, narażając się na krytykę nawiązującą do Hume’a, snuje marzenie o stabilności wpisanej rzekomo w wewnętrzny ustrój fizyczno-politycznego porządku rzeczywistości (stabilności, która ma być – mówiąc językiem nazbyt technicznym – emergentną własnością samego systemu). Hume rysuje przed czytelnikiem świat, w którym jeden raz nie wzeszło słońce. Pewnego dnia nie wzeszło ono nad światem liberalnej demokracji, której instytucje skutecznie sprawują dziś biowładzę nad populacją.

Czy słońce będzie wschodzić codziennie?

.Skąd bierze się więc potrzeba, by „uważać przyszłość za rzecz oczywistą”? Sądzę, że polityczny odpowiednik ontologicznej idei związku koniecznego także składa się z dwóch elementów. Po pierwsze, powojenny porządek polityczny w państwach Europy Zachodniej okazał się względnie stabilny, a przekonanie, że to jemu zawdzięczamy siedemdziesięciolecie bez wojen, wydaje się podzielane powszechnie (choć nie jest niczym innym jak historycznym fałszem).

Po drugie, myśleniem politycznym rządzi ta sama skłonność do generalizacji, którą przed niemal trzystu laty wyczerpująco scharakteryzował Hume. Normatywny wymóg przewidywalności nakładany na przyszłość – wizerunek ładu fizyczno-politycznego nieodległy od prostodusznej koncepcji wiedzy jako bezwzględnej pewności – bierze się zaś z dogmatycznego instytucjonalizmu, quasi-deistycznego spojrzenia na liberalne instytucje. Przyjrzyjmy się mu pokrótce.

Polityczny deizm zakłada obraz świata jako mechanizmu działającego według określonych, nienaruszalnych praw. Prawidłowości te – warunkujące zwłaszcza aktywność ekonomiczną, prawniczą, medialną – mają status praw przyrody.

Tym, co wyróżnia ten zespół przekonań, jest wiara, że instytucje liberalne, niejako same z siebie (niczym perpetuum mobile), skutecznie chronią prawa jednostkowe oraz to, co kryje się pod enigmatyczną etykietą „praworządności”. Zaufanie do instytucji opiera się na oczywistości tego, co przyniesie przyszłość (chodzi tu przede wszystkim o poszerzanie katalogu indywidualnych praw oraz wzmacnianie ich gwarancji ustrojowych).

Demokracja postpandemiczna

.Zgoła odmienny wizerunek demokracji przedstawił Immanuel Kant – filozof, który również był usposobiony liberalnie. Według Kanta demokracja nie jest układem społecznie stabilnym: zestrojenie instytucji nie wystarcza do utrzymania demokratycznej równowagi. System społeczny niczym nie przypomina automatyzmu zegara. Nad zrównoważeniem wolności jednostki oraz represyjnej mocy państwa – można by dodać – czuwać muszą tylko obywatele. Siłą demokracji jest społeczeństwo obywatelskie: rozumiane jednak nie jako przedłużenie liberalnych instytucji (będących ogółem organizacji pozarządowych), lecz w duchu filozofii klasycznej. Tym, czego współcześnie nie sposób dostrzec na tle pustynnego krajobrazu instytucji, jest kategoria obywatelstwa, usunięta ze słowników ponowoczesności. Duch obywatelstwa nie ożywia już martwej maszynerii państwa.

Powróćmy teraz do problemu demokracji postpandemicznej. Pandemia pozwoliła nam uprzytomnić sobie podstawową prawdę o zachodniej demokracji liberalnej.

Rozmyślając o pandemii, filozofowie nierzadko wpadają w pułapkę „izomorfizmu przyczyny i skutku”. Ten błąd myślowy – wynikający z niezgodności między intuicją a wyjaśnieniem rozciągniętych w czasie procesów, zwłaszcza ewolucyjnych – polega na skłonności do wyprowadzania z ciągłości przyczyny wniosku o ciągłości skutku. Tymczasem przyczyna i skutek nie muszą mieć tego samego charakteru (np. latanie jest umiejętnością zero-jedynkową: organizm albo lata, albo nie lata – a jednak wykształcenie się tej umiejętności było procesem ciągłym, złożonym z etapów pośrednich, które poprzedzały osiągnięcie owego punktu krytycznego). Wykorzystajmy to narzędzie do myślenia o pandemii. Jak wyjaśnić okoliczność, że porządek liberalny został w okamgnieniu wywrócony na nice?

Jak to możliwe, że instytucje liberalne służą równie skutecznie nieliberalnym celom? Sądzę mianowicie, że warunki możliwości tej zmiany zostały w ostatnich dekadach przygotowane przez ekspansję liberalnej merytokracji, uśmiercającej poczucie obywatelskości (manifestujące się przede wszystkim w społecznym przekonaniu o wpływie na sprawy publiczne). Rządy ekonomistów i prawników realizowały wciąż liberalną, choć już niedemokratyczną politykę. Władza, którą sprawują lekarze, służby sanitarne czy higieniści, traci jednak względnie liberalny charakter – choć umiejętnie posługuje się maszynerią liberalnych instytucji. Pandemia nie stworzyła warunków możliwości rewolucji politycznej – skutkującej obaleniem demokracji liberalnej i ustanowieniem chociażby, jak chciałby Žižek, „katastroficznego komunizmu” – lecz ułatwiła rządom ich biopolityczne wykorzystanie. Przyczyna była więc ciągła (od dziesięcioleci demokracja liberalna przeradza się stopniowo w – według terminologii Mounka – „liberalizm niedemokratyczny”), choć skutek okazał się skokowy. Wyraźnie ilustruje go metamorfoza krajobrazu – opustoszałych ulic, zamaskowanych twarzy i „społecznego dystansu”.

Schyłek polityki demokratycznej był jednym z kryptoproblemów dziesięciolecia, którego koniec zbiegał się z coraz dotkliwszymi następstwami plagi. W dyskursie politycznym dekady 2010–2020 szczególnie wpływowa okazała się pewna alegoria, wyzyskiwana przez wyobraźnię filozoficzną (w głośnym eseju Byung-Chul Hana rozważa się psychopatologię społeczeństwa zmęczenia), religijną (poruszenie wzbudziły słowa papieża Franciszka o Europie będącej „bezpłodną i bezsilną staruszką”) oraz literacką (mam tu na myśli zwłaszcza Uległość Michela Houellebecqa, którą sprzedano w ogromnym nakładzie). Chodzi tu, rzecz jasna, o alegorię starości, znudzenia, zmęczenia, wypalenia. Uległość, którą opisał Houellebecq, jest stanem ducha wspólnoty nie-obywateli.

.W warunkach polityki merytokratycznej, eksperckiej i prowadzonej przez „niezależne instytucje”, demokratyzm utracił swą żywotność. Ta rezygnacja spowodowała wyalienowanie się instytucji liberalnych, które zyskały pozademokratyczną samodzielność. Być może najwydatniejszym przykładem tej alienacji stał się wyrok Trybunału Konstytucyjnego orzekający o niezgodności z prawem jednej z przesłanek wyłączających winę w przypadku usunięcia ciąży. Gdy demokracja uległa petryfikacji, „młyny liberalizmu” mieliły nieprzerwanie – a co jeszcze ważniejsze, posłużyły nieliberalnemu celowi, uszczuplając wolność kobiety.

Stanisław Jędrczak

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 21 marca 2021