Zwiększająca się z roku na rok ilość zabudowy w Krakowie, zabudowy lokalizowanej w sposób coraz bardziej chaotyczny, powoduje zauważalne pogorszenie jakości przestrzeni publicznej, a nowo powstałe budynki, jakkolwiek same z siebie wygodne i nowoczesne, lokalizowane są w sposób generujący problemy i napięcia społeczne – pisze Mateusz BUDZIAKOWSKI
.Moim zdaniem są dwa powody obecnej sytuacji – pierwszym jest brak spójnego pomysłu na rozwiązanie komunikacji w mieście, drugim zaś kształtowanie urbanistyczne projektowanych przestrzeni, co zresztą jest ze sobą żywotnie powiązane.
Przyjrzyjmy się pierwszej kwestii: ruch pieszy ustępuje samochodom, komunikacja zbiorowa rozwija się powoli (linie na Mistrzejowice czy Azory pozostają cały czas w sferze projektów), forsowane są koncepcje w stylu Park&Ride, stosowane zupełnie bez kontekstu, jakim są podmiejskie i zamiejscowe obszary (z których przyjeżdża codziennie – bagatela – ćwierć miliona samochodów!), półgłosem mówi się o rozwiązaniu najsensowniejszym dla Krakowa, czyli kolei miejskiej, za to donośnie opisuje się śmiałe wizje krakowskiego metra – które oczywiście jest bardzo wygodne, ale w miejscowych realiach po pierwsze nieekonomiczne, po drugie zaś z pewnością nie rozwiąże zasadniczych problemów komunikacyjnych. Planowane inwestycje w stylu sześciopasmowej Trasy Łagiewnickiej raczej doleją oliwy do ognia (prowadzenie autostrady przez miasto jest ciekawym pomysłem, pod warunkiem że mamy lata 60. XX wieku). Przykłady można mnożyć.
Nikt nie odpowiedział, jak komunikacja w Krakowie ma wyglądać – i jak będzie wyglądać za lat 5, 10 czy 50.
Prace trwają, nakłady finansowe liczone są w milionach złotych, sprawia to jednak wszystko wrażenie działań co najmniej nieprzemyślanych.
Nie lepiej, jeśli chodzi o planowanie urbanistyczne. Tu niestety pokutuje modernistyczne, corbusierowskie podejście. Nie proponuje się rozwiązań tradycyjnych, o których niżej, ale dawno zgrane koncepcje budowlane: smutne blokowiska, wycofane i wyobcowane, niegenerujące życia miejskiego.
W słowniku dziennikarzy i aktywistów na dobre zagościło słowo „betonowanie”, oznaczające ni mniej, ni więcej, tylko bezmyślne stawianie kolejnych bloków, bez zatroszczenia się o inne, poza mieszkaniową, potrzeby miejskie. Do tego dochodzą grodzenie osiedli i wszędobylskie ekrany akustyczne, co powoli zamienia miasto w strefę jako żywo przypominającą teatr wojenny: wygrodzone przestrzenie, „tu nasze, tu ich”, bez szerszego planu. A przecież jest miasto organizmem żywym, w założeniu niepodzielnym (choć historycznie wydzielanym z otaczającej przestrzeni) – i jakiekolwiek ingerencje w tej płaszczyźnie zmieniają je w „giga-wieś”, swoiste megapolis przysiółków, gromad i sołectw. Wpływ takiej zabudowy na życie miejskie jest absolutnie destrukcyjny – nie zachęca ona do spacerów, zwiedzania, rekreacji, aktywności, „wypycha” natomiast mieszkańców poza miasto bądź uziemia ich w domach.
Jaka więc powinna być zabudowa miejska? Tu nic ponad urbanistyczny dorobek cywilizacji zachodniej wymyślić nie można: zamiast blokowiska w głębi terenu – budynki od frontu działki. Nie „spółdzielcze punktowce, panie dyrektorze” – ale zwarta, pierzejowa zabudowa. Usługi na parterze, generujące ruch, zaspokajające potrzeby mieszkańców, będące inicjatorem zdarzeń, finansujące przyszłe utrzymywanie obiektu. Przede wszystkim zaś taka zabudowa będzie iść w parze z siecią ulic i placów (Jane Jacobs powiada, że im więcej skrzyżowań, tym więcej miasta), co nada przestrzeni prawdziwie miejski charakter. Oczywiście, dotychczasowe zdobycze nauk technicznych pozwolą ustrzec się błędów z dawnych wieków, dotyczących np. dostępu mieszkań do światła słonecznego czy rozwiązań komunikacyjnych.
Planistom winna przyświecać idea projektowania całościowego przestrzeni miejskiej. Tego jednak w Krakowie wciąż brak.
Problemem zasadniczym, z którego wynikają wszystkie inne, jest w tej materii polskie prawo planistyczne. Ustawodawca, wprowadzając w życie ustawę o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym, zakładał, że podstawowym narzędziem urbanistycznym będzie miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego, a więc uchwała rady gminy. Niestety, bardzo szybko okazało się, że te plany nie powstają bądź powstają bardzo wolno (w Krakowie przez 15 lat obowiązywania ustawy udało się „pokryć planami” zaledwie połowę powierzchni miasta, a i to w większości tereny przedmieść – to też poważny problem miasta), a jedyną sensowną alternatywą dla inwestora jest uzyskanie indywidualnej decyzji administracyjnej (tzw. decyzja WZ), wydawanej przez wójta, burmistrza lub prezydenta. Rodzi to wiele problemów, z brakiem spójnego pomysłu na przestrzeń na czele. Dochodzi niekiedy do kuriozalnych sytuacji – gdy władze wreszcie ogłoszą wszczęcie prac nad planem miejscowym dla danej dzielnicy, w międzyczasie inwestorzy zdążą zabudować teren obiektami, które jako żywo do niego nie pasują. Uchwalony plan nie spełnia swej roli, pieniędzy w budżecie miejskim ubyło, mieszkańcy mają przed oknami bloki, urzędnikom zgadzają się pozycje w tabelce…
Czasem jednak mimo złego prawa ludzie potrafią się zorganizować i realizować przepisy w sposób dobry. Można by zarazem pomyśleć, że im więcej struktur, tym więcej wzajemnej kontroli – i tym samym lepsze prawo. Popatrzmy, jak wygląda to w Krakowie, gdzie za wygląd miasta odpowiadają: prezydent, zastępca prezydenta ds. rozwoju, rada miasta, główny architekt miasta, plastyk miejski, miejski architekt krajobrazu, miejska komisja urbanistyczno-architektoniczna, zespół urbanistyczny wydziału architektury… Poza radą i prezydentem wszystkie inne organy w zasadzie zajmują się wyłącznie opiniowaniem i doradzaniem. I choć w wielu z nich zasiadają fachowcy, opinia ma to do siebie, że można ją zignorować. Jedyną władzą prawdziwie kontrolującą niektóre zapędy budowlane jest instytucja Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków (choć siłą rzeczy o ograniczonym zakresie), niezwiązanego z władzami miejskimi i niezależnego od nich w najmniejszym stopniu.
Jak więc poradzić sobie z tą sytuacją? Całe środowisko z zainteresowaniem śledzi trwające od wielu lat prace nad kodeksem urbanistyczno-budowlanym, mającym zastąpić nowelizowaną już bez mała 80 razy ustawę „Prawo budowlane”, a także wspomnianą ustawę o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym. Pojawiające się co jakiś czas doniesienia, np. o braku możliwości kształtowania przestrzeni poprzez decyzje WZ, każą przygotowywać się na duże zmiany w tym zakresie. Dopóki jednak nie zostanie wprowadzone realne prawo, obligujące władze miejskie do wdrażania całościowych rozwiązań planistycznych, dopóty tkwić będziemy w chaotycznej architekturze.
.Przestrzeni już zabudowanych nie poprawimy w przewidywalnym czasie – możemy jednak postarać się uratować to, co jeszcze pozostało.
Mateusz Budziakowski