Marek KACPRZAK: Inteligencja to unikanie prostych recept, zwykłych ścieżek, emocji tłumów

Inteligencja to unikanie prostych recept, zwykłych ścieżek, emocji tłumów

Photo of Marek KACPRZAK

Marek KACPRZAK

Naukowo zajmuje się ekonomiką kultury, w szczególności zarządzaniem w mediach i ekonomiką mediów. Pracował m.in. w Wirtualnej Polsce, Polsat News, TVN24, TVP, RMF FM, Polska The Times. Od 2021 r. rzecznik prasowy Klubu Parlamentarnego Lewica.

Ryc.: Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Nikt, kto potrafi spojrzeć na język przez pryzmat kulturotwórczy, nie może mieć wątpliwości, że zmuszając gimnazjalistów, maturzystów czy studentów do wyboru między odpowiedzią A, B, C lub D, nie daje się im jakiejkolwiek szansy na twórcze myślenie – pisze Marek KACPRZAK

Bez egzemplarzy nie byłoby uniwersytetu
Statuty Uniwersytetu Padewskiego (1264 r.)

.Kultura jest w języku. To on decyduje o tym, jak postrzegamy świat, jak go rozumiemy, kształtujemy i podporządkowujemy sobie. Jakich słów, fraz i środków stylistycznych używamy, taką przestrzeń znaczeniową wokół siebie budujemy. To fakt opisywany wielokrotnie. Powstało na ten temat całe mnóstwo tekstów. Dla mnie osobiście najbliższy jest chyba pogląd Claude’a Lévi-Straussa, który uważa, że „jeśli chcemy zrozumieć, czym jest sztuka, religia, prawo, a może nawet i kuchnia lub zasady uprzejmości, należy je rozumieć jako kody utworzone przez artykulację znaków, według modelu lingwistycznego porozumiewania się”.

Przypominam tu oczywistą prawdę dlatego, że nie można zapominać o jednej z podstawowych zależności. Jeśli kultura, czyli cała ludzka działalność, zawarta jest w języku, to brak jego rozwijania, pogłębiania umiejętności posługiwania się nim, rozwijania własnych kompetencji językowych w prostej linii ogranicza nasz rozwój kulturowy. Nie nabywając nowych kompetencji, nie ścierając się z nowymi przestrzeniami sztuki, literatury czy muzyki, słowem, ograniczając się tylko do tego, co lubimy, co nam znane i przez nas oswojone, przestajemy się rozwijać i dryfujemy gdzieś między ludzką naturą „dzikiego” a światem wytwarzanej przez człowieka kultury.

Każdy, kto chce widzieć siebie pośród arystokracji rozumu, musi pamiętać, że nie wystarczy wygłaszać swoich lub zasłyszanych i traktowanych jako swoje sentencji. Bo jak przypomina Jacques Le Goff, „podstawą nauczania jest komentowanie tekstu (lectio), analiza drążąca w głąb, która rozpoczyna się od analizy gramatycznej, dającej literę (littera); następnie przechodzi się do wyjaśnienia logicznego, które wydobywa sens (sensus), i kończy się egzegezą ukazującą treść naukową i filozoficzną (sententia)”. Nie sposób nie zgodzić się z tezą, że dialektyka pozwala wyjść poza rozumienie tekstu, aby roztrząsać wyłaniające się z niego problemy, co sprawia, że dzięki takiemu pojmowaniu treści jesteśmy w nieustającej podróży intelektualnej, gdzie jeden tekst odsyła nas do kolejnego. Wprowadza w świat tych, którzy byli inspiracją do jego powstania, odsyła w znaczeniowe konteksty, definicje i przemyślenia. Z tego rodzi się komentarz, myśl, pytanie czy zadziwienie, które prowadzi do próby wyjaśnienia i dojścia do źródła.

Nikt, kto potrafi spojrzeć na język przez pryzmat kulturotwórczy, nie może mieć wątpliwości, że zmuszając gimnazjalistów, maturzystów czy studentów do wyboru między odpowiedzią A, B, C lub D, nie daje się im jakiejkolwiek szansy na twórcze myślenie. Ale i każdy, kto nie wymaga od siebie pogłębionej analizy, kto nie wsłuchuje się w słowa tych, którzy mają coś do powiedzenia, zwłaszcza coś innego niż to, co już znamy, niż to, z czym się zgadzamy i co rozumiemy, nie może z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że myśli kreatywnie i samodzielnie.

Gdy ograniczamy się tylko do tego, co nam znane, bliskie i zrozumiałe, podejmujemy decyzję o tym, że rezygnujemy z człowieczej kultury na rzecz człowieczej natury.

Gdy nasze umysły są rozpalane jałowymi sprawami politycznymi, tym, kto wygra kolejny talent show, który z piłkarzy i w jakiej fryzurze wyjdzie na boisko — nie będziemy wytwarzać nowych dzieł kultury. Do tego potrzeba „zapasów, które rozpalają umysły”. Kiedyś to była dysputa klerków. A dziś? W XIII wieku, „kiedy mistrz miał dysputować, zawieszano wszelkie poranne wykłady innych mistrzów i bakałarzy fakultetu. Duchowieństwo paryskie, a także prałaci i inni wybitniejsi duchowni bawiący w stolicy przejazdem chętnie przysłuchiwali się tym zapasom, które rozpalały umysły”. Jak zauważa Le Goff, dysputa taka była turniejem klerków. Kiedy, Czytelniku, wziąłeś udział w takich zapasach? Kiedy stanąłeś do takiego turnieju? Kiedy?

Inteligencja rozumu musi być celem samym w sobie. Nie po coś, nie, żeby wygrać wybory, by sprzedać więcej egzemplarzy gazet, zdobyć większą klikalność czy zbudować większą widownię. Inteligencja rozumu jest dla samej inteligencji, dla poczucia pełni człowieczeństwa. Zwłaszcza że złożoność świata stawia nowe wyzwania, ale daje też nowe możliwości. „Intelektualista nie ma już kierować indywidualną percepcją i oceną zjawisk; spada na niego inne zadanie — ma badać, poznawać i wyrażać wielką nieświadomość człowieka, zbiorowości”, jak definiuje to Marshall McLuhan. Zbiorowości w pojęciu wielości znaczeń pojedynczych słów, nastrojów. Mnogość jest tak duża, że łatwo daje poczucie iluzji demokratyzacji przekazu. Szczególnie gdy wiedzę czerpiemy z tzw. nowych mediów, które „nie mają do przekazania nic poza sobą”, jak trafnie zauważył już wiele lat temu McLuhan. I nie trzeba mieć za sobą lektury Derridy, żeby zauważyć, że nie istnieje już dłuższe opowiadanie czy też uniwersalny związek istnienia i znaczenia. Wystarczy praktyka podłączenia się do „zerowego medium”, jakim według Enzensbergera jest telewizja. A wszystko po to, żeby szybko się dowiedzieć i równie szybko zapomnieć. Dlatego Nietzsche bez skrupułów mówi wręcz o tym, że „żyjemy w epoce bezznaczeniowości”. Chyba że znaczeniem jest tylko pozyskanie dobrej z punktu widzenia reklamodawców grupy odbiorczej. Nic dziwnego zatem, że badający współczesne życie Europy Wolfgang Reinhard, jak i wielu innych kulturoznawców czy medioznawców, zauważa, że „media dają to, co ich starannie badana publiczność chciałaby mieć”, przez co według Joshuy Meyrowitza żyjemy w społeczeństwach, gdzie „spłaszczeniu ulegają hierarchie, polityka jest oparta na prywatnym wizerunku, a nie na nadzwyczajnej kompetencji i gdzie widzowie nie pamiętają już, co powiedział prezydent, ale za to jak był ubrany”. Znaczenia nabrały forma, szybkość reakcji, umiejętność wzbudzenia emocji. Tylko treść mocno się w tym zgiełku jakoś zagubiła. W myśl niepisanej zasady, że treść nie ma być sensowna — ma być lajkowana. Nie ma nieść wartości, ma nieść retweety. Nie ma ubogacać, ma przynosić wpływy z reklam.

I tak obserwując to, co dzieje się wokół nas, w medialnej przestrzeni internetu, możemy się czuć jak na karnawałowym placu, gdzie każdy zakłada maskę i gdzie z niewiadomych powodów zniesiono wszelkie zasady hierarchii, bariery obyczajowości i kwestię wartości, jaką stanowi inteligencja sama w sobie. Dziś, tak jak kiedyś, „familiarno-jarmarczny język stał się jakby zbiornikiem, w którym gromadziły się rozmaite zjawiska językowe, zakazane i wyrugowane z oficjalnej komunikacji językowej”. A Michaił Bachtin nie ma wątpliwości, że „język familiarno-jarmarczny odznacza się stosunkowo dużą ilością przekleństw, czyli obelżywych słów i całych zwrotów”. Te stają się nader często niemal magiczne, wręcz zaklinające. Wystarczy przecież pewien zestaw obelg, epitetów, określeń, by wytworzyć sobie we własnym umyśle poczucie wyższości, mądrości, przynależności i bycia lepszym od innych, gdy da się we własnym mniemaniu sprowadzić całego drugiego człowieka do kilku słów, kilku familiarno-jarmarcznych zwrotów.

„Spłaszczeniu ulegają hierarchie, polityka jest oparta na prywatnym wizerunku, a nie na nadzwyczajnej kompetencji. Widzowie nie pamiętają już, co powiedział prezydent, ale za to jak był ubrany”.

Powszechne przyzwolenie — brak przeciwwagi w postaci poważnych debat, lektury mądrych tekstów, wsłuchiwania się w wymagające przekazy — sprawia, że sfera internetowych komentarzy, forów, Twittera powoli przenosi się do tekstów oficjalnych portali, potem do wzajemnych publicznych połajanek, dla niepoznaki ciągle (może z przyzwyczajenia) nazywanych debatami i rozmowami. I co z tego, że Bachtin przypomina, że „każda epoka posiada własne normy językowej oficjalności, poprawności i przyzwoitości”, skoro nie wiemy, gdzie zaczyna się i kończy karnawał, gdy granice między tym, co można, a tym, co nie wypada, już dawno się zatarły. Ważny jest już tylko czas reakcji, a nie jej sens. Liczy się siła przekazu, a nie to, co ten przekaz ze sobą niesie.

Arystokracja rozumu wciąż może i przede wszystkim wciąż powinna być przeciwwagą. Potrzeba nowego zdefiniowania i ponownego zrozumienia dualizmu między pojęciami natury i kultury, które wciąż walczą o prymat pierwszeństwa. A tylko nieustanna próba zapanowania nad instynktami, danie przewagi umysłowi jest gwarancją dominacji kultury nad naturą. Bo ta ostatnia będzie wygrywać, jeśli skupimy się i poprzestaniemy na szkoleniu, a nie na kształceniu człowieka. Nabywanie umiejętności, nawet jeśli dotyczą technologii i są zaawansowane, bez rozwoju intelektu skazuje człowieka na zagładę, pozbawienie go kreatywności i zastąpienie jej mechanicznym odtwarzaniem wybranych czynności. Człowieczeństwo, które opiera swoje jestestwo na kulturze, bez kultury i jej rozwoju przestaje mieć rację bytu. Zmieni się w społeczeństwo robotyczne, naśladowcze i odtwórcze. Tylko rozwój intelektualny może nam, ludziom, gwarantować to, że ludzkość w ogóle jako gatunek przetrwa.

Marek Kacprzak

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 20 czerwca 2017