
Nazistowska eugenika
Chyba żadna inna doktryna nie zdobyła tak szybko zwolenników i tak szybko ich nie straciła jak pseudonauka, która zyskała nazwę „eugeniki”, szeroko dyskutowana w Europie i w Stanach Zjednoczonych przez 100 lat, od połowy XIX do połowy XX wieku – pisze Melvyn CONROY
Jednoznaczne zdefiniowanie nowej teorii okazało się niełatwe, podobnie jak niełatwe było wprowadzenie jej w życie, przynajmniej do czasu, gdy do władzy doszedł Adolf Hitler, polityczny eugenik tak radykalny i ekstremalny w swych poglądach, że nawet najbardziej zapalony pionier inżynierii społecznej nie byłby w stanie sobie tego wyobrazić.
Przez wieki społeczeństwa postrzegały osoby z niepełnosprawnościami jako istoty ułomne. Zamiast spotykać się z życzliwością i współczuciem, które dziś uważamy za im należne, były traktowane jak obywatele drugiej kategorii.
W Stanach Zjednoczonych do połowy XX wieku ludzi z niepełnosprawnościami wbrew ich woli internowano, sterylizowano i pozbawiano dostępu do edukacji, transportu publicznego, zatrudnienia – odmawiano im nawet prawa głosu w wyborach. Zrodzony z przekonań religijnych antysemityzm miał jeszcze dłuższą i znacznie bardziej brutalną historię.
Ale choć stanowiący jego istotę zlepek obojętności i okrucieństwa był czymś przerażającym, to i tak wydaje się niczym w zestawieniu z postawą nazistów i tym, jak traktowali ludzi, których ich reżim uznał za „bezwartościowych” lub „rasowo niższych”.
Rzekomo naukowy rasizm, z którego po czasie wyrosła względnie czytelna teoria eugeniczna, występował w życiu społecznym od dawna. W epoce oświecenia zaczęto wprawdzie doceniać rozum oraz wierzyć w wolność i równość dla wszystkich, jednak znaleźli się i tacy, którzy głosząc podstawowe prawa człowieka, chętnie by je doprecyzowali. Sądzili bowiem, że jeśli wszyscy ludzie są równi, to z pewnością niektórzy są równiejsi od innych. Część pionierów kierunku, który z czasem stał się znany jako darwinizm społeczny i z którego później zrodziła się eugenika, broniła niewolnictwa; inni jego wyznawcy wierzyli, że kobiety są intelektualnie gorsze od mężczyzn i dlatego nie zasługują na takie same przywileje jak mężczyźni; jeszcze inni głosili poglądy, które dziś zostałyby uznane za jawnie rasistowskie, przy czym padały nawet sugestie, że inteligencja Murzyna równa jest tej, którą można zaobserwować u papugi. Te opinie wydają się jednak najmniej szokujące na tle rozmaitości innych teorii głoszonych przez część dziewiętnasto- i dwudziestowiecznych „naukowców”, o czym w dalszej części książki.
Błędem byłoby więc zakładać jednorodność wśród wyznawców tej świeckiej religii. Podobnie jak w przypadku jej tradycyjnego odpowiednika, religii ortodoksyjnej, istniało wiele odłamów, takich jak lamarkizm (organizm może przekazać cechy nabyte w trakcie życia osobniczego swojemu potomstwu), darwinizm (organizmy wszystkich gatunków powstają i rozwijają się za sprawą doboru naturalnego polegającego na dziedziczeniu drobnych zmian, które zwiększają zdolność osobnika do konkurowania, przetrwania i reprodukcji), weismanizm (wszystkie cechy dziedziczne są przekazywane przez komórki rozrodcze, a cechy nabyte nie mogą być dziedziczone) czy mendelizm (zbiór zasad dotyczących przekazywania potomstwu cech dziedzicznych przez organizmy rodzicielskie). Wszystkie te odłamy jednak coś łączyło – wszystkie zakładały bezsporność dziedziczenia. Wiara we wpływ – bądź brak wpływu – środowiska na przekazywanie cech organizmom potomnym zależna była od przekonań danego wyznawcy, jednak ten podstawowy dogmat nie budził najmniejszych wątpliwości.
Eugenika to religia przyszłości, która czeka na swoich proroków
– Nikołaj Konstantinowicz Kolcow
Eugenikę postrzegano jako „naukową” debatę, nowy rodzaj wiary, w ramach której można było zaproponować każdą teorię, każdej teorii się sprzeciwić, każdą przedyskutować albo poprzeć. Wierni mogli w niej znaleźć wszystko, czego szukali, bo niewiele prawd absolutnych towarzyszyło temu nowemu kultowi. Jej głosicielom nie sposób było zarzucić kłamstwo, tak samo zresztą jak głosicielom każdej innej religii, którzy obiecywali piekło bądź niebo czekające na gorliwego wyznawcę w przyszłości, bo on sam mógł się naocznie przekonać o ich istnieniu dopiero po śmierci – wtedy miało się bowiem okazać, czy ofiarne i pobożne życie mu się opłaciło, czy też było zupełnie bezcelowe. Podobnie eugenicy mogli jedynie ofiarować wizję przyszłości bez biedy, chorób i ciemnoty. Eugenika nie proponowała – bo nie mogła – rozwiązania dla problemów dnia dzisiejszego, a jedynie dla tych, które miały się pojawić. Korzyści z wprowadzenia jej w życie mogły docenić dopiero kolejne pokolenia. Ale jakiż świat te pokolenia odziedziczyłyby po żyjących przed nimi prorokach (gdyż eugenika miała się ostatecznie stać świecką religią obiecującą spełnienie utopijnej mrzonki o „naukowo” stworzonym idealnym społeczeństwie): świat, w którym choroby, zbrodnie i aspołeczne zachowania zostałyby wyplenione na zawsze! Taka wizja była bardzo kusząca, choć zupełnie nierealna.
Niewielu orędowników nowo zrodzonej idei higieny społecznej było humanitarystami, zwłaszcza tam, gdzie humanitaryzm stał – ich zdaniem – w sprzeczności z podstawą nowej wiary – doborem naturalnym. W 1910 roku węgierski lekarz József Madzsar stwierdził: „Pomoc społeczna w takiej formie, w jakiej ją dzisiaj widzimy, stanowi tym większe zagrożenie, iż zazwyczaj staje na przeszkodzie wyginięciu osobników, którzy są dla społeczeństwa najbardziej uciążliwi i niebezpieczni, i przyczynia się do ich rozmnażania”. Używając słów, w których pobrzmiewały echa wcześniejszych o 15 lat wypowiedzi Adolfa Josta, pisał: „Jeśli państwo ma prawo pozbawić swych obywateli wolności, a nawet życia, to niewątpliwie ma też prawo ich ubezpładniać, zwłaszcza gdy można tego dokonać bez jakichkolwiek nieprzyjemnych skutków dla zainteresowanego”. Jak wielu innych, Madzsar posunął się jeszcze dalej. Jego zdaniem należało dążyć nie tylko do ograniczenia liczby ludzi uznanych za niedoskonałych, lecz także do zwiększenia populacji tych, których uważano za najlepszych. Ilość miała być równie ważna jak jakość. Dlatego też w eugenice, jak twierdził, nie chodziło jedynie o higienę społeczną i dziedziczenie, ale, co ważniejsze, o politykę. „Religia eugeniki ukształtuje się w sferze ideologii – skonstatował. – Zakaże ona wszelkich form sentymentalnej dobroczynności, które mają szkodliwy wpływ na gatunki; wzmocni więzi pomiędzy najbliższymi, a także miłość wobec rodziny i wobec własnej rasy. Krótko mówiąc, eugenika to mężna, dająca wielką nadzieję religia odwołująca się do najszlachetniejszych uczuć leżących w naszej naturze”.
Ta nowoczesna religia pozyskiwała zwolenników wśród przedstawicieli każdej dziedziny nauki – wśród lekarzy, biologów, genetyków, socjologów, antropologów, psychologów, ekonomistów. Lista była długa, imponująca i nie ograniczała się do członków społeczności naukowej czy akademickiej. Znajdowali się na niej także dziennikarze i politycy, którzy jednym głosem z naukowcami, podobnie jak Pangloss z Wolterowskiego Kandyda, twierdzili, że wszystko będzie najlepsze na tym najlepszym ze światów.
Trudno im było oprzeć się tak idyllicznej wizji. A jednak przekazywanie najwartościowszych według eugeników genów z jednego cyklu życiowego na następny w niekończącym się procesie ulepszania rasy nie stanowiło jeszcze kompletnego rozwiązania problemu. Jak zauważył Madzsar, aby osiągnąć eugeniczną nirwanę, należało też zapobiegać przenoszeniu wadliwego materiału genetycznego przez element uznany za społecznie i rasowo gorszy. I to właśnie przeszczepienie tych poglądów w ich pozytywnej i negatywnej formie na grunt nazistowskich Niemiec stanowi przedmiot niniejszego opracowania.
Alfred Ploetz, lekarz, biolog, eugenik, założyciel powołanego w 1905 roku Niemieckiego Towarzystwa Higieny Rasowej (Deutsche Gesellschaft für Rassenhygiene, pierwszej eugenicznej organizacji na świecie), człowiek, który wywarł decydujący wpływ na nazistowską doktrynę, nie miał wątpliwości, że przyszłość rasy jest ważniejsza niż zdrowie jednostki. Ta myśl stała się jednym z głównych założeń narodowego socjalizmu. Jak zauważył Telford Taylor w mowie wstępnej przed norymberskim procesem lekarzy, reprezentowała ona „ten złowieszczy nurt niemieckiej filozofii, który propagował nadrzędną rolę państwa i całkowite podporządkowanie jednostki”. Także dziś część zapalonych entuzjastów eugeniki, i to niekoniecznie popierających nazizm, daje się uwieść podobnej ideologii, choć dla większości racjonalnie myślących ludzi takie fundamentalistyczne teorie zostały raz na zawsze pogrzebane wraz z narodowym socjalizmem. Nazizm skierował je na drogę dyskryminacyjnej i rasistowskiej biopolityki, gdzie prędzej czy później by trafiły, bo takie było ich przeznaczenie, jeszcze zanim sir Francis Galton po raz pierwszy użył określenia „eugenika”. W swojej pracy Inquiries into Human Faculty and its Development (O ludzkich zdolnościach i ich rozwoju) z 1883 roku Galton napisał, że poszukiwał krótkiego słowa na określenie dziedziny nauki zajmującej się ulepszaniem gatunku, która w żadnym razie nie ogranicza się do kwestii świadomego łączenia w pary, lecz – zwłaszcza w przypadku człowieka – bierze też pod rozwagę wpływy, choćby i najbardziej odległe, wszelkich czynników mogących zapewnić najbardziej pożądanym rasom bądź odmianom krwi szansę na to, by szybciej wzięły górę nad tymi mniej pożądanymi, jakiej w innym przypadku by nie miały.
Odkładając na bok teologiczną dyskusję, wiele osób zgodziłoby się, że pewne dzisiejsze zastosowania eugeniki – spośród których najlepszym przykładem jest chyba projekt poznania genomu ludzkiego – stanowią cenne źródło wiedzy naukowej. Także badania nad komórkami macierzystymi, nad przyczynami i ewentualnymi sposobami leczenia pewnych chorób genetycznych mogą się okazać zbawienne i przynieść ulgę w cierpieniu wielu ludziom. Niektóre obecne zastosowania eugeniki, jak na przykład doustna antykoncepcja, zrewolucjonizowały współczesny styl życia. Z drugiej strony część działań z zakresu inżynierii genetycznej, jak na przykład klonowanie, wciąż jest trudna do zaakceptowania. Różnica między przytoczonymi zastosowaniami a eugeniką w jej pierwotnym kształcie polega, rzecz jasna, na tym, że te pierwsze to owoc realnych dociekań naukowych, nie zaś tylko zbiór abstrakcyjnych, często szkodliwych teorii. A jednak, jak dobitnie przekonuje Michael Burleigh: „Zasadniczo niemożliwe jest prowadzenie dyskusji na temat aborcji, inżynierii genetycznej, zapłodnienia in vitro, negatywnej czy pozytywnej eugeniki, na temat eutanazji, przeszczepu organów, psychiatrii, sterylizacji osób z niepełnosprawnością umysłową czy też leczenia aspołecznych bądź skłonnych do przemocy jednostek tak, żeby ktoś z dyskutantów nie odniósł się do historii nazistowskich Niemiec, zazwyczaj traktując to odniesienie jako argument przeciwko wymienionym zjawiskom”. Podobne obawy wyrażają też inni komentatorzy:
Rozwój nowych technologii genetycznych skutkuje tworzeniem licznych porównań między niewyobrażalnymi potwornościami popełnionymi niegdyś w imię eugeniki do tego, co się może wydarzyć w przyszłości.
Większość ludzi kojarzy eugenikę z przymusową sterylizacją, rasizmem, restrykcyjną polityką imigracyjną i nazistowskimi obozami koncentracyjnymi. Istnieje niebezpieczeństwo, że opinia publiczna przyglądając się nowej genetyce, uzna ją po prostu za rzecz nie do przyjęcia właśnie z powodu przeszłości. Historia eugeniki w XX wieku każe wierzyć, że taka obawa jest uzasadniona, i należy mieć ją na uwadze.
A jednak czy można odmówić racji matce trójki dzieci cierpiących na niedokrwistość sierpowatokrwinkową, która w 1983 roku podczas konferencji na temat terapii genowej zaprotestowała: „Jestem zła, że ktoś ośmiela się odmawiać moim dzieciom prawa do podstawowego leczenia genetycznego choroby genetycznej. Uważam takie osoby za prymitywnych moralizatorów”. Przeszłość nie zawsze może służyć za wzór dla przyszłości.
Podstawowy problem towarzyszący postępowi nauki daje się też wyrazić inaczej. Historia ruchu eugenicznego wskazuje, że nie można z góry zakładać, iż ulepszenia w sferze opieki zdrowotnej czy podniesienie standardu życia zawsze będą służyć ogółowi. Utopijny ideał społeczeństwa wolnego od chorób, biedy czy przestępczości dla eugeników od zawsze pozostaje ten sam. Jednak eugenika z natury jest elitarna i ma na celu wyhodowanie genetycznie nieskazitelnej populacji. Nie każdy może i – zgodnie z często wygłaszanym przez eugeników poglądem – nie każdy powinien być beneficjentem tego postępu. Co zaś począć z tymi, którzy prześlizgną się przez sito, co ze wszystkimi nieuchronnymi, nieuniknionymi genetycznymi wpadkami? Jeśli ideałem, do którego należy dążyć, jest perfekcja, to co zrobić z tymi, którzy nie z własnej winy zupełnie doskonali nie są?
.Miarą prawdziwej siły społeczeństwa jest to, w jakim stopniu chroni swoich najsłabszych członków. A co w historii miała im do zaoferowania eugenika? I co zaoferuje im w przyszłości? To właśnie te pytania i odpowiedzi na nie mogą wywoływać niepokój.
Melvyn Conroy
Fragment książki „Nazistowska eugenika. Prekursorzy, zastosowanie, eugenika”, Wyd. Sonia Draga. [LINK].