Miquel URMENETA: Facebook przetrwał, my zostaliśmy z mieszanką sceptycyzmu i łatwowierności

Facebook przetrwał, my zostaliśmy z mieszanką sceptycyzmu i łatwowierności

Photo of Miquel URMENETA

Miquel URMENETA

Profesor w School of Communication na Universitat Internacional de Catalunya. Specjalizuje się w analizie opinii publicznej i mediów społecznościowych.

Ryc. Fabien CLAIREFOND

Sfera publiczna, charakteryzująca się dzisiaj emocjonalnymi wypowiedziami polityków, brakiem wiarygodności mediów i apogeum platform cyfrowych, dała miejsce zjawiskom takim jak postprawda czy fake news – pisze Miguel URMENETA

.Wiele napisano na temat obecnej sytuacji społecznej, w której pozornie nie karze się za kłamstwa, pozostaje jednak nadal wiele pytań. Jaką rolę mają do odegrania obywatele, opinia publiczna?

W marcu 2017 roku czasopismo Time zamieściło okładkę z prowokującym tytułem Is Truth Dead?. To właśnie o to pyta być może wielu z nas. Czy prawda umarła? Zaniepokojenie złym funkcjonowaniem sfery publicznej wzrosło przez ostatnie miesiące i pobudziło do gorącej debaty. Za każdym razem coraz więcej osób chwyta się za głowę, słysząc słowo „postprawda”.

Kolejne dwie okładki The Economist mogą streścić w pewien sposób tę polemikę. Pierwsza z nich pochodzi z września 2016 r., kiedy świat pozostawał zdumiony nominacją Donalda Trumpa jako kandydata do Białego Domu oraz decyzją Wielkiej Brytanii o opuszczeniu Unii Europejskiej. Nagłówek Art of the Lie podkreślał wpływ kłamstw polityków na dyskurs publiczny.

Fałszywe stwierdzenia odegrały swoją rolę w ostatnich wydarzeniach. W przypadku brexitu po wygranym głosowaniu zwolennicy opcji leave przyznali, że niektóre z obietnic wyborczych są niemożliwe do spełnienia. Z drugiej strony kandydat republikański reprezentował uosobienie polityka, który zdawał się niezależny od obowiązujących reguł. Już kilka lat temu Trump rozpoczął własną kampanię przeciw Obamie, stwierdzając raz i drugi, że jest on prezydentem wybranym niezgodnie z prawem, ponieważ nie urodził się na amerykańskiej ziemi. Skutek? Dziś brexit podąża swoją drogą, a Trump jest liderem wolnego świata.

W listopadzie 2017 roku ten sam brytyjski tygodnik pytał na pierwszej stronie Do Social Media Threaten Democracy? (Czy media społecznościowe zagrażają demokracji?). The Economist trafnie zwracał uwagę na dwuznaczność sieci społecznościowych. Z jednej strony platformy te stały się narzędziami wyzwolenia w czasie arabskiej wiosny, kanalizując protesty oburzonych na placach Madrytu i Barcelony (#15M), Manhattanu (#OccupyWallStreet) czy Hongkongu (#UmbrellaRevolution).

Amerykańskie wybory – a następnie prezydenckie głosowanie we Francji – pokazały, że mogą zostać wykorzystane także jako narzędzia masowej manipulacji.

Problemy te zaczęły się, kiedy ludzie o zbieżnych ideologiach zostali zamknięci w bańkach treści, które potwierdzały ich uprzedzenia, czyniąc z nich jednostki uwięzione w specyficznej wizji świata. W wyszukiwarkach internetowych nazywane jest to efektem filter bubble (bańki filtrującej), w mediach społecznościowych – efektem echo chambers (komory pogłosowej). Po raz pierwszy zobaczyliśmy drugą stronę algorytmów, systemów polecających wielkich platform dystrybucji treści cyfrowych, wykorzystanych w celu przywiązania swoich użytkowników.

A ponieważ wszystko może ulec pogorszeniu, te sfery zamknięte same w sobie i zamknięte na komunikację stały się idealnym podłożem dla rozpowszechniania pogłosek. Tak pojawiły się fake news, które stworzyły zjawisko przekraczające postprawdę. Dodatkowo fałszywe wiadomości stały się bohaterem specyficznej dyskusji opinii publicznej, według której pogłoski sprzyjały szczególnie republikańskiemu kandydatowi na urząd prezydenta USA, Donaldowi Trumpowi.

Wraz z The Economist zobaczyliśmy, że narracja postprawdy podkreśliła dwa elementy: z jednej strony deklaracje polityków, czasem celowo prowokujące; z drugiej strony wpływ sieci społecznościowych na dyskurs publiczny, z ich zdolnością natychmiastowego rozpowszechniania i wielkim zasięgiem. Wielu widziało w tym mieszankę wybuchową: kłamstw, populizmu i wiralności.

To wszystko sprawiło, że po zwycięstwie Trumpa uznano za winnego Facebook. Nie dziwi to, biorąc pod uwagę liczbę jego użytkowników i potencjał jako wyznacznika treści. Bardzo szybko różne głosy medialne zaczęły podawać w wątpliwość tę narrację. Czy Facebook nie był zarazem kluczowym elementem w wygranej Obamy? Dlaczego po zwycięstwie kandydata demokratów nikt nie rozrywał szat? Jednak alarm społeczny obudzony przez fake news zdusił te głosy. Jednym z elementów, który odegrał istotną rolę przeciw Facebookowi, był zasięg BuzzFeed, stworzonego od podstaw medium cyfrowego, które zamienia w wiral wszystko, czego się dotknie. Szerokim echem odbiła się m.in. grafika, która dawała do zrozumienia, że fałszywe wiadomości pokonały treści mediów tradycyjnych. Późniejsze badania naukowe wykazały, że fake news miały w rzeczywistości mniejszy wpływ na głosujących, niż przypuszczano. Mimo to zakorzeniło się przekonanie rozpowszechnione w sieci przez BuzzFeed.

Wyjaśnienie, które obciążało winą Facebook, było w dodatku pozbawione uzasadnienia naukowego. Uznana firma Pew Research Center opublikowała badania, według których 44 procent obywateli amerykańskich otrzymywało wiadomości za pośrednictwem Facebooka. Dzięki mediom dotarła do społeczeństwa informacja, że niemal połowa głosujących czerpała codzienne informacje wyłącznie przez sieć społecznościową Marka Zuckerberga. Jednak procent ten – często powtarzany – nie mówił nic o częstotliwości, wiarygodności czy wyłączności. Analiza wykazała nawet, że użytkownicy, którzy korzystali z wiadomości zazwyczaj za pośrednictwem sieci społecznościowych, stanowili mniej niż 18 procent wszystkich użytkowników tego rodzaju platform.

Dzisiaj w środowisku akademickim uważa się, że epizod fake news był przypadkiem moralnej paniki.

Na moralną panikę wskazują na różne badania. Gallup odkrył, że wiadomości, które najbardziej zaszkodziły kandydatce demokratów, Hillary Clinton, nie były sfałszowane, ale zgodne z prawdą (użycie prywatnej skrzynki e-mail i niejasne zarządzanie Clinton Foundation). Z drugiej strony ostatnie badania wskazują, że bańki w sieciach społecznościowych nie są tak hermetyczne, jak się wydawało. Mimo to alarm, który został podniesiony kilka miesięcy temu, trwa nadal.

Przekaz o fałszywych wiadomościach na Facebooku był tak mocny, że debata na temat postprawdy ostatecznie skoncentrowała się na aspekcie technologicznym: jest to problem techniczny, który da się rozwiązać. Takie myślenie współgra dokładnie z naszą fascynacją technologią, która zaprowadziła nas do wiązania z nią wielkich nadziei. Dlatego inicjatywy sieci społecznościowej (tak jak ostrzeżenia poprzedzające udostępnianie wiadomości o wątpliwej wiarygodności) widziano jako podążanie w dobrym kierunku.

Rola mediów

.Warto zaznaczyć, że tę narrację – jak widzimy, pozbawioną neutralności – napędził inny ważny gracz sfery publicznej: środki komunikacji, które w tej sprawie były zarówno sędzią, jak i stroną. I tak panikę przed fałszywymi wiadomościami wykorzystały jako broń przed cyfrowymi platformami treści, które identyfikują jako zagrożenie. Z drugiej strony, choć pozostało to raczej niezauważone, również przyczyniły się do powstania problemu.

Jakie błędy popełniły media? Na przykład po zwycięstwie Trumpa krytykowano je za błędne prognozy wyników wyborów. Większość dawała Clinton między 70 a 90 procent szans na wygraną. W świetle wyników głosowania wielu uznało, że media się ośmieszyły. Zastanawia jednak, jakie skutki miały takie właśnie przewidywania. Było to swego rodzaju zapewnienie: „Spokojnie, Trump zdobył nominację, ale to niemożliwe, żeby został prezydentem”. Czy wygrałby, gdyby ten przekaz był inny?

Z drugiej strony po referendum krytykowano prasę brytyjską za zbyt neutralną postawę w prowadzeniu debaty na temat brexitu. Rzeczywiście, zrównywanie argumentów kilku noblistów na temat ekonomicznych skutków wyjścia z UE z argumentami kilku nieznanych twarzy było przynajmniej wątpliwe. Owszem, przyznawanie takiej samej ilości miejsca jednym i drugim stwarza pozory równowagi. W istocie oczekiwano jednak od mediów większej wierności prawdzie.

Byłoby jednak niesprawiedliwością twierdzić, że media nie uczyniły nic, by dostarczyć informacji dobrej jakości. New York Times zmienił swoją politykę i zaznaczył w swoim materiale, że jedna z deklaracji Trumpa była kłamstwem. Do tego momentu podobne stwierdzenia zarezerwowane były dla tekstów działu opinii. Docenić należy krytyczną refleksję nad zawodem, rewizję pewnych nawyków i przywiązanie do rzeczywistości.

Jeśli chodzi media, debata publiczna dotycząca postprawdy pokazała, że nadal odgrywają one istotną rolę opiniotwórczą. Jak widzimy, złożoność dyskusji społecznej szła w parze z przekazem medialnym, w którym brakowało i brakuje kluczowych danych. 

Gracze sfery publicznej

.Politycy, platformy cyfrowe, media… Czy nikogo nie zabrakło? Być może najmniej widocznym graczem w całej tej kontrowersji był ten, który jest najbliżej nas: my sami. My, opinia publiczna, jesteśmy kluczowi. Politycy zabiegają o nasze głosy. Media potrzebują naszej uwagi, którą przekuwają na zysk z reklam i – z każdym dniem coraz bardziej – zależą od naszych subskrypcji; wielkie platformy cyfrowe żywią swoje algorytmy dzięki naszym interakcjom (like, follow, prośby o dodanie do znajomych, wyszukiwania, kliknięcia…).

Zrozumiałe jest, że platformy technologiczne skupiły na sobie całą uwagę. W końcu istnieją niewiele ponad dziesięć lat w społeczeństwie wyznającym kult nowości. Z drugiej strony demagodzy polityczni istnieją od czasów greckich, a historia manipulacji medialnej sięga początków minionego wieku (proszę przypomnieć sobie rolę magnata medialnego Hearsta w okresie wojny na Kubie). Opinia publiczna była zawsze, to prawda, jednak nie w taki sam sposób. Od czasu zakończenia drugiej wojny światowej przeszliśmy kolejno od łatwowierności do mentalności krytycznej, a następnie sceptycyzmu i obojętności. 

Niektórzy opisują obecny stan opinii publicznej jako mieszankę sceptycyzmu i łatwowierności.

Łączymy przekonanie, że politycy kłamią – z jednej strony, z naiwną postawą wobec potężnych korporacji z kolorowym logo i hasłami, jak Don’t Be Evil – z drugiej. Musimy przyznać, że jako opinia publiczna jesteśmy dość zdezorientowani: brakuje nam kontekstu i zalewa nas tsunami informacyjne.

To skutkuje pewnym brakiem równowagi naszej reakcji. Podczas gdy sprawy ważne i podstawowe mijają nas niezauważone, oburzamy się na kwestie relatywnie nieistotne. Przykład: polemika wywołana oświadczeniem Białego Domu, który mówił o „faktach alternatywnych” dla wytłumaczenia manipulacji liczbą uczestników ceremonii zaprzysiężenia Trumpa. Alarm przed fake news i tzw. komorami pogłosowymi pokazuje, że opinia publiczna jest niestała i nieodporna na zagrożenie.

Postprawda jawi się jako problem sfery publicznej. I to dokładnie te ograniczenia uniemożliwiają dokładną i roztropną debatę na temat jego skutków. A jednak ten brak zrozumienia opinii publicznej przez samą siebie nie jest jedyną przeszkodą, która utrudnia znalezienie dróg rozwiązania. Logika, którą kierują się zaangażowani gracze, bynajmniej nie czyni dyskursu publicznego bardziej demokratycznym.

Wśród wielkich korporacji Doliny Krzemowej dochodzi w ostatnim czasie do mało optymistycznych wydarzeń. Wiele rozmawiano o współpracy rządu Stanów Zjednoczonych w celu masowego zbierania przez internet danych prywatnych wiadomości obywateli. Chodziło o program PRISM, ujawniony przez Snowdena w 2013 roku. Dodatkowo skandal związany z fake news zmusił Facebook do zmiany jego polityki użytkowania platformy reklamowej. Dotychczas jedynym ograniczeniem dostępu była konieczność zapłaty. Skorzystały z tego między innymi Cambridge Analytica – firma odpowiedzialna za marketing wyborczy inicjatorów brexitu i kampanii wyborczej Trumpa – oraz Internet Research Agency – rosyjska firma powiązana z Kremlem.

Wielkie platformy znajdują niewiele zachęt do zmiany. W erze kontroli obywatelskiej, wojny hybrydowej między państwami i wielkiego fałszerstwa w komunikacji politycznej gra toczy się o zbyt duże pieniądze i interesy. Do tego wszystkiego dochodzi ogromny brak przejrzystości otaczający wielkie firmy. Przypadek Facebooka pokazuje to doskonale. Przykładem jest zablokowanie kilka miesięcy temu możliwości przeprowadzenia badań naukowych dotyczących wyborów w Stanach Zjednoczonych. Była to reakcja na pracę Jonathana Albrighta, analityka sieci, który podawał w wątpliwość dane opublikowane przez firmę na temat zakresu dezinformacji rosyjskiej.

Można by próbować dowodzić, że platformy cyfrowe podjęły działania w celu poprawienia sytuacji. Na przykład podczas wyborów prezydenckich we Francji Facebook zamknął trzydzieści tysięcy fałszywych profili i współpracował w projekcie wykrycia fałszywych informacji (fact checking) zainicjowanym przez First Draft. Jednak dla wielu są to tylko drobne ustępstwa, by uniknąć regulacji. W Europie wprowadzono już odpowiednie prawo, jak przepisy uchwalone w Niemczech w październiku 2017 roku, ale w Stanach Zjednoczonych olbrzym nadal drzemie.W tym samym kierunku zdaje się iść sprawiająca pozory prawdziwej kampanii komunikacja publiczna Facebooka. Tak można by interpretować aktualizację misji kampanii w lutym 2017 roku. Używając słów założyciela i dyrektora Facebooka, można powiedzieć, że serwis chce stworzyć globalną wspólnotę, która stanie się infrastrukturą społeczną nowego pokolenia. Rozpoczynając taką retorykę, płacąc krocie za reklamę w czasopismach z radami, jak rozpoznać fake news, sieć społecznościowa Marka Zuckerberga osiągnęła dwa miliardy aktywnych użytkowników miesięcznie, a jej wskaźniki finansowe przekroczyły oczekiwania.

Jest jasne, że Facebook umiejętnymi działaniami przetrwał burzę opinii publicznej.

A co z mediami? Są w stanie wnieść wkład w poprawę sfery publicznej? Także one znajdują się w skomplikowanej sytuacji. W dodatku raban spowodowany fałszywymi wiadomościami przysłonił inne debaty, tak potrzebne w branży dziennikarskiej. Jedną z nich jest dziennikarstwo skupione na deklaracjach i komunikatach, które pożera większą część informacji politycznych i z całą pewnością jest jednym z głównych katalizatorów postprawdy.

Media znajdują się w stanie osłabienia wynikającego w części ze złej transformacji do świata cyfrowego. Ich produkcja poddana jest kryteriom natychmiastowości i ilości: im więcej newsów opublikowanych wcześniej od konkurencji, tym więcej kliknięć; im więcej kliknięć, tym więcej pieniędzy. W takiej atmosferze trudno o to, by media mogły odłączyć się od nieustannego potoku deklaracji polityków, wzmaganego bezpośrednim procesem wymiany treści wspartym przez sieci, szczególnie Twitter. W ten sposób media prawdopodobnie stracą na znaczeniu, w dodatku wzmacniając populistyczne odchylenie polityki.

Pieniądze i władza to główne motywacje platform, mediów i polityków. Żeby ich projekty biznesowe były wykonalne, sieci społecznościowe i wyszukiwarki muszą zdobyć dane, które w części kupią. Politycy z kolei uczynili z władzy biznes i żyją w nieustannej wojnie ciągłej kampanii. Media oferują politykom kanały wpływu w zamian za przysługi w rywalizacji marek informacyjnych między sobą czy też przeciw wspólnemu wrogowi platform cyfrowych. Sfera publiczna stała się przestrzenią wojny totalnej. I jak wiadomo, pierwszą ofiarą wojny jest prawda.

Szczególna rola opinii publicznej

.Czy zatem jest rozwiązanie? A jeśli jest, którędy wiedzie do niego droga? Jak widzimy, istnieje wiele powodów, które nie zachęcają do optymizmu. Możemy jednak znaleźć oznaki, które wskazują na możliwą odnowę sfery publicznej dzięki opinii publicznej. W ten sposób sami obywatele mogliby odwrócić logikę ekonomizmu i konsumpcjonizmu, która – jak pisał Habermas – agresywnie zajęła obszar prywatności gospodarstw domowych przez ekspansję mediów masowych.

Zacznijmy od mediów społecznościowych. Skoro Facebook określa się jako „infrastruktura społeczna”, powinniśmy wymagać, by w większym stopniu integrował się w naszym systemie demokratycznym. Grupa z Uniwersytetu Oxfordzkiego badająca zjawisko cyberpropagandy dostarcza kilka zaleceń w tej kwestii: ogłosić, które dane mogą kupować partie polityczne w celu mikrosegmentacji odbiorców swoich wiadomości; być otwartym na współpracę z rządami w sytuacji wykrycia przypadków ingerencji zewnętrznej; podejmować działania przeciw zjawiskom komór pogłosowych spolaryzowanych politycznie oraz sprzyjać badaniom naukowym.

Te zmiany, choć może się tak nie wydawać, znajdują się w gestii obywateli. „Facebook nie boi się rządu amerykańskiego. To, czego się lęka, to utrata użytkowników. Więc tym, kto rzeczywiście posiada władzę, jesteśmy my sami” – zapewnia badacz wolności słowa Timothy Garton Ash. Rzeczywiście, to już się dzieje. Kiedy Facebook odkrył niechęć użytkowników do fałszywych nagłówków generujących kliknięcia (clickbait), podjął działania, by je ograniczyć. Z pewnością uśpionym olbrzymem, którego boją się obudzić korporacje z Doliny Krzemowej, nie są regulacje prawne, lecz jest nim gniew opinii publicznej. 

Możemy wpływać na media

.W tym celu konieczne jest porzucenie bipolarnej postawy sceptyczno-naiwnej na rzecz powyżej przedstawionej. Zresztą być może nie jest przypadkiem, że złoty wiek dziennikarstwa amerykańskiego, gdy opublikowano wyniki śledztwa w sprawie Watergate oraz tzw. papiery Pentagonu, zbiegł się w czasie z kulminacją krytycznego myślenia w społeczeństwie. 

W tym znaczeniu może okazać się pożyteczne to, że opinia publiczna odbiera fake news i słabe dziennikarstwo jako po prostu ten sam problem. W rzeczywistości, choć są to zjawiska różne, rozwiązanie jest wspólne: dziennikarstwo wysokiej jakości, któremu będziemy mogli zaufać. I tak wzrost prenumeratorów dzienników takich jak Wall Street Journal czy New York Times zaraz po wygranej Trumpa napawałby optymizmem: wskazywałby, że czytelnicy nie stracili do końca zaufania i są gotowi zapłacić za dobre dziennikarstwo. 

Są powody do nadziei. Pozostają jednak pytania bez odpowiedzi. Czy problem rozwiąże się w chwili, gdy politycy zaprzestaną populistycznych wypowiedzi, media zdobywania odbiorców za wszelką cenę czy kierowania się partyjnymi lub korporacyjnymi interesami, a wielkie platformy przebiją ideologiczne bańki i zablokują fake news? Wystarczy całkowita przejrzystość, aby osiągnąć rzeczywiste poznanie? Ostatecznie czym jest prawda?

Dla wielu prawda polega na przylgnięciu do faktów i byciu obiektywnym. Jednak „nie ma większego oszustwa niż myślenie, że fakty mówią same za siebie”. To ostrzeżenie zawarte jest w jednym z klasycznych śledztw tego typu: Pooling on Watergate: The Battle for Public Opinion. Fakty po prostu są. Prawda czy fałsz to nasze stwierdzenia o nich (tradycja tomistyczna mówi o adequatio rei et intellectus). Prawda ukuwa się w naszym wnętrzu.

Dlatego tak trafna wydaje mi się obserwacja redaktora naczelnego The Guardian Katharine Viner: „Prawda to walka. Potrzebuje wielkiego wysiłku. Jest jednak walką, która jest tego warta”. W swoim eseju How Technology Disrupted the Truth – fundamentalnym dla zrozumienia postprawdy i którego myśli jestem dłużnikiem – Viner porusza istotne punkty dużo dalej niż tylko w zakresie tego, co dotyczy technologii. W drodze do prawdy chodzi o wysiłek bycia krytycznym i szczerym z samym sobą. Jest to droga konieczna, jeśli chcemy rozpoznać i odwrócić mechanizmy psychologiczne, które – przez nadanie priorytetu danym utwierdzającym naszą wizję świata – wprowadzają odchylenia w naszej percepcji.

W odniesieniu do tej walki o prawdę bardzo pouczające było widzieć, jak wielkie dzienniki, New York Times czy Washington Post, wypowiadały swoje mea culpa następnego dnia po wyborze Trumpa. Uznały, że ich dziennikarze błędnie odczytali prognozy, projektując własne życzenia: wierzyli, że Clinton wygra, ponieważ chcieli, by wygrała, i po to rozszerzyli do granic możliwości widełki dające jej zwycięstwo w sondażach.

Zdanie „Nigdy nie pozwól, by rzeczywistość zepsuła ci dobrą historię” jest ostrzeżeniem dla nas wszystkich, nie tylko dziennikarzy.

Dotarcie do prawdy wymaga, by ten wysiłek był także zbiorowy. Społeczne zjawisko postprawdy pokazało nam, że żyjemy w zróżnicowanej rzeczywistości, a ponieważ nasza wizja jest w pewien sposób uwarunkowana, nie zostaje nam nic innego, jak współpracować z innymi. Ta współpraca musi sięgać nawet empatii: zrozumieć się nawzajem to najbardziej złożona część rzeczywistości społecznej i najbardziej istotna. Prawda jest walką: przeciw naszym uprzedzeniom wobec innych. Dzięki niej tworzy się i buduje wspólnota.

Proponuje się zatem nie tylko przemianę naszej wizji świata, ale też zmianę naszego stylu życia: przejście na dietę informacyjną bardziej ekologiczną, zgodną z naszymi ograniczeniami poznawczymi; nauczenie się rozmawiania przez słuchanie i rozważne komunikowanie; budowanie porozumienia zdolnego do łączenia sprzeczności. Musimy domagać się demokratycznych standardów od sieci społecznościowych, partii politycznych i środków przekazu. Jednak to nie wystarczy: nigdy nie możemy zrzec się naszej odpowiedzialności jako obywatele i jako osoby.

Transformacja społeczna tego kalibru wymaga restrukturyzacji nauczania, idącej dużo dalej niż wprowadzenie lekcji czytania ze zrozumieniem mediów w celu uczenia odszyfrowywania wiadomości w sferze publicznej. Myślę, że w obecnej chwili potrzeba bardziej niż kiedykolwiek przywrócenia pierwotnej idei uniwersytetu. Ta instytucja – tak jak państwo i środki komunikacji – która była jednym z gwarantów prawdy społecznej, dziś podupada. Jak zaznacza intelektualista Robert Scrutton, w okresie swego apogeum centra uniwersyteckie miały podwójny cel: pomnażać dziedzictwo kulturalne społeczeństwa i sprzyjać, by członkowie wspólnoty akademickiej byli ludźmi cnót.

.To przypomina nam o czymś zupełnie dziś zapomnianym. Walka o prawdę – która zawsze ma wymiar indywidualny i wspólnotowy – wyraża się przez krytyczne myślenie i postawę etyczną. Dlatego uczciwe, osobiste poszukiwanie oraz szczery dialog społeczny są silnie powiązane ze zdobywaniem własnej wolności. Tylko tak będziemy mogli umiejscowić dobro wspólne w centrum konstrukcji społecznej i pokonać dzisiejsze nastroje wrogości i dominacji. Jak mówi Viner, chodzi o przyjęcie odpowiedzialności za budowanie społeczeństwa, w którym chcemy żyć. Społeczeństwa, w którym prawda będzie tarczą przeciw samowoli i niesprawiedliwości. Społeczeństwa, w którym szacunek dla osoby będzie odbiciem jej prawdziwej godności. 

Miquel Urmeneta

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 20 maja 2018
Tłum. Mateusz Zimny.
Fot. Shutterstock