W czasie wojny kluczowa jest walka z dezinformacją. Tym zajęliśmy się już przed wybuchem konfliktu, przygotowując się do jej skutecznego prowadzenia – pisze Mikoła BAŁABAN
.Sposób, w jaki Polska wspiera Ukrainę od początku wojny, zasługuje na najwyższy szacunek. Przede wszystkim za to, jak pomagacie Ukraińcom, którzy zdecydowali się szukać u was schronienia. Wśród nich są m.in. moja żona oraz nasze malutkie dziecko. Żona opowiadała mi, jak wielkie wrażenie wywołuje pomoc udzielana uchodźcom przez Polaków. Stare powiedzenie mówi, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Teraz to potwierdza się w stu procentach. Bardzo za to dziękuję.
Inne stare powiedzenie – ukute przez amerykańskiego polityka Hirama Johnsona – mówi, że pierwszą ofiarą wojny zawsze jest prawda. Słowa te nabierają szczególnego znaczenia w kontekście wojen prowadzonych w czasach powszechności mediów społecznościowych i dostępu do informacji za ich pośrednictwem.
W założeniach Moskwy media społecznościowe miały stać się narzędziem walki ze społeczeństwem na Ukrainie. Jednak twórcy tej strategii nie przewidzieli jednego: jak groźnym przeciwnikiem jest rozwinięte społeczeństwo obywatelskie.
Ukraińcy jeszcze przed agresją 24 lutego 2022 r. wykonali uderzenie wyprzedzające, którego znaczenia nie doceniamy, a które stanowiło zapowiedź, z kim tak naprawdę przyjdzie walczyć Rosji. Dzień przed rosyjskim atakiem Ukraińcy rozpoczęli działania obronne typowe dla wojny informacyjnej. Organizując się z wykorzystaniem mediów społecznościowych, zaczęli usuwać znaki drogowe. Wydawać by się mogło, że w dobie nawigacji satelitarnej ta strategia jest bardzo archaiczna – a jednak okazała się niebywale skuteczna. Armia rosyjska, która sama siebie nazywa najpotężniejszą na świecie, z powodu usuniętych znaków nie mogła sobie poradzić z nawigacją w terenie. Wyszło na jaw, że najeźdźcy używali przestarzałych pojazdów, nieposiadających GPS, przez co na początku wojny mieli ogromne problemy, żeby odnaleźć wyznaczone im kierunki natarcia.
Po „analogowe” rozwiązania w wojnie hybrydowej sięgali także Rosjanie. Od początku wojny pozyskiwali (za pośrednictwem komunikatora Telegram) współpracowników w poszczególnych miastach, którzy w zamian za wynagrodzenie (od 20 do 40 dolarów) malowali proste znaki na budynkach. Te znaki budziły duży niepokój, ponieważ odczytywano je jako znaki taktyczne dla grup dywersyjnych. Ta dezinformacja w oczywisty sposób przyczyniała się do eskalacji niepokoju społecznego i wzrostu napięć. Dopiero po jakimś czasie okazało się, że te znaki nie mają żadnego znaczenia, służyły jedynie do generowania szumu informacyjnego i wywoływania obaw wśród ukraińskich cywilów. Ale sam fakt, że rosyjska strona włożyła tyle wysiłku, by prowadzić działania dezinformacyjne, dowodzi, jak dużą rolę we współczesnych konfliktach odgrywają kwestie komunikacyjne.
Najbardziej niebezpieczne działania, prowadzone w ramach wojny informacyjnej, ujawniły się w kontekście samych walk na terenie Kijowa i Charkowa. Ukraińcy w celu pozyskania najbardziej aktualnych informacji przestali korzystać z tradycyjnych serwisów informacyjnych na rzecz platform społecznościowych takich jak Telegram i Viber. W przeciwieństwie do bardziej znanych mediów społecznościowych (np. Twittera czy Facebooka) dają one nieograniczone możliwości rozpowszechniania informacji, niestety kosztem ich wiarygodności. Rosjanie, widząc ich popularność wśród Ukraińców, zaczęli je wykorzystywać do eskalowania paniki poprzez publikowanie fałszywych wiadomości. Jako że większość odbiorców szuka przede wszystkim treści, a nie zwraca uwagi na źródło (często zresztą anonimowe), dezinformacja w jej skali rażenia jest bardzo duża.
To pokazuje, jak ważna jest walka z dezinformacją. W tym celu powstało Centrum Komunikacji Strategicznej i Bezpieczeństwa Informacyjnego. Bardzo ważną rolę odgrywa w tej kwestii także społeczeństwo obywatelskie. Jego istnienie na Ukrainie ma zasadniczy wpływ na wojnę informacyjną prowadzoną przeciw społeczeństwu rosyjskiemu na terenie samej Rosji. W tamtejszych mediach panuje zmowa milczenia na temat skali ofiar tej „specjalnej operacji wojskowej” (tak określają tę wojnę na Kremlu). Dotyczy to szczególnie ukrywania przed społeczeństwem skali strat rosyjskiej armii.
Rosyjskie władze bardzo się obawiają syndromu afgańskiego, który był wynikiem prowadzonej przez 10 lat wojny w Afganistanie w latach 1979–1989. Zginęło w niej 15 tys. rosyjskich żołnierzy, a ponad 53 tys. zostało rannych. Do dziś po Rosji krąży przerażające widmo tamtej wojny. Można się spodziewać, że po agresji na Ukrainę będzie podobnie. Władimir Putin będzie miał coraz mniejszą akceptację społeczną ze względu na rosnącą wiedzę społeczeństwa rosyjskiego na temat liczby ofiar agresji na Ukrainę. Za pomocą telefonów przejętych od pojmanych rosyjskich żołnierzy Ukraińcy wysyłają do ich rodzin i znajomych zdjęcia i dane na temat skali rosyjskich strat.
Powszechna komunikacja stała się bronią obosieczną, coraz bardziej utrudniającą Władimirowi Putinowi znalezienie uzasadnienia, które przekona rosyjskie rodziny do poświęcenia życia ich synów. Rosyjskie władze nie miały świadomości, jak nowoczesnym państwem jest dziś Ukraina. Podkreśla to także efekt ataków hakerskich, które miały według Rosji ostatecznie sparaliżować państwo ukraińskie. Ukraina przez ostatnie lata bardzo wzmocniła bezpieczeństwo cyfrowe, co skutecznie utrudnia cyberataki. Ponadto większość osób, które korzystają z komunikacji krytycznej i zarządzają danymi wrażliwymi, korzysta na Ukrainie np. z wirtualnych sieci prywatnych (VPN). Dlatego też – mimo prób – Rosjanom nie udało się doprowadzić do cyberparaliżu Ukrainy.
.Nowoczesna technologia w rękach mądrego społeczeństwa stała się w XXI wieku tak naprawdę dodatkową bronią. Ukraińcy mają świadomość ogromnego potencjału, który drzemie w informacji. Wojna pokazała, że siłą Ukrainy jest społeczeństwo obywatelskie, którego liczne oddolne inicjatywy w zakresie informacyjnym stają się skuteczną formą wspierania obrony kraju. Jest to także ostateczny dowód na demokratyczny charakter Ukrainy, która śmiało może stać się częścią Unii Europejskiej.
Mikoła Bałaban
Tekst ukazał się w nr 39 miesięcznika opinii “Wszystko co Najważniejsze” [LINK]