Brian NICHIPORUK: Kiedy demografia jest czynnikiem sprzyjającym wojnie

Kiedy demografia jest czynnikiem sprzyjającym wojnie

Photo of Brian NICHIPORUK

Brian NICHIPORUK

Główny analityk RAND Corporation

Demografia może oddziaływać na to, czy wojna wybuchnie, i jaki będzie jej wynik – pisze Brian NICHIPORUK

Zmiany demograficzne mogą zwiększać napięcia między państwami, a tym samym zwiększać ryzyko konfliktów zbrojnych. Napięcia takie mogą wzrastać w wyniku trzech czynników: zróżnicowanego tempa wzrostu i wielkości populacji, co ma implikacje militarne; przepływów migrantów i uchodźców przez granice międzynarodowe; rywalizacji o zasoby na obszarach, na których występuje presja demograficzna związana ze zmianami populacyjnymi.

W pewnych okolicznościach różnice między sąsiadującymi państwami w tempie wzrostu populacji mogą zmienić istniejący układ konwencjonalnych sił militarnych, zwiększając ryzyko niestabilności regionalnej i wojny. Istnieją dwa mechanizmy, które mogą do tego doprowadzić. Po pierwsze, jeśli państwo ma szybko rosnącą populację, co pozwala mu na budowanie sił konwencjonalnych, może zaatakować swojego sąsiada, zakładając, że stosunkowo łatwo będzie odnieść szybkie i zdecydowane zwycięstwo. Po drugie, państwo o mniejszej populacji może dążyć do przeprowadzenia wyprzedzającego ataku na swojego sąsiada, aby skorzystać z sytuacji, w której regionalna równowaga militarna wciąż jest jeszcze nieco na jego korzyść. Jednak aby proste różnice w tempie wzrostu populacji lub wielkości populacji mogły zakłócić istniejącą regionalną równowagę sił, muszą zostać spełnione kolejne cztery warunki: konkurujące narody muszą sąsiadować głównie granicami lądowymi, w regionie nie ma broni nuklearnej, państwo o szybciej rosnącej lub większej liczbie ludności ma zdolność przekształcenia swojej siły demograficznej w zwiększoną siłę konwencjonalną, a terytorium sprzyja ofensywnym operacjom.

Ważną kwestią jest ukształtowanie terenu, gdyż daną populację łatwiej jest przekształcić w konwencjonalną potęgę militarną, jeśli dwa konkurujące ze sobą narody zmierzą się ze sobą poprzez granice lądowe, a nie morskie. Dzieje się tak, ponieważ zwiększona liczba personelu wojskowego ma większy względny wpływ na operacje naziemne niż operacje w powietrzu lub na morzu. Wojska lądowe czerpią więcej korzyści z przewagi liczebnej nad przeciwnikami niż siły powietrzne i marynarka wojenna. Siły powietrzne i marynarka wojenna polegają w końcu bardziej na systemach zorientowanych technologicznie (okręty wojenne, samoloty myśliwskie, samoloty wczesnego ostrzegania, pociski ziemia-powietrze i ziemia-ziemia, zaawansowana architektura dowodzenia i kontroli).

Dobrze ilustrują to dwa współczesne przypadki: względna równowaga militarna chińsko-tajwańska w Cieśninie Tajwańskiej oraz rywalizacja grecko-turecka na Morzu Egejskim. W obu przypadkach mamy ogromną dysproporcję w wielkości populacji i liczebności armii między antagonistami, niemniej jednak fakt, że rywalizacje te koncentrują się głównie na morzach i oceanach, pozwala mniejszym państwom dotrzymać kroku dzięki odpowiedniej liczbie zaawansowanych technologicznie systemów sił powietrznych i marynarki wojennej. W związku z tym zarówno Tajwan, jak i Grecja odstraszają pomimo mniejszej liczby ludności i mniejszego tempa jej wzrostu. Pozwala to na zachowanie pozorów równowagi w tych rejonach.

Różnice demograficzne raczej nie doprowadzą do nagłych zmian w regionalnej równowadze sił, jeśli obie strony dysponują arsenałami nuklearnymi. Ryzyko eskalacji nuklearnej wystarczy, aby zniechęcić strony do agresji. Wojny mogą nadal pojawiać się w takich regionach w wyniku przypadkowej eskalacji w związku ze sporami granicznymi i prowokacyjnymi ćwiczeniami, ale konflikt prawdopodobnie nie nastąpi.

Aby rozmiary populacji miały decydujące znaczenie militarne, państwo musi być w stanie przekształcić większą liczbę ludności w konkretną konwencjonalną potęgę militarną. Nie jest to jednak łatwe. Wiele krajów rozwijających się, które mają wysokie tempo wzrostu populacji, nie ma środków finansowych na świadczenie podstawowych usług dla ludności, nie mówiąc już o inwestowaniu w konwencjonalne wojsko. Być może ważniejszy jest jednak fakt, że rewolucja w wojskowości sprawia, że ​​konwencjonalna potęga staje się znacznie bardziej zaawansowana technologicznie i intensywniej uczestniczy w ćwiczeniach niż dwie lub trzy dekady temu.

Coraz częściej dotyczy to wojny lądowej. Ogromne koszty związane z wyposażeniem i szkoleniem jednostek bardzo utrudniają nawet państwom o dużej liczbie ludności utrzymanie odpowiednich sił zbrojnych. Kilka z tych dużych państw (np. Chiny i Rosja) podjęło w ostatnich latach świadome decyzje, by zmniejszyć liczebność swoich armii i przeznaczyć fundusze na bardziej zaawansowaną broń. Krótko mówiąc, w XXI wieku wzrost liczebności armii coraz mniej będzie decydować o wzroście jej siły. Obrazuje to dobrze przypadek Izraela i jego arabskich sąsiadów. Szybki wzrost liczby ludności od lat 60. w Egipcie, Syrii i Iraku postawił Izrael niżej od nich pod względem sytuacji demograficznej na Bliskim Wschodzie. Jednak większość arabskich sąsiadów Izraela nie jest w stanie przełożyć swoich wzrostów populacji na wzrost potęgi militarnej. Przewaga technologiczna w połączeniu z amerykańskim programem pomocy wojskowej dla Izraela sprawia, że sytuacja militarna na Bliskim Wschodzie jest niezmiennie korzystna dla tego państwa.

.Jest to lekcja, którą powinny sobie przyswoić zwłaszcza państwa stojące w obliczu konfliktu ze znacznie większym sąsiadem.

Brian Nichiporuk
Tekst ukazał się w nr 34 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [LINK].

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 31 stycznia 2022
Fot. Maxim SHEMETOV / Reuters / Forum