
25-letnia Rachela – „ta od Katynia”
Mam medalion z ziemią przywiezioną z Katynia, choć sytuacja polityczna sprawiła, że nigdy nie mogłam tam pojechać. Niektórzy myślą, że taki medalion to coś makabrycznego. Ja uważam, że to jest raczej prawdziwe. Uważam, że musimy mieć odwagę myśleć i mówić o cierpieniu, ponieważ zapomnienie o nim nie sprawi, że zniknie. Sprawi za to, że stracimy swoją świadomość – pisze Rachela TYSZCZUK – 25-letnia wolontariuszka Stowarzyszenia Memoriał i Muzeum Katyńskiego, która choć nie miała wśród zamordowanych w Katyniu nikogo z rodziny, intensywnie działa w internecie na rzecz przypominania o ofiarach Katynia swoim rówieśnikom.
.Zanim zacznę pisać, zawsze proszę ich o wsparcie. Wiem, że są ze mną, że ta zażyłość działa w dwie strony. Zazwyczaj mówię o nich „Katyńczycy” albo po prostu „Chłopcy”, choć oczywiście wiem, że były tam również kobiety. Żaden z nich nie był moim przodkiem – dziadkiem, pradziadkiem czy wujkiem – ale porusza mnie ich tragiczna historia. Przynoszę kwiaty, znicze, piszę o Nich. Jednocześnie czuję, że i ja nie jestem sama – dusze wiedzą, czuwają. Mam przed oczami obraz z wczoraj – uroczystość katyńska, poczet sztandarowy i to poczucie bycia na najwłaściwszym miejscu… ale ta historia nie zaczyna się tutaj.
Zaczyna się 10 lat wcześniej. Jestem nastolatką, świadomą na tyle, żeby wiedzieć, że Polska jest dla mnie ogromną wartością. Już wtedy zajmuję się pisaniem, ciągle się rozwijam. Nie zajmuję się jeszcze zbrodnią katyńską, choć wiadomości o niej przejmują mnie tak, że co roku jestem na mszy. Msza kończy się, wychodzimy, czuję, jak kwietniowe słońce osusza moje łzy, czuję, jak dziwnie niewłaściwe wydają się kwiaty, całe to ciepło, odrodzenie. Ktoś podchodzi do mnie, kiedy idę na cmentarz z uczestnikami wydarzenia. Pyta mnie, dlaczego płaczę. Odpowiadam najprościej, jak umiem: „Oni też szli przez las”. Jeszcze nie wiem, że zostanę zacytowana w przemówieniu… ale to nie jest najważniejsze.
***
.Dziś mam 25 lat i kiedy ktoś prosi mnie, bym opowiedziała coś o sobie, wolę mówić o swojej misji. Nie jest to łatwe, bo wielu osobom trudno jest pojąć coś, co przynosi owoce bardziej na poziomie duchowym niż ziemskim i nie jest do końca namacalne. Inni mogą nie uwierzyć w przekonanie, że kiedy przychodzę pod pomnik, dotykam ziemi, uśmiecham się, mówię coś do Pomordowanych – wiem, że to ma sens. Nie jest łatwo wyjść do ludzi z duchowością i zostać zaakceptowaną. Dużo łatwiej jest, kiedy pierwszym powodem działania są jednak Oni – Ci, którzy nie mogą już mówić za siebie… Kiedy ktoś pyta o mnie, często opowiadam o Nich – o prawie 22 000 Ofiar, które są ze mną tak splecione, że nie mogłabym istnieć bez Nich. Bez Polski, bez pamięci.
Często pomagają mi słowa i dlatego prowadzę dwa blogi na platformie Instagram (bardziej osobisty i refleksyjny: @kielkuje_slaz, i edukacyjny: @ta.od.katynia). Dlaczego „Ta od Katynia”? Bo chyba po prostu tak widzą mnie inni, kiedy mają komuś o mnie wspomnieć. Czuję, że to moje pisanie jest po prostu potrzebne, ponieważ jako społeczeństwo spędzamy w internecie mnóstwo czasu.
Okazuje się, że to, co piszę interesuje jednak ludzi, na moje posty reagują bardzo pozytywnie, czasami opowiadają mi o swoich Przodkach. Bardzo rzadko zdarza się, że ktoś krytykuje czy wyśmiewa moje teksty – jeśli już, uważa, że piszę za dużo o cierpieniu albo że je „romantyzuję”. Tymczasem ja po prostu uważam, że cierpienie mimo wszystko jest sprawcze i że ogromnie dużo nas uczy.
Cieszy mnie jednak, że cokolwiek napiszę, zawsze pojawi się pozytywny odzew. Nie pomyliłam się, myśląc, że znajdą się ludzie, którzy zechcą spędzić ten czas, czytając o historii i o jej osobistym pojmowaniu. Nie piszę oczywiście wyłącznie o zbrodni katyńskiej, ale na przestrzeni ostatnich lat to właśnie te Ofiary są mi jakoś szczególnie bliskie. Niektórzy pytają, czy to kwestie rodzinne – nie w moim przypadku, choć kocham Ich jak rodzinę. Chyba zawsze tak miałam – miłość do Polski była dla mnie tak oczywista, jak to, że istnieję. A grupy, którymi miałam się zaopiekować „przychodziły”, same…
O tej relacji mogłabym pisać naprawdę długo. O tym, że kiedy przychodzę pod dęby pamięci, wieje wiatr. O tym, jak małe słowa i znaki zawsze pokazują mi drogę tam, gdzie nie umiem jej znaleźć. Mam medalion z ziemią przywiezioną z Katynia, choć sytuacja polityczna sprawiła, że nigdy nie mogłam tam pojechać. Niektórzy myślą, że taki medalion to coś makabrycznego. Ja uważam, że to jest raczej prawdziwe. Uważam, że musimy mieć odwagę myśleć i mówić o cierpieniu. Zapomnienie o nim nie sprawi, że zniknie. Sprawi za to, że stracimy swoją świadomość.
Przez prawie trzy lata byłam wolontariuszką w Stowarzyszeniu Rodzina Katyńska w Warszawie, którego obecnie jestem członkiem. Mam kontakt z Muzeum Katyńskim i ze Stowarzyszeniem Memoriał Polska.
Działając w Rodzinie Katyńskiej poznałam Córki Katyńskie, poznałam Wnuków. Dla tych ludzi historia zbrodni katyńskiej to nie podręcznikowy termin, ale prawdziwe życie. Spotykam się czasami w internecie z twierdzeniem, że o tej zbrodni powiedziano już przecież tak dużo. Wtedy mam przed oczami dziewięćdziesięcioletnią kobietę – kiedyś była dziewczynką – która do dzisiaj płacze za swoim ojcem. Ojciec nie wróci – spoczywa w Katyniu, w Miednoje, w Piatichatkach, może w Bykowni. Może gdzieś, gdzie nie ma dotąd grobu i nazwiska. Gdzieś, gdzie na miejscu masowego pochówku buduje się autostrady. W 2025 roku dla niektórych dziewczynka bez ojca jest zbyt niewygodna.
Bywam na uroczystościach, gdzie politycy, księża, urzędnicy wciąż mylą obozy czy więzienia z miejscami śmierci i pochówku. A przecież każda z tych Ofiar miała swoje życie i zwyczajnie zasługuje na rzetelność i prawdę.
Ich Potomkowie znają mnie wystarczająco, żeby zrozumieć, jak silnie związana jestem emocjonalnie z tą tragedią. Są momenty, których nie da się zapomnieć. Jak ten, gdy niemal stuletnia Córka Katyńska dała mi na święta kwiat monstery, bo pamiętała, jak patrzyłam na symboliczny liść z dziurą. Kolega rekonstruktor na Marszu Cieni wziął ode mnie krzyżyk i obiecał zabrać go ze sobą do końca. Czarny motyl przyleciał na ścianę obok, kiedy czytałam książkę o ekshumacjach katyńskich grobów. Właśnie 11 listopada spotkałam kobietę, która na przemian ze mną przynosi znicze pod Dąb Katyński. Takie rzeczy nie dzieją się przypadkiem. Przypadkiem nie powstał również ten tekst.
.I tak wracam do wczoraj – uroczystość katyńska, poczet sztandarowy i to poczucie bycia na najwłaściwszym miejscu. Czuję, że mam przed sobą jeszcze wiele do zrobienia. Będę dalej Nich pisać, będę dalej o Nich mówić. W tym roku mija 85 lat od wciąż nierozliczonego mordu katyńskiego. Jestem Im to winna.
