Michał KŁOSOWSKI: Europa Universalis

Europa Universalis

Photo of Michał KŁOSOWSKI

Michał KŁOSOWSKI

Zastępca Redaktora Naczelnego „Wszystko co Najważniejsze”, szef działu projektów międzynarodowych Instytutu Nowych Mediów, publikuje w prasie polskiej i zagranicznej. Autor programów radiowych i telewizyjnych. Stypendysta Departamentu Stanu USA oraz rzymskiego Angelicum. Ukończył studia na Uniwersytecie Jagiellońskim, Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie i London University of Arts.

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Polska ma korzenie państwa wielkiego, choć w przeciwieństwie do pozostałych krajów Europy – bez imperialnej historii. I Rzeczpospolita to kontrpropozycja sprawnego, silnego państwa; otwartego choć trudnego do zrozumienia; państwa w którym wolność religijna i duchowa siła stanowiły o sprawności całej machiny państwowej – pisze Michał KŁOSOWSKI

.Europa to więcej niż przestrzeń, więcej niż kontynent: to pomysł na udział w projekcie cywilizacyjnym opartym na wartościach, które dały światu wolność i własność osobistą, wiarę w rozwój i lepszą przyszłość. To także udział we wspólnej historii, która obfituje w wydarzenia wielkie i niezwykłe, ale w której – i trzeba to przyznać z pełną odpowiedzialnością – nie brak też wydarzeń, o których czasem chciałoby się zapomnieć; to opowieść pełna śmierci i zniszczenia, pychy i żądzy władzy oraz zysku. Wszystko to jednak doprowadziło nas do miejsca, w którym znajdujemy się dzisiaj. I możemy być z niego dumni – zwłaszcza my, mieszkający między Odrą a Bugiem – kiedy obecność w Europie znaczy już nie tylko „być” obok światowych imperiów i niejako z tylnego siedzenia obserwować, jak zmienia się świat, ale i mieć apetyt, by wspólnie, ramię w ramię, kształtować rzeczywistość, która nas otacza. Bo nasza część świata to proces, ciągły akt stworzenia, który nie dobiegł końca; droga i zmaganie, z którego wyrosła europejska cywilizacja. Aby tę drogę przebyć, trzeba cierpliwości, ale też dobrej pamięci; trzeba też trochę sprytu, by tę pamięć nieść dalej.

To heglowskie rozumienie historii nabiera znaczenia dzisiaj, kiedy w świecie odżyły dawno już niedoświadczane emocje i podjęte zostały działania, które nie tylko historykom zdają się być znajome: rywalizacja na śmierć i życie, wojna, w której cieniu żyjemy od blisko roku, następujące po sobie kolejne kryzysy, ale i odkrycia, i rozwój technologiczny, nigdy dotąd niespotykany. Przyzwyczajeni do pokojowego współistnienia wręcz zapomnieliśmy o imperialnych ambicjach naszych sąsiadów i ich historii. Narodową pracowitością wybiliśmy się na poziom zapewniający pozornie spokojne życie. Tamten świat skończył się jednak w 2022 roku. Rozleniwiliśmy się i sprawy z pozoru oczywiste, jak obowiązkowe ćwiczenia wojskowe czy cywilne przysposobienie obronne albo nawet dbanie o język ojczysty, urastają przez to do rangi spraw niezwykłych. A historii nie można ani zatrzymać, ani wymazać. Jak pokazują wydarzenia minionego roku, ten, kto nie wyciąga nauki z historii, zmuszony jest ją powtarzać. Bywa to bolesne.

Przebudzenie następuje jednak szybko. 
W czasie zaledwie kilku miesięcy 2022 roku, tak w polskich miastach, jak i w europejskich stolicach, dostrzeżono brutalność i bezkarność rosyjskich oprawców, katów z Buczy i Irpienia; dostrzeżono zależność między business as usual i imperialnymi zapędami naszego wschodniego sąsiada. A my w Polsce często słyszeliśmy o rosyjskich zbrodniach z pierwszej ręki – od naszych gości z Ukrainy. I właśnie dlatego także 2022 rok był rokiem, w którym dostrzeżone zostało znaczenie sojuszniczej pomocy i wspólnego działania. Wystarczy spojrzeć na rzeszowskie lotnisko czy polsko-ukraińską granicę w pierwszych miesiącach rosyjskiej agresji.

O ile przyśpieszone przebudzenie Polski nie odbyłoby się bez Ukrainy, o tyle przebudzenie świata nie odbyłoby się bez udziału Polski. Byliśmy i jesteśmy głosem Ukraińców na europejskich salonach, w biurach Waszyngtonu i Nowego Jorku. Dlaczego? Dla nas, Polaków, to oczywiste: tak po prostu trzeba, aby powstrzymać wschodni imperializm. Ale kiedy pytają o to koleżanki i koledzy z różnych stron świata, kiedy zastanawiają się: skąd wiedzieliśmy – co wówczas odpowiedzieć więcej niż to, że w Polsce z własnego doświadczenia znamy rosyjski imperializm jak mało kto na świecie; że doświadczyliśmy rosyjskiego imperializmu i brutalności na własnej skórze tak wiele razy, że aż trudno zliczyć. Znamy go od podszewki, zmagając się z nim od XVI wieku. To opowieść o Stefanie Batorym i Iwanie Groźnym, zajęciu Moskwy przez sojusznicze wojska polsko-litewskie, Piotrze I i carycy Katarzynie, o rozbiorach Polski i w końcu o Bitwie Warszawskiej, która zatrzymała pierwszą falę nowoczesnego rosyjskiego imperializmu idącego do Europy pod przykrywką rewolucji komunistycznej. W każdej tych historii Polska była pierwsza.

Teraz zrobiliśmy kolejny krok. Po 1989 roku, gdy jak biedna panna na wydaniu prosiliśmy o przyjęcie nas do Europy, staliśmy się głosem regionu, uświadamiając sobie wreszcie znaczenie słów Jana Pawła II: Polska nigdy – nawet pod komunistycznym jarzmem – nigdy z Europy nie wyszła. A kiedy tłumaczymy Europie naturę rosyjskiego imperializmu i obłudę rosyjskiej kultury, obalamy mity o wielkim rosyjskim teatrze i literaturze, muzeach pełnych dzieł sztuki, dekonstruując rosyjskie „zdobycze” – zazwyczaj są one zagrabione, czy to fizycznie skradzione, czy intelektualnie przejęte – uświadamiamy sobie, jaka jest rola Polski w tej cywilizacyjnej wspólnocie obecnie. Należy ostrzegać i przestrzegać przed imperialnymi zakusami, niezależnie od tego, z której strony się one pojawiają. Wiele bowiem można napisać o historii naszej części Europy, tylko nie to, że była spokojna.

Żyjemy bowiem na styku cywilizacji, w strefie zgniotu między światem wolności a światem poddaństwa, światem woli jednostki i światem siły kolektywu, światem wolnego wyboru i światem przymusu. Jak pisał Feliks Koneczny, cywilizacja łacińska z emancypacją rodziny, monogamiczna, posiada historyzm i poczucie narodowe, opiera państwo na społeczeństwie, od życia publicznego wymaga etyki, uznając supremację sił duchowych.

I to najlepszy skrót tych zmagań, w których środku 
jest Polska. Mimo to byliśmy w stanie stworzyć własne, autonomiczne rozumienie tego, po co i czym jest nasze państwo, jakich wartości ma bronić. Mimo różnych przeciwności losu byliśmy w stanie odpowiedzieć na pytanie: po co jest Polska? To umiłowanie wolności – obce zarówno rosyjskiej niewolniczej kulturze – i poczucie solidarności – coraz trudniejsze do znalezienia na Zachodzie, poczucie wspólnoty losu, który połączył narody między Bałtykiem a Morzem Czarnym. To odpowiedź na pytanie, jak państwo ma chronić swoich obywateli, nie stosując przy tym środków przymusu. Warto w tym kontekście odkrywać dziedzictwo I Rzeczypospolitej (przy jej wszystkich powszechnie znanych wadach), bo tam znajduje się początek tej oryginalnej wizji polityczności znad Wisły. A doświadczenie postoświeceniowych imperializmów, które usunęły Rzeczpospolitą z mapy Europy, i to, w jakim kierunku się rozwinęły, pokazuje, że Europa musi mieć dwa płuca, z których jedno znajduje się nad Wisłą, aby móc hamować imperialne zapędy pozostałej części świata: tak Wschodu, jak i Zachodu. Wśród dużych krajów Europy Polska jako jedyna nie miała kolonii, jako jedyna nigdy nie stworzyła imperium. I jest to lekcja dla świata.

Wiedział o tym amerykański arcybiskup Fulton J. Sheen, słusznie twierdząc, że Polska znajduje się  w centrum duchowego zmagania, które stanowi o losach każdej cywilizacji. Każdy imperializm opiera się bowiem w gruncie rzeczy najpierw na zniewoleniu jednostki – mentalnym podporządkowaniu machinie państwa i jego interesom – a dopiero potem na aparacie przymusu, który jest tylko narzędziem do osiągnięcia tego pierwszego.

A Polska? To przecież zawsze był kraj bez stosów. Relację tę między władzą a obywatelami najlepiej uchwycił król Zygmunt August, pytając: czyż jestem królem waszych sumień? Kiedy w Europie zasada cuius regio, eius religio zdawała się być odpowiedzią na dramat pierwszej wielkiej europejskiej wojny, której później historycy nadali nazwę „wojna trzydziestoletnia”, w I Rzeczypospolitej mogły współistnieć pokojowo majątki wielkich książąt ruskich, litewskich i polskich, a szlachta wielu wyznań i narodowości dbała o wspólne państwo (res publica), wybierając jego króla we wspólnych wyborach, w których każdy głos liczył się tak samo – od Inflant i Żmudzi, przez Wołyń, aż po Małopolskę. To był ewenement w dziejach świata, wciąż zbyt mało znamy na przykład w Brukseli.

Polska ma bowiem korzenie państwa wielkiego, choć w przeciwieństwie do większości krajów Europy – bez imperialnej historii. Nigdy nie mieliśmy kolonii, choć próby zaimplementowania teorii kolonialnych na gruncie polskim przynoszą zaskakujące rezultaty. Nie zmienia to jednak faktu, że I Rzeczpospolita jest de facto kontrpropozycją sprawnego, silnego państwa, ale wciąż nie imperialnego; multikulturowego, acz pokojowego; otwartego, choć trudnego do zrozumienia; państwa, w którym wolność religijna i duchowa siła stanowiły o sprawności całej machiny państwowej. Może bierze się to stąd, że ten wielki projekt Rzeczypospolitej powstał razem z przyjęciem chrztu przez pierwszego władcę. To symboliczne połączenie polityczności z teologią jest znakiem rozpoznawalnym Polski: nasza kultura jest w pełni zanurzona w chrześcijaństwie, największej idei, jaką Europa dała światu; idei, dzięki której wolność osiąga swoją pełnię i która towarzyszy tej cywilizacyjnej wędrówce do dzisiaj. Leszek Kołakowski pisał, że osoba i nauka Jezusa nie mogą zostać usunięte z naszej kultury ani unieważnione, jeśli kultura ta ma istnieć i tworzyć się nadal. A Europa to kultura, dążenie do wypełnienia człowieczeństwa – dopiero potem następuje wszystko inne.

Zastanawiające jest, dlaczego tradycja I Rzeczypospolitej nie jest znana w salonach Europy. Mało kto w Londynie, Rzymie czy Paryżu wie, że przez wieki w środku Europy istniało silne, wielokulturowe państwo, które włączało, a nie wykluczało, w którym spokój znajdowało wielu uciekinierów z Europy Zachodniej.

Kiedy teraz właśnie na naszych oczach wraca świat silnych, rywalizacja na śmierć i życie, warto wrócić do tradycji I Rzeczypospolitej. Mówią o tym i lokalne konflikty, przeniesione do europejskich metropolii, i to, że żyjemy chyba w jednej z najspokojniejszych epok w historii. Ale przygotować się musimy na większe wstrząsy w najbliższym czasie. I do tego potrzeba silnej Europy, a nie Europy, w której każde z byłych imperiów gra w swoją grę, łudząc się blaskiem minionej przeszłości i chcąc wykorzystać pomysł Wspólnoty do własnych interesów. Wydaje się bowiem, że doświadczenia rozbiorów i upadku państwa dały Polakom wiedzę i pozwoliły im wyciągnąć wnioski. Dobrze byłoby, gdyby reszta naszej części świata zrozumiała, na czym polegał fenomen i dramat I Rzeczypospolitej, dlaczego Polacy tak bardzo wierzą w Europę i obawiają się, kiedy zaczynają dostrzegać, że zmierza ona w złym kierunku. W świecie rosną w siłę centra odległe od Europy, nasza część świata, złożona z (post)imperiów, nie może udźwignąć swojego brzemienia.

.W Polsce dobrze wiemy, czym jest imperializm – ten lub inny. I może naszą rolą w świecie jest dzisiaj zachować możliwość prowadzenia dialogu, który Adam Michnik wiele lat temu zdefiniował jako „uznanie różnorodności świata polskiej kultury, aprobatę dla pluralizmu i rozmaitości tradycji wiodących do postaw wartościotwórczych, gotowość do podążania wspólną drogą przy zachowaniu różnic, szacunek dla cudzej podmiotowości i zdolność do krytycznej autorefleksji nad prawdą własnych korzeni”. Bo ta różnorodność i możliwość dialogu są tym właśnie, czego żadne imperium nie znosi.  

Michał Kłosowski
Tekst opublikowany w nr 48 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [PRENUMERATA: Sklep Idei >>>]

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 12 lutego 2023
Fot. Jakub SZYMCZUK/KPRP