
"O śmierci. O życiu. O tym, co najważniejsze"
.Śmierć dotyczy każdego z nas. Umrzemy wszyscy. Ja i Ty też. Proste i oczywiste stwierdzenie, które skrzętnie ukrywamy. Stwierdzenie, które nie pojawia się w otaczającym nas dyskursie.
.Każdego dnia docierają do nas miliony słów i miliony komentarzy. Wokół toczą się miliony rozmów, a żadna o tym, co dotyczy nas wszystkich. O śmierci. To pojęcie współczesna cywilizacja wyparła. Temat umierania nie istnieje. Poczucie bezpieczeństwa, jakie sobie iluzorycznie stwarzamy, wyklucza szczere rozmowy na ten temat. Wypieramy możliwość śmierci ze swojej świadomości. Nie myślimy o umieraniu. A jeśli tak, to jak o zjawisku, które nas nie dotyczy. Przecież dbamy o siebie, dobrze się odżywiamy, pilnujemy swojego zdrowia, chodzimy na badania kontrolne, spełniamy dobre uczynki. Samo przypomnienie sobie, że czeka nas śmierć, sprawia, że ogarnia nas lęk i strach.
Dopiero samobójstwo pilota, który zabiera ze sobą na śmierć 149 niczego nieświadomych osób, niezdiagnozowana cukrzyca i nagła śmierć znanego 48-latka przypomina nam brutalnie o tym, do czego zmierzamy jako ludzie. Energię wkładamy jednak w to, by zagłuszyć istotę tego, co najważniejsze. Skupiamy się na przyczynach, na intencjach, na tym, jak można było temu zapobiec. I świadomie używam tu zaimków: „temu”, „to”, „tego”, by dobitnie pokazać, jak często zastępujemy tymi nic nieznaczącymi słowami słowo, o które tu chodzi, czyli „śmierć” czy „umieranie”. Brakuje refleksji, chwilowego zatrzymania się nad tym, że śmierć jest nam przeznaczona, że to nadaje sens naszemu życiu.
Wolfgang Reinhard, analizując podejście do tematu śmierci na przestrzeni wieków, zauważył, że „stosunek człowieka do życia wynika zawsze ze stosunku do śmierci”. A to oznacza, że jeśli uciekamy od definiowania własnej śmierci, nie jesteśmy w stanie prawdziwie definiować własnego życia.
Gdy informacja o tragedii, o nagłej i niespodziewanej śmierci, czy to w wyniku katastrofy, zamachu, czy choroby, dotyczy kogoś nam bliskiego, wolimy rozmawiać chociażby z psychologami o tym, jak poradzić sobie po stracie tej osoby, jak iść przez życie dalej. O naszym umieraniu, o naszej śmierci, która nas czeka, nie rozmawiamy. To kazałoby nam przyznać się do lęku i strachu przed nieznanym. Kazałoby zmierzyć się ze swoimi lękami i niemocą. Człowiek, który przekonuje siebie, że na wszystko ma wpływ, musi wtedy przyznać, że oszukuje sam siebie, że to nieprawda, że na to, co najważniejsze, wpływu nie ma i mieć nigdy nie będzie. Co najwyżej może odwlec własną śmierć w czasie, a i to nie zawsze.
.Największe nasze samooszustwo polega na tym, że im więcej śmierci w mediach, tym śmierć jest dla nas odleglejsza i mniej realna. Świat mediów i reklamy obłaskawił ją. Filmy pokazują ją w pięknych pozach, choćby wtedy, gdy żołnierze upadają na ziemię z bohaterstwem na twarzy. Gry komputerowe dają kolejną szansę na podniesienie się i trwanie w walce. Horrory zmieniają śmierć w groteskę, internetowe debaty doszły do perfekcji w stosowaniu czarnego humoru, gdzie śmierć to abstrakcyjne pojęcie, z którego można i należy się śmiać. Nieliczne próby artystyczne spychane są na margines i chowane wewnątrz świata sztuki zmuszają widzów rozpaczliwie do przypomnienia sobie, że śmierć od kul to przede wszystkim niewyobrażalny ból, że śmierć to straszny i nieprzyjemny dla człowieka widok.
Oglądamy tylko śmierć piękną, estetyczną, idealną. Ta prawdziwa w programach newsowych jest zasłaniana ze względu na jej drastyczność, bo widzowie mogą się poczuć dotknięci, gdy pokaże się im takie zdjęcia chociażby w czasie kolacji. Choć już nikogo nie oburza oglądanie scen mordowania kogo popadnie w filmie kryminalnym.
To tylko pogłębia poczucie, że śmierć to pojęcie abstrakcyjne, które nas nie dotyczy. Nawet jeśli umiera ktoś bliski. Zapalamy znicze, kładziemy wiązanki kwiatów, słuchamy pięknych wspomnień. Śmierć została sprowadzona do estetycznej i wzniosłej uroczystości. Z brzydnącym, siniejącym i rozkładającym się ciałem nie mamy kontaktu. Zajmują się tym specjaliści z zakładów pogrzebowych. A ich zadaniem jest zdjęcie z naszych oczu tego, co prawdziwe, realistyczne i zbyt oczywiste, by się z tym spotykać. Ciała odpowiednio przygotowane, zabalsamowane, z odpowiednim makijażem układane są w pięknych trumnach.
Rozkwit zakładów pogrzebowych, specjalistycznych szpitali, hospicjów nastąpił już w XIX wieku. Właśnie wtedy rozpoczęło się powolne wypieranie widoku umierających z naszego otoczenia. Właśnie wtedy zaczęły znikać trumny z naszych mieszkań. Choć na polskich wsiach ten zwyczaj czuwania przy zmarłym w domu można spotkać do tej pory. Ale należy go traktować jako osobliwy wyjątek, a nawet dla niektórych dziwactwo. Teraz odsuwamy od siebie taki widok, a tym bardziej myśli o rozkładzie i całkowitym zniszczeniu. Walter Benjamin uważał, że w ciągu XIX wieku „społeczeństwo mieszczańskie urzeczywistniło poprzez higieniczne i społeczne, prywatne i publiczne przedsięwzięcia efekt uboczny, który może był jego celem głównym — dać ludziom możliwość uniknięcia widoku umierających”.
.W wieku XX i XXI poszliśmy krok dalej. Już nie tylko unikamy patrzenia na zmarłych. Wyparliśmy śmierć z naszego samostanowienia. Warto dokładnie wsłuchać się w to, co mówi Otto Danwerth. Zauważa on, że w warunkach dzisiejszej kultury społecznej bardziej niż kiedykolwiek „w gruncie rzeczy nikt nie wierzy we własną śmierć”.
Niebezpieczeństwo postępowania wynikające z takiego nastawienia i pojmowania siebie jest ogromne. Ludzie jako jedyne istoty na świecie mają świadomość śmierci. To warunkowało tworzenie kultury jako takiej. Ludzkość świadoma umierania miała potrzebę „zostawiania czegoś po sobie”. W ten sposób chciała zagwarantować sobie nieśmiertelność. W imię tej zasady powstawały największe dzieła malarskie, muzyczne czy architektoniczne. Dzięki temu mamy na koncie niezliczone odkrycia i wytwory ludzkiej działalności. W tym dwa najważniejsze, czyli prawo i religię. Oba powstały ze świadomości śmierci, z próby jej obłaskawienia. Tylko istota świadoma swojej śmiertelności może uznać życie za najwyższą wartość i karać tych, którzy się jej przeciwstawiają.
Już w 1516 roku Pietro Pomponazzi pisał, że „jeśli dusza jest nieśmiertelna, należy niewiele cenić to, co ziemskie, i dążyć do tego, co wieczne, jeśli natomiast jest śmiertelna, należy postępować przeciwnie”. Dlatego dla chrześcijan na całym świecie tak istotna jest wiara w zmartwychwstanie. Bez tego sens życia tu, na ziemi, zmienia się całkowicie. Nie ma już wytłumaczenia dla bezsensownego cierpienia, głodu i niesprawiedliwości. W obliczu życia wiecznego i największej nagrody wszystkiemu można nadać sens, nawet najbardziej niewiarygodnemu ziemskiemu cierpieniu. To dlatego dogmat o zmartwychwstaniu Chrystusa stał się tak popularny i silny właśnie w czasach prześladowań chrześcijan. Głównym głosicielem tej prawdy był wówczas św. Paweł i to on dzięki temu położył podwaliny pod Kościół. Tę naukę z czasem przyjmowały też inne religie, nadając im własne wersje, ideologie i konteksty. Niezmienne podejście ma jedynie świat żydowski, który jak zauważa W. Reinhard, „nie znał początkowo wyobrażenia indywidualnej nieśmiertelności, a najwyżej coś w rodzaju ponurego królestwa cieni Scheol. Dzisiejsi Żydzi wydają się również w znacznej mierze obchodzić bez życia po śmierci. Możliwe, że właśnie dlatego ziemska pamięć o zmarłych jest tak ważna dla tej wspólnoty kulturowej”.
Unikając szczerego i prawdziwego podejścia do umierania, przestajemy definiować siebie.
Jako ludzkość chętnie śmierć sprowadzamy do fikcji literacko-filmowej. Sprowadzamy ją do słów, zamiast traktować ją jako rzeczywiste zdarzenie. Na określenie tego, co nas dotyczy, wymyślamy pojęcia, które mają to oddalić. Ktoś odszedł, a nie umarł. Eutanazja to nie zabójstwo, lecz ulga w cierpieniu. Pozbawienie funkcji życiowych płodu to już nie przerwanie ciąży, lecz aborcja.
.Myślenie o śmierci jest przez nas tak chętnie wypierane najprawdopodobniej dlatego, że ono zwyczajnie boli. W tym rzecz, że ma boleć. Bo tylko w tym bólu jesteśmy w stanie żyć pięknie. Wieczorna modlitwa brewiarzowa kończy się słowami: „Noc spokojną i śmierć szczęśliwą racz nam dać, Panie”. Każdy, kto szczerze podchodzi do tych słów, musi samodzielnie zrobić sobie wieczorny rachunek sumienia z tego, jak przeżył dzień. Co zrobił dobrego, a co złego. Kogo ubogacił, a komu wyrządził zło. Edyta Geppert śpiewała o tym, że „jakie życie, taka śmierć”. Trzeba nam wszystkim pamiętać, że od tego, jak będziemy myśleć o śmierci, zależy to, jak przeżyjemy życie. Albo w pełni świadomie i uczciwie wobec siebie i innych, albo bezrefleksyjnie, z brakiem odpowiedzi na najważniejsze pytania.
Za każdym razem, gdy patrzymy na estetyczną śmierć medialną, należy pamiętać, o czym mówił dr House w serialu o walce ze śmiercią, że „»prawie umrzeć« nie zmienia nic, »umrzeć« zmienia wszystko”. Tylko szczerą rozmową o śmierci możemy czynić nasze życie prawdziwie pięknym czasem.
Marek Kacprzak