Ukraina. Narodziny narodu
Współcześni Ukraińcy chętnie szukają swego rodowodu w czasach Rusi Kijowskiej, choć niewątpliwie najważniejszym doświadczeniem formacyjnym dla tej wspólnoty było jej – niewolne od konfliktów – funkcjonowanie w ramach wieloetnicznej Rzeczypospolitej szlacheckiej – pisze Jan Jacek BRUSKI
Władimir Putin, wydając rozkaz inwazji, pokazał, że jest zakładnikiem własnych, zakorzenionych głęboko w XIX stuleciu, imperialnych wyobrażeń. Nie docenił Ukraińców. Załamanie się planu rosyjskiego Blitzkriegu na Ukrainie odsłoniło nie tylko zadziwiające słabości armii agresora: schematyzm dowodzenia, kiepską logistykę i braki w sprzęcie bojowym, nierzadko pamiętającym czasy ZSRR. Ujawniło przede wszystkim zaskakująco przestarzały sposób myślenia, anachronizm ideologicznej „nadbudowy”, która miała uzasadniać kampanię wojenną nad Dnieprem. Rosyjskie elity niczego nie zapomniały i niczego o Ukrainie się nie nauczyły. Od lat z górą stu pięćdziesięciu.
Jaskrawo dowiodło tego emocjonalne przemówienie Władimira Putina wygłoszone w przededniu inwazji. Powrócił w nim – już niczym w zasadzie niemaskowany – XIX-wieczny motyw „trójjedynego” narodu rosyjskiego, złożonego z trzech splecionych ze sobą gałęzi: wielkoruskiej, małoruskiej i białoruskiej. W wizji tej było i jest miejsce na lokalny koloryt – regionalny strój i własny (oczywiście, niższy od języka Puszkina) dialekt, nie ma jednak miejsca – na samostanowienie, odrębne aspiracje polityczne, nie mówiąc o pełnej niepodległości. Gospodarz Kremla powtarzał frazy, które tylko otoczką różniły się od tego, co mieli do powiedzenia Ukraińcom ostatni Romanowowie. Naród wyłamujący się ze wspólnoty świata rosyjskiego, russkiego miru, to grupa zbałamucona przez garść nazistów/banderowców (w dawnym języku: mazepińców). Uwolniony spod wpływu prowodyrów powróci ochoczo do jedności z Rosją. Ukraina jako koncept polityczny (a w znacznej mierze także geograficzny) jest tworem całkowicie sztucznym, wymyślonym w XIX wieku w zaciszu gabinetów Wiednia i Berlina, a uformowanym w obecnych granicach przez bolszewików. „Rosja odbudowuje swoją jedność […], Ukrainy jako anty-Rosji nigdy więcej nie będzie. Rosja odtwarza swoją historyczną pełnię, zbierając russkij mir, rosyjski naród, złożony z Wielkorusów, Białorusów i Małorusów” – pisał kremlowski propagandzista Piotr Akopow w tekście Ofensywa Rosji i nowego świata na stronach agencji „Nowosti”, składając jednocześnie hołd prezydentowi Putinowi, który „wziął na siebie – bez krztyny przesady – historyczną odpowiedzialność, podejmując decyzję, by nie zostawiać przyszłym pokoleniom rozwiązania kwestii ukraińskiej”. Swoją drogą artykuł przygotowano zapewne znacznie wcześniej, w przewidywaniu błyskawicznego zwycięstwa. Opublikowany został po dwóch dniach kampanii, zniknął jednak, gdy tylko zrozumiano, że operacja wojenna utknęła.
Retoryka ta nie może nie kojarzyć się z całym ciągiem historycznych działań, których celem była „likwidacja kwestii ukraińskiej”. Podejmowano je w Rosji konsekwentnie przynajmniej od czasów Aleksandra II. Ten „liberał” zapisał się w dziejach nie tylko jako pogromca powstania styczniowego, ale także jako wróg ukraińskiego separatyzmu, wystawca osławionego ukazu emskiego z roku 1876, który zabraniał używania nazwy „Ukraina” oraz druku i kolportażu wszelkich publikacji w „narzeczu małoruskim”. Zdania historyków są podzielone, wydaje się jednak, że już wówczas wysiłki „likwidatorów” skazane były à la longue na porażkę.
Prawdą jest, że polityka carskich władz, prowadzona przez niemal dwa stulecia, zahamowała rozwój nowoczesnego narodu ukraińskiego. U schyłku XIX w. grupa świadomej inteligencji była nad Dnieprem (nieco inaczej przedstawiała się sytuacja w austriackiej Galicji) niezwykle szczupła. Jeden z miejscowych działaczy żartował, że gdyby wykoleił się pociąg, który w 1903 r. wiózł do Połtawy uczestników obchodów ku czci poety Iwana Kotlarewskiego – nic by nie zostało z ukraińskiego ruchu narodowego. Z drugiej strony ruch ten bazował na solidnym fundamencie. Było nim chłopstwo, połączone silnymi więzami tradycji i języka oraz poczuciem wyraźnej odrębności od sąsiadów z północy, określanych pogardliwie mianem „kacapów”. Współcześni Ukraińcy chętnie szukają swego rodowodu w czasach Rusi Kijowskiej, choć niewątpliwie najważniejszym doświadczeniem formacyjnym dla tej wspólnoty było jej – niewolne od konfliktów – funkcjonowanie w ramach wieloetnicznej Rzeczypospolitej szlacheckiej.
Szeregi narodowej inteligencji stopniowo rosły. O ile w czasach Aleksandra możemy mówić o grupie kilkudziesięciu aktywnych postaci, na początku XX stulecia były to już setki, a później tysiące osób. Prawdziwym przełomem stały się lata I wojny światowej i rewolucji, która nad Dnieprem nabrała odrębnego ukraińskiego charakteru. Sukces, którego wyrazem było proklamowanie niepodległej Ukraińskiej Republiki Ludowej, stał się możliwy dzięki sprzężeniu działań naddnieprzańskiej inteligencji i chłopstwa. Niestety, tylko czasowemu. Mobilizacja drugiej z grup – gotowej do zażartej obrony przed „białymi” i „czerwonymi” własnego gospodarstwa, ewentualnie powiatu, niemyślącej jednak w kategoriach państwa – była krótkotrwała. Jak pisał kijowski historyk Władysław Werstiuk, „anarchiczna mentalność ukraińskiego chłopa, dobrego rolnika i politycznego nieuka, wzięła górę nad interesami ogólnonarodowymi”.
Ukraiński zryw lat 1917–1921 nie pozostał jednak bez śladu. Nie mogąc zignorować rozbudzonych wówczas aspiracji, bolszewicy zmuszeni byli do utworzenia na ziemiach ukraińskich odrębnej, choć fasadowej, państwowości sowieckiej i rozpoczęcia również tutaj polityki korienizacji, promowania lokalnego języka i kultury – „narodowych w formie, socjalistycznych w treści”. To właśnie te decyzje miał na myśli Władimir Putin, zarzucając bolszewikom wykreowanie narodu i państwa ukraińskiego. W istocie były to jednak tylko mało skuteczne działania opóźniające, które nie mogły zahamować żywiołowego rozwoju świadomości narodowej na ziemiach ukraińskich ZSRR. Czasowe wstrzymanie tego procesu udało się osiągnąć dopiero Stalinowi drogą niewyobrażalnych represji. Ich symbolem stały się: Hołodomor, sztucznie wywołany Wielki Głód w latach 1932–1933, oraz „rozstrzelane Odrodzenie”, fizyczna rozprawa z ukraińskimi elitami intelektualnymi doby korienizacji.
Imperialna logika, którą kierowały się władze ZSRR, nierzadko działała wbrew ich własnym długofalowym interesom. Tak było też w przypadku wysiłków na rzecz „rozwiązania kwestii ukraińskiej”. Przyłączenie do sowieckiego imperium ziem Galicji Wschodniej i Wołynia, należących przed 1939 r. do Polski, paradoksalnie utrudniło, a może wręcz uniemożliwiło w dalszej perspektywie to zadanie. Terytoria te, choć poddane przyśpieszonej sowietyzacji, pozostawały z punktu widzenia Moskwy groźnym rozsadnikiem „nacjonalistycznego bakcyla”. Okazywało się przy tym, że podatność na infekcję – gdy tylko spada poziom represyjności reżimu – wykazują również ukraińscy komuniści. Memento był przykład I sekretarza KC KP Ukrainy (w latach 1963–1972) Petra Szełesta, patrona kolejnej fali sowieckiej ukrainizacji. Jego afirmująca ukraińską kulturę i historię książka spotkała się z gwałtownym atakiem partyjnej propagandy i została wycofana z księgarń. Samego Szełesta pozbawiono stanowiska, a jego miejsce zajął kolejny „likwidator”, orędownik „zlania się kultur” sowieckich, Wołodymyr Szczerbycki. Prowadzona przez niego w latach 70. i 80. polityka rusyfikacji poniosła jednak fiasko. Ukraina w tym okresie stać się miała też jednym z najważniejszych ognisk ruchu dysydenckiego w ZSRR.
W dobie pieriestrojki, której znaczenie dla wydarzeń na Ukrainie porównać można z wypadkami roku 1917, ruszył sztucznie od dziesięcioleci hamowany proces dojrzewania narodu ukraińskiego i tworzenia się nad Dnieprem zalążków społeczeństwa obywatelskiego. Był on jeszcze daleki od zakończenia, gdy dzięki splotowi okoliczności Kijowowi udało się w 1991 r. wybić na niepodległość. Wyjątkowość ówczesnej koniunktury polegała na tym, iż stery rządów w Moskwie przejęła ekipa chcąca skupić się na sprawach stricte rosyjskich, uznająca też mniej lub bardziej szczerze podmiotowość Ukrainy.
Na krótki czas z oficjalnej rosyjskiej retoryki zniknęła figura młodszego ukraińskiego brata, któremu należy wskazać właściwe miejsce w rodzinie. Co nie znaczy, że zniknęła ze świadomości przeciętnego Rosjanina – nadal sceptycznie patrzącego na emancypację Ukraińców… Sprzyjający moment nie trwał długo. Już u schyłku rządów Borysa Jelcyna polityka Kremla zaczęła wracać na dawne imperialne tory.
Nad Dnieprem od końca lat 80. trwał burzliwy proces poszukiwania modelu nowej, spójnej ukraińskiej tożsamości. Rodziła się ona w bólach – jako efekt starcia dwóch mentalności i dwóch kultur, prozachodniej i postsowieckiej, „dwóch Ukrain”, o których pisał w swych przenikliwych esejach Mykoła Riabczuk. Spór toczył się też o to, czy współczesną ukraińskość budować na tradycyjnej bazie etniczno-językowej, czy raczej szukać nowej formuły patriotyzmu terytorialnego, jednoczącego Ukraińców ukraińsko- i rosyjskojęzycznych.
Trzeba przyznać, że ostatecznie nic nie przyczyniło się do rozstrzygnięcia tych kontrowersji tak bardzo, jak Rosja Władimira Putina, usiłująca coraz otwarciej, coraz bardziej bezceremonialnie ingerować w życie Ukraińców. Dość skutecznie wciągani w orbitę Moskwy, gdy ta stosowała instrumenty soft power, natychmiast oddalali się od niej w obliczu jawnie agresywnych poczynań Kremla – realizowanych tak z zewnątrz, jak i rękoma rosyjskich agentów wpływu, penetrujących ukraińską politykę i przestrzeń publiczną. Reakcją na rosnącą presję były kolejne wybuchy – „pomarańczowa rewolucja” w 2004 r., a przede wszystkim późniejszy o dekadę Euromajdan – które konsolidowały Ukraińców, stając się nowymi mitami założycielskimi.
Decydujące znaczenie miała wszakże otwarta (choć z uwagi na Zachód nieco kamuflowana) agresja zbrojna ze strony Rosji – zajęcie części Donbasu i aneksja Krymu. Zszokowani Ukraińcy dopiero po pewnym czasie zdołali zorganizować skuteczny opór, w ogniu konfliktu na wschodzie zaczęła wykuwać się jednak stopniowa nowa, rzeczywiście narodowa armia ukraińska. Jeszcze ważniejsze było uświadomienie sobie przez znaczną część ukraińskiego społeczeństwa, żywiącą dotąd nadal prorosyjskie sentymenty, że za frazesami Moskwy o wschodniosłowiańskim braterstwie kryją się naprawdę imperialne apetyty i chęć ponownego podporządkowania sobie „Małorusinów”.
„Rewolucja godności” nad Dnieprem miała jeszcze jedną istotną konsekwencję. Po wydarzeniach roku 2014 znacznie szerzej otwarły się dla Ukraińców drzwi Europy. Mieszkając na co dzień, pracując, studiując w Polsce i innych krajach Unii, pozbywali się oni coraz szybciej rozterek, w którą stronę powinien być zwrócony wektor dalszego rozwoju Ukrainy.
.Wszystkiego tego nie uwzględnił w swoich kalkulacjach Władimir Putin, wydając w lutym 2022 r. rozkaz inwazji. Pozostając zakładnikiem własnych, zakorzenionych głęboko w XIX stuleciu, imperialnych wyobrażeń, nie docenił on Ukraińców. Możemy jedynie wyobrażać sobie dysonans poznawczy, jakiego doświadcza kremlowski dyktator, oglądając zdjęcia z Chersonia, Nowej Kachowki, Melitopola: rosyjskojęzyczny tłum powiewający ukraińskimi flagami i wyzywający od faszystów swoich „wyzwolicieli”. Soczyste „Русский корабль, иди нахуй!” to najlepsze podsumowanie porażki anachronicznej koncepcji russkiego miru. Nie wiemy, jak potoczy się dalej wojna za naszą wschodnią granicą. Narodziny nowego narodu Ukrainy są jednak faktem.
Jan Jacek Bruski