Maciej WITUCKI: Polski Ład, czyli jak wpaść w pułapkę średniego wzrostu

Polski Ład, czyli jak wpaść w pułapkę średniego wzrostu

Photo of Maciej WITUCKI

Maciej WITUCKI

Prezydent Konfederacji Lewiatan.

Polski Ład może stać się symbolem ostatecznego odwrotu od liberalnej gospodarki – pisze Maciej WITUCKI

Ogłoszony 15 maja 2021 r. Polski Ład to niewątpliwie dobrze opakowany plan polityczno-społeczny, który dzięki masowej redystrybucji poprawi jakość życia milionów Polek i Polaków. Trudno krytykować pomysły podnoszenia stopy życiowej najmniej zarabiających, brakuje jednak jasnego wskazania źródeł ich finansowania. Ważne są bowiem gwarancje, że takie działania nie będą negatywnie wpływać na długoterminowe perspektywy ekonomiczne czy społeczne. 30 tysięcy złotych wolne od podatku, dodatkowe zasiłki i państwowe inwestycje na pewno podniosą zadowolenie wyborców, napędzą konsumpcję (i przychody z podatków pośrednich), choć przy okazji wzmocnią trendy inflacyjne. Tyle pochwał.

Niestety, gdy zaczniemy mówić o długofalowym wpływie Polskiego Ładu na konkurencyjność, pojawiają się kontrowersje. Patrząc na koło zamachowe gospodarki, czyli inwestycje, można zauważyć, że sobotnia prezentacja koncentrowała się na inwestycjach państwa i samorządów. Ten niepokojący trend widzieliśmy już wcześniej, podczas debaty o Krajowym Planie Odbudowy. Zapowiedziano w nim preferencje dla firm państwowych. Wygląda na to, że tak potrzebna interwencja państwa w miesiącach covidowego kryzysu dała rządzącym ostateczne przekonanie o słuszności koncepcji państwa-przedsiębiorstwa – zaprawionego i sprawdzonego w boju, uzbrojonego w tarcze i uwiarygodnionego jako inwestor dorównujący, a być może i przewyższający swoimi zdolnościami firmy prywatne.

Wobec wciąż niskiej stopy inwestycji sektora prywatnego to państwo ma teraz przejąć inicjatywę, inwestować, rozdzielać pieniądze wśród samorządów oraz tworzyć nowe instytucje dla zarządzania strategicznymi projektami. Tym sposobem Polski Ład może stać się symbolem ostatecznego odwrotu od liberalnej gospodarki oraz aktem przyznania się do porażki w walce o stymulowanie inwestycji prywatnych.

Dla mnie, jako reprezentanta środowiska biznesu, zaangażowanego w budowanie silnej gospodarki, smutne było, że w sobotę usłyszeliśmy co prawda o czerwonym dywanie dla przedsiębiorców, ale zaraz powiedziano o Polsce jako przemysłowym zapleczu Europy. Zastanawiam się, do kogo skierowano te słowa. Wydaje się, że mają je usłyszeć raczej inwestorzy zagraniczni, wciąż masowo wybierający nasz kraj. Budowaniu takiego zaplecza sprzyja bowiem utrzymanie konkurencyjnych obciążeń fiskalnych dla niższych pensji. Równocześnie ten ruch kończy de facto marzenia o wyjściu z tak słynnej kilka lat temu pułapki średniego wzrostu.

W tym miejscu nasuwa się naturalne pytanie: a jaka jest oferta dla polskich przedsiębiorców, mniejszych firm, budujących swój potencjał dopiero w drugim pokoleniu? Przecież ci ludzie, chcąc osiągnąć rynkowy sukces, muszą inwestować, zatrudniać dobrze płatnych fachowców, stawiać na rozwój innowacji. Szereg z nich to wciąż jednoosobowe działalności gospodarcze, nie mówiąc już o firmach jednoosobowych. I w tym kontekście nie potrafię zrozumieć, dlaczego to one tak dotkliwie odczują, czym jest ład po polsku. Bo to w te podmioty najbardziej uderzy podniesienie i brak możliwości odliczenia składki zdrowotnej, windując ich daniny do nawet 40 procent. W tym kontekście niewerbalne oskarżenia o rodzaj włoskiego strajku polskiego biznesu, ponoć niechętnego dalszym inwestycjom, świadczą o niezrozumieniu sytuacji. Przedsiębiorca zawsze jest gotów ponosić ryzyko, ale pod jednym warunkiem – państwo musi zapewnić mu minimum przewidywalności otoczenia regulacyjnego. To właśnie ciągłe rewolucje w systemie podatkowym, prawnym, wymiarze sprawiedliwości czy regulacjach sektorowych powodują, że polski przedsiębiorca staje się szczególnie ostrożny, gdy myśli o inwestowaniu zysków.

Gdyby rządzący nadal wierzyli w możliwość nieliniowego skoku rozwojowego polskiej gospodarki i polskich firm, to w sobotniej prezentacji powinniśmy usłyszeć o przyspieszeniu wprowadzania „estońskiego CIT-u”, jedynego sprawdzonego narzędzia stymulującego inwestycje firm. Gdyby wierzyli w przyszłą potęgę polskiego sektora B+R, to nie byłoby w Polskim Ładzie tak silnych podwyżek podatków dla „bogaczy” zarabiających powyżej 10 tys. złotych, bo to właśnie te rzesze specjalistów, inżynierów, badaczy i menedżerów mają szansę, a może miały szansę, przyspieszyć transformację naszych rodzimych biznesów.

Najbardziej niepokoi jednak brak informacji o tym, jak ten plan „domknie się” finansowo, nawet przy podniesieniu obciążeń dla miliona drobnych przedsiębiorców i kolejnego miliona czy dwóch najlepiej zarabiających. Mityczne 770 mld złotych z UE pokryje większość przedstawionych inwestycji, ale pojawia się pytanie, czy – biorąc pod uwagę skalę dotychczasowych programów społecznych „z plusem” – nie zabraknie pieniędzy na dalsze rozdawnictwo. Czy wystarczy podwyżka podatków dla „bogaczy” oraz oczywisty wpływ podatków pośrednich, podbitych redystrybucyjno-inflacyjnymi sterydami? Jak najszybciej musimy zobaczyć pełen rachunek zysków i strat. Bez tego polski biznes będzie żył w niepokoju przed pojawieniem się dalszych danin i opłat, nienazywanych otwarcie podatkami. Ta niepewność będzie zawsze stała za problemem braku inwestycji.

.Polski Ład ma szansę zapewnić zadowolenie i dobre nastroje obywateli (nie wszystkich), tak potrzebne po pandemii. Szkoda, że ten wysiłek będzie opierał się na wydawaniu, obdarowywaniu, dofinansowywaniu i de facto kupowaniu elektoratu. Rachunki za tę operację zapłacą przedsiębiorcy. Nie pierwszy raz.

Maciej Witucki

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 20 maja 2021