Michał BONI: "Dziennik azjatycki (2). W poszukiwaniu straconej Kambodży"

"Dziennik azjatycki (2). W poszukiwaniu straconej Kambodży"

Photo of Michał BONI

Michał BONI

Poseł do Parlamentu Europejskiego. Były minister pracy i polityki socjalnej, sekretarz stanu odpowiedzialny m.in. za politykę rynku pracy, szef zespołu doradców strategicznych Prezesa Rady Ministrów, minister administracji i cyfryzacji.

Ryc.: Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Wieczorem, przed wylotem z Bangkoku do Kambodży, rozpętała się burza z grzmotami. Ale następnego dnia nadal było przeszło 30 stopni Celsjusza – jak to w porze deszczowej. Jadąc na drugie lotnisko przez dzielnice rządowe można było zobaczyć trochę inny Bangkok – z przystrzyżonymi trawnikami, zadbanymi chodnikami, jeszcze większą liczbą portretów Królowej, Króla i następcy tronu. W tym upale samolot Air Asia ze sloganem: „Now everyone can fly” dotarł do Siem Reap.

.Siem Reap zmieniło się. Jest bogatsze. Jest mniej rowerów, a więcej motorów i skuterów, knajpy są lepiej wyposażone, bardziej kosmopolityczne, jak artystyczna Cafe Picasso. Część dróg dawniej żwirowych została wyasfaltowana. Powstało mnóstwo nowych hoteli, także światowych sieci, i budują się kolejne nowe – hotele i spa z tajskim masażem, najpopularniejszym w tej części Azji. Na ulicach natłok tuk-tuków, pełno straganów z jedzeniem – jak zawsze. Płaci się albo w rielach albo w dolarach – ale informacje o cenach są właściwie tylko w dolarach. Obcą kartą trudno wyjąć z bankomatu miejscowe pieniądze. To, co kosztowało 10 lat temu jednego dolara – dzisiaj kosztuje prawie 5 dolarów, choćby przejazd tuk tukiem z centrum do podmiejskiego hoteliku, gdzie za oknem cykają świerszcze.

Ale za te prawie 5 dolarów można zjeść wspaniałą dynię z pieca, zapiekaną z warzywami i mielonym mięsem, przykrytą delikatną kołderką z jajka. I podobnie – niebywały Amok, w którym jest mięso np.z kurczaka (do wyboru, jak to w Azji: kura, wieprzowina, wołowina, ryba, krewetki), szalotka i sporo różnej zieleniny, w tym posiekana drobno chińska kapusta pak choy, rozbełtane w mleku kokosowym jajko, delikatne, choć i ostrawe przyprawy, do tego ryż, żeby sos o smaku kokosowym przenikał każde ziarenko: też za 4.50 USD w Khmer Kitchen Restaurant. Ale w innej, droższej knajpce – sałatka z serc kwiatów bananowca, ostrawa, gorzkawa leciutko, ale w połączeniu z mango bardzo odświeżająca kosztuje ok 8 USD.

cambodia-442

.Mamy w Europie takie skojarzenie: gdy słyszymy Khmerowie – przypomina się nam ludobójstwo, jakiego na swoim własnym narodzie dokonali Czerwoni Khmerowie i wykształcony lewacko we Francji Pol Pot. Wszędzie zniszczenie – tortury, strach, poniżenie, obozy pracy, dyktatura proletariatu w krwawej postaci, około 3 milionów zamordowanych i zaginionych. I to 10 lat po równie krwawej rewolucji kulturalnej Mao w Chinach. Wysyłka na wieś albo do obozów, żeby ludzie uczyli się ciężkiej pracy. A ta wieś kambodżańska, gdzie do tej pory mieszka ok. 80% ludności, to jak popatrzeć z samolotu: wielkie przestrzenie niesamowicie zielonej, trochę gąbczastej dżungli przetykanej rzeczkami o różnych kolorach. Im większe rzeki – tym bardziej brudnobrązowe, a na wielu zielona rzęsa. Przy niektórych rzekach – wsie na barkach, łodziach, to jedyne miejsca, gdzie można żyć. Wykarczowanych terenów stosunkowo mało w części kraju bliskiej Angor Wat. Ale też dużo pól ryżowych, pozalewanych wodą – tak się uprawia ryż, co wymaga koszmarnie ciężkiej ręcznej pracy.

cambodia-781002 (1)Zatem: wieś, obozy, puszcza, tortury – to stracona Kambodża tych, którzy rodzili się po wojnie aż do mniej więcej 1960 roku ubiegłego wieku.

.A przecież Khmerowie to naród, wielkie plemię, o wspaniałych tradycjach. Więc ta niebywała potrawa o kokosowym smaku, nazywa się naprawdę Khmer Amok. I jest w niej wspomnienie dawnego imperium….

Bo w tej części dawnej Azji kraina Khmerów była największa i najbogatsza. W XII wieku królowie zbudowali swoją nową stolicę – Angkor Wat i jej świątynie, które przetrwały do dziś. Na początku tworzono je w tradycji hinduistycznej, i stąd taka architektura – wieże, z najwyższą pośrodku, cztery dookooła symbolizujące cztery strony świata, bardzo bogate w figurki, rzeżby, krużganki, korytarze, symbole węża Naga i słonie. Płaskorzeźby opowiadające wojny bogów hinduskich, też i tych, którzy używali małp jako wojsk. I wiele ścian z tancerkami Apsaras, których setki tańczyły na cześć bogów, królów i świętych miejsc.

angkor-wat-425689 (1)

.Największy kompleks świątynny to Angkor Wat otoczone fosą zbierającą wodę z deszczu – a ta woda to symbol wszechnatury, w której wszystko jest osadzone. W Khmerskiej tradycji mieszały się wątki hinduistyczne, animistyczne i z czasem – buddyjskie. Dlatego świątynie Angkor Wat zaczęły być przebudowywane i orientowane buddyjsko – najwyrażniej w Angkor Thom.

Piękny posąg Buddy z tej świątyni witał przy jednym wejściu, a drugie, równie ozdobne było dalej hinduistyczne. Jedni królowie lubili bardziej Buddę, inni bogów hinduskich – te upodobania przenikały architekturę i zdobnictwo tworząc sztukę synkretyczną, ale też otwierając właśnie te religie na wzajemne, pokojowe współistnienie.

To bardzo widoczne, kiedy się jest w okolicach Bakong, gdzie zwiedza się trzy świątynie hinduistycznej tradycji, jedne z pierwszych tutaj z IX wieku. Odpowiednio układane kamienie we wzory, tak że zazębiają się o siebie tworząc stabilną konstrukcję, gdzieniegdzie uzupełnianą cegłą. Jak niebywały poziom inżynierii i logistyki musiał być już wtedy w Królestwie Khmerów. Przy dwóch z tych świątyń są klasztory buddyjskie – dzieci ze szkół w strojach biało (bluzka, koszula) – czarnych (spodnie, spódniczka) brały akurat udział w ceremoniach religijnych. Dzisiejsza Kambodża jest w przeszło 95% buddyjska.

.A monument Buddy z Angkor Thom jest w renowacji pod opieką rządu francuskiego. Widać na terenach świątynnych wiele prac restauratorskich. Nie było tego 10 lat temu. Dzisiaj, kiedy Angkor Wat i jego okolice odwiedza rocznie 3 do 4 milionów turystów – to nie tylko zobowiązanie wobec dziedzictwa narodowego, to również zobowiązanie świata – stąd zaangażowanie Francji, Indii, Australii, ale także Niemiec. A ponad wszystko – to dobry biznes: turystyczny i wokół turystyczny. Nie ma przecież na świecie tak cudownego splątania ludzkiego wysiłku i natury, jak w świątyni Ta Prohm. W świątynne mury powrastały tam niebywałe drzewa swoimi korzeniami i pniami, które wyglądają jak cielska węży pilnujących jakiejś tajemnicy.

angkor-wat-425690

 

.I powstaje jedność – magiczna siła przekazu: w naturze jest moc, a prawdziwa kultura wraca do magii mocy przez powrót do tego, co naturalne. Dlatego, gdy kilka lat temu władze zdecydowały ściąć jedno drzewo dla bezpieczeństwa budowli – rozpętała się burza. I choć drzewo ścięto, to z radością wszyscy witają zielone odrosty gałęzi na rzekomym kikucie drzewa.

Gdzieś w środku miasteczka Siem Reap są księgarenki, jedna fantastyczna, z mnóstwem książek podróżniczych. Na bazarach – wszystko: jedzenie, przyprawy, jedwab, portfeliki, rysunki, torby, spodnie i bluzki w słonie. Na jednym z licznych bazarów gra mały big band. Pałeczki uderzają w perkusję przymocowane do rąk powyżej łokci – bo grający rąk nie ma, cały zespół to inwalidzi. Dzieci minowych pól – znalazłem o nich książkę w tej fantastycznej księgarence. W czasach Pol Pota wiele pól, wiele obszarów dżungli zaminowano, by ludzie nie mogli uciekać z obozów. Do dzisiaj jeszcze leżą tam miny i niewybuchy po minach. Setki tysięcy osób traciło życie albo zdrowie przez wiele lat po upadku Pol Pota, szczególnie dzieci przez przypadek docierające w takie miejsca. I do dziś problem jest nierozwiązany, bo nie ma pieniędzy na oczyszczenie tej zbombardowanej na śmierć ziemi.

To stracona Kambodża. Pokonana przez śmierć i samotność inwalidztwa w rozpadających się rodzinach. Wiele z tych osób, to dzieci z tamtych lat, szczególnie z lat 70. i 80. – dziś już starsze pokolenie, stracone pokolenie. Grają, żebrzą – i to przechodzi na następnych, na dzisiejsze dzieci, które namawiają mnie, żebym wszedł z nimi do sklepu i kupił mleko….

row-326373

.Wygląda jakby wszyscy pracowali. Tak, jak to tutaj bywa – mają cały sklepik na spojonej z motorem przyczepie, wieczorem oświetlonej jak ołtarzyk albo choinka świąteczna. Albo w budzie przydrożnej sprzedając cokolwiek, a na górze mając legowisko mieszkalne. Na straganach stoją dzieci ledwie półtoraroczne, ale po twarzach widać, że szczęśliwe, zaopiekowane.

Wszyscy się krzątają – prawie 40% dzieci między 5 a 14 rokiem życia pracuje, bezrobocie w Kambodży jest chyba najniższe na świecie, wynosi ok. 0,3%!

Wzrost gospodarczy w ostatnich latach oscyluje cały czas wokół 7% przyrostu PKB rocznie – PKB na mieszkańca wynosi 3400 USD rocznie, gdy w pobliskim Wietnamie wynosi już 5600 USD. Na 15 milionów mieszkańców prawie 8 mln pracuje, wskażnik dzietności jest wysoki – na poziomie 2.6, ale umieralność niemowląt jest duża, zagrożenie chorobami wysokie. Żyje w Kambodży 75 tysięcy nosicieli HIV, a oczekiwana długość życia wynosi 64 lata, co sytuuje ten kraj na 180 miejscu w świecie. I chociaż ok. 17% mieszkańców żyje w strefie wysokiego ubóstwa, to rozpiętość nierówności jest o wiele mniejsza, niż w wielu innych krajach.

cambodia-603504

.Nawet starodawne zwyczaje dostosowują się do dzisiejszego świata – w Kambodży Pan Młody, gdy chce zdobyć narzeczoną i ją poślubić musi wnieść do rodziny Panny Młodej kwotę 5000 dolarów, biedniejsi – 2000. To na wesele i początek wspólnego życia. Mój przewodnik po Angkor Wat niedawno się ożenił, ma 35 lat, kończył studia menedżerskie, później pracował dla organizacji pozarządowej, a w końcu skończył specjalne studia, by zostać przewodnikiem.

Ta dzisiejsza Kambodża jakby chciała zapomnieć o klątwie straconych pokoleń w wieku XX. Jakby chciała nadrobić stracony czas – wysiłkiem i pracowitością, jak cała Azja Płd.Wsch w ostatnich 20-30 latach. Cieszy, gdy na zatłoczonych uliczkach Siem Reap spotkać można młodych Azjatów z różnych krajów, wolontariuszy pomocy Kambodży. Przyjeżdżają tu na letnie obozy, by pracować, pomagać, uczyć – jeszcze parenaście lat temu przeszło 50% dzieci kambodżańskich omijało szkołę i w efekcie nie umiało pisać i czytać. Dzisiaj analfabeci stanowią 20% społeczeństwa. To dużo w XXI wieku, ale proces naprawy trwa. Poprawia się w wielu dziedzinach życia. Kambodżańczycy nie chcą tracić czasu, samych siebie, i swojego kraju. Mój przewodnik przy świątyni Angkor Thom ze smutkiem opowiada, że są tu 54 wieże, które symbolizują wszystkie prowincje Wielkiej Krainy Khmerów z XII wieku. Ale dzisiejsza Kambodża ma tylko 23 prowincje – część dawnych jest w Wietnamie, Tajlandii, nawet Laosie. Nie ma już świetności Khmerów – podważyła ją historia Indochin, zniszczenia Pol Pota, rosnąca samodzielność sąsiadów i w końcu to, że w świecie wielkich nacji i bloków – 15 milionowa Kambodża, żeby skakać do przodu potrzebuje odnaleźć siebie w czasie, który jest – jaki jest.

cambodia-603399

.W kurzu jadę tuk tukiem. Po obu stronach drogi domki coraz bardziej liche. Są na palach, a dół służy do pracy, leżenia na hamaku, składowania rupieci. Ściany są z resztek blachy, albo wysuszonych gałęzi z liśćmi palmy. Krowy chudziutkie, kurczaki na bardzo długich nogach. Jedziemy wzdłuż wysuszonej rzeki, którą w Polsce nazwalibyśmy glinianką. To droga do samego końca biedy.

Dżungla w pewnym momencie znika, zaczynają się puste tereny przetykane poletkami ryżowymi. Dojeżdżam do miejsca z łodziami, rzeka jest szersza i głębsza. Wypływam z załogą: dorosły i dwóch 11-12 letnich wyrostków. W miarę proste kije służą jako wiosła do odepchnięcia się. Po 20 minutach docieram do sławnej „pływającej wioski”. Wszędzie mnóstwo łódek: starych i nowych oraz zanurzone do połowy w wodzie bambusowe pojemniki pozwalające przechowywać złowione ryby. Na dosyć wysokim brzegu (do 3 metrów) domy na palach prawie że 4 metrowych. To zabezpieczenie przed wysoką wodą z deszczowych powodzi i „cofki” z jeziora, do którego rzeka wpada. Pale są gęste, na górze podłoga z żerdzi, prowadząca do domu, umieszczonego też na tej platformie, oddalonego od brzegu o jakieś 20 metrów i umieszczonego wysoko, niekiedy dwupoziomowo. Te konstrukcje są ażurowe jak klatki, wyglądają solidnie – choć z drugiej strony jak dekoracje teatralne na wielkiej scenie.

Przy prawie każdym domostwie, a jest ich ok.200 – stoi na 2 metrowych palach drewniana klatka, a w niej jedna, czy dwie świnki. W wodzie jasnobrązowej, jak cafe latte, obok łódek stoją rybacy, kobiety czyszczą sieci, dzieci pluszczą się wodzie, trochę większe mają już swoje zadania. Wszyscy żyją tu z ryb. Są biednie ubrani, kolor ich skóry jest jakby dodatkowo ciemniejszy od wiatru i słońca. Mają powolne ruchy – jakby wykonywali swoją pracę, grali swoje życie – zasłuchani w nieskończoność. Dopływam do wielkiego jeziora Tonle Sap, którego brzegów nie widać. Jest ciszej, jest jakoś monumentalnie spokojnie w takiej przyrodzie. Ale po paru minutach ciszy dopływamy do barki, która służy za restaurację. Rozmawiam z gospodarzami tego magicznego miejsca. Wybieram Amok Fish, z ryby dopiero co wyjętej z wody. Uśmiechamy się do siebie.

Każde z nas łapie swój czas i swoje miejsce. Dla tych ludzi – Kambodża nie jest stracona….

Michał Boni
Siem Reap, 31 lipca 2015

cambodia-603432

 

 

 

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 2 sierpnia 2015
Fot.Shutterstock