

I co z tą Polską? Inaczej myślimy, inaczej działamy, inaczej pracujemy…
Nowe pokolenie nie może się godzić na życie, jakie mieli rodzice: pracę po godzinach, rozbicie tkanki społecznej, wykorzystywanie ludzi w pracy. Ta niezgoda łączy różne środowiska – pisze Michał KŁOSOWSKI
Wszyscy to znamy: praca po godzinach, bez dobrego słowa, bez dodatkowego wynagrodzenia, na siłę. Bo „takich jak ty na to miejsce jest wielu”, bo „kolejki do pracy się ustawiają”. Dotyka to wszystkich branż: budowlanej, spożywczej, mediów. Praca, która jest ważniejsza niż rodzina, praca, która pochłania w stu procentach, praca, która w końcu jest najważniejszym wyznacznikiem wartości i człowieka. Dlaczego? Bo nie ma innych.
Zaimplementowana w Polsce w latach 90. terapia szokowa ma tragiczne skutki i zasługuje na osobny rozdział. Nie mówię o wyciągnięciu kraju z biedy czy ruiny, lecz o skutkach społecznych. Rozpad rodzin, wzrost liczby rozwodów, zmiana tkanki społecznej.
Ten turbokapitalizm my, pokolenie lat 90., znamy z autopsji. Rodzice, których nie było w domu, coraz częstsze rozwody, nieumiejętność pogodzenia życia zawodowego z prywatnym, frustracja komunikowana krzykiem i wieczne porównywanie się z innymi, zwłaszcza z tymi z telewizji… Widzieliśmy to wszyscy, jeśli nie we własnych domach, to w domach kolegów, znajomych, przyjaciół i sąsiadów. Bo „można więcej” i „można lepiej”, można wyrwać się z postkomunistycznej biedy i iść do przodu. Można „się dorobić”. Oczywiście, tylko jakim kosztem? Próby banalizacji czy usprawiedliwiania mobbingu i pracy ponad siły powinny być piętnowane. Nie żyjemy już w latach 90., kiedy obietnica szybkiego zysku i nagłego wzrostu mogła omamić. Zbyt dobrze znamy świat, aby dać się takiej wizji porwać. Złamane kariery, życiorysy i zdrowie… To nie jest tego warte.
Oczywiście, wszyscy jesteśmy połączeni globalną Siecią: na maile można odpowiadać z każdego zakątka świata, z każdej części Polski. Ale czy warto? Nie, nie warto. Czasem warto wyłączyć wszystko i porozmawiać z bliskimi. Może bardziej niż pieniędzy potrzebują czasu, rozmowy, uwagi? Nie warto również poddawać się mobbingowi, nie warto też być ofiarą szefa, który nadużywa swojej władzy, wiedzy czy możliwości – niezależnie od tego, jakim jest świetnym i wybitnym menedżerem czy dziennikarzem. I dobrze, że wreszcie – jako społeczeństwo – zaczynamy zdawać sobie z tego sprawę.
Słyszeliśmy wielokrotnie o wielu wybitnych szefach, wizjonerach, Steve’ach Jobsach. Ale wybitność nie usprawiedliwia. Powinna przecież być wartością dodaną, wartością, dzięki której cały zespół potrafi więcej, może i chce wznosić się na wyżyny.
W latach 90. o tym zapomnieliśmy.
Kluczem jest empatia. Można nie potrafić zarządzać, to w końcu coś, czego uczymy się całe życie, organizując dzień z dziećmi, sprawiając wraz z mężem czy żoną, że każda minuta ma znaczenie. Nie mylmy jednak mobbingu z optymalizacją, mobbingu polegającego na wyzysku z doskonaleniem siebie i pracą na rzecz innych. Każdy ma swoją odporność, każdy ma granice. Ostateczną granicą może być zdrowie, a pierwszą niech będzie chęć do pracy.
Zmiany kulturowe, które zaszły w Polsce w latach 90. i na początku XXI w. to jednak coś więcej. Pokolenie, które wyrosło, śniąc o możliwym-niemożliwym, niezależnie od barw politycznych, zasługuje na kolejny film Wojciecha Smarzowskiego, najwybitniejszego dziś chyba komentatora polskiej rzeczywistości i stanu ducha. Sam obejrzałbym chętnie taką produkcję – ot, chociażby o pracy w warszawskich redakcjach lat 90.
Fakt, świat się zmienił, żyjemy w czasie, kiedy wszyscy jesteśmy ze sobą połączeni. Kiedy można pracować, jeśli ma się ochotę, poza godzinami normalnej pracy – bo te „normalne godziny” zatarły się już dawno. Zwłaszcza w dużych miastach, zwłaszcza w wolnych zawodach. Nie jest to jednak wytłumaczenie. Każdy człowiek ma swoją odporność, każdy z nas ma swoje wyzwania i swoje szanse, nadzieje i oczekiwania. Swoje marzenia. No, chyba że w świecie wartości widzi jedną tylko: złotą i świecącą. Nieważne, czy jest to pieniądz, czy władza. Nie mogą one jednak zasłaniać najważniejszego: pracujemy, aby żyć, a nie żyjemy, aby pracować. Każdy z nas podejmuje własną decyzję.
Pokolenie urodzone w latach 80. i 90. widziało na własne oczy, dokąd prowadzi zaślepienie pracą i – nazwijmy rzeczy po imieniu – chciwość. Największa liczba rozwodów w historii Polski, coraz częstsze problemy psychologiczne i kłopoty z tożsamością, depresje i samotność. Jestem przekonany, że nie o to chodziło w transformacji ustrojowej.
Może warto wsłuchać się w słowa Jana Pawła II, zagłuszone nagłówkami „Gazety Wyborczej” i zdaniami Adama Michnika czy Czesława Miłosza. Kapitalizm i zmiana ustroju to nie ostateczny sukces. Człowiek, aby żyć, potrzebuje czegoś więcej niż pracy: potrzebuje relacji, potrzebuje zrozumienia, potrzebuje empatii i dobrych ludzi wokół siebie. Wówczas może się zaangażować i dawać z siebie wszystko. Ale każdy potrzebuje też tych, którzy w pewnym momencie powiedzą: dość, to nie jest tego warte.
.Pokolenie transformacji zna z autopsji kłopoty z pracą, bezrobocie z jednej i pracoholizm z drugiej strony. Będziemy walczyć, żeby nie popełnić błędów, które odczuliśmy na własnej skórze.
Michał Kłosowski