Marcin KĘDRYNA: Zepsute jabłko od jabłoni

Zepsute jabłko od jabłoni

Photo of Marcin KĘDRYNA

Marcin KĘDRYNA

Analityk polityczny. Wieloletni współpracownik Andrzeja Dudy, b. dyrektor Biura Prasowego Kancelarii Prezydenta RP.

Na sam koniec swojej dyplomatycznej służby ekscelencja Mark Brzezinski zaangażował się bardzo w sprawę sprzedaży TVN-u. Ale, co ciekawe, zaangażował się nie po stronie amerykańskiego właściciela, tylko po stronie niemiłościwie nam panującej partii politycznej. Plotka głosi, że bardzo lobbował w tej sprawie. Jednak niezbyt skutecznie, gdyż pytany o tę sprawę Departament Stanu oświadczył, że ochrona mediów przed obcą ingerencją nie może być nadużywana w walce politycznej – pisze Marcin KĘDRYNA

.Wychodząc naprzeciw tym czytelnikom „Wszystko co Najważniejsze”, którym nie pasuje mój styl, załączam résumé w języku Molière’a, Voltaire’a i Pascala:

« Une pomme pourrie près du pommier » est une chronique sur Mark Brzeziński, ambassadeur des États-Unis en Pologne, qui décrit son mandat à travers des malentendus, des maladresses et des conflits avec les politiciens polonais. L’auteur relate les problèmes liés à la nomination de Brzeziński, découlant de sa potentielle double nationalité, ainsi que ses difficultés à comprendre la politique et la mentalité polonaises. L’article met en avant le comportement controversé de l’ambassadeur et le compare à celui de sa prédécesseure, Georgette Mosbacher, dont les caractéristiques – malgré certaines excentricités – ont souvent favorisé les relations polono-américaines. En toile de fond, apparaît une réflexion sur les complexes postcoloniaux des élites polonaises et leurs relations avec les diplomates américains. Le texte se termine par une remarque ironique sur l’avenir de Brzeziński en Pologne après la fin de sa mission diplomatique.

Le titre fait référence au proverbe polonais « Niedaleko pada jabłko od jabłoni » (La pomme ne tombe jamais loin de l’arbre), qui signifie que les enfants suivent souvent les traces de leurs parents. Dans ce cas, l’expression est utilisée de manière ironique pour souligner que, bien que Mark Brzeziński soit le fils d’un diplomate éminent, ses actions en tant qu’ambassadeur ne reflètent pas nécessairement le talent et la sagesse de son père, Zbigniew Brzeziński.

.To musiało być w lipcu 2021 roku. Przedstawiciel PiS-owskiego reżimu opowiadał, że jest potworny problem, bo Amerykanie wymyślili, iż ambasadorem w Warszawie zostanie syn Zbigniewa Brzezińskiego. Problem polegał na tym, że polski obywatel nie może być ambasadorem innego państwa. Chodzi konkretnie o immunitet. A według naszej definicji polskiego obywatelstwa ma je każdy, kogo rodzic polskie obywatelstwo ma. Z automatu. Czyli jeżeli dziadek był obywatelem Rzeczypospolitej, obywatelem jest też ojciec. A skoro ojciec, to i syn. I nie wymaga to od nich żadnej czynności. Po prostu są obywatelami.

Amerykanie nie mogli tego zrozumieć. Pewnie też nie chcieli. U nich jest inaczej.

Już się w mediach zaczęły pojawiać komentarze o tym, jak zły PiS-owski reżim postponuje wybitnego syna jeszcze wybitniejszego ojca i jak to niszczy stosunki z USA, a wszystko przez to, że kandydat na ambasadora mówił dużo o demokracji i LGBT.

Tymczasem reżim szukał rozwiązania. W końcu jakiś orzeł z MSZ wykopał umowę pomiędzy Polską Rzeczpospolitą Ludową a Czechosłowacką Republiką Socjalistyczną o unikaniu podwójnego obywatelstwa. Było w niej zapisane, że jeżeli rodzice z małżeństwa polsko-czechosłowackiego nie zdecydują inaczej, to dziecko przejmuje obywatelstwo matki. A skoro Emilie Benes-Brzezinski była Czeszką, to w 1965 roku miała obywatelstwo czechosłowackie, czyli Mark – w myśl umowy – obywatelem polskim nie jest. A skoro nie jest, nie ma przeciwskazań, by został ambasadorem. No więc został. Na nasze – i w sumie Amerykanów – nieszczęście.

Choć jego samego wręcz przeciwnie. Według waszyngtońskich plotek rozwód doprowadził go wręcz do bankructwa, przed którym uchroniła go placówka w Warszawie.

***

.Słyszałem historię o tym, kiedy po raz pierwszy pojawił się w Gmachu (jak wtajemniczeni nazywają budynek przy alei Szucha). Przyszedł i zaczął opowiadać, jak sobie wyobraża stosunki polsko-amerykańskie. Że kiedyś były lepsze. Że kiedyś Polska była jak uczeń, a Stany Zjednoczone jak nauczyciel. I że Polska to był pilny uczeń, który czasem, z wdzięczności za naukę, dawał swojemu nauczycielowi jabłko. I że on, nowy ambasador, bardzo by chciał, żeby wrócić do takich zwyczajów.

Spotkanie nie było na zbyt wysokim szczeblu. Może to i dobrze, bo już widzę to jabłko, które by panu ambasadorowi zaordynował profesor Rau. W każdym razie na uczestnikach zrobiło to spotkanie wielkie wrażenie.

Okazało się, że nowy ambasador ma wszystkie minusy poprzedniczki. Tylko ma je bardziej, a do tego nie ma żadnego z jej plusów. Madame Georgette Mosbacher była w USA osobą ustosunkowaną. Ekscelencja Mark – już niekoniecznie. Jest oczywiście waszyngtońskiej czy nowojorskiej socjety synem i bratem, ale nie tym ulubionym.

***

.Mówi się czasem, że dyplomata przekracza swój mandat. Mówi się tak, kiedy nie wypada powiedzieć po ludzku, że przegina. Pani Mosbacher zdarzało się w wywiadzie powiedzieć dwa słowa za dużo, pracownikom ambasady (zwłaszcza Polakom) zdarzało się zachowywać, jakby pracowali dla samego Prezydenta Stanów Zjednoczonych, a nie tylko jego przedstawicielki, jednak, po pierwsze, pani Żorżeta potrafiła bardzo dobrze działać we wspólnym polskim i amerykańskim interesie, po drugie, potrafiła być po prostu czarująca.

Ekscelencja Mark, jakkolwiek by się starał, choć starał się bardzo, czarujący nie był. O tym, co robił w mediach, wiedzą wszyscy, którym chciało się na to zwracać uwagę. Niewielu wie, co robił w zaciszu gabinetów. A tam bywało grubo.

Otóż ekscelencja Mark miał zwyczaj się awanturować. Robił to w taki sposób, że rozważano nawet odesłanie go za ocean. Odpuszczono, by nie robić medialnej awantury, a prawda była taka, że jego hucpiarskie pieniactwo, jak na hucpiarskie pieniactwo przystało, nie miało wpływu na realną politykę, bo ta realizowana była bez pośrednictwa ambasad. I amerykańskiej w Warszawie, i polskiej w Waszyngtonie. Hucpiarskie pieniactwo. Na przykład chwilę po tym, kiedy ogłoszono, że Polska przekaże MiG-i Ukrainie, ekscelencja Mark wpadł do gabinetu odpowiedzialnego za to ministra Jakuba Kumocha z awanturą, że nie życzy sobie, żeby Polska podejmowała takie decyzje bez konsultacji z nim. Minister Kumoch odpowiedział: „Marku, coś ci się pomyliło. Ty jesteś ambasadorem, a nie gubernatorem”.

.Swoją drogą, gubernatorem też byłby raczej słabym. Bo jak tu poważnie traktować człowieka, który podczas jednego spotkania się awanturuje, że cała polityka państwa nie jest z nim konsultowana, a podczas innego prosi jadącego do Waszyngtonu polityka, by podczas rozmów w Departamencie Stanu powiedział ze dwa słowa o tym, że jest bardzo dobrym ambasadorem. I gorzej świadczy o nim nie to, że to mówił, ale to, iż wierzył, że te słowa mogą przynieść skutek.

Ekscelencja Mark – wybaczą Państwo rusycyzm – nie rozumiał się ani na polskich politykach, ani na polskiej polityce. Wystarczy sięgnąć po wywiad, jakiego ostatnio w „Rzeczpospolitej” udzielił gwieździe polskiego dziennikarstwa, Jędrzejowi Bieleckiemu. Z rzeczonego wywiadu można wyciągnąć wniosek, że ekscelencja Mark wierzy, że prezydenckie weto Lex TVN było efektem jego rozmowy z ekscelencją Magierowskim. Z tego nawet ekscelencja Magierowski się śmieje.

***

.Opowiadał mi pewien Amerykanin, polskiego co prawda pochodzenia, ale z poważnego think tanku, że po tym, jak 15 października 2023 roku w Waszyngtonie strzeliły korki szampana, już następnego dnia na wszystkich padł blady strach.

Dotarło, że zmiana władzy w Polsce przecina przez lata budowane linie komunikacyjne, a przecież tyle dużych interesów jest w trakcie procedowania. Wywarto więc presję na ekscelencję Marka, by ten wziął się do roboty. Więc ten wziął się do roboty. Zrobił sobie zdjęcie z każdym chyba ministrem nowego rządu. Śmiechu w internetach było co niemiara. Przy okazji spopularyzował niezbyt popularną wcześniej w protokole dyplomatycznym funkcję: partnerka ambasadora, obywatelka kraju przyjmującego, która to partnerka również zrobiła tour po ministerstwach.

Śmiechu w internetach było co niemiara, gdyż się wszystkim przypomniała wypowiedź sprzed lat ministra Radosława Sikorskiego, który stosunek polskich elit do Stanów Zjednoczonych nazwał w typowy dla siebie, niepozbawiony błyskotliwości sposób, murzyńskością. Człowiek mniej błyskotliwy określiłby to pewnie jako postawę postkolonialną. Z tym że postawa ta nie sprowadza się wyłącznie do – napiszę po francusku, by nie razić oczu szanownych Czytelników, tak dotkniętych moim poprzednim tu tekstem – tailler une pipe. Tu jest coś więcej. Postkolonialne kompleksy przekładają się na brak pewności siebie, brak poczucia własnej wartości, które poza wzmiankowaną wyżej czołobitnością, zdarza się, że owocują irracjonalną asertywnością.

Najlepiej wyjaśnić na przykładzie.

Jak pewnie większość Państwa zdołała zauważyć, główna sala w Pałacu Prezydenckim nazywa się Kolumnowa. Odbywają się w niej najważniejsze uroczystości. Podczas tych uroczystości wszystko ustawiane jest tak, że główna oś jest równoległa do jej krótszego boku. Przez co nie widać największego tej sali atutu, czyli kolumn.

W 2019 roku, na ponad miesiąc przed uroczystościami z okazji 80. rocznicy wybuchu II wojny światowej, do Polski przyleciała ze Stanów kilkudziesięcioosobowa grupa przygotowawcza, by zaplanować wizytę prezydenta USA. U nas takie grupy mają po kilka osób i jadą na kilka dni. Możemy sobie tłumaczyć, że jesteśmy po prostu od Amerykanów lepsi, ale to chyba tak nie działa.

No więc grupa przyjechała, obejrzała, co miała obejrzeć, zaczęła zadawać pytania i zgłaszać różne propozycje. Zauważono na przykład, że dużo lepiej by wyglądała konferencja prasowa prezydentów, gdybyśmy obrócili ustawienie sali o dziewięćdziesiąt stopni.

Propozycja ta, podobnie zresztą jak inne, trafiła na opór, gdyż kierujący polską stroną, dyrektor Biura Spraw Zagranicznych w Pałacu, zarządził, żeby się na nic nie zgadzać, bo w ten sposób pokażemy, że nie jesteśmy cienkimi Bolkami. Dyrektor rzeczony błysnął później podczas afery z rosyjskimi pranksterami, a jeszcze później zrobił karierę w dyplomacji. Wciąż jest ambasadorem.

Było to irracjonalne. Po amerykańskiej stronie mieliśmy technicznych profesjonalistów, którzy przyjechali jak najlepiej zrobić robotę, a w tym momencie nie było sprzeczności interesów.

Amerykanie tłumaczyli, że im większa odległość, tym lepiej działa optyka kamer, że można kolumny pięknie podświetlić, pokazywali to na obrazkach. Po drugiej stronie trafiali na beton. Czego w ogóle nie mogli zrozumieć. Z czasem zaczęli podejrzewać, że mają do czynienia z wariatami, że Polska to dziki kraj, gdzie każdy drobiazg urasta do rangi problemu gigantycznego.

W tym przypadku w końcu udało się sprawę załatwić, Salę Kolumnową ustawiono w sposób sugerowany przez Amerykanów, choć dla niektórych przedstawicieli polskiej strony było to jak zdrada stanu. A konferencja wyglądała – jak to się mówi: w obrazku – naprawdę dobrze. Mogą ją Państwo pamiętać, to na niej wiceprezydent Mike Pence (bo to on w końcu przyjechał) na pytanie amerykańskiego dziennikarza odpowiedział, że Andrzej Duda to największy w Polsce obrońca praworządności.

Więc z jednej strony mamy idiotyczną asertywność, z drugiej zachowania takie jak ministrów niemiłościwie panującego nam rządu, którzy amerykańskiego ambasadora traktują, jakby był gubernatorem, a jego konkubina była gubernatorową. A jeżeli ambasadorem jest ktoś taki, jak ekscelencja Brzezinski, to gotów jest w swoją gubernatorską omnipotencję uwierzyć tak mocno, iż profesor Zbigniew Rau zaczął go nazywać naszym drogim Repninem.

Działania ekscelencji Brzezinskiego zwiększyły liczbę Polaków krytycznie patrzących na stosunki polsko-amerykańskie, jednak nie doprowadziły do zawiązania konfederacji barskiej.

Równie nieskuteczny okazał się w dbaniu o amerykańskie interesy.

Bo jak idą amerykańskie interesy, to każdy może sobie sprawdzić. Na przykład co słychać z polską energetyką jądrową.

Interesy amerykańskie, ale też polskie, na których zależało Amerykanom. Na przykład Centralny Port Komunikacyjny, bardzo przydatny Amerykanom w sytuacji konieczności szybkiego przerzucania wojska na wschodnią flankę NATO.

Jedyne chyba, co wyszło, to kontrakt na Apache, ale to akurat osobista zasługa Władysława Kosiniaka-Kamysza.

Tak, tak, pomysł był jeszcze ministra Mariusza Błaszczaka, ale z tego akurat kontraktu można się było jeszcze wycofać.

***

.Na sam koniec swojej dyplomatycznej służby ekscelencja Brzezinski zaangażował się bardzo w sprawę sprzedaży TVN-u. Ale, co ciekawe, zaangażował się nie po stronie amerykańskiego właściciela, tylko po stronie niemiłościwie nam panującej partii politycznej. Plotka głosi, że bardzo lobbował w tej sprawie. Jednak niezbyt skutecznie, gdyż pytany o tę sprawę Departament Stanu oświadczył, że ochrona mediów przed obcą ingerencją nie może być nadużywana w walce politycznej.

Próby utrudniania sprzedaży TVN-u skończą się pewnie grubym, zasądzonym przez arbitrażowy sąd odszkodowaniem.

Zabawne w sumie by było, gdyby w tej sprawie właściciele stacji przed sąd pozwali Brzezinskiego. Amerykański sąd. A mogą to zrobić, gdyż za oceanem nie ma on immunitetu.

***

.Mark Brzezinski służbę w ambasadzie kończy 20 stycznia 2025 r. Jednak, z tego, co mówi, wynika, że nie zamierza wyjeżdżać z Polski. Tu widzi swoją przyszłość. Gdyby nie to, że w 2021 roku został tu ambasadorem, byłby polskim obywatelem, a tak – czeka go długa procedura. Pewnie zakończona będzie sukcesem, gdyż zyskał w Polsce wielu możnych przyjaciół.

Brzezinski wielokrotnie opowiadał, że jego nauczyciele dyplomacji mówili mu, że jeżeli w Polsce wszyscy będą niezadowoleni z jego działań, to znaczy, iż jest dobrym amerykańskim ambasadorem. Nie wyszło. Duża część polskich elit jest jego działaniami zachwycona.

Najwyraźniej mistrzowie Brzezinskiego znali się na rzeczy.

A w Waszyngtonie mówią, że następca Brzezinskiego ma polskie obywatelstwo. Cóż, Polacy niestety niezbyt często biorą za żony Czeszki. Jak sobie z tym problemem poradzi minister Sikorski? Na pewno świetnie. Bo przecież niemożliwe, żeby przez miesiące wykazywał się irracjonalną asertywnością.

Marcin Kędryna

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 27 grudnia 2024
Fot. Jacek Szydłowski / Forum