Michał BONI: "Dziennik azjatycki (3). Mister Sajgon"

"Dziennik azjatycki (3). Mister Sajgon"

Photo of Michał BONI

Michał BONI

Poseł do Parlamentu Europejskiego. Były minister pracy i polityki socjalnej, sekretarz stanu odpowiedzialny m.in. za politykę rynku pracy, szef zespołu doradców strategicznych Prezesa Rady Ministrów, minister administracji i cyfryzacji.

Ryc.: Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Lot z Siem Reab do Ho Chi Minh trwa 45 minut. Dla dzisiejszego Laosu oraz Kambodży to Wietnam jest lepszy w rywalizacji — większy o ziemie, które kiedyś były kambodżańskie. Silniejszy gospodarczo z 5600 USD per capita rocznie i ciągle z 7-procentowym wzrostem PKB. Ma przewagi, bo w jakimś sensie jest zjednoczony, a zarazem zbiera całość dawnych tradycji kolonialnych Indochin. W 94-milionowym kraju obecne Ho Chi Minh, czyli dawny Sajgon, liczy sobie oficjalnie 7 milionów, a po cichu — prawie 10 milionów ludzi.

.Paryż Wschodu — jak mówią niektórzy. W latach 80. XIX wieku Eiffel zaprojektował i zbudował budynek poczty, pięknie ostatnio odnowiony, a tuż obok jest sajgońska Notre Dame. Niedaleko jest Hôtel de Ville, gdzie ma swoją siedzibę tutejsza rada miejska. A pod kątem prostym do niej — budynek hotelu Rex w stylu art déco, gdzie na dachu jest teraz kort tenisowy. W tym hotelu CIA organizowała konferencje prasowe m.in. dla mieszkających w nim dziennikarzy podczas wojny wietnamskiej, codziennie o 17.

central-post-office-254949

.Mam kłopot z Sajgonem od dawna. Miałem 11 lat, kiedy zaczynała się wojna wietnamska w 1965 roku. Sympatie, jak w większości polskich rodzin, były po stronie amerykańskiej. Ale wojna jest wojną. Zdjęcia, które obiegały cały świat, gdzieś z końcówki lat 60., wieloodcinkowy reportaż w tygodniku „Kultura”, zatytułowany „Mój Wietnam”, pisany na polityczne zamówienie przez dziwnego, promowanego wówczas pisarza Andrzeja Brychta. Amerykańskie kino i piosenki, kontrkultura, hippisowskie „Make peace not war”, musical „Hair” i jego późniejsza wersja kinowa, film Wexlera „Chłodnym okiem” o przerażającym obiektywizmie kamery i mediów. vietnam-soldiers-memorial-232532Piękny polski protest song Tadeusza Nalepy, jeszcze z Blackoutu, ze słowami: „te bomby lecą na nasz dom”.

I to oczekiwanie w świecie na pokój zawarty w 1973 roku w Paryżu, z podpisem Nixona, jeszcze przed aferą Watergate, z wieloma niejasnymi zapisami. Mimo pokoju, rozejmu i drogi do ułożenia spraw armia północnowietnamska wiosną 1975 roku atakuje, jak mówią historycy i świadkowie tamtych dni — chce poniżyć Amerykanów. W końcu kwietnia, a ostatecznie w nocy z 30 kwietnia na 1 maja następuje ewakuacja ambasady amerykańskiej. Przeszło 700 tysięcy osób w Południowym Wietnamie ucieka przed armią Ho Chi Minha — są uciekinierami w znaczeniu ONZ-owskim. Setki tysięcy tych, którym nie udaje się uciec — idzie później do obozów reedukacyjnych albo ciężkich obozów pracy. Z dachu ambasady helikoptery zabierają ok. 2000 osób, w tym Wietnamczyków, na statki na morzu — mówi o tym dramatyczny amerykański film dokumentalny „The last days in Vietnam”, dostępny od kilku miesięcy na YouTube. Sajgon poddaje się, a stolicą Wietnamu zostaje Hanoi.

.A po latach — „Czas Apokalipsy” Coppoli, gdzie Marlon Brando w tropikach Azji był tak samo tragicznie zagubiony i okrutnie szalony jak bohater „Jądra ciemności” Conrada, pan Kurtz. Akcja tego filmu zaczyna się w Sajgonie. Na łóżku w pokoju hotelowym leży mężczyzna, nad nim wielkie śmigło kręcącego się wentylatora, w tle Jim Morrison i The Doors — „Riders on the storm”. To też jest kulturowe skojarzenie z Wietnamem. Chyba dla mnie mocniejsze i ważniejsze niż to, które niesie znany w całym świecie musical „Miss Sajgon”, tak naprawdę powtarzający schemat relacji międzykulturowej: Azja vs. Europa i Ameryka, mocno już wykorzystany w „Madame Butterfly” Pucciniego, choć naznaczony w tej dwudziestowiecznej wersji tragedią wietnamską.

Wolę więc męski Sajgon — ten z głosu Morrisona. Ten z sylwetki Michaela Caine’a, grającego główną rolę w „Spokojnym Amerykaninie”, kręconym częściowo w hotelu i przed sławnym hotelem „Continental”, blisko sajgońskiej opery. Dzisiejszy, męski w sensie symbolicznym Sajgon — „Mister Sajgon” — pełen jest motocykli i skuterów. Chociaż patrząc na milionową falę motocykli płynącą ulicami miasta, gdzie pełno chłopaków i dziewczyn, można by zaryzykować tezę, że płeć w modernizującym się społeczeństwie wietnamskim nie ma już znaczenia w sensie wyróżniania statusu społecznego. Ale słyszałem o dziewczynie, która skończyła Berkeley jako inżynier chemik i nie chciano jej zaoferować w rodzinnym kraju zajęcia innego niż parzenie kawy w firmie…

viet-nam-782968

.Dzisiejszy Sajgon to rzeczywiście połączenie współczesności i tradycji. saigon-265806W samym centrum obok nowoczesnych budynków — stare bazary. Jeden z nich to Tan Dinh Market z niezliczonymi wąziutkimi alejkami. Przy jednych żywe ryby w wanienkach — i to od olbrzymich do maluteńkich, obok różnego rodzaju krewetki, ślimaki, kraby, żaby, którym odcina się głowy i obdziera ze skóry. Mnóstwo suszonych krewetek i ryb. Różne makarony i odmiany ryżu. Zielone zioła, liście tamaryndu i listkowate sałaty, obrane serca palm, papryki, specjalne odmiany cukinii. Góry rambutanu, liczi, okrągły longan, guawa, orzechy kokosowe, zielone pomarańcze (innych tu nie ma), malutkie banany, dragon fruit (pitaja), mangostan, często śmierdzący po otwarciu durian, marakuje. Trzeba wiedzieć, co dobre o danej porze roku. I stoiska z mięsem — trochę jak w starej Hali Mirowskiej w Warszawie. viet-nam-782958W głębi jest też wszystko, co na azjatyckich targach kupić można — ubrania, torebki, gadżety. Niektórzy kupujący jeżdżą w tym tłumie motorkami. Pachnie różnorakie jedzenie, przy wejściu śpiewa młody chłopak.

Sajgon zamienił całe dziedzictwo kolonialne, łącznie z duchem i nawykami francuskimi, na współczesny kosmopolityzm. Co prawda autentyczne w smaku bagietki francuskie można kupić jedynie w kilku miejscach Sajgonu, w boulangerie „Pat a chou”. Za to nie jadłem nigdzie na świecie lepszego spaghetti carbonara, niż w sajgońskiej „Ciao Bella”.

Kiedy idę wielką promenadą Nguyen Hue, szeroką na 80 metrów, długą na przeszło kilometr — od Hôtel de Ville, przed którym stoi pomnik Ho Chi Minha, postać z wyciągniętą ręką, w pozie ojca narodu, aż do rzeki Saigon River — to widzę tysiące Wietnamczyków traktujących to miejsce jako centrum swojego Sajgonu. Handluje się tu takimi samymi gadżetami jak na placu św. Marka w Wenecji. Młodzi ludzie siedzą w kręgach i piją coś lub jedzą. Gdzieniegdzie grają zespoły i skupiają się wokół nich dziesiątki kolorowo, europejsko ubranych osób. Na deptaku jest kilka miejsc, gdzie ni stąd, ni zowąd z chodnika wystrzeliwują bicze fontanny, różnokolorowo oświetlonej, dając uciechę dzieciom i dorosłym. To miejsce jest nowoczesne, przy nim hotele, apartamentowce, sklepy renomowanych firm, jeden z budynków nosi nazwę Saigon Times Square. Nie ma tu obecnych na wielu ulicach propagandowych plakatów i czerwonych flag — na przemian ze złotą gwiazdą albo sierpem. Tuż obok zaczyna się budowa metra prowadzona wspólnie z Japończykami, są już nawet wyjścia z metra wkomponowane w tę przestrzeń, choć samo metro będzie za dobrych kilka lat.

shopping-mall-254989

Ta promenada jest symbolem sukcesu Wietnamu — nie ma wolnych wyborów, ale gospodarka kierująca się rynkowymi regułami przynosi rosnącą satysfakcję z życia. Bogacenie się staje się substytutem wolności.

Historia zamazuje się w pamięci. Chociaż szeroka aleja z lotniska do centrum miasta nosi imię Nguyena Van Troi, chłopaka, który w 1963 roku przygotował nieudany zamach bombowy na McNamarę, amerykańskiego sekretarza obrony, bliskiego współpracownika Kennedy’ego. Aresztowany, skazany na śmierć — dzisiaj jest bohaterem. Podobnie jak Thich Quang Duc. To on, mnich buddyjski, 11 czerwca 1963 roku podpalił się w obronie swobód buddyzmu. Zdjęcie tego zdarzenia obiegło cały świat, dostało Nagrodę Pulitzera. I ja to zdjęcie pamiętam do dziś, jego przerażającą wymowę. Mnisi kształtowali się w pagodzie Xa Loi, gdzie do dziś czci się bohaterstwo i świętość tej osoby, upamiętnia to również pomnik przy skrzyżowaniu, gdzie samospalenie się odbyło.

.We wszystkich przewodnikach, książkach, w Wikipedii ta historia opowiedziana jest właśnie tak — heroicznie: zagrożenie dla buddyzmu w Wietnamie Południowym. Wspomina się przy tym, że ówczesny prezydent Diem był katolikiem. Rodzi się oddolnie ruch protestu, dochodzi do samospaleń, na które zapraszani są zagraniczni dziennikarze. Po kilku miesiącach Amerykanie usuwają prezydenta, nowe rządy nie są stabilne. To generuje napięcie potrzebne Ho Chi Minhowi, by zacząć ataki z północy, a także partyzanckie na południu, w dół od 17. równoleżnika. Czy coś jeszcze się za tym kryje? Jedna z korespondentek amerykańskich, Marguerite Higgins, bada tę sprawę. Jeździ po kraju, widzi, że nie ma żadnych ograniczeń dla działań buddystów. Dziwi się. Dostaje sygnał od jednego z mnichów ze świątyni Xa Loi.

Jak relacjonowała Higgins — była to niesamowita rozmowa. O komórce minhowskiej, jaką zainstalowano w klasztorze Xa Loi (powstał dopiero co, bo w 1956 roku). Jej zadaniem było tworzenie wrażenia, że mnisi buddyjscy są prześladowani, informowanie mediów zachodnich o tych sprawach, taka praca z mnichami w tym klasztorze (ale pewnie działo się to w wielu miejscach równocześnie), by wszyscy poczuli bezradność, ale i gniew oraz gotowość do buntu i poświęcenia się dla sprawy. Wiele lat takiego wysiłku prowadziło do przyszłych samospaleń. To były dramatyczne zdarzenia z oprawą — 11 czerwca 1963 roku mnisi podjechali w wytypowane miejsce samochodem, wysiedli, otworzyli maskę samochodu, tam był kanister z benzyną, oblali wybranego mnicha — Thich Quang Duca, podpalili go albo sam się podpalił. W nieogarnionym cierpieniu spełnił ofiarę — mnisi stali obok. Siła oddziaływania była olbrzymia, świat nie mógł w żaden sposób lubić reżymu Diema. Czy to miało wpływ na wybuch wojny wietnamskiej? Za dużo powiedziane. Czy zbudowało recepcję wojny wietnamskiej? Na pewno było jednym z czynników. Książka Higgins nie została zauważona, autorka zmarła w 1966 roku, a jej rozmówca, choć był mistrzem duchowym mnichów, jakby zniknął z kart historii. Nie wymienia się jego nazwiska, podobno żyje i ma przeszło 90 lat.

man-749389

.Dotarcie do tej historii nie ułatwiło rozwiązania mojego problemu z Sajgonem. To spojrzenie na Wietnam z perspektywy walk ideologii — rynku i demokracji oraz komunizmu — miało w latach 60. olbrzymie znaczenie. Dzisiaj — nie ma prawie żadnego. Bo w wyobrażeniach i po efektach sądząc — Ho Chi Minh, będąc przywódcą komunistycznym, przede wszystkim był ojcem narodu, który przyniósł wolność Wietnamowi: od Japończyków z okresu II wojny, od Francuzów, którzy byli tam od początku XIX wieku, i gdyby nie przegrana pod Dien Bien Phu w 1954 roku, to chcieliby być tam dalej, od Amerykanów, którzy wspierali rządy w Wietnamie Południowym, ale nie chcieli wolnych wyborów i uznali, że Wietnam Południowy będzie jak Korea Południowa.

Płyną lata, zacierają się ślady bolesnej przeszłości — widać kierunek: przyszłość. Mister Sajgon z całą swoją splątaną historią idzie w pierwszym szeregu.

Michał Boni
Sajgon, 5 sierpnia 2015

family-683733

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 8 sierpnia 2015