Michał KŁOSOWSKI: Na co komu ta cisza?

Na co komu ta cisza?

Photo of Michał KŁOSOWSKI

Michał KŁOSOWSKI

Zastępca Redaktora Naczelnego „Wszystko co Najważniejsze”, szef działu projektów międzynarodowych Instytutu Nowych Mediów, publikuje w prasie polskiej i zagranicznej. Autor programów radiowych i telewizyjnych. Stypendysta Departamentu Stanu USA oraz rzymskiego Angelicum. Ukończył studia na Uniwersytecie Jagiellońskim, Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie i London University of Arts.

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Moment roku, w który wchodzimy, jest szczególny. To czas ciszy, naturalnej regulacji, odcinania się od zgiełku. Ta cisza i sen jednak to dwaj najwięksi wrogowie współczesnego świata – pisze Michał KŁOSOWSKI

.Gdyby się zastanowić, teoretycznie cisza nie jest nikomu do niczego potrzebna. Mogłaby nawet nie istnieć. A może nie istnieje? Czym bowiem w ogóle jest cisza? Brakiem. Dominacją tego, czego mniej, nad tym, czego normalnie jest więcej.

Cisza walczy z nadmiarem – bodźców, dźwięków, informacji, kolorów. Bo cisza to nie tylko doświadczenie dźwiękowe, to przede wszystkim kwestia smaku. Bywa czasami cisza nieznośna dla tych, którzy przyzwyczaili się do szumu i dźwięku naszego świata; wiecznych i ciągłych informacji, biegu i pędu. Bo może nawet i lepiej jest, jak się w ciszę człowiek nie zagłębi, nie będzie próbował jej okiełznać. Bo po co? Życie to ruch, życie to energia i pęd. A cisza jest albo jej nie ma. Statycznie. Czujemy to dopiero, kiedy się z nią zetkniemy albo kiedy doświadczymy jej braku. Panowanie nad ciszą to też raczej rzecz niemożliwa.

Teraz jesteśmy właśnie w takim momencie ciszy. Wchodzimy w niego powoli jak we mgłę i trochę bezradni, mimo że świat tego nie chce. Bo i po co?

Cisza nie sprzedaje. Nie ma nic wspólnego z marketingiem ani z kapitalizmem, PR-em, dobrym czy złym, nie obchodzą jej obroty sfer niebieskich, a tym bardziej obroty pieniędzy. Giełda jej obca, podobnie jak polityka i nasze małe konflikty czy personalne wojenki. Jest albo jej nie ma. I może lepiej właśnie, jak jej nie ma. Bo nie przeszkadza. Nie prowokuje. Nie mędrkuje w środku człowieka, przewracając trzewia. Na co to komu. Chaotyczna i wrzaskliwa codzienność jest w sensie prostsza, łatwiejsza. Cisza obnaża.

.A jednak początek grudnia to zawsze czas wejścia w ciszę. To czas poranków, kiedy światło delikatnie odcina się od mroku. Czas ciszy miękkiego, świeżego jeszcze śniegu, który ugina się pod nogami. Ciszy wewnętrznej, gdy świat, śpiąc, daje do myślenia – niezależnie od szerokości geograficznej. I czasem podsuwa myśli, które są nie wiadomo skąd.

Sen – drugi z wielkich wrogów nowoczesności – wyrasta z tej ciszy. Jest jej naturalnym owocem, a może nawet kulminacją. Bo przecież sen jest momentem odłączenia, zamilknięcia, osunięcia się w niepewność. Jutro świata może nie być, a ja mogę się nie obudzić. Sen jest porzuceniem aktywności, która nas definiuje, i oddaniem się temu, co poza naszą kontrolą. We śnie cisza zyskuje nową jakość: nie jest brakiem, staje się pełnią. To pełnia podświadomości, myśli, które układają się w obrazy, nie zawsze zrozumiałe, ale zawsze znaczące. I czasem ten sen jest jedynym, co pozwala tym myślom i tej ciszy do nas dotrzeć.

Lecz sen, podobnie jak cisza, w naszym pędzącym świecie jest często uznawany za stratę czasu, za zbytek. W kulturze, która gloryfikuje produktywność, staje się niewygodny. Wielu z nas nauczyło się żyć wbrew jego rytmowi – skracać go, ignorować, traktować jako luksus. „Wyśpię się po śmierci”, mówią. A przecież sen jest podstawą. Jest jak zimowy krajobraz, w którym wszystko wydaje się martwe, ale pod powierzchnią tętni życie, regeneracja, odnowa. Snu nie ma bez ciszy, nawet jeśli zasypiamy w zgiełku metra, a życia nie ma bez snu. Wiedzą to amerykańscy marines, którzy jak tylko mogą, to w przerwach starają się złapać chwilkę na sen właśnie, wcale nie jedzenie.

Wciąż jednak ktoś może zapytać: po co? Śnić można na jawie, myśleć można wszędzie. Życie toczyć się będzie bez ciszy i bez snu. A jednak cisza prowokuje, bo zmusza do zatrzymania się. Nie można obok niej przejść obojętnie. W ciszy nie można się ukryć. Nie można zasłonić się pracą, rozmowami, bodźcami, hałasem codzienności. Cisza odkrywa, kim jesteśmy, a to nie zawsze jest wygodne, prawda?

I może tu właśnie leży kłopot: cisza jest odbiciem nas samych, zmierzeniem się z własnym wnętrzem. Chwilą stanięcia przed lustrem, oko w oko ze sobą. Może właśnie dlatego jest tak bardzo potrzebna. W świecie, który pędzi i gna, cisza i sen są jedynymi przestrzeniami, w których możemy się zatrzymać i spojrzeć na siebie z dystansu, być sami ze sobą. No i może właśnie po to jest ta cisza. Żeby prowokować. Bo ona nas nie potrzebuje, ale my jej – bardzo.

.Być może grudzień – czas, gdy świat naturalnie zwalnia – jest także przypomnieniem, że cisza i sen nie są naszymi wrogami, lecz sprzymierzeńcami. Są tym, co daje nam siłę, co pozwala zrozumieć, kim jesteśmy i dokąd zmierzamy; w końcu kres widać już za rogiem. Za kilka tygodni skończy się ten rok i zacznie następny. W ciszy i śnie tworzy się przestrzeń na refleksję, na marzenia, na nowe początki i na plany, które normalnie nie miałyby szans do nas dotrzeć. Dopiero potem hucznie wystrzelą szampany i sztuczne ognie.

W ciszy rodzi się też to, z czym świat walczy od zawsze – sacrum. Nie to głośne, pełne fanfar i wielkich słów, uśmiechów i gestów, lecz to ciche, delikatne, ledwie słyszalne. Jak w owej stajence, na sianku; cisza jest tą małą izdebką, o której mówi Ewangelia. Właśnie w takich momentach – gdy zdaje się, że świat zamiera, gdy dźwięki ustępują miejsca oddechowi – można usłyszeć coś więcej. W grudniowej ciszy, gdy światło dnia walczy z mrokiem nocy, można odnaleźć przestrzeń, w której wszystko staje się możliwe. Nawet jeśli tylko na mgnienie roratniej świecy, na krótko.

Nie bójmy się ciszy. W przeciwieństwie do reszty świata to ona jest prawdziwa. I zawsze ma ostatnie słowo.

Michał Kłosowski

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 2 grudnia 2024