Michał BONI: "Dziennik azjatycki (1). Bangkok. Zapach jaśminu i zgnilizny"

"Dziennik azjatycki (1). Bangkok. Zapach jaśminu i zgnilizny"

Photo of Michał BONI

Michał BONI

Poseł do Parlamentu Europejskiego. Były minister pracy i polityki socjalnej, sekretarz stanu odpowiedzialny m.in. za politykę rynku pracy, szef zespołu doradców strategicznych Prezesa Rady Ministrów, minister administracji i cyfryzacji.

Ryc.: Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Przed wejściem do samolotu biorę „Bangkok Post”, tytuł ma krój czcionki jak „Washington Post”. To gazeta, która samą siebie nazywa najbardziej niezależną w Tajlandii i podkreśla to w podtytule: „The newspaper you can trust”. Już w Bangkoku dowiaduję się z niej o nominacji nowego premiera w Mołdawii, co cieszy, choć z drugiej strony jest to wynik jakiejś zawieruchy między- i wewnątrzpartyjnej. Polityczna karuzela w kraju, który najbardziej potrzebuje odpowiedzialnej stabilności.

.Ląduję w niedzielny poranek. Jest już 25 stopni, parno, wilgotno. Nie ma dużego ruchu na ulicach. W mieście widać pełno tuk-tuków — to takie riksze z motorkiem, które pełnią rolę taksówek i są droższe od samochodowych taxi, a cena jest wynikiem targowania się. Trochę podobną funkcję mają łódki z wielkimi silnikami, które pływają po rzece Mae Nam Chao Phraya, tak właściwie głównej arterii miasta. Rzeka jest brudna, pływają po niej barki towarowe, promy łączące brzegi, promy hotelowe, stateczki liniowe mające co parę minut przystanki, stateczki ekspresowe prujące fale z wielką szybkością, eleganckie statki kolacyjne z głośno rozbrzmiewającą muzyką, roziskrzone w nocy feerią światełek.

Kiedy jednak wpłynąć w boczne kanały tej rzeki, a jest ich mnóstwo, to znaleźć się można w zupełnie innym świecie. Płynie się, mijając stare łódki, koparki na platformach, które są pogłębiarkami rzeki, ładne wille, a tuż obok walące się drewniane domy na palach i zgruchotane przystanie, bujną roślinność, rodziny gotujące kolację w takim biedadomku na wodzie, bambetle powywalane wszędzie, psy oszczekujące wszystkich przepływających i pilnujące tych domostw, przewoźników wodnych zatrzymujących łódź, którą płynę, by przepić tutejszą wódką za zdrowie i powodzenie.

thailand-502480

.To przykanałowe życie nie jest łatwe. Widać dwie stare kobiety zmagające się z reperacją i czyszczeniem wielkiego silnika łódkowego. Widać wracających do domu z pracy policjantów, podwożonych przez łódki przy okazji rejsu turystycznego. Ale to inna turystyka — taka pokazująca prawdziwe oblicze tego miasta kontrastów. Sprzedajnego seksu różnych rodzajów i pokory mnichów buddyjskich przysiadujących na krawężniku zatłoczonej ulicy, bogactwa i biedy, nowoczesności sieci 4G i zwojów kabli elektrycznych nisko zwisających nad każdą ulicą, wiosną: zapachu jaśminu, a przez cały rok często — nagle wybuchającego zapachu zgnilizny.

damnoen-saduak-floating-market-546273

.Jestem na Khao San. Słynnej ulicy, o której kiedyś mówiono, że była hippisowska, teraz jest rajem dla podróżujących z plecakami turystów, ma miejsca noclegowe za 120 bahtów, czyli 3,5 dolara. Mnóstwo knajpek, straganów z ciuchami, klasycznych podkoszulek z obrazkami beatlesów, spodni w tajskie słonie, torebeczek z plastrami świeżego mango. Są płyty — CD i winylowe.

Wchodzisz w boczne odnogi i napotykasz spokojne raje — lekki chłód drewnianych domów i roślin, dobrą tom yam: ostrą zupę z trawą cytrynową i kawałkami bambusa, smakiem papryczek, z kurczakiem albo krewetkami, odrobiną makaronu wermiszelowego.

Jeśli pójść w bok od Khao San, w przejście przy niedużym kanale, to jest Bangkok z jeszcze innej planety. Na kawałkach materiału rozłożone jest domostwo tutejszego mieszkańca. Obok pies z dziwnymi plamami futrzanymi, przycupnęła jakby oswojona jaszczurka długości prawie 3/4 metra, przy swoim panu kręci się świnka. Żyją wszyscy razem. Z kanałku czuć zapach zgnilizny — jednego ze znaków Bangkoku.

maeklong-railway-market-546290_1280

.Tajlandia od przeszło roku ma swoją karuzelę polityczną. Rząd obecny, wspierany przez wojskowych po zamachu stanu z wiosny ubiegłego roku, stara się podjąć kluczowe wyzwania, choć jest pod presją publiczną i medialną „reshufflingu”. Premier Prayuth Chan-ocha podkreśla, że ewentualne zmiany w rządzie nie będą podporządkowane presji ze strony partii politycznych, tylko potrzebom merytorycznym. Jest kilka ważnych spraw, na których temat toczy się debata. Do prawa wpisano specjalną klauzulę: paragraf 44, jak pisze tutejsza prasa — klauzulę dyktatorską. Pod jej władzą wprowadzane są różne rozwiązania i propozycje.

To przede wszystkim spór — o elektrownię bazującą na węglu, która miałaby powstać w regionie Songkhla Tepha. Do Bangkoku na wielkie manifestacje przyjeżdżają ludzie zmobilizowani przez organizacje ekologiczne — by protestować przeciw budowie tej elektrowni, bo spalanie węgla zanieczyszcza środowisko. W gazetach jest też teraz mnóstwo artykułów i zdjęć pokazujących warunki pracy w tajskich kopalniach — dzieci w trudno dostępnych szybach, ciężką pracę fizyczną. Tajlandia ma olbrzymi deficyt energii elektrycznej, więc ta elektrownia jest potrzebna. Premier obiecuje, że rozpoczną się negocjacje dotyczące technologii, które będą w niej używane.

Ale zarazem publicznie broni ustaw, które wprowadzają zgodnie z paragrafem 44 dwa zakazy: organizowania wyścigów samochodowych na ulicach miast w trakcie normalnie odbywającego się ruchu (gra — jak w rosyjską ruletkę) oraz sprzedaży alkoholu w pobliżu szkół. Ponadto rząd ostro komentuje amerykański doroczny raport o handlu ludźmi i ich nielegalnym przerzucie — według tego raportu Tajlandia nie robi postępu w polityce hamującej to zjawisko, co może wpłynąć na ograniczenia poprzez różne klauzule dotyczące funkcjonowania niektórych swobód gospodarczych w partnerskiej umowie handlowo-inwestycyjnej między USA a krajami Pacyfiku (Trade Investment Pacific Partnership). Rząd Tajlandii przypomina działania, które zostały podjęte w ostatnich miesiącach, a których nie dostrzeżono w amerykańskim raporcie. A Amerykanie po cichu mówią — przywróćcie demokrację w Tajlandii, czyli ogłoście wybory.

.Wszystkie te tematy są ważne z punktu widzenia bieżącej polityki i napięcia, jakie ona wywołuje w każdym zresztą kraju na świecie. Tajlandia ma jednak coś jeszcze. To, co tworzy rytm bieżącej polityki.

Tajlandia jest krajem, który nigdy nie stał się kolonią. Jest monarchią z tradycjami — i te tradycje budują tajską tożsamość, a szacunek dla rodziny królewskiej widoczny jest na każdej ulicy. Wielkie portrety królowej matki ulokowane są między pasmami największych ulic. 12 sierpnia będzie ona obchodziła 83 urodziny. Co weekend przeprowadzane są próby wielkiego przejazdu rowerowego na jej cześć przed ceremonią, która odbędzie się w sobotę 16 sierpnia pod hasłem: „Bike for Mom 2015”. Ale i teraz, na początku sierpnia, 63 urodziny obchodzi król. Jego portrety są także wszędzie, a w gazetach wkładki ze zdjęciami czy całostronicowe życzenia od firm. Czy to jest kreowana propaganda siły rodu królewskiego? Pewnie tak, ale za nią kryje się wielowiekowe dziedzictwo.

damnoen-saduak-floating-market-546268

.To dziedzictwo jest przetwarzane. Tradycją każdego miasta i kraju azjatyckiego są targi — ze wszystkim: od jedwabiu począwszy, przez dzisiejszą elektronikę, po sandały i klapki, owoce morza, owoce, otwarte orzechy kokosowe z mlekiem do picia przez rurkę, jedzenie, wózki z różnorakimi satay, woki, na których robi się pad thai. Jeszcze 10 lat temu, gdy byłem na takim wschodnim targu, czułem gorąco i tłok, wielość ofert, fascynację i szybkie zmęczenie. Dzisiaj w Bangkoku można takie targi znaleźć także na łódkach, na wodzie.

Ale jak się dopłynie do jednej z przystani wodnej komunikacji na rzece, zaraz za mostem Saphan Taksin, to można złapać darmowy stateczek, który wiezie pasażerów do Asiatique.

.To wielkie centrum na nabrzeżu, gdzie kiedyś był port — rozładowywano towary, magazynowano je, małe fabryczki w pobliżu produkowały różne dobra. Gdzieś w tej okolicy zaczął jeździć pierwszy tramwaj w Bangkoku, kręcili się ciężko pracujący kulisi, czyli tragarze, a jeździło się klasyczną rikszą, ciągniętą przez biegnącego człowieka, z czasem dopiętą do roweru, dzisiaj zamienioną na tuk-tuka. Te stare zawody są uwidocznione na rzeźbach w Centrum Asiatique. Jest też rzeźba mówiąca o trzech walkach o wolność w Azji: Tajów, Chińczyków i Malajów. Na wielkim obszarze są klasyczne małe sklepiki — jak na starych targach. Można kupić wszystko, jest specjalna część chińska. Są knajpy chińskie, japońskie, ale i pizza, i KFC, i francuskie Au Bon Pain. Mieszanie kultur. Można posmakować lodów i różnych herbat. No i jest część, która się nazywa Old Style — tam są stragany z genialnym jedzeniem. Makarony azjatyckie różnych rodzajów, pierożki z ciasta drożdżowego na słodko i ostro, omułki św. Jakuba z cudownym sosem, kulki rybne, suszone ryby na ciepło na wermiszelu i z jajkiem na twardo, wieprzowina wszelkich odmian, łącznie z pieczoną golonką, i cudowne lody kokosowe.

.Rozglądam się po tłumie — mnóstwo ludzi w młodym wieku. Dla nich to ciekawsze niż stare, śmierdzące bazary, dla nich to tradycja przetworzona i dostosowana do dzisiejszego świata. Ale w tym wspaniałym azjatyckim bazarze, gdzie przy każdym stoisku stoją inni właściciele — też najczęściej młodzi — naliczyłem około czworga Europejczyków… A na zewnątrz centrum Asiatique ołtarzyki buddyjskie. Są w Bangkoku wszędzie.

buddhists-456282

.Bo siłą tradycyjnej tożsamości w Tajlandii oprócz rodu królewskiego jest buddyzm. Wiara, która pozwala dawać sobie radę z ciężkimi doświadczeniami życia, klimatu — pracą. Wiara pełna pogody ducha.

thailand-422W świątyniach tłok. Piszę o zwykłej świątyni i modlitwach, o składaniu ofiar, o ofiarowywaniu kwiatu lotosu. Stojący obok mnie Holender mówi, że choć wiele lat mieszkał w Indiach, to nie widział wśród tamtejszych buddystów tak silnej wiary. Ale są też historyczne świątynie — Wat Arun, wysoka, ze wspaniałym widokiem na miasto, szczególnie wieczorem. I Wat Phra Kaew ze szmaragdowym Buddą — gdzie nie wolno robić zdjęć. No i wreszcie Wat Pho — z posągiem Buddy całego w złocie, leżącego, długiego na prawie 50 metrów. Jest w tych świątyniach jakaś dobra i spokojna moc. Ale tłok największy przy Szmaragdowym Buddzie, bo tam obok jest też stary pałac królewski.

.Noc przychodzi wcześnie, już około 19.30. Są ulice, które żyją do rana. Są takie, gdzie nocą jest pusto, ciemno, a pod budynkami na wąskich chodnikach śpi mnóstwo osób. Miasto kontrastów żyje na swój sposób.

Michał Boni
Koniec lipca 2015, Bangkok

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 28 lipca 2015