Europejczycy to ludobójcy, kolonizatorzy. Spór o reparacje

Kolonizatorzy, europejczycy dopuścili się ludobójstwa wobec australijskich Aborygenów – wynika z ustaleń śledztwa przeprowadzonego przez komisję stanu Wiktoria na południowym wschodzie Australii. Komisja zaapelowała do rządu stanowego o podjęcie kroków w celu wypłacenia reparacji.
Europejczycy i ludobójstwo?
„To było ludobójstwo” – podkreślono w raporcie końcowym wieńczącym czteroletnią pracę komisji. W dokumencie podkreślono, że Aborygeni padli ofiarą masakr, dzieci odbierano rodzicom, a aborygeńska kultura była tępiona w celu asymilacji. Wśród zaleceń komisji znalazło się wypłacenie Aborygenom odszkodowań oraz zwrócenie im ziem należących do ich przodków. Premierka stanu Wiktoria Jacinta Allan zapewniła, że jej rząd „uważnie przestudiuje” zalecenia. Podkreśliła, że ustalenia komisji „wydobywają brutalną prawdę na światło dzienne i stanowią bazę dla lepszej przyszłości dla wszystkich mieszkańców stanu Wiktoria”. Gdy europejczycy, europejscy kolonizatorzy przybyli do Australii w 1788 r., mieszkało tam około miliona Aborygenów. Obecnie stanowią zaledwie 3,8 proc. spośród 26 mln Australijczyków (niecałe 100 tysięcy).
Australia od długiego czasu próbuje zmniejszyć przepaść dzielącą rdzenną ludność od przeciętnej krajowej pod względem stanu zdrowia i poziomu życia. Oczekiwana długość życia Aborygenów jest o mniej więcej 8 lat niższa od przeciętnej krajowej, a karalność wśród nich wciąż rośnie.
„Obecne dysproporcje ekonomiczne i przeszkody na drodze do dobrobytu Pierwszych Narodów są bezpośrednim dziedzictwem działań kolonizatorów i wykluczeń sankcjonowanych przez państwo” – podkreślono w raporcie komisji.
Skrzywdzona i płaczliwa Europa
.Czy Europa miała kiedykolwiek jakiś ramowy choćby koncept doprowadzenia do rozejmu na Ukrainie? Nie miała, poza czczymi zapewnieniami, iż „będzie pomagać tak długo, jak będzie trzeba”, czyli aż do ostatecznego zaboru Ukrainy przez Moskali. Czy Europa po 24 lutego 2022 roku zdobyła się na wysiłek, aby znaleźć polityczną i militarną moc, umożliwiającą gwarantowanie niepodległości Ukrainie? – pyta Jan ROKITA.
Kiedy we wtorek Trump w Waszyngtonie wszczyna rozmowy z Putinem na temat pokoju na Ukrainie, a jego minister obrony Hegseth w Brukseli wyzywająco zapowiada, iż Ameryka nie będzie gwarantem tego pokoju, Europa popada w płaczliwość i wydaje z siebie polityczne jęki. A powód tego jest jeden: oto Ameryka znów Europę potraktowała lekceważąco! Najgłośniejsze skargi płyną z Berlina, gdzie sam kanclerz nie chce uwierzyć, iż Trump i Hegseth mogli zrobić coś takiego, nie dyskutując tego wcześniej z Niemcami, a nawet nie powiadamiając Scholza o swoich zamiarach. Oto Amerykanie dopuszczają się czegoś, co w politycznej Europie budzi zgrozę: nie mówią ani słowa o tym, iżby Europa miała „zasiąść przy stole”, przy którym ma się rozmawiać o pokoju na Ukrainie. O tym „siedzeniu” czy też raczej „niesiedzeniu” przy stole rozprawiają z przejęciem kluczowi europejscy liderzy, a ile narzekają przy tym, ile skarżą się mediom! Z kolei anonimowi dawcy opinii w rządowych kancelariach powtarzają z poczuciem samoupokorzenia tyleż ograny, co nieprawdziwy bon mot, wedle którego „jeśli kto nie siedzi przy stole, to musi znaleźć się w menu”.
„Pokój można osiągnąć tylko razem, a to znaczy z Ukrainą i Europejczykami” – zapewnia niemiecka szefowa dyplomacji, pani Baerbock. „Razem! Razem!” – taki tweet rozsyła po świecie polski premier Tusk. Brzmi to jak jakiś rozpaczliwy protest przeciwko dobrze znanej rzeczywistości, polegającej na tym, że Putin, o ile w ogóle bierze pod uwagę powstrzymanie wojny (co ciągle wątpliwe), to tylko jako wynik jakiegoś układu z Ameryką. I akurat to, czy Biden, czy też Trump siedzi w Białym Domu, w niczym nie zmieniło jego zamiarów. „W każdych negocjacjach Europa musi odgrywać centralną rolę” – taki twardy warunek stawia Rosji i Ameryce pani Kallas, szefowa unijnej dyplomacji. Cóż za nonsens! Aż dziw bierze, że nie dostrzegają go ci, którzy w poczuciu urojonego własnego znaczenia gotowi są dziś wypowiadać takie groteskowe opinie. Ileż to razy, przy pomrukach niezadowolenia płynących z Kijowa, Scholz czy Macron wydzwaniali do Putina z żądaniem pokojowych negocjacji? I czy kiedykolwiek miało to jakieś znaczenie, poza tym że tak jak niemiecki kanclerz uczciwie sami przyznawali się do bezskuteczności swych wysiłków?
No i trudno się temu dziwić. Czy Europa miała bowiem kiedykolwiek jakiś ramowy choćby koncept doprowadzenia do rozejmu na Ukrainie? Nie miała, poza czczymi zapewnieniami, iż „będzie pomagać tak długo, jak będzie trzeba”, czyli aż do ostatecznego zaboru Ukrainy przez Moskali. Czy Europa po 24 lutego 2022 roku zdobyła się na wysiłek, aby znaleźć polityczną i militarną moc, umożliwiającą gwarantowanie niepodległości Ukrainie? Dziś już nawet najbardziej „proeuropejskie” gazety, takie jak „The Guardian”, kpią sobie otwarcie z przełomowego ponoć w roku 2022 „Europejskiego Kompasu Strategicznego”, który miał z Europy uczynić mocarstwo w dziedzinie bezpieczeństwa. „Gdyby kserokopiarki Komisji Europejskiej mogły wygrywać wojny, Moskwa już dawno by się poddała” – z sarkazmem zauważa teraz rozsądny komentator tego dziennika.
Nic dziwnego, że niechętna Europie ekipa Trumpa uderza teraz w tę bezsilność i bezradność Starego Kontynentu, żyjącego w iluzji wielkiej politycznej roli, jaką ma do spełnienia. W Brukseli Hegseth wystawia Europę na próbę, której oczywiście nie jest ona w stanie sprostać. Mówi: niech Europa wyśle swoje wojska na Ukrainę, ale bez żadnych amerykańskich gwarancji. Dopiero co Zełenski sugerował, iż do zagwarantowania rozejmu potrzeba będzie dwustu tysięcy żołnierzy sił międzynarodowych. Czy Europa już te siły organizuje, przygotowuje do ekspedycji na Ukrainę? Czy to właśnie absorbuje ostatnio najbardziej przywódców Anglii, Niemiec, Polski? Bynajmniej. Europejscy liderzy zbyli Zełenskiego milczeniem, a w ich imieniu niemiecki kanclerz miał do powiedzenia tyle, iż „na razie cała sprawa jest przedwczesna”. A owi anonimowi dawcy opinii z europejskich kancelarii rządowych wyjąkali, iż Europa potrzebowałaby dużo czasu i wysiłku, aby stworzyć zdolne do działania 40-tysięczne siły rozejmowe – cały tekst [LINK].
Rosyjski imperializm
.Na temat historii rosyjskiego imperializmu na łamach „Wszystko co Najważniejsze” pisze prof. Jacek HOŁÓWKA w tekście „Imperialne marzenia Kremla„. Autor zwraca w nim uwagę, iż Rosja nie jest pierwszym imperium, które nie może pogodzić się ze zmniejszeniem swojego terytorium i wpływów.
„Ukraina należy do Rosji tylko w tym fantastycznym sensie, w jakim do Rosji należą Prusy Wschodnie, czyli obwód kaliningradzki, wszystkie etnicznie polskie tereny objęte zaborem rosyjskim w XIX wieku, a także zagrabione obszary Azji Mniejszej lub Besarabii. W takim metaforycznym sensie do Rosji należą wszystkie ziemie, które kiedykolwiek były częścią imperium rosyjskiego i które stają się jego częścią w wyobraźni najemnych kondotierów. Deklarację noworoczną popiera jedynie prosty i bezwstydny pogląd, że zagrabienie czyjejś ziemi przez Rosjan jest zawsze słuszne, ponieważ Rosja jest mocarstwem i ma nim być zawsze. Tak uważa władca Kremla i to sprawę zamyka. Natomiast ewentualna utrata posiadanych przez Rosję terenów jest zawsze niesprawiedliwa, gdyż powstaje przez dławienie rosyjskiej państwowości. Jest to objaw samowoli ludów drugorzędnych, niemających historii lub pełniących podrzędną rolę w jej przebiegu. Rosja musi zawsze zwyciężać, ponieważ wymaga tego jej odwiecznie praktykowany tryb istnienia. Nigdy nie była republiką, krajem rządzonym przez parlament lub wolę ludu. I to nie ma prawa się zmienić, ponieważ co raz stało się rosyjskie, musi na zawsze pozostać rosyjskie”.
”Rosja nie jest pierwszym imperium, które głęboko przeżywa ograniczenie swych wpływów i posiadłości. W czasach nowożytnych to doświadczenie spotkało kolejno wszystkich kolonizatorów: Brytyjczyków, Francuzów, Belgów i Holendrów. Wytrącenie ich z roli metropolii kolonialnej raniło ich poczucie dumy, wydawało się bolesne i niesprawiedliwe. Kolonizatorzy zawsze cierpieli, pozostawiając zamorskie terytoria ich mieszkańcom. Uważali, że oddają je w ręce ludzi niepewnych i niedoświadczonych, czyli skazują je na upadek. Żadne wojsko nie lubi wycofywać się z administrowanych terenów. Gdy opuszcza pole swego działania, nagle widzi, jak jest bezużyteczne i zbędne. Widzi, że nie udało mu się zorganizować życia lokalnych społeczności, czyli dominowało jedynie dlatego, że stosowało przemoc bez żadnej racji” – pisze prof. Jacek HOŁÓWKA.
LINK DO TEKSTU: https://wszystkoconajwazniejsze.pl/prof-jacek-holowka-imperializm-rosyjski/
PAP/ LW