
Pałacowe kadry
Ekipa Karola Nawrockiego wygląda na drużynę składającą się z kompetentnych ludzi, którzy – co chyba najważniejsze – potrafią współpracować. Na razie efekty tej współpracy wyglądają całkiem nieźle. Co będzie dalej? Zobaczymy. Czy widzę jakieś ryzyko? Tak, najbliższe wybory parlamentarne – pisze Marcin KĘDRYNA
.W 1935 roku, podczas zjazdu stachanowców, Józef Wissarionowicz Stalin wypowiedział cytowane wielokrotnie słowa, że kadry decydują o wszystkim. W sytuacji kancelarii prezydenta nie jest to prawda, gdyż o wszystkim decyduje prezydent, jednak od jakości kadr zależy, czy jest mu łatwiej, czy trudniej.
Dekadę temu, na chwilę przed zaprzysiężeniem, dwoje najważniejszych ministrów powstającej kancelarii prezydenta Andrzeja Dudy siedziało całymi dniami, zamknięte w klimatyzowanej sali niegdysiejszego pałacyku MSZ przy Foksal, i przygotowywało listy zaproszonych na inaugurację. Z dzisiejszej perspektywy wydaje mi się, że robili to przez dwa tygodnie, ale to nie może być prawda. W każdym razie robili to z takim zaangażowaniem, jakby od tego zależała przyszłość świata. Tymczasem trwały przygotowania do inauguracji. Kierował nimi Janusz Strużyna, dyrektor Biura Obsługi Prezydenta, który pracował przy wszystkich wcześniejszych prezydenckich inauguracjach; wystarczało mu więc tylko nie przeszkadzać. Więc to, że szefowa kancelarii i szef gabinetu zajmowali się listami gości, było właściwie błogosławieństwem. Bo gdyby się bardziej zaczęli zajmować inauguracją, podejmowaliby pewnie decyzje złe albo – co jest jeszcze gorsze – mieliby problem z podjęciem decyzji jako takich. A nie ma nic gorszego (prawie nie ma) w zarządzaniu, jak niedecyzyjna osoba decyzyjna.
Kiedy 6 sierpnia wychodziłem z archikatedry św. Jana, przypomniało mi się, jak Adam Kwiatkowski całą mocą swojego przyszłego urzędu wywierał presję na Biuro Ochrony Rządu, by odstąpiło od płotkowania Świętojańskiej. Płotki miały – w jego mniemaniu – wyobcowywać prezydenta od obywateli. Bardzo był ze swojego pomysłu dumny. Ale udało się jakoś tego pomysłu nie realizować.
Małgorzata Sadurska próbowała wymusić, by monopol na transmisję mszy inauguracyjnej miała telewizja Trwam. Kwiatkowski ją w tym wspierał. Nie pamiętam, jakich trzeba było użyć argumentów, by ich przekonać, że to nie jest najlepszy pomysł. Może w końcu dotarło, że zmniejszyłoby to liczbę ludzi, którzy by mszę oglądali. Pamiętam tylko, że łatwo nie było.
Pamiętam też inną historię. Otóż przyszła dyrektor generalna, lata później szefowa Kancelarii, poprosiła mnie, bym ją umówił nieoficjalnie z jakimś dziennikarzem, a ona mu przedstawi dokumenty, które udowodnią, że współpracownicy prezydenta Bronisława Komorowskiego wyczyścili zupełnie konta i że nowa kancelaria nie będzie mieć na nic pieniędzy. Spotkanie odbyło się w jakiejś knajpie przy Puławskiej. Pani dyrektor bardzo była podekscytowana: „Żebym ja, wieloletni urzędnik, wynosiła do mediów…” – wzdychała. Dziennikarz przyszedł. Wysłuchał. Zabrał kwity. Poszedł. Zadzwonił po pewnym czasie. „Ona się walnęła w rachunkach. Z kwitów wynika coś zupełnie innego, niż mówi” – skomentował nieco skonfundowany.
Niedługo później porzucił pisanie dla polityki. Wiceministrem był nawet. Później politykę porzucił dla biznesu. Dawno go nie widziałem. W każdym razie legenda o wyczyszczonych kontach ma się wciąż nieźle.
Pierwsza wizyta prezydenta elekta w Muzeum Powstania Warszawskiego. 71. rocznica. Nie pamiętam, czy to była msza, czy spotkanie z powstańcami. Ja odpowiadam za organizację. Stoimy z kolegą Radosławem Sosnowskim i czekamy na przyjazd kolumny. Obok dyrektorzy Muzeum. Dalej dziennikarze. Rozmawiamy.
W pewnej chwili dyrektor Jan Ołdakowski sztywnieje i pyta: „A gdzie wieniec”. „Jaki wieniec?” – odpowiadam pytaniem. „Ten, który prezydent złoży pod tablicą pamięci prezydenta Kaczyńskiego”. Jesteśmy jakieś pięć minut przed przyjazdem. W ciągu tych pięciu minut udało się pożyczyć jakiś wieniec leżący w Parku Pamięci, odświeżyć go i przygotować do złożenia. Pracownicy Muzeum są naprawdę sprawni. Pluję sobie w brodę, że nie pamiętam, od kogo ten wieniec był pożyczony. W ten sposób dowiedziałem się, że składane przez prezydenta wieńce nie biorą się znikąd, a na dyrektora Ołdakowskiego zawsze można liczyć.
.Mógłbym jeszcze przytoczyć kilka podobnych historii, ale chyba wystarczy. Przywołuję je nie po to, żeby szydzić z moich koleżanek, kolegów i w sumie również z siebie samego. Robię to po to, by pokazać kontrast pomiędzy rzeczywistością z 2015 i 2025 roku.
W 2015 r., 7 sierpnia, po mianowaniu kancelaryjnych ministrów, prezydent z delegacją wsiadł do samolotu, poleciał do Krakowa, gdzie na Wawelu pokłonił się przed grobem prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Piękny gest. Zjedzono potem obiad wydany przez kardynała. To prezydent. Bo mniej ważną część delegacji gościł śp. ksiądz kanonik Janusz Bielański. Wzmiankowana wyżej dyrektor generalna wzbraniała się przed winem, tłumacząc, że przecież mamy sierpień. Ksiądz Bielański popatrzył na nią z politowaniem: „Dziecko, sierpień jest miesiącem trzeźwości, a nie abstynencji”.
Dziesięć lat później prezydent Karol Nawrocki pojechał do Kalisza, gdzie podpisał projekt ustawy „Tak dla CPK”. Sprawa Centralnego Portu Komunikacyjnego była pierwszą, która w tak radykalny sposób wypisała się z podziału na PiS i anty-PiS. Wypisała się nie bez udziału Kanału Zero, który wtedy dał się poznać jako medium wpływające na polską polityczną rzeczywistość. Swoją drogą, nikt wtedy nie zdawał sobie sprawy, jak wielki ten wpływ będzie.
No więc w pierwszym dniu po zaprzysiężeniu prezydent Nawrocki, wśród ponadpartyjnego towarzystwa, podpisał projekt ustawy „Tak dla CPK”.
Ustawy, którą przygotowano przed inauguracją.
6 sierpnia, stojąc w Sali Kolumnowej Sejmu, usłyszałem, jak rozmawia o niej urzędnik z drugiego rzędu dzisiejszej kancelarii. Człowiek z większym doświadczeniem niż wszyscy prezydenccy ministrowie sprzed dekady razem wzięci.
Gabinet Andrzeja Dudy, startując, składał się z polityków trzeciorzędnych. Wyjątkiem byli może Maciej Łopiński, który zbyt długo nie popracował, gdyż szybko się ponoć okazało, że ma zupełnie inną wizję prezydentury niż Andrzej Duda, i Krzysztof Szczerski, u którego niestety ponad bezdyskusyjną inteligencję i dobrą znajomość polityki zagranicznej wyrastały utrudniające skuteczność cechy charakteru. Reszta kompetencje miała bardzo dyskusyjne, zaczęła się więc zajmować sprawami całkowicie pozbawionymi znaczenia, a przede wszystkim walką frakcyjną. W kancelarii nie istniała wtedy żadna właściwie wewnętrzna dyskusja polityczna. Chyba że polityką nazwiemy decydowanie, do kogo prezydent wyśle list i kto ten list przeczyta. Prezydentowi Andrzejowi Dudzie sytuacja ta najwyraźniej nie przeszkadzała. To wszystko, co wtedy osiągnął, osiągnął właściwie bardziej wbrew swoim ministrom niż dzięki nim.
.Sytuacja zmieniła się w drugiej kadencji, kiedy pojawił się Jakub Kumoch. Dzięki jego politycznym pomysłom prezydent Duda wszedł na jakiś czas do czołówki ekstraklasy globalnej polityki. Wpływu na Kumocha na prezydenckie decyzje nie mógł zdzierżyć Marcin Mastalerek, który sam chciał taki wpływ zmonopolizować. Plotki o przepychance w pociągu do Kijowa plotkami raczej nie są.
O tym, że Mastalerka stać na agresywne zachowania, wiem – jak to mówią – z autopsji. W 2019 roku, na górnym korytarzu prawego skrzydła Pałacu Prezydenckiego, wyskoczył do mnie z rękami i zaczął – używając wyrazów powszechnie uważanych za obelżywe – wydzierać się, że nie pozwala mi się tak traktować. Sprawa była o tyle ciekawa, że w całym moim życiu rozmawiałem z nim chyba raz i to przez moment. Kiedy próbowałem pytać, o co mu chodzi, krzyczał, żebym nie pytał, o co mu chodzi. Sytuacja nieco paranoiczna. Następnego dnia zastanawiałem się, czy mi się aby nie przyśniła. Jednak nie. Wszystko działo się pod kamerą ochrony, której funkcjonariusze zastanawiali się, czy nie reagować.
Marcin Mastalerek wywrzeszczał jedno logiczne zdanie. Że nie będę go traktował jak Szefernakera. I tu muszę przyznać, że wykazał się talentem profetycznym, gdyż mam go za politycznego anty-Midasa. W znaczeniu: cokolwiek dotknie, to spieprzy. Co najlepiej widać po jego własnej politycznej karierze. Za to Paweł Szefernaker jest dla mnie jednym z lepszych polityków jego pokolenia. To też ciekawe. Zastępuje Mastalerka na stanowisku Szefa Gabinetu. O ile działalność Mastalerka polegała na zwykle skutecznym mamieniu dziennikarzy, którym trudno się było później przyznać, że dali się Mastalerkowi zrobić w konia, to Szefernaker woli pracować w ciszy. A jak się do czegoś zabierze, to jest pieruńsko skuteczny.
.Ale porównywać miałem sytuację dzisiejszą z tą sprzed dekady. Wtedy szefem gabinetu prezydenta był Adam Kwiatkowski. Nie będę się na jego temat rozpisywał. Nie wypada, wciąż jest naszym ambasadorem przy Stolicy Apostolskiej. Napiszę tyle, że to dla niego kelnerzy nosili przez cały pałac kawę, bo chciał być obsługiwany przez kelnera, a nie sekretarkę, którą wraz z ekspresem miał za ścianą.
Pierwszym szefem kancelarii była Małgorzata Sadurska, osoba sympatyczna, lecz wtedy zupełnie bez doświadczenia. Dziś kancelarią kieruje Zbigniew Bogucki. Człowiek, który był prokuratorem, adwokatem, a przede wszystkim wojewodą. Wojewodowie w Polsce muszą pracować. Zwłaszcza kiedy się coś dzieje. Muszą być też decyzyjni. Bogucki wojewodą był od 2020 do 2023 roku, czyli w czasie, kiedy się działo. I przez cały ten czas pracował z Pawłem Szefernakerem, który był nadzorującym go wiceministrem w MSWiA.
Bogucki przejął stanowisko od Małgorzaty Paprockiej. Najmocniejszej chyba postaci obu kadencji prezydenta Dudy. Gdyby ją prezydent Duda na stanowisko szefa kancelarii powołał wcześniej niż na ostatnie miesiące, wiele rzeczy wyglądałoby zupełnie inaczej. No i jeszcze jedno. Prawda jest taka, że w ekipie Karola Nawrockiego nie widzę dziś nikogo, kto miałby takie jak Paprocka kompetencje w kwestiach ustrojowo-prawnych.
Marcin Przydacz. Pracowaliśmy razem przy Foksal w tzw. transition team Andrzeja Dudy. Był współpracownikiem Krzysztofa Szczerskiego. Świeżo upieczony adwokat, jakoś się wtedy żenił.
Do końca życia będę pamiętał, jak trafiliśmy razem na spotkanie z przedstawicielem Raytheona. Pochodzący spod Łodzi siwobrody Żyd tłumaczył, jak bliskie mu są konserwatywne wartości, ile szacunku żywi dla Antoniego Macierewicza, jak ważna jest dla niego etyka w biznesie i jak wielkim nieszczęściem jest kontrakt na Caracale. Kiedy wyszliśmy z Sheratona, gdzie spotkanie się odbywało, gdzieś na wysokości gmachu byłego KC, Marcina naszła konstatacja, że niezbyt dobrze świadczy o polskim państwie, że na takie spotkanie trafia dwóch ludzi, którzy zasadniczo nie mają pojęcia, o co w tym spotkaniu chodzi.
Dekadę później Marcin Przydacz ma za sobą lata w MSZ, gdzie był właściwie najważniejszym, gdyż odpowiadającym za pół świata wiceministrem. Z rzadko spotykanym doświadczeniem, bo to on odpowiadał za organizację ewakuacji polskich obywateli w czasie COVID-u. Ewakuacja przeprowadzana była tak, że uchodziliśmy za jedno z najlepiej przeprowadzających wtedy taką akcję państw na świecie. Później zaliczył też organizowanie ewakuacji z opuszczanego przez Amerykanów Afganistanu. Też bardzo skutecznie. Z jego powrotu do Pałacu naprawdę się cieszę, bo uważam, że jako poseł regularnie się marnował, gdyż do telewizyjnych nawalanek nie potrzeba tak unikalnych kompetencji, jak te jego.
Marcin Przydacz po MSZ zajmował się przez chwilę polityką zagraniczną Pałacu, ale był to czas, w którym polityką zagraniczną Pałacu chciał się też zajmować Mastalerek, a prezydent wtedy bardziej lubił tego drugiego.
Swoją drogą zadziwiająco długo to trwało, ale kiedy już się skończyło, to przypomniała mi się scena z Władcy Pierścieni, kiedy Gandalf wyzwala Théodena spod wpływu Sarumana, wykopując niejakiego Grímę. Tego o przydomku Gadzi Język. Scena w wersji filmowej.
Rzecznik prezydenta Nawrockiego, Rafał Leśkiewicz. Rozmawiałem z nim w życiu z pięć razy. Ale widzę, że jest lepszy niż którykolwiek z rzeczników prezydenta Dudy. Jest lepszy nawet od powszechnie wielbionego Marka Magierowskiego, który akurat formalnie rzecznikiem nie był. Magierowski, mimo iż znał te wszystkie języki i świetnie wyglądał w marynarce, cierpiał na deficyt lojalności. Dobro prezydenta nie było u niego na pierwszym miejscu. I pewnie też nie na drugim.
.Nie mogę opisać całej nowej ekipy, większości tych osób po prostu nie znam, ale widzę różnicę. Ekipa Andrzeja Dudy zawsze była zbieraniną niekiedy nawet sympatycznych, ale niezbyt kompetentnych ludzi, dla których ważniejsze zwykle były ich własne interesy. Wyjątkiem są Małgorzata Paprocka, która jest i kompetentna, i lojalna; i Jakub Kumoch, który wciąż opisując swoje sukcesy, mówi, że to zasługa prezydenta, co jest poniekąd prawdą, bo gdyby prezydent nie mianował Kumocha, sukcesów tych by nie było. Generalnie rzecz biorąc, jak wyżej napisałem, większość sukcesów prezydentury Andrzeja Duda to efekt jego pracy, a nie pracy jego ministrów. A sukcesów tych było naprawdę sporo; sądzę, że z roku na rok coraz bardziej będziemy te sukcesy doceniać. Dziś najważniejsze jest chyba to, że bez prezydentury Dudy nie byłoby prezydentury Nawrockiego, ale to już zupełnie inna historia.
Ekipa Karola Nawrockiego wygląda na drużynę składającą się z kompetentnych ludzi, którzy – co chyba najważniejsze – potrafią współpracować. Na razie efekty tej współpracy wyglądają całkiem nieźle. Co będzie dalej? Zobaczymy. Czy widzę jakieś ryzyko? Tak, najbliższe wybory parlamentarne. Kiedy część ekipy będzie podejmować decyzję, czy pracuje dalej dla prezydenta, czy wybiera parlamentarną nawalankę. Jeżeli wybiorą to drugie, prezydent Nawrocki będzie budował kancelarię na nowo. A może nie będzie. Ale to też inna historia.
W każdym razie postuluję, by w nowej konstytucji był zakaz mieszania się władzy wykonawczej z ustawodawczą, to znaczy, by posłowie nie mogli być członkami rządu. Ale to też inna historia.
Dekadę temu w nową prezydenturę wchodziliśmy z wielkim optymizmem. Czuć było zmianę. Teraz mamy pełne prawo, by nasz optymizm był jeszcze większy. I tego Państwu życzę.
Marcin Kędryna