Czy Kościół w Polsce potrzebuje „nieposłusznych” świętych?
Ks. Jerzy robił to, co w tym momencie zrobić trzeba. Także wówczas, gdy trzeba oddać życie. Gdy spotkałem go ostatni raz, miał świadomość, że wkrótce umrze, że pętla się zaciska. Był jednak człowiekiem wewnętrznie wolnym – pisze ks. prof. Piotr MAZURKIEWICZ
.Miałem to szczęście, że latach studenckich wielokrotnie spotykałem ks. Jerzego. Najpierw w św. Annie, potem na strajku na Akademii Medycznej w lutym 1981 r., gdzie odwiedzałem znajomych, później, gdy wraz z grupą studentów ze spacyfikowanej przez komandosów Wyższej Oficerskiej Szkoły Pożarniczej dołączył do naszego strajku na Politechnice Warszawskiej. Przez cały okres strajku w gmachu przy pl. Jedności Robotniczej odbywały się Msze św., w których codziennie uczestniczyło ok. 400 osób. W ostatnich dniach strajku, który zakończył się na tydzień przed wprowadzeniem stanu wojennego, celebrował ją także ks. Jerzy. Czasami bywałem na Mszy św. za Ojczyznę, choć nie tak regularnie, jak moja mama. Spotykałem go także u znajomych księży. Ostatni raz jakieś dwa tygodnie przed jego śmiercią.
Nasze wyobrażenia o świętych często są bardzo ugrzecznione. Święty to grzeczne dziecko, które nigdy nikomu nie sprawiło przykrości. Tymczasem w gronie świętych mamy np. Stanisława Kostkę, który został świętym, ponieważ sprzeciwił się woli rodziców, św. Katarzynę ze Sieny, która tupała na papieża, św. Jana od Krzyża, który spędził trochę czasu w klasztornym karcerze, czy św. Marię MacKillop, którą australijski biskup ekskomunikował za „podżeganie sióstr do nieposłuszeństwa i buntu”. Święci nie są ludźmi, którzy nigdy nikomu nie sprawiali kłopotu, zwłaszcza męczennicy. Powstają jednak pytania: komu i dlaczego? Ponadto w jaki sposób pokonywali kryzysowe sytuacje?
.Z tytułowym „nieposłuszeństwem” kojarzą mi się trzy sytuacje z różnych okresów życia ks. Jerzego. Pierwsza dotyczy przyczyn obniżenia na świadectwie szkolnym oceny ze sprawowania z powodu uczestniczenia przez niego w nabożeństwach różańcowych oraz sprzeciwu wobec nauczycielki, która twierdziła, że ludzie pochodzą od małp. Późniejszy błogosławiony publicznie sprzeciwił się nauczycielce, mówiąc, że człowieka stworzył Pan Bóg. Zwulgaryzowana wersja darwinowskiej teorii ewolucji była używana w komunistycznej propagandzie jako swoisty „dowód” przeciwko wierze. Poprawny kontrargument, jak się wydaje, sformułował ojciec Karol Meissner, który prowokowany przez studentkę miał stwierdzić: „W to, że ja pochodzę od małpy, jestem w stanie uwierzyć, ale że pani, tak piękna kobieta… w to nie uwierzę”. Kilkunastoletni kandydat na świętego nie znał jeszcze tej odpowiedzi. Wydaje się jednak, że nieźle sobie poradził, a wydarzenie to może i nam przypominać o potrzebie odwagi w przeciwstawianiu się pseudonaukowym teoriom, jakie obecne są w debacie publicznej pomimo oficjalnego końca „naukowego światopoglądu”. Jeśli bowiem ktoś jest w stanie uwierzyć, że np. biologiczna kobieta może stać się biologicznym mężczyzną albo odwrotnie, to znaczy, że jest w stanie uwierzyć w każde kłamstwo. Stąd orwellowskie zespoły prokuratorów, które mają ścigać każdego „niewierzącego”.
Druga sytuacja miała miejsce podczas jego służby wojskowej w specjalnej kleryckiej jednostce w Bartoszycach. Jednostka ta, podobnie jak w Szczecinie-Podjuchach i w Brzegu, stworzona była jako swego rodzaju obóz reedukacyjny, który miał doprowadzić kleryków do rezygnacji z powrotu do seminarium. Zgodnie z instrukcją wydaną przez generała Wojciecha Jaruzelskiego chodziło o wpojenie alumnom przekonania o aspołecznym charakterze zawodu księdza. Prawdopodobnie byłem ostatnim klerykiem warszawskiego seminarium, który otrzymał powołanie do wojska (kilka dni po obronie pracy magisterskiej), lecz nie trafiłem już do jednostki. Po wakacjach nie zamieszkałem w Bemowie Piskim, ale na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, gdyż bp Miziołek „wyreklamował” mnie z wojska. Po latach dowiedziałem się, że zasługi w tej sprawie miała także sekretarka z naszego dziekanatu na Politechnice Warszawskiej. Mój straszy o rok kolega spędził w wojsku pół roku, po czym wrócił do seminarium.
Znany epizod dotyczy żądania dowódcy, aby ks. Jerzy zdjął różaniec, który nosił na palcu. W liście do ojca duchownego warszawskiego seminarium, ks. Czesława Miętka, kleryk Jerzy pisał: „Zaczęło się od tego, że dowódca plutonu kazał mi zdjąć z palca różaniec, na zajęciach, przed całym plutonem. Odmówiłem, czyli nie wykonałem rozkazu. A za to grozi prokurator. Gdybym zdjął, wyglądałoby to na ustępstwo. Ale ja zawsze patrzę głębiej. Wtedy dowódca wyśmiewał mnie: »O, bojownik za wiarę«. (…) O 20.00 zaprowadzono mnie do dowódcy plutonu. Tam się zaczęło. Najpierw spisał moje dane. Potem kazał mi zdjąć buty (…). Stałem więc przed nim boso. Oczywiście cały czas na baczność. Stałem jak skazaniec. Zaczął wyzywać. Stosował różne metody. Starał się mnie ośmieszyć. Poniżyć przed kolegami, to znowu zaskoczyć możliwością urlopów i przepustek. (…) O 22.20 przyszedł polityczny, kazał mi zdjąć różaniec przy nim. A niby z jakiej racji? Nie zdjąłem, bo przecież nikomu nie przeszkadzał, a nie będę zdejmował dlatego, że ktoś nie może na to patrzyć. (…) Mam być oddany pod sąd koleżeński jako buntownik. Ale mam na szczęście dobrych kolegów, którzy w tym sądzie zasiadają”.
Temat wrócił do ks. Jerzego, gdy w 1983 r., pod koniec stanu wojennego, uruchomiono w Polsce akcję usuwania krzyży ze szkół. Do kościoła św. Stanisława Kostki trafiły „na przechowanie” krzyże usunięte z liceum im. Stefanii Sempołowskiej z warszawskiego Żoliborza. Czterdzieści lat później w tym samym mieście podejmowane są podobne inicjatywy, „bo ktoś nie może na to patrzyć”. Wydaje się, że postawa ks. Jerzego także tutaj może być inspiracją. Bywał karany nie tylko za obronę różańca i medalika, ale także za nielegalne chodzenie w niedzielę do kościoła. Musiał czołgać się bez ubrania po ziemi posypanej żwirem, wiele godzin stać przed strażnikiem obciążony pełnym wojskowym ekwipunkiem, był podtapiany na basenie, ale – pomimo tortur – różańca nie oddał.
.Trzecia sytuacja dotyczy propozycji wyjazdu na studia do Rzymu złożonej ks. Jerzemu przez ks. kardynała Józefa Glempa podczas rozmowy 14 grudnia 1983 r. w warszawskim seminarium. Ks. Jerzy opisał to spotkanie w następujących słowach: „Wezwał mnie bp Romaniuk. Pojechałem do Seminarium i tam spotkałem przy furcie ks. prymasa. Weszliśmy do pokoiku. To, co usłyszałem, przeszło moje najgorsze przeczucia. To prawda, że ks. prymas mógł być zdenerwowany, bo wiele kosztował Go list pisany do Jaruzelskiego w mojej sprawie. Ale zarzuty mi postawione zwaliły mnie z nóg. SB na przesłuchaniu szanowało mnie bardziej. Nie jest to oskarżenie. Jest to ból, który uważam za łaskę Boga, do lepszego oczyszczenia się i przyczynek do większych owoców mojej pracy. Nie wchodzę w szczegóły rozmowy”. Tyle wiedzieliśmy także wówczas z plotek, jakie krążyły po Warszawie. I ani słowa więcej.
SB naciskało na prymasa, aby ten uciszył ks. Jerzego. Jednym pomysłem było przesunięcie go do jakiejś podwarszawskiej parafii, drugim wysłanie za granicę. Ks. prymas prawdopodobnie kilkukrotnie proponował mu wyjazd na studia do Rzymu. Ks. Jerzy za pierwszym razem miał odpowiedzieć: „Przemyślę to, ojcze”. Relacjonując rozmowę jednej ze współpracownic, postawił retoryczne pytanie: „A ty byś odeszła, gdybyś tu była potrzebna?”. Innym współpracownikom mówił: „Gdybym zaprzestał tego, co robię, nie byłbym wiarygodny”.
Ostatecznie w październiku 1984 r. zdecydował się podporządkować woli prymasa Glempa i wyjechać do Rzymu. Miał świadomość, że jeśli prymas podejmie taką decyzję, to nie będzie dyskusji. „Ja wezmę tylko dwie koszule, brewiarz. Wszystko zostawię”. Wiele lat później w wypowiedzianym publicznie rachunku sumienia ks. prymas wyznał również swoją winę w stosunku do ks. Jerzego. „Ja także doświadczyłem lęku. Bałem się rozlewu krwi w czasie stanu wojennego, wiedząc, jak wielkie jest oburzenie ludu. Pozostaje na moim sumieniu ciężar, że nie zdołałem ocalić życia ks. Jerzego Popiełuszki mimo wysiłków podejmowanych w tym kierunku. Niech mi to Bóg przebaczy, może taka była Jego święta wola”. Do wyjazdu nie doszło. Nie wiemy, jak zakończyłaby się ta sprawa, gdyby nie zabójstwo ks. Jerzego. Widać, że zmagał się ze sobą. Jak pogodzić wierność ludziom, za których czuł się odpowiedzialny, i przyrzeczenie posłuszeństwa, jakie złożył biskupowi w dniu święceń? Jak rozpoznać, gdzie przebiega cienka granica między wolą Boga a kaprysem woli własnej?
.Trzy wspomniane sytuacje dotyczą trzech różnych kontekstów: szkoły, wojska, diecezji. Przypominają, że w każdym kontekście życia człowiek staje wobec pytania: czego oczekuje ode mnie Pan Bóg, a odkrywszy to, powinien postępować zgodnie z wolą Bożą. Wierność w małych sprawach prowadzi do wierności w sprawach wielkich. Ks. Jerzy był dla mnie przykładem człowieka, który w danej chwili robi to, co w tym momencie zrobić trzeba. Także wówczas, gdy trzeba oddać życie.
Gdy spotkałem go ostatni raz, miał świadomość, że wkrótce umrze, że pętla się zaciska. Był jednak człowiekiem wewnętrznie wolnym. Miał na to swoją receptę. „Aby pozostać człowiekiem wolnym duchowo – mówił – trzeba żyć w prawdzie. Życie w prawdzie to dawanie świadectwa na zewnątrz, to przyznawanie się do niej i upominanie się o nią w każdej sytuacji. Prawda jest niezmienna. Prawdy nie da się zniszczyć taką czy inną decyzją, taką czy inną ustawą. Na tym polega w zasadzie nasza niewola, że poddajemy się panowaniu kłamstwa, że go nie demaskujemy i nie protestujemy przeciw niemu na co dzień. Nie prostujemy go, milczymy lub udajemy, że w nie wierzymy. Żyjemy wtedy w zakłamaniu”. Ks. Jerzy był dla nas świadkiem prawdy, wskazywał drogę do wewnętrznego wyzwolenia, przede wszystkim od lęku. „Przezwyciężamy lęk, gdy godzimy się na cierpienie lub utratę czegoś w imię wyższych wartości”. Wówczas także odzyskujemy wolność. „Gdyby większość Polaków w obecnej sytuacji wkroczyła na drogę prawdy, gdyby ta większość nie zapomniała, co było dla niej prawdą jeszcze przed niespełna rokiem, stalibyśmy się narodem wolnym duchowo już teraz. A wolność zewnętrzna czy polityczna musiałaby przyjść prędzej czy później jako konsekwencja tej wolności ducha i wierności prawdzie”.
.Świadectwo ks. Jerzego jest wciąż aktualne. Zwłaszcza wezwanie, aby zło dobrem zwyciężać. „Służyć Bogu – mówił błogosławiony – to szukać najlepszej strony w najgorszym człowieku”. Podsumowując rewolucję Solidarności, św. Jan Paweł II stwierdził, że było to zwycięstwo ludzi, którzy „nie uciekali się do przemocy, zaś odmawiając konsekwentnie ustąpienia przed potęgą siły, zawsze umieli znaleźć skuteczne formy świadczenia o prawdzie”. Świat nadal potrzebuje takich ludzi, „bo godziny wciąż wracają na wielkiej tarczy historii”.