Prof. Pierre MANENT: Europy zmagania z wiarą

Europy zmagania z wiarą

Photo of Prof. Pierre MANENT

Prof. Pierre MANENT

Politolog i filozof, historyk idei. Profesor École des hautes études en sciences sociales w Paryżu. Wykładowca Centre d'études sociologiques et politiques Raymond Aron oraz Boston College.

Ryc. Fabien CLAIREFOND

zobacz inne teksty Autora

Człowiek w swoim wysiłku musiał zawsze odpowiadać na propozycję chrześcijańską bądź przyjęciem jej, bądź odrzuceniem – wszelkim poruszeniem duszy w dyskrecji swojej niezbadanej wolności – pisze prof. Pierre MANENT

.Rozterki i wątpliwości, które coraz głębiej naznaczają samoświadomość Europejczyków – „kim jesteśmy?” – wynikają w dużej mierze z jednego, jak mi się wydaje, powodu, o którym mówi się mało lub wcale: Europejczycy nie wiedzą, co sądzić o chrześcijaństwie i co z nim począć. Utracili jego znajomość i praktyki. Nie chcą już o nim słyszeć.

Tymczasem podobnie jak Izrael ukształtował się w Przymierzu i pełnej miłości kłótni z Bogiem, tak dynamika historii Europy zasadzała się na nieustannej konfrontacji między upodobaniem siły, pragnieniem chwały, afirmacją wolnej woli i wolnością człowieka a powątpiewającym bądź gorliwym przyjęciem przez niego miłości Boga, który stał się człowiekiem, oraz wyborem synowskiego posłuszeństwa wspólnemu Ojcu.

Nigdzie poza Europą wolność jednostki nie została wystawiona na taką amplitudę możliwości, a jej wolna wola na tak głęboką alternatywę. Natura ludzka i propozycja chrześcijańska połączyły się więzią, na którą składają się zarazem żarliwe oddanie i zapamiętałe odrzucenie, ufna bliskość i cierpka wrogość – więź, której napięcie i trwanie w czasie przyniosły wykształcenie się sklepienia europejskiego ducha. Człowiek w swoim wysiłku musiał zawsze odpowiadać na propozycję chrześcijańską bądź przyjęciem jej, bądź odrzuceniem – wszelkim poruszeniem duszy w dyskrecji swojej niezbadanej wolności. To historia niedających się przewidzieć zdarzeń, w której każda jednostka, każda grupa, każde pokolenie, każdy naród mierzy się z wyzwaniem, które przewyższa wszystkie inne: możliwość istnienia Boga przyjaciela ludzi.

Dziedzictwo odrzucone przez Europę

Jakiś czas temu Europa postanowiła zignorować tę historię, uznając powyższą możliwość za zdezaktualizowaną. Postanowiła narodzić się na nowo. Dla nowych narodzin nowy chrzest: chrzest wymazania. Europa deklaruje to publicznie i dowodzi tego swoimi czynami. Nie jest chrześcijańska i nie chce taka być. Chce być czymś innym, jest w pełni otwarta na wszelkie inne możliwości, wręcz chce być niczym, być jedynie możliwością wszelkich możliwości, ale nie chce być chrześcijańska.

Decyzja ta nie była spowodowana żadną koniecznością, żadnym pożytkiem, żadnym konwenansem. Została podjęta w pełnej wolności, ośmielę się wręcz powiedzieć, że dla samej przyjemności jej podjęcia. Aby wprowadzić w temat i stawkę tej książki, chciałbym omówić jeśli nie motywy – prawdziwe motywy powodowane wolnością wyboru umykają naszej analizie – to przynajmniej okoliczności podjęcia tej dziwnej decyzji na kontynencie, który stał się obcy swojej historycznej religii, w pewnym sensie nieprzemakalny na nią, a w konsekwencji niezdolny do właściwego odniesienia się do innych religii przyjmowanych nieraz z życzliwością, co jest motywowane faktem, że nie są one chrześcijańskie. Opinia, która dziś rządzi Europą, jest emanacją niezdolności do zrozumienia kwestii religijnej, będącej, przypomnijmy, kwestią istnienia Boga, a nie „opinii” o charakterze religijnym jako niewielkiej części niekształtnej masy „zdania” ludzi o świecie. Opinia ta obejmuje kwestię istnienia Boga tylko po to, aby trzymać ją na dystans. Dotyka jej tylko po to, żeby nie być dotykaną przez nią.

Oryginalność i wyjątkowość religii chrześcijańskiej

Nie sposób uchwycić obecnej sytuacji ani historycznych uwarunkowań, które do niej doprowadziły, bez dokładnego przyjrzenia się niektórym cechom szczególnym religii chrześcijańskiej, a dokładnie jej oryginalności i wyjątkowości. To jedyna religia, która w momencie powstania, a potem przez całe stulecia istnienia pod niezmienną postacią była i jest całkowicie niezależna od jakiejkolwiek formy zorganizowania społeczności ludzkich, takich jak naród czy państwo. Wraz z chrześcijaństwem pojawia się radykalnie nowe Słowo, pojawiają się radykalnie nowe działanie oraz radykalnie nowa więź między Słowem a działaniem. Aby połączyć je ściślej, niż kiedykolwiek były połączone, powstała nieistniejąca nigdy wcześniej forma zorganizowania, a mianowicie Kościół. Nie ma bowiem „chrześcijaństwa” bez Kościoła chrześcijańskiego. Owa forma zorganizowania, poruszana wiarą, nadzieją i miłością, w realizacji swojej misji odwołuje się do niezwykle prostego, a zarazem precyzyjnego nauczania – słowa Bożego – które zobowiązana jest nieść do wszystkich ludzi. Zwłaszcza obowiązek głoszenia Bożego wcielenia – „i stał się Człowiekiem” – wymaga precyzyjnego wskazania delikatnej relacji między trzema osobami Trójcy Świętej oraz między dwoma naturami – ludzką i boską – Syna. Stąd taką wagę przywiązywano w religii chrześcijańskiej do doktrynalnej dokładności i piętnowania jej zaprzeczenia, czyli herezji. Ta postawa, w sytuacji gdy życie chrześcijańskie bywało podporządkowywane wyjaławiającej doktrynalnej kontroli, mogła przynosić skutki odmienne od zamierzonych.

W każdym razie po raz pierwszy i jedyny w historii ludzkości społeczeństwa polityczne – człowiek jako „zwierzę społeczne i polityczne” – stanęły wobec faktu pojawienia się Słowa odnoszącego się do wszelkich aspektów istnienia, mówiącego o początku i końcu, opracowanego i administrowanego przez instytucję oddaną wyłącznie jemu i pracującą na rzecz wyłonienia się „społeczeństwa doskonałego”, kompletnego. Słowo to oraz społeczność, która mu służy – Kościół – pojawiają się i trwają w pełnej niezależności, czym różnią się od struktur powiązanych ideą polityczną. Owszem, stanowienie dogmatów wiązało się niejednokrotnie z interwencjami władz politycznych – choćby cesarzy rzymskich w początkach istnienia Kościoła – ale zwycięstwo nad arianizmem, który mógł przecież liczyć na przychylność dworu w Konstantynopolu oraz wielu książąt i narodów, a także wzmocnienie chrześcijańskiej ortodoksji na soborach chalcedońskim i nicejskim dowodzą, że Słowo absolutnie niezależne od jakiejkolwiek woli politycznej mogło w przestrzeni publicznej świata, który tylko z tego względu należy nazwać chrześcijańskim, cieszyć się autorytetem niemającym odpowiednika gdzie indziej.

Jak wiemy, ów autorytet przyznawany Słowu przynosił także żądania Kościoła adresowane do władców i narodów uznania jego własnego autorytetu. Żądania te można oczywiście przypisać niepohamowanemu pragnieniu dominacji, ale brały się one przecież także z samej misji Kościoła, której ten nie byłby w stanie realizować bez możliwości dotarcia z nauczaniem o warunkach osiągnięcia zbawienia do jak największej liczby ludzi. Status tego ze wszech miar wyjątkowego autorytetu był w każdym razie kluczową kwestią historii politycznej, moralnej i duchowej Europy. Według rozmaitych jej protagonistów na przestrzeni wieków administrowanie autorytetem łączyło się także z jego ograniczaniem czy wręcz podporządkowywaniem władzy zewnętrznej.

Nie będę dłużej rozwodził się nad kwestią znaczenia autorytetu Kościoła oraz jego ograniczania, gdyż jestem przekonany, nie że wyczerpująco ją rozstrzygnąłem, ale że znalazłem sposób, który sprawia, iż nie jawi się ona jako kluczowa. Tym sposobem jest oczywiście rozdział polityki od religii, który daje polityce monopol na stanowienie praw obowiązujących wszystkich, a Kościołowi zapewnia swobodę w nauczaniu wiary i administrowaniu rytami i sakramentami definiującymi z jego perspektywy życie chrześcijańskie. Słusznie podkreśla się zalety tego rozwiązania, aczkolwiek mechaniczne dziś celebrowanie laickości przeszkadza w dostrzeżeniu rzeczywistego stanu relacji między władzą a Kościołem, a nawet szerzej – między wszystkimi wyznaniami chrześcijańskimi we Francji.

Rozdział?

Dziś w zasadzie ten rozdział jest fikcją, gdyż cały autorytet przejęło państwo, narzucając sytuację, w której w praktyce oprócz autorytetu instytucji i jurysdykcji, które je stanowią, niemożliwe jest istnienie żadnego innego. Przekłada się to na propozycję, która stała się we Francji dogmatem „wyższości praw republiki nad prawem religijnym”. Wynikły z tej postawy wstręt do religii jako takiej i głębokie zaślepienie nie pozwalają opinii sprawującej rząd dusz dostrzec, że to założenie bezpośrednio zaprzecza samemu wręcz istnieniu rozdziału, będącego sednem laickości.

Państwo nie może być zarazem za rozdziałem od religii i ponad nią. Oczywiście prawo polityczne ma tę cechę szczególną, tę wyższość, jeśli musimy już pozostać przy tym słowie, że jest prawem wspólnym, odnoszącym się do ogółu obywateli i którego wszyscy zobowiązani są przestrzegać. Z tej cechy jednakże nie wynika żadna wyższość ani pod względem wartości, ani pod względem godności. Chrześcijanin ma obowiązek być „dobrym obywatelem”, ale obowiązek ten w jego mniemaniu nie jest większym imperatywem niż bycie „dobrym chrześcijaninem”. Skoro opinia sprawująca rząd dusz jest ślepa na tę podstawową prawdę, oznacza to, że straciła wszelkie rozeznanie kwestii religijnej oraz szacunek do niej, ale być może także to, że ludzie religii nie potrafią już objaśnić, czym ona jest, ani wymusić jej poszanowania.

Państwo suwerenne

Bez względu na to, jak żywe jest pragnienie Europejczyków, by zerwać z historią kontynentu i narodzić się do nowego życia, wolnego od win i wszelkiego zła, nie mogą oni uniknąć napięcia, które zrodziło się wokół propozycji chrześcijańskiej. Mimo słabnącego chrześcijaństwa w Europie nasza egzystencja nie jest zdolna uwolnić się od konsekwencji pewnej decyzji politycznej i duchowej podjętej w czasie, gdy było ono rzeczywistą siłą. Decyzja ta, długo poszukiwana, skrystalizowała się w połowie XVII wieku. „Wojny religijne” – o przyczynach nierozerwalnie społecznych i zewnętrznych, związanych z fragmentacją autorytetu religijnego, do której doszło w wyniku reformacji – pod wieloma różnymi formami naznaczyły na ponad sto lat olbrzymią część Europy. Ponieważ wiązała się z nimi niezdolność tradycyjnych form władzy do przywrócenia trwałego pokoju społecznego, skutkowały one – lub stanowiły okazję – do niespotykanego dotąd kroku, który wciąż owiany jest tajemnicą, a mianowicie wykształcenia się koncepcji państwa suwerennego i stopniowego wdrażania jej w życie.

Nowoczesny suweren nie jest spadkobiercą niegdysiejszych książąt, królów i cesarzy, nie jest ich „zracjonalizowaną” formą. Cesarz był jeden – był jednością, która brała na siebie obowiązek sprawowania władzy nad wszystkimi i która oczywiście czyniła wszystko, aby obszar tej władzy poszerzać. Suweren, o którym mówię, jest zupełnie innym bytem. Nie należy tak naprawdę do porządku politycznego. Wziął się z operacji, która nie była w rzeczy samej polityczna, choć miała olbrzymie konsekwencje polityczne; z operacji, z wytworu jednocześnie intelektualnego i duchowego, w której brały udział rozum i wola. Stworzono wówczas abstrakcyjne miejsce władzy, miejsce oderwane od ludzkich pasji i opinii, jako siedzibę władzy przewyższającej wszelką władzę społeczną. Ci, którzy zajmowali to miejsce, byli wybierani z woli całego społeczeństwa albo przez jego reprezentantów. Władzy suwerena nie cechuje to, że jest wielka czy wręcz nieograniczona, ale to, że tak została pomyślana: jako wielka i nieograniczona. Taka była wola narodu francuskiego w czasie rewolucji, takie jest dzisiaj prawo republiki. Nic nie może się mu przeciwstawiać. Jeśli komuś ta konstatacja wyda się przejaskrawiona lub przesadzona, niech popatrzy na łatwość, z jaką ustawodawcy z Europy i jej amerykańskiego przedłużenia wywracają do góry nogami zasady relacji panujących w rodzinie – jedne z najistotniejszych zasad w życiu człowieka, o długiej i nieprzerwanej tradycji w Europie – i lekkość, z jaką wymazują najbardziej uniwersalne punkty odniesienia ludzkiego doświadczenia, te, które pozwalają sprzęgać ze sobą różnicę płci i różnicę pokoleń.

Państwo neutralne

Naszym ustawodawcom – przyznajmy – daleko jest do chęci tyranizowania nas. Wręcz przeciwnie, jeśli ich posłuchać, mówią tylko o posłuszeństwie… Posłuszeństwie czemu? Ideologiom i uczuciom, postępowi świadomości ludzkiej, oczywistości takich wartości, jak wolność i równość! Nie robią nic innego, jak tylko kontynuują wysiłek, który można rzec, jest częścią składową nowoczesnego państwa. Nie robią nic innego, jak tylko sprawują suwerenność wypracowaną przez naszych przodków, aby świat, w którym żyjemy, był jak najściślej podległy naszej woli i aby autorytet Kościoła, a w szerszym ujęciu: jakiejkolwiek instytucji społecznej, został jak najradykalniej umniejszony. Ów autorytet ma być realizowany na warunkach określonych przez suwerena. Forma suwerenności, natura jej nieograniczenia, jest ściśle współzależna od celu, któremu ma służyć: podległości Kościoła, a w każdym razie radykalnemu ograniczeniu jego autorytetu.

Dysputy religijne dotyczyły w szczególności znaczenia, jakie należy nadać niektórym zdaniom z Ewangelii („Ty jesteś Piotr – Opoka…”), wręcz niektórym słowom (np. jednosylabowemu zaimkowi „hoc”) – tyle atramentu i krwi musiało zostać wylane, aby ustalić, na co Jezus wskazywał, mówiąc: „Hoc est corpus meum”! Jaki człowiek, jaka społeczność ludzka była w stanie rozsądzić spór między zwaśnionymi chrześcijanami? Kto mógł stwierdzić z pełnym przekonaniem, co Bóg miał na myśli? Suweren nie mógł rozsądzić tego sporu inaczej, jak tylko stawiając się ponad nim, a jedyny sposób, w jaki mógł to zrobić, to stać się obojętnym na warunki dysputy. Obojętnym czy też, jak powie się później, neutralnym albo wręcz agnostycznym. Tak ponad głowami obywateli Europy podzielonymi na klasy i narody, wyznania religijne i partie polityczne, doszło do wykształcenia się państwa neutralnego i agnostycznego, które po upływie czterech wieków kończy dzisiaj proces przyznawania samemu sobie pełnego autorytetu, stając się zarazem państwem strażnikiem porządku zewnętrznego i Kościołem strażnikiem „wartości”.

Neutralność państwa ma rzekomo implikować jego wyższość. Owa „wyższość” przejawia się na różne sposoby, w zależności od tego, czy republika narzuca Kościołowi rozdział – tak jak miało to miejsce we Francji po wprowadzeniu ustawy o świeckości państwa – czy też nieustanną reformę moralną życia społecznego, z czym mamy do czynienia obecnie.

W ostatnich latach neutralność państwa rzeczywiście się poszerzyła, a jej projekt neutralizacyjny objął samo społeczeństwo, wszystkie instytucje zasadzające się na pewnej „idei dobra”. Skoro chrześcijanie podzielili się ze względu na odmienną interpretację Pisma św., to czy społeczeństwo jako całość nie może mieć odmiennych koncepcji dobra? A czy idee „dobra” nie upodabniają się niebezpiecznie do dogmatów religijnych? Czy na przykład idea „tradycyjnej rodziny” nie jest takim samym przypadkiem jak idea religijna – wyznawana żarliwie przez jednych, ale niemożliwa do narzucenia innym? Czy wszystkie te idee dobra wpisane w instytucje odwołujące się bądź do „tradycji”, bądź do „natury” nie są ściśle powiązane z religią chrześcijańską, która nawet jeśli ich nie stworzyła, to przyczyniła się do nadania im kształtu, umocniła je i utrwaliła w czasie, dając im swoje „błogosławieństwo”?

Przed państwem neutralnym i agnostycznym stoi olbrzymie wyzwanie. Mogło się wydawać, że prawo gwarantujące jego świeckość rozwiąże sprawę, ale wciąż do tego daleko. Nie tylko na religie bowiem, ale na wszystkie instytucje i formy życia społecznego domagające się „dobra” państwo musi patrzeć swoim obojętnym czy ślepym okiem. Instytucje te nie mogą również niczego nakazywać swoim pojedynczym członkom, przeciwnie, każdy z nich ma prawo je definiować i reformować według własnego uznania, suwerennie. Religia chrześcijańska proponowała każdemu człowiekowi udział w życiu samego Boga poprzez powiązanie jego woli z wolą Boską. Podczas gdy tradycyjna władza panowała nad społecznością, wydając polecenia jej przełożonym (na początku byli to szefowie klanów), państwo neutralne starało się dotrzeć do każdej jednostki, do intymności jej wolnej woli wręcz, aby sama zgodziła się być mu posłuszna jako pierwszemu, potem ewentualnie mogła definiować siebie poprzez swoją wiarę i posłuszeństwo Kościołowi.

Pierwsze działanie woli każdego człowieka miało dotyczyć państwa, a nie Kościoła. Dziś państwo neutralne rozszerza tę operację na każdą możliwą emanację woli obywateli. Wola ta ma najpierw być ukierunkowana na państwo, które zabrania wszelkim grupom społecznym uważać, że jednostka ma prawo do wyrażania woli, w imię dobra, którego owa wola ma być nośnikiem! Kościół postrzega siebie dzisiaj jako skupisko woli poszczególnych jednostek, które poprzez wiarę, nadzieje i miłość przynależą do miłującej i przemieniającej woli Boga. W krajach, w których chrześcijaństwo ma długą historię, państwo postrzega siebie dzisiaj jako skupisko wolnej woli poszczególnych jednostek, woli jednakże, która w każdej chwili może zostać wycofana, gdy jednostka uzna, że jej przynależność jest tylko emanacją pewnego prawa, a nie przyzwoleniem na jakieś dobro. Państwo może się odtąd definiować jako Kościół oddzielnych jednostek wyrażających swoją wolę – oddzielnych od siebie nawzajem i od jakiegokolwiek dobra.

Choć chrześcijaństwo jest coraz mocniej spychane na peryferie europejskiego życia, nie przestaje być jego sprawczym centrum. Im bardziej się osłabia, tym bardziej jest odpychane. Inaczej mówiąc, rządzi nami to, przed czym uciekamy. Trudno wyobrazić sobie sytuację bardziej szkodliwą dla poznania siebie i innych, dla szczerości naszego zbiorowego bądź indywidualnego zaangażowania.

Nie chcemy już więcej słyszeć o owej niespotykanej wcześniej propozycji złożonej człowiekowi, propozycji, która już się w naszym mniemaniu dokonała i nie pozostaje nam już nic więcej, jak tylko trzymać ją na dystans. Staliśmy się wywyższająco obojętni na coś, czego sami już nie jesteśmy w stanie rozpoznać. Oddzielając, pod pretekstem świadomości i nakazów prawa, Przedmiot – mam na myśli Boga, Boga postrzeganego choćby jako możliwość – od reszty naszego życia, od całej reszty; odmawiając Mu prawa bycia Przedmiotem debaty publicznej i sprawą wspólnej troski, staliśmy się niezdolni do poważnej odpowiedzi na najistotniejsze i najbardziej palące pytanie, jakie racjonalne zwierzę jest w stanie sobie zadać. Pytanie, któremu w naszej słabości i nieśmiałości, w naszym zawstydzeniu, pozwoliliśmy stać się niesłyszalnym. Owa inercja dopada nie tylko tych, którzy odwrócili się od chrześcijaństwa, ale w pewnym stopniu także tych, którzy są z nim wciąż związani, choć coraz trudniej jest im odważnie odnosić się do tego, co prawo i opinia wypchnęły z przestrzeni publicznej. Jak na nowo spojrzeć na to, co odrzuciliśmy lub czemu pozwoliliśmy umknąć naszej uwadze? Jak sprawić, abyśmy dostrzegli w tym pytaniu jedność i życie, sens i konieczność chwili?

Propozycja chrześcijańska według Pascala

Jak już pisałem, mniej więcej w połowie XVII wieku podjęto tę wielką i enigmatyczną decyzję, aby powołać do życia suwerena, państwo suwerenne. To właśnie wtedy, w tamtejszym kontekście dziejowym, w formie szczątkowej i niedokończonej, choć niezwykle mocnej, Pascal sformułował na nowo to, co ja nazywam propozycją chrześcijańską: zespół dogmatów bądź tajemnic chrześcijańskich, dających się poznać rozumem lub pozostawionych do akceptacji woli i pociągających za sobą określoną formę egzystencji. „Propozycja” nie ma tutaj tylko znaczenia logicznego czy też pojęciowego. Ma znaczenie praktyczne i czynne: chodzi o akt proponowania, akt, którego pierwszym i głównym autorem jest Bóg w swoim Kościele.

Pierre Manent
Tekst pochodzi z „Commentaire”, nr 179, ukazał się w nr 47 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [LINK].

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 25 grudnia 2022
Fot. Philippe Wojazer