Stary dyktator zmarł dla mnie dawno temu
Gdy podano wreszcie ostateczną informację o tym, że zmarł Fidel Castro, poczułam bardziej ulgę niż żałobę. I mimo, że ludzie wiary powinni odczuwać żałobę, jednak nie towarzyszy mi ona w tej chwili. Jestem przekonana, że świat będzie bez niego po prostu lepszy
.Dla mnie Fidel Castro umarł dawno temu, nie jestem w stanie dookreślić kiedy to się stało. Spoczął gdzieś w zakurzonej szkatułce mojej pamięci. A może umierał kilka razy? Na pewno nie reagowałam tak emocjonalnie, jak inni, do których co chwila, co parę tygodni, co parę dni dochodziły „absolutnie potwierdzone” informacje o jego śmierci.
Umarł dla mnie dawno temu, więc nie ekscytuję się dziś pytaniem jaka będzie Kuba bez niego. Większość Kubańczyków wybierze wygodne oczekiwanie na to, co nastąpi, nie zdecyduje się na ponoszenie ryzyka. Tak jak zrzucali swoje losy na decyzje satrapy podtrzymywanego przy życiu i konserwującego system. Nie, oni nie będą podejmować ryzyka.
W urywkach wspomnień — i nie ma w tym goryczy, urazy, ani wyrzutów sumienia — wśród milionów Kubańczyków pokładających wiarę w Fidela byłam i ja. Zastanawiam się dziś, jak mogłam być tak naiwna. Jak to się stało, że ja, moi rodzice, moi dziadkowie, byliśmy w tak haniebny sposób manipulowani? Dlaczego tak się baliśmy? Czego się baliśmy, tak naprawdę?
.Prawdziwą siłą Fidela Castro było to, że prezentował się nam jako irracjonalny, zły, nieokiełznany przywódca, a my nie mieliśmy siły, by przeciwstawić się jego działaniom. Kubańczycy stali się konformistami, co pozwoliło im przetrwać. Przystosowali się do świata, w którym rządził Fidel. Zaaklimatyzowali się w świecie Fidela.
Spoglądając dziś z perspektywy czasu na pierwsze 20 lat mojego życia, pamiętam go jako rodzaj wszechogarniającej magmy, oblepiającej każdą dziedzinę życia tak publicznego, jak i prywatnego. Fidel Castro był wszędzie. Był wszechobecny. Na wszystko wpływał. Wszystko widział i wiedział. Nie sposób było bez niego żyć, przejść przez plac, pójść do sklepu, sięgnąć po gazetę.
Brodaty pan z mojego dzieciństwa nigdy się nie uśmiechnął, wciąż był w tym samym mundurze, na każdym portrecie, w każdym miejscu Kuby, na ścianie, na ogrodzeniu, w kioskach na okładkach czasopism, oprawiony w ramki na honorowym miejscu w domach Kubańczyków popierających rewolucję, których wówczas była większość.
Ten sam pan przychodził do naszego domu bardzo często. Moja babcia była przekonana, że mieszka w tym dużym urządzeniu w dużym pokoju. Z ekranu telewizora wygłaszał płomienne mowy, grzmiał, mówił o inwazji, groził i karcił. To były zawsze długie przemówienia, które dochodziły też zza ściany, wszyscy sąsiedzi słuchali i oglądali, taki był czas. Emocjonował ludzi — jego słowa miały moc, tembr i wielką siłę. To, że był fałszywym prorokiem dostrzegać zaczęliśmy dopiero później.
„Fidel” to było jedno z pierwszych słów, które wypowiedziałam, podobnie jak wiele innych dzieci na wyspie.
Bardzo nas skłócił. Kłótnia była metodą tych rządów. Ojcowie i synowie, bracia, wujkowie, szwagierstwo, kuzyni, nagle skoczyli sobie do oczu.
.Widziałam, jak wielka była zapiekłość wynikająca z oceny tych rządów. Zapiekłość, która jakże często trwała do końca życia. Niepogodzeni ze sobą członkowie rodzin nie rozmawiali ze sobą do ostatnich swoich dni. Umierali bez pojednania ze sobą. Czy teraz będzie możliwe pozbierać rozproszone kawałki rodów? Na nowo nawiązać relacje, normalnie rozmawiać po tylu latach sporów wokół jego osoby? Nie wiem.
Czasy Fidela to milicja, Zatoka Świń, kryzys rakietowy, obowiązkowa służba wojskowa, żywność na kartki, rekwirowanie dóbr, propaganda rewolucyjna, wsparcie dla Angoli, budowa szkół, wielkie projekty i urojenia. Z upływem czasu ludzie, początkowo zafascynowani tym, co proponował, zaczęli dostrzegać luki w tym systemie. W odpowiedzi były jeszcze większe plany, jeszcze więcej propagandy, ograniczanie wszelkich swobód.
Sami Kubańczycy, jedni przeciw drugim, zaczęliśmy wznosić nasze własne więzienie, powierzając klucze do niego strażnikowi.
.Oczywiście, były chwile, gdy wydawało się, że może nastąpić normalizacja. W 1978 r. doszło do wstępnych rozmów, które z dzisiejszej perspektywy wyglądają na świadomą grę ekipy Fidela z całym światem, które zaowocowały szansą na połączenie rodzin. Połączenie rodzin w jednym wszakże kierunku: ci z Miami mieli wrócić na Kubę.
Gdy ludzie czują się oszukani, zaczynają działać. Przynajmniej niektórzy z nich. Stąd tłum próbujący przedrzeć się na teren peruwiańskiej ambasady w Hawanie i masowa ucieczka przez port w Mariel. To te obrazy pokazywano na świecie. System Castro odpowiedział propagandowymi wiecami, ale również przemocą, upokorzeniem, zniewagą wobec rodzin tych, którzy „zdezerterowali”. Doświadczali oni barbarzyństwa systemu w jego najgorszym wydaniu.
Urodziłam wówczas syna i z tkliwością się na niego patrzyłam. Moją obsesją stało się poszukiwanie prawdy. Swoje dzieci zaczęłam uczyć, że wolność to wielki dar, który nosimy w sobie. Nie wierzyłam już w Fidela. Tak, próbował uciszyć mnie – dysydenta. Spowodowało to tylko jedno: z dysydenta zamienił mnie w wroga.
Kolejne wydarzenia, egzekucje, kryzysy, okrągłe stoły, skazywanie szpiegów, Czarna Wiosna, rewolucja energetyczna, Otwarte Forum, Elian, Ochoa… Kolejne wydarzenia, absurdy, plany, słowa, propaganda. Rosnące niezawodowlenie i rozczarowanie. Gorycz.
Moje uczucia do Fidela to kilka etapów. To kolejno: strach, podziw, szacunek, oddanie, wątpliwości, niedowierzanie, gniew, pogarda i wreszcie zupełna obojętność. Nie mogło być inaczej, gdyż urodziłam się w rodzinie rewolucjonistów i całe życie spędziłam na Kubie.
Wiadomość o jego śmierci nie budzi we mnie emocji. Niedawno jeden z przyjaciół powiedział mi, że Fidel Castro nie był przyczyną, lecz skutkiem. Możliwe, że był sumą historii i szaleństw narodu kubańskiego. To nie on nami sterował, ale to my potrzebowaliśmy kogoś takiego, aby nami rządził. Bez nas nie utrzymałby przecież tak długo władzy swojej dyktatury.
Jego śmierć otwiera dla nas teraz szansę zbudowania w spokoju i harmonii kraju, w którym wszyscy Kubańczycy będą mogli żyć normalnie.
Miriam Celaya
Tekst ukazał się na portalu 14yMedio. Podziękowania dla Yoani Sanchez.