Mateusz ŁAKOMY: Upadł mit wysokiej dzietności w największych polskich miastach

Upadł mit wysokiej dzietności w największych polskich miastach

Photo of Mateusz ŁAKOMY

Mateusz ŁAKOMY

Ekspert ds. demografii. Jego zainteresowania badawcze koncentrują się wokół czynników determinujących dzietność. Menedżer i konsultant w dziedzinie zarządzania, absolwent Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.

Duże miasta stały się najzwyczajniej w świecie centrami położniczymi, które obsługują większą część reszty kraju – pisze Mateusz ŁAKOMY

.Polska jest krajem borykającym się z problemami związanymi z niską dzietnością. Wielu krajom naszego regionu udało się zwiększyć dzietność po okresie największej depresji początku XXI wieku, ale Polska wciąż pozostaje w ogonie tego peletonu. Po pewnym odbiciu w okresie 2015–2017 dzietność od kilku lat w naszym kraju ponownie spada.

Dotąd wydawało się, że wyspami względnej demograficznej szczęśliwości stają się największe miasta, takie jak Warszawa, Poznań, Kraków czy Gdańsk. Wnioskowano tak na podstawie danych GUS, które informowały, że w miastach tych dzietność osiąga nawet poziom zbliżony do 1,6, czyli wyraźnie przewyższający „średnią krajową”, która w 2021 roku wyniosła 1,33.

Próby interpretacji tego zjawiska były różnorakie. Wymienić można chociażby lepszą opiekę zdrowotną w miastach niż w innych regionach, większy dostęp do żłobków czy wyższe zarobki. Nie bez racji, ponieważ czynniki te sprzyjają dzietności. Co prawda „informacje korytarzowe” demografów sugerowały, że dane te mogą być nieco zawyżone, chociażby ze względu na sporą nierejestrowaną imigrację z prowincji, jednak na fali oficjalnego optymizmu nie poświęcano tym sugestiom zbyt wiele uwagi.

Tymczasem najnowsze dane GUS dotyczące dzietności, skorygowane o wyniki Narodowego Spisu Powszechnego z 2021 r., boleśnie zburzyły ten idylliczny obrazek. Okazuje się bowiem, że dzietność mieszkańców tych miast faktycznie odstaje od średniej dzietności w Polsce, ale… in minus. Jak bardzo dane dotąd były przeszacowane? Porównajmy dzietność w roku 2021 mierzoną metodą dotychczasową oraz skorygowaną o wyniki Narodowego Spisu Powszechnego.

 Współczynnik dzietności ogólnej (metoda tradycyjna)Współczynnik dzietności ogólnej (skorygowany o wyniki NSP)RóżnicaProcentowa nadwyżka dzietności liczona metodą tradycyjną w stosunku do liczonej metodą skorygowaną
Warszawa1,571,21– 0,3629 proc.
Kraków1,471,17– 0,3026 proc.
Wrocław1,551,17– 0,3833 proc.
Łódź1,361,21– 0,1513 proc.
Poznań1,551,18– 0,3631 proc.
Gdańsk1,591,27– 0,3225 proc.

Warto dodać, że Wrocław, Poznań, Warszawa, Gdański i Kraków to pięć powiatów o największej różnicy dzietności w stosunku do korekty wynikającej z Narodowego Spisu Powszechnego w całej Polsce.

Jak to się stało, że ta różnica jest tak duża? Spróbujmy postawić pierwsze hipotezy.

Częściowo może to wyjaśnić różnica między oficjalną liczbą mieszkańców największych miast a liczbą mieszkańców ustaloną po obliczeniach wyniku spisu. Zgodnie z przewidywaniami okazało się po spisie powszechnym, że liczba mieszkańców wszystkich tych miast jest wyższa, niż wskazywały dane GUS. Ale różnice w urodzeniach wśród niezarejestrowanej ludności nie wyjaśniają w całości różnicy w dzietności. Zauważyć należy, że liczba mieszkańców Wrocławia okazała się jedynie o niecałe 5 proc. większa, niż dotychczas informowały rejestry, mieszkańców Warszawy – o niecałe 4 proc., Gdańska i Poznania – o 3 proc., a Krakowa – 2,5 proc. A jak wskazuje tabela powyżej, współczynnik dzietności w tych miastach przed korektą wynikającą z NSP był wyższy o 25–33 proc.

Analiza różnic w dzietności na terenie całego kraju jednak podpowiada o wiele lepsze wyjaśnienie. Otóż okazuje się, że po korekcie dzietność jest niższa nie tylko w największych miastach, ale też głównie w innych miastach dużych i średnich, takich jak np. Opole, Szczecin, Białystok, Olsztyn, Katowice czy Lublin. Natomiast jest wyższa niemal we wszystkich pozostałych regionach Polski. Na 380 powiatów w Polsce ta sytuacja dotyczy 342, czyli 90 proc. polskich powiatów.

Co to może oznaczać? Otóż wyniki te sugerują, że mamy w Polsce do czynienia z „tymczasowymi migracjami porodowymi” – czyli wyjazdami do dużego ośrodka tylko po to, by urodzić tam dziecko. W takich ośrodkach jest lepsza opieka okołoporodowa, istnieje wiele placówek, z których można wybierać, w tym placówki prywatne. Dodatkowo wchodzi w grę czynnik nieco bardziej prozaiczny – w wielu ośrodkach poza miastami nie ma żadnego szpitala położniczego.

Dodać należy, że urodzenie dziecka to jedno z najważniejszych wydarzeń w życiu człowieka, porównywalne może ze ślubem. Nie ma się zatem co dziwić, że rodziny wkładają dużo wysiłku w to, by wydarzenie to było jak najbardziej szczęśliwe i pozytywne. Więc jak już wyjeżdżać, to tam, gdzie są najlepsze warunki. To dążenie i skłonność do rodzenia w ośrodkach poza własną miejscowością mogą też pomóc zrozumieć (choć to nie jest jedyne wyjaśnienie) tak wielki odsetek urodzeń w Polsce przez cesarskie cięcie (blisko 40 proc.), który jest najwyższy wśród krajów Unii Europejskiej. Jakkolwiek by patrzeć, w przeciwieństwie do porodu naturalnego moment urodzenia przez cesarskie cięcie można zaplanować – dosłownie – z chirurgiczną precyzją.

.Faktycznie lepsza opieka zdrowotna może tłumaczyć wyższą dzietność w dużych miastach, ale już widzimy, że to nie mieszkanki tych miast rodzą. Duże miasta stały się najzwyczajniej w świecie centrami położniczymi, które obsługują większość reszty kraju.

Mateusz Łakomy

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 8 listopada 2022