Magdalena ŁYSIAK: Czekając na „Zbawiciela świata”.Leonardo da Vinci w Luwrze

Czekając na „Zbawiciela świata”.
Leonardo da Vinci w Luwrze

Photo of Magdalena ŁYSIAK

Magdalena ŁYSIAK

Szef działu prasowego Festiwalu Filmowego Niepokorni Niezłomni Wyklęci, autorka publikacji okolicznościowych, współzałożycielka Stowarzyszenia Sióstr i Braci Henryka II Pobożnego i Anny Śląskiej. W każdej wolnej chwili zgłębia kulturę włoską i architekturę modernistyczną.

zobacz inne teksty Autorki

Od ponad roku dyrekcja Luwru robiła wszystko, by na wielką wystawę z okazji 500-lecia śmierci Leonarda da Vinci wypożyczyć jak najwięcej dzieł z całego świata. Spektakularną porażkę w negocjacjach Francuzi ponieśli dwa razy: na wystawie nie zobaczymy „Damy z łasiczką” i obrazu „Salvator Mundi” – najbardziej kontrowersyjnego odkrycia ostatnich lat – pisze Magdalena ŁYSIAK

.W przypadku „polskiego” Leonarda sprawa jest jasna, odpowiedź ministra kultury Piotra Glińskiego, na którego naciskał dyrektor Luwru Henri Loyrette, brzmiała mniej więcej tak: „Obraz za obraz”, czyli my pożyczymy wam „Damę”, a wy nam potem „Monę Lisę”. A ponieważ Luwr nigdy nie wypuszcza z rąk swojego arcydzieła, więc rozmowy natychmiast zostały ucięte. Zresztą, co ciekawe, nie zdecydowano się nawet na przeniesienie go na własną wystawę i pozostawiono tam, gdzie jest na co dzień, czyli na ekspozycji stałej, zabezpieczony pancerną szybą przed szaleńcami. Swoją drogą, trochę szkoda, bo być może doczekalibyśmy się nad Wisłą wizyty Włoszki o tajemniczym uśmiechu. Warto przypomnieć w tym miejscu, że wszędzie poza Polską „Dama z łasiczką” jest uznawana za jeden z najpiękniejszych obrazów da Vinciego. Cały Mediolan jest oplakatowany reprodukcjami portretu Cecylii, a w sklepach z pamiątkami wyprzedza on nawet „Ostatnią Wieczerzę”.

Obraz przed konserwacją

Z kolei „Salvator Mundi” to odkrycie sprzed kilku zaledwie lat, a pikanterii jego losom dodaje fakt, że po pierwsze, znawcy kłócą się o to, czy wyszedł spod ręki Mistrza, po drugie, płótno sprzedano do krajów arabskich za astronomiczną kwotę 450 milionów dolarów, a po trzecie – obraz kupiony na aukcji Christie’s przez anonimową osobę, która potem okazała się być księciem Baderem bin Abdullahem bin Farhanem Al Saudem z Arabii Saudyjskiej (działającym prawdopodobnie na polecenie innego księcia, Mohammeda bin Salmana), rozpłynął się we mgle. Miał być ozdobą „arabskiego Luwru”, czyli muzeum Louvre Abu Dhabi, jednak nigdy tam nie dotarł; był obiecany na wystawę francuską, do ostatniej chwili wstrzymywano druk katalogu, czekając na dzieło, ale finalnie na niej go nie ma. Krążą plotki, że ponieważ „Zbawiciel” nie wyszedł jednak spod ręki Leonarda, więc książę trzyma go na swoim… jachcie. Tajemnicze zniknięcie dało podstawy do najbardziej nieprawdopodobnych spekulacji, w których prym wiedzie teoria spiskowa mówiąca o tajnej umowie prezydenta USA Donalda Trumpa i Mohammeda bin Salmana.

Co namalował Leonardo?

.Na świecie jest zaledwie 16 obrazów da Vinciego, ale tylko jeden pozostaje w rękach prywatnych – to właśnie „Salvator Mundi”. Jak mawiają eksperci – odnalezienie obrazu Leonarda jest większym wydarzeniem niż odkrycie nowej planety, dlatego o „Zbawiciela świata” trwają kłótnie i przepychanki w środowisku historyków sztuki oraz znawców twórczości Mistrza. Wiadomo, że taki obraz został przez niego namalowany, bo zachowały się dwa rysunki przygotowawcze oraz rycina wykonana przez Wenceslausa Hollara, który podpisał ją „Leonardo da Vinci pinxit” („Leonardo da Vinci namalował”). Znamy trzydzieści obrazów, które są kopiami „Salvatora” lub są oparte na podobnym schemacie. Dwa z nich, tzw. wersja Ganay i olej z kościoła San Domenico Maggiore w Neapolu, namalowano, biorąc za wzór grafikę Hollara. I znów pojawia się tu polski wątek – w zbiorach Pałacu w Wilanowie znajduje się „Zbawiciel świata”, którego autorstwo jeszcze kilkanaście lat temu przypisywane było Cesarowi da Sesto, malarzowi z kręgu „leonardeschi”.

Rysunek przygotowawczy Leonarda do Salvatora Mundi 

Ale ponieważ dzieło to powstało na dębowej desce, a drewno dębowe można dokładnie datować, to w 2005 roku przeprowadzono badania, które wykazały, iż drzewo na panel ścięto w dorzeczu Sekwany około 1586 roku. Cesare da Sesto zmarł w 1523 roku, nie mógł być zatem twórcą tego obrazu, ale i tak nasza kopia zyskała rozgłos. Za rok Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie planuje wystawę „Leonardiana w kolekcjach polskich”.

Twarz hipisa

.„Zbawiciel” został prawdopodobnie namalowany dla Ludwika XII, a po jego śmierci podarowano go zakonowi w Nantes. To ostatnie jest pewne, bo oglądała go tam w 1650 roku królowa Anglii Henrietta Maria Burbon, która zażyczyła sobie jego kopii, i tak powstała wspomniana już rycina Wenceslausa Hollara. Ale potem o autorstwie obrazu zapomniano, o co nie było trudno, bo wielokrotnie go przemalowywano (normalna praktyka w tamtych czasach – np. czarne tło w „Damie z łasiczką” powstało na zlecenie Izabeli Czartoryskiej). W efekcie domorosłych poprawek twarz Chrystusa wyglądała jak „twarz opalonego trawą hipisa” – to określenie wyszło kilka lat temu z ust wielkiego eksperta od Leonarda, znanego z dosadnych stwierdzeń, prof. Martina Kempa. W XIX wieku obraz kupił baron de Lareinty, potem trafił do rodziny de Béhague, a w 1900 roku zniszczony olej, opisany jako szkoła włoska z kręgu Luiniego, nabył sir Francis Cook za kwotę… 45 funtów. W spisie kolekcji Cooka z 1913 roku zanotowano, że to XIX-wieczna kopia obrazu Boltraffia, ucznia Leonarda. W 1958 roku całą kolekcję Cooka sprzedano państwu Kuntzom i tak „Salvator Mundi” mocno zniszczony i w rezultacie poprawek niezbyt piękny zawisł na klatce schodowej w ich domu.

Zdjęcie Salvatora Mudni z czasów Cook Collection

Wreszcie na początku XXI wieku dzieło kupiło konsorcjum marszandów sztuki z nowego Jorku, z Robertem Simonem na czele, który na początku był przekonany, że to jedynie kopia zaginionego obrazu, ale patrząc na niego, miał niejasne wrażenie, że być może jest to coś więcej. Zaniósł „Zbawiciela” do uznanej konserwator Dianne Modestini, która przez sześć lat pracowała nad rozległymi uszkodzeniami. Zbadała dokładnie farby, deskę, usunęła przemalowania, prześwietliła promieniami podczerwonymi. Te ostatnie ujawniły ciekawy szczegół – człowiek, który malował obraz, zmienił pozycję jednego palca w ręce Chrystusa. To oznaczało, że dzieło nie może być kopią, lecz jest oryginalną pracą. Zastosowanie sfumato – charakterystycznej techniki leonardowskiej, układ materiału rękawa, identyczny z innym znanym rysunkiem da Vinciego, czy wreszcie z nieprawdopodobną maestrią namalowana kryształowa kula – wszystkie te ślady prowadziły do wielkiego renesansowego mistrza… Owa kula trzymana w lewej ręce przez Chrystusa jest zresztą sama w sobie frapującą zagadką. Otóż według zasad optyki powinna pokazywać odbicie Jezusa do góry nogami, tymczasem malarz się do tego nie zastosował. Dla sceptyków to dowód na to, że obrazu nie namalował Leonardo, który z wielką namiętnością studiował światło i jego zachowanie się w środowisku. Z kolei przeciwnicy twierdzą, że chodziło o pokazanie prawdziwej boskości Salvatora, wobec którego świat fizyczny traci wszelkie znaczenie.

Zmieniony układ kciuka Dianne Modestini

Wystarczyły nanosekundy

.Simon i Modestini zaprosili do pracowni w Conservation Center wielu znanych ekspertów. Dr Carmen Bambach z Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku, która wcześniej przypisała obraz Boltraffiowi, powiedziała tylko: „Cóż, to nie Boltraffio”. Dr Nicholas Penny, dyrektor National Gallery w Londynie, a wtedy jeszcze pracownik Muzeum Narodowego w Waszyngtonie, stanął przed „Zbawicielem” jak wryty – „Wystarczyły mu nanosekundy, żeby zrozumieć, na co patrzy” – relacjonował Simon. W środowisku zawrzało. Zwołane naprędce konsylium w składzie: David Alan Brown, kurator malarstwa włoskiego w National Gallery of Art w Waszyngtonie D.C., prof. Maria Teresa Fiorio z Università Statale w Mediolanie, prof. Martin Kemp z Oxford University i prof. Pietro Marani z Politecnico w Mediolanie, orzekło, że to zgubiony oryginał Leonarda. Ale Frank Zöllner, autor wielkiego albumu o da Vincim, uważa, że da Vinci nie namalowałby obrazu na desce z orzecha włoskiego, w której jest sęk, wiedząc, że spowoduje on uszkodzenia pomalowanej powierzchni. Nie jest jednak tajemnicą, że sam artysta takimi rzeczami się nie przejmował, a także uwielbiał eksperymentować, czego dowodem jest łuszcząca się na ścianie „Ostatnia Wieczerza”, do której użył specjalnej, własnej mieszanki farb, niezbyt nadającej się do tego rodzaju pracy.

„Zbawiciel świata” jako dzieło Leonarda da Vinci pokazano na wielkiej wystawie „Leonardo da Vinci na dworze w Mediolanie” w National Gallery w Londynie. Ale mimo konferencji zorganizowanej na temat autentyczności obrazu, żadne z muzeów nie zdecydowało się na zakup. Obraz wrócił do Nowego Jorku, a w 2013 roku został sprzedany podczas prywatnej aukcji anonimowemu kupcowi i na jakiś czas znowu zniknął, by 15 listopada 2017 roku pojawić się w nowojorskim domu aukcyjnym Christie’s. Dzieło sprzedawał rosyjski oligarcha Dmitrij Rybołowlew. W ten sposób ostatecznie „Salvator” trafił do arabskiego księcia i… zapadł się pod ziemię.

Obraz z kolekcji wilanowskiej

Luwr ciągle ma nadzieję

.Tymczasem jeden z największych znawców renesansowego geniusza, prof. Kemp, ogłosił, że wkrótce ukaże się książka, którą napisał wraz z Robertem Simonem i Margaret Dalivalle. Jej autorzy dowodzą niezbicie, że obraz jest autentyczny. I znowu dochodzimy do wątku polskiego: Kemp stwierdził swego czasu, że pewien rysunek da Vinciego, „La Bella Principessa”, na którego proweniencji nie poznało się wielu ekspertów, jest oryginalnym dziełem Mistrza i pochodzi ze „Sforziady”, księgi ze zbiorów Biblioteki Narodowej w Warszawie! Czy zatem Rzeczpospolita miała kiedyś aż dwa obrazy namalowane przez da Vinciego dla księcia Mediolanu? Być może, przecież „Piękna księżniczka”, czyli Bianca Sforza, była nieślubną córką władcy i… ciotką polskiej królowej – Bony z rodu Sforzów.

Wystawę w Paryżu otwarto 24 października 2019 r. Do końca emocjonowano się, czy „Salvator Mundi” trafi na ścianę muzealną, czy nie. „The Art Newspaper” codziennie niemal publikował sensacyjne nagłówki: „Być może się uda i zobaczymy obraz!”, „Nie ma co liczyć na »Salvatora Mundi«!”, „Trwają negocjacje związane z ubezpieczeniem!”, „Zapomnijcie o »Salvatorze«, skupcie się na »Człowieku witruwiańskim«!” itd. Portal opublikował też zdjęcia dwóch wersji mapek przygotowanych na wystawę – na jednej było dzieło Leonarda, na drugiej nie. Najwyraźniej Luwr był gotowy na wszystko. W oświadczeniu dla prasy zapowiedziano, że jeśli będzie taka możliwość, to „Zbawiciel” może pojawić się na wystawie nawet po miesiącu od jej otwarcia. Jeśli tak się stanie, muzeum czeka prawdziwy szturm wielbicieli artysty oraz łowców sensacji.

Magdalena Łysiak
Wystawa „Leonardo da Vinci”, Luwr, 24 października 2019 – 24 lutego 2020

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 2 listopada 2019