Marcin GIEŁZAK: Łuk Triumfalny w Warszawie upamiętni najważniejszą, zwycięską polską bitwę

Łuk Triumfalny w Warszawie upamiętni najważniejszą, zwycięską polską bitwę

Photo of Marcin GIEŁZAK

Marcin GIEŁZAK

Publicysta, przedsiębiorca, autor książki "Antykomuniści lewicy" (2014), współautor podręcznika "Crowdfunding" (2015).

zobacz inne teksty Autora

„Ludzkie osiedla potrzebują pomników.
W przeciwnym razie czym miałoby się różnić
miasto od mrowiska?”
– Wiktor Hugo

Rok 1920 był to dziwny rok, kiedy wszystko zwiastowało klęskę, a jednak zwyciężyliśmy. Nie mam tu na myśli jedynie tego, że odnieśliśmy militarny triumf tam, gdzie wcześniej pobito nas za każdym razem, od nieudanego zrywu w obronie konstytucji w roku 1792 po upadek czwartego powstania i pierwszej rewolucji lat 1905–1907. Myślę również o prawdziwym Cudzie nad Wisłą, o tym, że miliony chłopów i robotników uwierzyły bardziej w Polskę niż w komunizm, że do boju poszliśmy z rządem prawdziwie robotniczo-chłopskim, uosabianym przez Witosa i Daszyńskiego, że zrobiliśmy rewolucję własną, demokratyczną i narodową, o której marzyli Kościuszko, Mierosławski, Hauke-Bosak. Czas pokazał, że była to kolejna „prześniona rewolucja”.

Można winić PRL, ale kogo oprócz siebie możemy winić za to, że po 30 latach wolnej Polski nadal spieramy się o to, jak – i czy w ogóle – upamiętniać być może najważniejszą bitwę w naszej ponad 1000-letniej historii? Najważniejszą, bo wreszcie ogólnonarodową, bo wreszcie zwycięską, bo dającą początek nie tylko wolnej, ale i nowej Polsce.

To wydarzenie stało się tymczasem czymś równie odległym, jak bitwa pod Kłuszynem. Widzimy w nim kolejną historyczną batalię, a nie moment dziejowy, w którym hasło wypisywane na powstańczych sztandarach, „Wolność, Równość, Niepodległość”, zwycięska Rzeczpospolita wpisała do własnej konstytucji – tej uchwalonej w 1921 r. i tej moralnej, stanowiącej o tożsamości wspólnoty politycznej. Zapominamy sami i nie przypominamy innym, że drugie z naszych narodowych credo, „Za wolność naszą i waszą”, stało się czymś bardzo realnym choćby dla Bałtów, gdy żołnierze generała Śmigłego wyzwalali Rygę. W tamtej chwili naprawdę byliśmy państwem-przywódcą naszej części Europy.

Idea budowy łuku triumfalnego może stanowić nowe otwarcie w polskiej polityce historycznej. Odzwyczajamy się od wizerunku Polski jako ofiary, chcemy ją widzieć silną, triumfującą. Jeśli sięgniemy do narodowego imaginarium i symboliki roku 1920 głębiej, możemy osiągnąć nawet więcej. Monumentów ku czci Józefa Piłsudskiego mamy już wiele, za mało czcimy pamięć szeregowego żołnierza. Teraz mielibyśmy okazję, aby ukazać personifikacje polskiego chłopa i robotnika, którzy walczyli pod Warszawą, zarazem obrazując zwycięstwo naszej rewolucji demokratycznej i kłamstwo rewolucji komunistycznej. (Gdy bolszewicy zasypywali obrońców ulotkami zadrukowanymi łamaną polszczyzną, w których obiecywali ośmiogodzinny dzień pracy, my już mieliśmy go od blisko dwóch lat). Świetną inspiracją jest też łuk triumfalny w belgijskim Ypres, gdzie umieszczono nazwiska 54 tys. żołnierzy, których ciał nigdy nie odnaleziono lub nie zidentyfikowano, a którym dano w ten sposób godny, symboliczny pochówek. Sam Stefan Zweig zachwycał się tą budowlą: oto łuk triumfalny, który zmusza do myślenia raczej, niż pobudza pychę.

Skoro o myśleniu mowa, wspomnijmy też naszych matematyków i kryptologów, którzy złamali bolszewickie szyfry. Mądrzy Portugalczycy na swoim łuku triumfalnym obok wyobrażenia Odwagi umieścili Rozum. Nam być może wystarczyłby relief i inskrypcja dające zasłużoną nieśmiertelność płk. Kowalewskiemu. Przypomnijmy wreszcie o tym, że zasłoniliśmy własnymi piersiami co najmniej połowę kontynentu przed grozą cywilizacyjną komunizmu. Rzeźba polskiego orła trzymającego w szponach zdobyte bolszewickie sztandary zapadłaby w pamięć. Wszystko to oddajmy wyobrażeniami surowymi, monumentalnymi, w duchu eleganckiego klasycyzmu. Pokażmy, że odchodzimy od państwa z dykty, a pracować chcemy w marmurze.

Można zapytać: dlaczego łuk triumfalny? Najkrótsza odpowiedź brzmiałaby: bo od 2000 lat w cywilizacji zachodniej tak się czci zwycięstwa. Wznieśli takie budowle w Paryżu, Londynie, Brukseli, Barcelonie, Lizbonie, Nowym Jorku, a ostatnimi czasy nawet w Skopje – dlaczego Warszawa ma tu stanowić wyjątek? I dlaczego patrzymy na tamte monumenty z podziwem, a tutaj wydają nam się one nie na miejscu?

Polska przedwojenna wyraziła przecież wolę budowy właśnie takiego upamiętnienia, rozpisała konkurs i wyłoniła zwycięzcę: chorwackiego architekta Ivana Meštrovicia. Wojna światowa położyła kres tym zamiarom. Teraz mamy okazję podjąć je na nowo, pokazać, że Trzecia Rzeczpospolita istotnie jest kontynuacją Drugiej.

Padają propozycje alternatywne: szpital, biblioteka. Tutaj odpowiedziałbym, że potrzeba nam symbolu, którego formy nie dałoby się tak łatwo rozwieść z treścią – szpital im. Bitwy Warszawskiej zawsze może zmienić nazwę, nie wyobrażam też sobie wycieczek szkolnych czy zagranicznych turystów ściągających ku niemu. Co innego łuk z platformą widokową. Biblioteka to pomysł zawsze dobry, ale zachowałbym go na zbliżającą się 250 rocznicę powołania Komisji Edukacji Narodowej – najlepiej w połączeniu z muzeum nauczycielstwa polskiego, z wystawami poświęconymi również dziełu oświatowemu pod zaborami i tajnym kompletom czasu ostatniej wojny. Ciekawsza wydaje się propozycja budowy mostu: przemawia do mnie symbolika jedności, przekraczania podziałów, przechodzenia od niewoli ku niepodległości. Gdyby nie brakło rozmachu, wizji i środków, moglibyśmy mieć swój odpowiednik mostów Karola czy Łańcuchowego.

.Stanisław Brzozowski pisał, że „żadne zwycięstwo nieoparte na świadomości mas nie jest ostatecznym ani pewnym. Przede wszystkim zaś nie jest wyzwoleniem tych mas”. Do ludzi w ich masie trzeba zaś przemawiać językiem symboli, raczej gestem niż słowem. Potrzeba nam właśnie w tym języku napisać nową narodową mitologię, która mogłaby nas jednoczyć i wzmacniać (bo „mit jest niczym, które jest wszystkim”), musimy mieć miejsca, gdzie będziemy mogli się gromadzić – nie aby wspominać i wróżyć sobie kolejne klęski, ale by świętować i obiecywać sobie zwycięstwa.

Marcin Giełzak

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 2 grudnia 2019