
Globalny kapitał – ogon, który macha psem. O gospodarce Stanów Zjednoczonych
Chociaż byłoby to w kontrze do interesów Wall Street, polityka ograniczająca nieskrępowany przepływ kapitału na całym świecie mogłaby radykalnie zmniejszyć szkody wyrządzane pracownikom, producentom, rolnikom i klasie średniej – pisze prof. Michael PETTIS
Kiedy prezydent USA Bill Clinton podpisał we wrześniu 1993 roku umowę NAFTA (Północnoamerykański Układ Wolnego Handlu), wycofał się tym samym z obietnicy wyborczej, którą złożył kilka miesięcy wcześniej. Swoją decyzję tłumaczył tym, że mariaż finansów i technologii spowodował poważne zmiany w światowej gospodarce. „Nic, co robimy w tej wielkiej stolicy – dodał – nie może zmienić faktu, że ludzie mogą przenosić pieniądze w mgnieniu oka”. Argumentował, że Stany Zjednoczone nie miały innego wyjścia, jak tylko zaakceptować ograniczenia, które mogłaby narzucić NAFTA.
Chociaż Clinton miał rację, podkreślając destrukcyjne oddziaływanie łatwych przepływów kapitału na amerykańską gospodarkę, wyciągnął błędny wniosek. Prawdą jest bowiem, że nieskrępowany przepływ kapitału na całym świecie ogranicza zdolność poszczególnych krajów do zarządzania swoimi gospodarkami.
Poprzez przeniesienie produkcji do innych miejsc na świecie inwestorzy mogą „karać” gospodarki za politykę, która chroni lub zwiększa dochody pracowników kosztem ich zysków biznesowych.
Jednak wbrew powszechnej opinii nie chodzi tylko o przenoszenie zakładów produkcyjnych z krajów o wysokich płacach do krajów o płacach niskich. To kwestia przenoszenia produkcji z krajów, w których płace są wysokie w stosunku do średniej wydajności pracowników, do tych, w których płace są niższe (np. Niemcy są krajem o wysokich płacach, ale ich poziom jest wciąż niski w porównaniu z wysoką produktywnością pracowników). To właśnie to niedopasowanie między płacami a produktywnością, a nie niższe płace, powoduje nierównowagę w handlu światowym.
Nieskrępowany przepływ kapitału sprzyja tej nierównowadze. Kraje takie jak Niemcy i Chiny, które odniosły największe sukcesy w zwiększaniu eksportu i utrzymywaniu dużych nadwyżek handlowych, są w stanie to zrobić nie dlatego, że są bardziej wydajne, ale dzięki polityce promującej produkcję kosztem dochodów gospodarstw domowych. Czynią to albo bezpośrednio, poprzez obniżanie płac, albo pośrednio, poprzez obniżanie wartości waluty, dotacje, degradację środowiska, osłabianie więzi społecznych i tak dalej. Te działania przenoszą wpływy z klasy średniej: gospodarstw domowych, pracowników, rolników, którzy chętnie wydają swoje przychody, na wielki biznes, rządy i bogaczy, którzy zazwyczaj kumulują kapitał. Nawet działania tych rządów promują produkcję, stwarzają podwójny problem nadmiernych oszczędności i nadwyżki produkcji.
Rozwiązaniem obu problemów jest przerzucenie ich na zagranicznych partnerów handlowych poprzez eksport nadwyżek oszczędności i zarządzanie odpowiadającymi im nadwyżkami handlowymi. Gdyby nie były w stanie tego zrobić, kraje z niedostatecznym popytem wewnętrznym byłyby zmuszone albo do odwrócenia swojej wcześniejszej polityki – poprzez podniesienie płac i zmniejszenie dopłat do produkcji – albo musiałyby przyjąć konsekwencje w postaci rosnącego bezrobocia.
To rozwiązanie niesie jednak ze sobą dwa problemy. Po pierwsze, globalna gospodarka cierpi z powodu słabszego popytu, ponieważ kraje konkurują w produkcji, hamując tym samym wzrost płac krajowych. Po drugie, kraje, które przyjmą nadmierne oszczędności, będą musiały następnie wykazywać odpowiednie deficyty. Wymaga to pokrycia deficytów poprzez przeniesienie własności aktywów – w postaci akcji, obligacji, nieruchomości i fabryk – na bogatych oszczędzających w kraju eksportującym i zmuszenie gospodarki do dostosowania się do napływu kapitału. W przypadku gospodarek rozwiniętych sposób ich dostosowania zawsze wiąże się z wyższym bezrobociem lub (co jest dużo bardziej prawdopodobne w przypadku krajów takich jak Stany Zjednoczone) z szybkim wzrostem zadłużenia.
Innymi słowy, ci, którzy twierdzą, że Stany Zjednoczone potrzebują zagranicznych wpływów finansowych ze względu na niską stopę oszczędności, mylą się. To zagraniczne wpływy finansowe obniżają stopy oszczędności w Ameryce, powodując wzrost bezrobocia lub zadłużenia.
Jest to argument, którego brakuje ekonomistom głównego nurtu. Gdyby Stany Zjednoczone były krajem rozwijającym się, w którym wysokie potrzeby inwestycyjne byłyby ograniczone przez skąpe oszczędności, napływ kapitału zagranicznego mógłby zwiększyć inwestycje, tak jak to miało miejsce w XIX wieku. Ale w świecie charakteryzującym się nadmiernymi oszczędnościami globalnymi i najniższymi stopami procentowymi w historii, w którym amerykańskie firmy kumulują zapasy niezainwestowanej gotówki, oczywiste jest, że większe oszczędności zagraniczne nie doprowadzą do dodatkowych inwestycji. Jeśli więc napływ kapitału zagranicznego nie powoduje wzrostu inwestycji, musi powodować spadek oszczędności. To żelazna zasada bilansu płatniczego.
Istnieje kilka mechanizmów, za pomocą których napływ kapitału zagranicznego może obniżyć wartość amerykańskich oszczędności. Napływ kapitału zagranicznego może spowodować wzrost wartości dolara, przenosząc dochody od eksporterów netto (przedsiębiorstwa) do importerów netto (gospodarstwa domowe), co z kolei podnosi udział konsumpcji w PKB, tym samym zmniejszając udział oszczędności. Tani import może wyprzeć amerykańskie produkty sprzedawane w kraju lub za granicą, powodując zwolnienia w Stanach Zjednoczonych (bezrobotni mają ujemne stopy oszczędności). Aby zapobiec wzrostowi bezrobocia, organy kształtujące politykę pieniężną mogą zwiększyć deficyt lub wprowadzić politykę zachęcającą do poluzowania standardów kredytowania, w każdym z tych przypadków wymuszając wzrost zadłużenia (dług to ujemne oszczędności). Wreszcie zagraniczne zakupy amerykańskich akcji, obligacji i nieruchomości mogą spowodować wzrost ich cen, sprawiając, że Amerykanie poczują się bogatsi, co skłoni ich do pożyczania i wydawania większej części swoich dochodów.
Ale Stany Zjednoczone nie muszą biernie akceptować tych konsekwencji. Zamiast tego mogłyby odwrócić politykę, która w ostatnich dziesięcioleciach chroniła nieskrępowany przepływ kapitału. Nie chodzi o to, że brakuje argumentów przemawiających za swobodnym przepływem kapitału. Ekonomiści twierdzą zazwyczaj, że poprzez swobodny przepływ inwestycji finansowych, aż do ich najbardziej produktywnego wykorzystania, gospodarka światowa rozwija się, przenosząc zasoby od mniej produktywnych użytkowników do bardziej produktywnych. W tym wyidealizowanym systemie inteligentni inwestorzy nieustannie poszukują efektywnych inwestycji finansowych, próbując czerpać zyski z poprawy wydajności produkcyjnej infrastruktury i zakładów produkcyjnych. Jest to korzystne dla całego świata – zwiększa globalną produktywność, nawet jeśli powoduje to konflikty dotyczące podziału wypracowanych benefitów.
Jednak niewielu międzynarodowych inwestorów uważa, że tak właśnie się dzieje. Międzynarodowe przepływy kapitału przyjmują głównie formę przepływów portfelowych (krótkoterminowych przepływów w formie akcji i obligacji) zamiast bezpośrednich inwestycji w projekty zwiększające produktywność. Inwestycje portfelowe bywają napędzane spekulacjami, modami inwestycyjnymi, ucieczką kapitału, akumulacją rezerw, inwestowaniem w indeksy lub innymi czynnikami, które nie mają nic wspólnego z alokacją kapitału w celu jego najbardziej produktywnych zastosowań.
W rzeczywistości zdecydowana większość kapitału międzynarodowego zamiast płynąć z gospodarek rozwiniętych, o powolnym wzroście inwestycji, niskich stopach procentowych i nadwyżce kapitału, do szybko rozwijających się gospodarek wschodzących, o wysokich potrzebach inwestycyjnych, płynie do gospodarek rozwiniętych, które są już zalane nadmiernymi oszczędnościami i tanim kapitałem.
Oznacza to, że uzasadnienie fetyszu nieskrępowanego przepływu kapitału jest bardzo słabe. W świecie zalanym już nadmiernymi oszczędnościami nie skutkuje to bardziej produktywnymi inwestycjami; zachęca do nierównowagi oszczędności na świecie, umożliwiając eksport za granicę, co tłumi podwyżki płac w krajach z nadwyżką handlową, wymusza bezrobocie lub zadłużenie w gospodarkach deficytowych, osłabia siłę negocjacyjną pracowników i pogłębia nierówności dochodowe. Jedyni, którzy czerpią korzyści z nieograniczonego przepływu kapitału, to międzynarodowy kapitał, bankierzy i bardzo zamożni właściciele kapitału ruchomego.
Przez ostatnie kilkadziesiąt lat nieskrępowany przepływ kapitału globalnego pozwalał elitom finansowym tworzyć i czerpać zyski z oszczędności i nierównowagi produkcyjnej w jednym kraju, które wymuszają przeciwne nierównowagi w innym. Światowy kapitał stał się ogonem, który macha psem. Nadszedł czas, aby rządy, a zwłaszcza podejmujący decyzje w Waszyngtonie rozpoczęli działania w celu ograniczenia lub ustabilizowania tych przepływów. Można to zrobić na wiele sposobów bez powodowania zakłóceń w handlu lub podważania rzeczywistych inwestycji bezpośrednich. Można na przykład nałożyć jednorazowe podatki od transakcji w walutach obcych lub od wszystkich wpływów kapitałowych. Waszyngton może też wstrzymać część wypłat odsetek i dywidend wypłaconych za granicą (tak jak to miało miejsce na początku lat osiemdziesiątych). Możliwe jest także ograniczenie użycia dolara amerykańskiego na arenie międzynarodowej, być może poprzez zastąpienie go syntetycznym koszykiem walut. Ostatecznie można zorganizować nowy system handlu międzynarodowego i przepływu kapitału z krajami o podobnych dążeniach.
.Prezydent Clinton się mylił: możemy i powinniśmy zmienić to, że ludzie mogą transferować pieniądze w mgnieniu oka. Tylko wtedy możemy przywrócić równowagę handlową w sposób optymalny dla gospodarki światowej. Znaczna część Wall Street z oczywistych powodów będzie przeciwna polityce, która ogranicza nieskrępowany przepływ kapitału na świecie. Ale odpowiednia polityka mogłaby radykalnie zmniejszyć szkody wyrządzane pracownikom, producentom, rolnikom i klasie średniej. I tak jak już było w historii Stanów Zjednoczonych, zmusić firmy na całym świecie do konkurowania o zyski przez inwestowanie w produktywność krajową, a nie przez obniżanie płac.
Michael Pettis