Pisanie książek ma sens przede wszystkim dlatego, że wciąż są ci, którzy ich potrzebują i je czytają. Obserwujemy w Polsce, i w ogóle w Europie, że czytelnictwo przeżywa kryzys, ale nie jest on ani pierwszy, ani ostatni – twierdzi ks. prof. Waldemar CHROSTOWSKI
– Czy uważa ksiądz profesor, że ciągle warto pisać kolejne książki o wierze, o religii, o Kościele? Przecież każdego roku ukazują się dziesiątki, setki takich pozycji. Czy czytanie i pisanie książek nadal ma sens?
.Pisanie książek ma sens przede wszystkim dlatego, że wciąż są ci, którzy ich potrzebują i je czytają. Obserwujemy w Polsce, i w ogóle w Europie, że czytelnictwo przeżywa kryzys, ale nie jest on ani pierwszy, ani ostatni. Dobra książka ma to do siebie, że na rozmaite sposoby utrwala pamięć o tym, co było i co jest, przez co wywiera wpływ na kształt przyszłości. Można wskazać niemało książek, które oddziałują na wybory światopoglądowe, moralne i polityczne dokonywane przez ich czytelników. To samo, może nawet w większym stopniu, dotyczy książek o tematyce religijnej. Na jednym biegunie umiejscawiają się te, które budują wiarę w Boga oraz służą jej rozwijaniu i umacnianiu, a na drugim inne, których celem jest dekonstrukcja wiary. Napisanie dobrej książki wymaga wysiłku intelektualnego i duchowego, tak samo jak jej owocne przeczytanie.
Wiele lat temu w Stanach Zjednoczonych zauważyłem dziwne zjawisko, a mianowicie domy bez książek – i był to dla mnie szok. Zrozumiałem, że tacy ludzie są zdecydowanie bardziej podatni na przysłowie, najczęściej przypisywane żyjącemu w XVI wieku kardynałowi Carlowi Caraffie, późniejszemu papieżowi Pawłowi IV: Mundus vult decipi, ergo decipiatur, „Świat chce być oszukiwany, a więc niech będzie oszukiwany”. Jedno jest pewne: osoby, które czytają dobre książki, różnią się od tych, które ich nie czytają. Podróżując po świecie, trzymam się rady usłyszanej niegdyś we Francji i Włoszech: „Kiedy udasz się do jakiegoś miasta, dobrze się rozglądaj, czy są tam restauracje i księgarnie. Jeżeli nie ma księgarni, poprzestań na przenocowaniu, a jeżeli nie ma księgarni ani restauracji, uciekaj stamtąd, zanim zapadnie zmierzch”.
Książka jest dobra, jeżeli w każdej dziedzinie wiedzy – humanistycznej, naukach społecznych i ścisłych – opiera się na sprawdzonych informacjach, czyli rzetelnych, zebranych sumiennie oraz bez ideologicznych przesłanek i założeń. Wtedy odzwierciedla i współtworzy wiedzę. Prawdziwą wiedzę, której nie ograniczają bariery czasu i przestrzeni. Dobra książka jest potrzebna, bo sprzyja prawidłowemu rozróżnianiu między wiedzą a opiniami czy poglądami. W dzisiejszym świecie na wszystkie tematy dominują właśnie opinie i poglądy. Często są wręcz śmieszne, gdyż odwzorowują ignorancję i zaciekle stoją na jej straży. Mnożą się sondaże, w których próbuje się nie tyle uzyskać, ile modelować i narzucać określone opinie. Sprowadzają się one do zdawkowych odpowiedzi na starannie obmyślane pytania, przy czym te pytania są tak sformułowane, że każda od-powiedź jest zła. Naśladują podstępną strategię wyrażoną w pytaniu: „Czy pan/i przestał/a już kraść?”. Co ma odpowiedzieć respondent? Najbezpieczniejsza jest odpowiedź: „Proszę dać mi spokój!”. W ostatnich latach sytuacja uległa kolejnej zmianie: opinie i poglądy przestają być ważne, a ich miejsce zajmują od-czucia. Dlatego nie ma rzeczywistości, są tylko jej interpretacje. Dominują subiektywizm i relatywizm, gdzie nie ma miejsca na tradycję i autorytet.
Dobra książka przeciwstawia się tej podstępnej strategii. Autor, który podziela te współczesne trendy, musi się liczyć z tym, że jego poglądy, opinie i odczucia utrwalone na piśmie mają znacznie dłuższą żywotność niż wypowiedziane ustnie, zatem wcześniej czy później zostaną zweryfikowane. Ta weryfikacja dotyczy nie tylko tego, co napisał, lecz także wiarygodności jego osoby. Są książki, które pozostają zawsze aktualne, a nawet swoiście nieśmiertelne, oraz takie, których żywotność jest niewiele dłuższa niż gazety codziennej. Chociaż się je nagłaśnia, reklamuje i popularyzuje, pamięć o nich ginie równie szybko, jak była zapoczątkowana i narzucana innym.
– Jaka jest więc rola opinii? Mimo wszystko są one chyba ważne?
.Opinie były i są zjawiskiem powszechnym, ale w naszych czasach pewną część z nich zaczęto monopolizować. Liczy się nie najwartościowszy, lecz ten, który wygrywa licytację na to, co i kogo bardziej boli, ukazując swoje nadęte ego jako zranioną wrażliwość. Internet sprawił, że coraz bardziej dominuje wybiórcza wiedza o rzeczywistości, która przestała być ważna i straciła znaczenie. Zaplanowane dawkowanie codziennej porcji ogłupiania obaliło hierarchię i zaufanie pomiędzy ludźmi, skutkując narzuceniem postaw i poglądów zaplanowanych przez autorów zamierzonej poprawności. Opinie i odczucia zastępują wiedzę. Można i trzeba mieć opinię na jakiś temat i ją wyrażać, ale wtedy, gdy jest dojrzała i opiera się na solidnie ugruntowanej wiedzy.
Tymczasem promuje się nadęty subiektywizm i każdy, a zwłaszcza ci, którzy nie mają do powiedzenia wiele wartościowego, dają upust temu, co im się wydaje, albo co chcieliby, aby ziściło się po ich myśli. Chorzy ludzie kochają chorobę, która ich wyniszcza. Wypaczona prawda nie jest prawdą, bo prawdy nie da się podrobić. Parodiowanie prawdy sprawia, że w tak zwanym demokratycznym świecie rozmaite opinie – również te, które są ze sobą sprzeczne i wzajemnie się wykluczają – mają taką samą wartość. Podczas głosowania do urny wyborczej idzie zarówno obywatel doskonale zaznajomiony z realiami społecznymi, politycznymi i religijnymi, w pełni odpowiedzialny za swoje wybory, jak i ten, którego głos kupiono za czcze obietnice powtarzane w środkach masowego przekazu, a nawet za przysłowiowe pół litra. Ich głosy w urnie wyborczej są równoważne.
Wygląda na to, że każdy zawsze zna się na wszystkim, i ta uzurpacja jest skrupulatnie wykorzystywana przez ideologów programujących życie społeczne. Oni dobrze wiedzą, jak wy-dobyć z człowieka ukryte pokłady egoizmu, pychy i chciwości. W sytuacjach krytycznych, napiętych albo nośnych politycznie i społecznie zamiast podawania i korzystania z wiedzy preferuje się przedstawianie opinii wspierane słupkami popularności i statystykami. To bardzo podatny grunt dla propagandy, której rozmiary przekraczają dzisiaj wszystko, co wymyślono i nagłaśniano w przeszłości. Współcześni propagandyści dysponują funduszami i narzędziami, o których ich poprzednicy nie mogli marzyć. Wyniki ankiet, podawane jako rezultat badania opinii publicznej i jej uśredniania, opierają się na matematyce, która – jako królowa nauk – dostarcza im narzędzi. Jednak nie tylko nie usuwa to możliwości manipulacji i przekrętów, lecz je wzmacnia. Nigdy dość przypominania słów Winstona Churchilla, który powiedział, że ufa wiarygodności tylko tych ankiet, które sam zmanipulował. Od jego czasów zjawisko manipulacji przybrało tak zastraszające rozmiary, że nikt rozsądny nie powinien bezkrytycznie polegać na opublikowanych rezultatach ankiet. Większość z nich, wychodząc naprzeciw popytowi na opłacane poglądy, stanowi część świata poglądów urynkowionych.
– Tak samo jest w sprawach religii i Kościoła?
.Tak, a nawet jeszcze bardziej, bo coraz bardziej pleni się urynkowiona teologia. Gdy chodzi o relację między Kościołem a światem, mamy do czynienia z paradoksalnym napięciem. Zobrazuję to wspomnieniem, do którego często wracam. W latach 2000 i 2001 byłem konsultantem historycznym i teologicznym filmu Quo vadis. Gdy film był już prawie gotowy, Jerzy Kawalerowicz podzielił się pomysłem, że skoro obraz powstaje za pontyfikatu papieża Polaka, byłoby dobrze, gdyby premiera odbyła się w Watykanie – w obecności Jana Pawła II. Początkowo ów projekt z różnych powodów wydawał się zbyt śmiały, jednak postanowiliśmy spróbować.
Wiosną 2001 roku udaliśmy się do Watykanu, gdzie z pomocą księdza Zbigniewa Kiernikowskiego, ówczesnego rektora Papieskiego Instytutu Polskiego, zyskaliśmy przyczółek do spotkania z biskupem Stanisławem Dziwiszem i przedstawienia tej propozycji Ojcu Świętemu. Jerzy Kawalerowicz podszedł do okna Pałacu Apostolskiego i długo patrzył na plac św. Piotra – stał jak zahipnotyzowany. W pewnym momencie przerwałem mu to skupienie, a on, obróciwszy się, powiedział: „Wiesz, stąd wszystko wygląda zupełnie inaczej!”. To dobra metafora patrzenia na wiarę w Boga i Kościół oraz na świat. Można patrzeć na watykański Pałac Apostolski z placu św. Piotra, lecz można też patrzeć z Pałacu Apostolskiego na plac św. Piotra. To dwie zupełnie odmienne perspektywy, które mogą obrazować spojrzenie świata na Kościół oraz spojrzenie Kościoła na świat. Mogą być one udziałem tylko tych osób, które poruszają się w obydwu światach, a więc chrześcijan, którzy są mocno osadzeni w Kościele i w świecie.
Kościół stanowi część rzeczywistości świata, ale się w niej nie wyczerpuje i świat go nie ogranicza. Zawsze, a szczególnie wtedy, gdy wiernie wypełnia swoje posłannictwo, staje się znakiem sprzeciwu. Idąc pod prąd narzucanych ideologii, staje się niechciany i jest zwalczany jako niewygodny. Przeciwności nie są niczym nowym, natomiast stale trzeba rozpoznawać, skąd pochodzą i na czym polegają, oraz odnawiać gorliwość niezbędną do ich pokonywania. Przeplatają się dwie perspektywy: spojrzenie na Kościół ludzi, którzy z wiarą w Boga i Kościołem nie mają nic wspólnego, oraz spojrzenie na świat wierzących, dla których Kościół jest duchową ojczyzną. Wśród pierwszych nie brakuje osób, którym rzeczywistość Kościoła jest całkowicie obca, a nawet są mu mniej czy bardziej otwarcie wrodzy. Co się tyczy drugiej perspektywy, to rzadko i z wielkimi oporami odbywa się jej przedstawianie i upowszechnianie w środkach masowego przekazu. To napięcie istniało bowiem zawsze, poczynając od wiary biblijnego Izraela i Kościoła apostolskiego, która musiała się zmagać ze sprzeciwami i oddziaływaniem ówczesnego świata. Wgląd w dzieje chrześcijaństwa jeszcze bardziej to potwierdza, przy czym w czasach nowożytnych, od XVIII wieku, to napięcie zyskało na sile i nabrało nowych rysów. Kościół katolicki stał się ofiarą (anty) kultury unieważniania, która niszczy tożsamość Europy i wymazuje całe epoki jej historii. Zdemaskowana ideologia, podobnie jak zdemaskowana głupota, staje się agresywna. Dzieje się tak zwłaszcza wtedy, gdy opłacanie poglądów nie przynosi spodziewanych rezultatów.
Spojrzenie światowe, pozbawione wszelkiego podglebia religijnego, a nawet mu wrogie, którego częścią jest kultura unieważniania, jest przenoszone do Kościoła. Zamazuje się obraz, kto wszedł na czyje terytorium. Pod płaszczem zarzutów, że Kościół ingeruje w autonomiczne terytorium świata, jest bezwzględnie ze świata wypychany. Sprzyja temu atomizacja społeczeństwa oraz coraz mocniejsze kwestionowanie suwerenności i odrębności kulturowej. Złudny egalitaryzm zabija specyfikę treści orędzia chrześcijańskiego. Świat ze swoimi sposobami myślenia i działania wszedł do Kościoła i się w nim panoszy po to, aby nim rządzić.
Znana jest diagnoza, którą w nawiązaniu do recepcji Soboru Watykańskiego II (1962–1965) sformułował kardynał Joseph Ratzinger. Stwierdził, że z jednej strony istniał sobór ojców, czyli biskupów uczestniczących w obradach, i dokumentów, które zostały przygotowane i podpisane, a z drugiej strony – sobór mediów, który znalazł wyraz w streszczeniach i komentarzach dziennikarzy i publicystów przedstawiających przebieg oraz rezultaty obrad i ustaleń soboru. W większości spraw obraz medialny nie miał nic wspólnego z rzetelną prezentacją soboru ojców. Co więcej, często świadomie wypaczano przekaz, puszczając w obieg wymysły i dezinformacje oraz tworząc fałszywe skojarzenia, które zawładnęły wiarą i wyobraźnią wielu ludzi. Ta strategia wyrządziła Kościołowi ogromne szkody.
W homilii wygłoszonej 29 czerwca 1972 roku, w uroczystość Apostołów Piotra i Pawła, papież Paweł VI przedstawił diagnozę, która została niemal całkowicie przemilczana: „Moglibyśmy powiedzieć, że przez jakąś tajemniczą szczelinę, ale nie, nie jest tajemnicza; przez jakąś szczelinę do świątyni Boga przedostał się swąd szatana. […] Spodziewaliśmy się po Soborze słonecznego dnia dla dziejów Kościoła, a tymczasem nadciągnęły chmury, burze, mrok i niepewność”. Na przełomie wieków XX i XXI rozbrat między kościelną rzeczywistością a jej medialnym obrazem, przenikając do życia i nauczania Kościoła, pogłębił się. W informacyjnych bańkach bezkarnie wciąż mnożą się opinie, które z prawdą nie mają nic wspólnego. Najbardziej dotkliwe przekłamania dotyczą tego, czym naprawdę są wiara religijna i Kościół.

.Propaganda, analogicznie jak w polityce, jest ukierunkowana na wywołanie zamętu i dezorientacji, a wiadomo, że łatwiej można dotrzeć do prawdy od fałszu niż z zamętu. Przywarą współczesnego Kościoła są dyskusjonizm i dialogizm, wskutek czego Kościół stał się rozgadany i rozdygotany. A przecież – zamiast na poleganiu na sondażach i doraźnie pozyskiwanych „ekspertach” promujących wdzieranie się światowości do Kościoła – jego najważniejsze zadanie polega na prowadzeniu wiernych do świętości.
Ks. prof. Waldemar Chrostowski
Fragment książki, Niech wasza mowa będzie; tak, tak, nie, nie wyd. Fronda [LINK]