Najdłuższe konklawe trwało 179 dni - ks. Przemysław Śliwiński

Najdłuższe konklawe trwało 179 dni, czyli 5 miesięcy i 27 dni – w roku 1740, kiedy kardynałowie wybrali na papieża Benedykta XIV. Od 1846 roku konklawe trwa nie dłużej niż pięć dni – mówi ks. dr Przemysław Śliwiński autor książki „Konklawe. Tajemnica wyborów papieskich”.


Magdalena Gronek: Jak na początku chrześcijaństwa wyglądały wybory następców św. Piotra?

Ks. dr Przemysław Śliwiński: Były odmienne od naszych dzisiejszych wyobrażeń. We wczesnych wiekach chrześcijaństwa papieżami nie zostawali na przykład biskupi, ponieważ byli oni dożywotnio oddani swojej diecezji, lecz z reguły prezbiterzy i diakoni. Teoretycznie papieżem mógł zostać nawet świecki, tak jak to było w przypadku wyboru na biskupa Mediolanu świętego Ambrożego. U początków biskupów Rzymu wybierała cała gmina chrześcijańska, czyli lud i duchowieństwo, przez aklamację. Następnie tego rodzaju wybór potwierdzany był przez biskupa Ostii poprzez nałożenie rąk – konsekrację biskupią.

Co było jeśli w gminie był rozdźwięk?

ks. Przemysław Śliwiński: Rozdźwięk prowadził do tzw. podwójnych wyborów i schizm. Ten problem pokazuje zresztą, że w pierwszym tysiącleciu nie było trwale ukształtowanej zasady wyboru papieży. One się zmieniały, a co więcej były podatne na ingerencję cesarzy, zwłaszcza od edyktu mediolańskiego, kiedy chrześcijaństwo przestało być prześladowane. Czasami ingerencja władcy świeckiego była ratunkiem, ponieważ był jedyną osobą zdolną uspokoić podzielony chrześcijański lud rzymski, a czasem, przeciwnie, stroną sporu z Kościołem, a nawet kimś, kto narzucał papieża. Inną kwestią, która bardzo długo się ciągnęła był bardzo silny wpływy możnych rodów rzymskich.

Jednym słowem, pierwsze tysiąclecie nie ukształtowało jasnych, ustabilizowanych reguł wyboru biskupa Rzymu, choć często w literaturze możemy spotkać prawdziwe tylko w teorii stwierdzenie, że papieża wybierał wtedy lud i duchowieństwo Rzymu. Nawet jeśli któryś z papieży ustalił zasady, to szybko przestawały funkcjonować bądź były zmieniane przez następców, również w odniesieniu do tego, kto tak naprawdę wybierał biskupa Rzymu.

I to dlatego w XI wieku – w obliczu tych problemów – nastąpiła tzw. reforma kardynalska. W jej wyniku, dotychczasowi elektorzy, czyli “lud i duchowieństwo Rzymu”, zostali zmienieni. Odtąd wyłącznymi elektorami biskupa Rzymu, papieża, stali się kardynałowie.

Grono kardynałów to istniejąca już wówczas od wieków grupa najbliższych współpracowników papieża tzw. świta spośród diakonów, prezbiterów i biskupów sześciu podmiejskich diecezji. Łącznie było ich około 50 osób. To dlatego nawet dziś kardynałowie dzielą się na takie stopnie.

W wyniku reformy papieża Grzegorza VII od XI wieku, jedynymi elektorami, czyli wyborcami papieży stali się kardynałowie.

Czy kardynałem mogła zostać osoba świecka?

Ks. Przemysław Śliwiński: Kardynałami zawsze byli duchowni. Nawet jeśli tytuł tak brzmiący posiadała osoba świecka, to i tak nie mógł wybierać papieża, a więc nie był elektorem.

Mimo to, kardynałowie i tak nadal byli zależni od bogatych rodów, a później władców?

ks. Przemysław Śliwiński: Okazało się, że bardzo potrzebna reforma gregoriańska, owszem, osłabiła wówczas wpływ władców świeckich na wybór papieża, ale zaczęto szukać innych na to sposobów. W celu uniezależnienia Kościoła od władzy świeckiej, 7 lipca 1274 r. papież Grzegorz X wydał konstytucję „Ubi periculum”, która gwarantowała elektorom swobodę decyzji wyborczej poprzez ich odosobnienie „cum clave”.

Według dokumentu, kardynałowie mieli zbierać się tam, gdzie umarł papież, w tym samym pałacu, mieście albo w diecezji. Chodziło o to, żeby uniknąć problemu przedłużających się wyborów papieży – do wielu miesięcy, a nawet lat. Odosobnienie zaś gwarantowało brak ingerencji zewnętrznych.

Żeby skrócić wybory papieskie zaplanowano zmniejszyć racje żywnościowe jeżeli w ciągu trzech dni kardynałowie nie wybiorą nowego papieża. Po pięciu następnych dniach mieli otrzymywać dwa jednodaniowe posiłki a w kolejnych pięciu tylko chleb, wodę i wino w niewielkiej ilości.

Pierwsze konklawe odbyło się w 1276 r. i trwało jeden dzień. Drugie w tym samym roku trwało siedem dni. Wybrany wówczas papież Hadrian V zawiesił dekret, co spowodowało znów wydłużenie kolejnych elekcji papieskich.

Przepisy przywrócił Celestyn V dodając uszczegółowienie, że konklawe odbywa się według zasad ustalonych na soborze w Lyonie nie tylko w wypadku śmierci papieża, ale i jego rezygnacji. Następnie 13 grudnia 1294 r. na konsystorzu odczytał formułę abdykacji, zdjął szaty pontyfikalne i oddał papieskie insygnia władzy powracając do życia eremickiego. Kolejny papież Bonifacy VIII, włączył normy z Ubi periculum do ówczesnego Kodeksu prawa kanonicznego. W ten sposób, pod koniec XIII wieku, narodziła się instytucja konklawe – dobrowolnej klauzuli, w której elektorzy wybierają papieża, chroniąc się przed ingerencjami z zewnątrz.

To jak w takim razie doszło do wyborów dwóch papieży?

ks. Przemysław Śliwiński: Podwójne elekcje trapiły Kościół przede wszystkim w pierwszym wieku. Ograniczenie elektorów do wąskiej grupy kardynałów oraz wprowadzenie instytucji konklawe miało już do tego więcej nie dopuścić, a jednak dopuściło. To historia wielkiej schizmy zachodniej.

Wielka schizma zachodnia rozpoczęła się tuż po okresie zwanym niewolą awiniońską, kiedy większość kardynałów, wybrawszy najpierw na papieża Urbana VI w 1378 r., po kilku miesiącach oprotestowała swój własny wybór, uznając, iż działali pod presją i z tego powodu konklawe nie było ważne, w konsekwencji Urban nie jest papieżem. Papież pozbawił ich tytułu kardynała i kreował nowych. W ten sposób powstały dwie grupy kardynałów i dwóch papieży, bo “buntownicy” wkrótce wybrali nowego papieża – dziś mówimy o nim “antypapież”.

Ale wtedy nie wiadomo było, kto jest papieżem właściwym. Cała Europa podzieliła się w tym względzie. Poszczególne kraje popierały jednego z dwóch – a potem nawet trzech – papieży. Taka sytuacja trwała aż do 1415 roku. Podczas wojny polsko-krzyżackiej w 1410 r. zakon krzyżacki popierał papieża “rzymskiego”, zaś Polska antypapieża z obediencji pizańskiej.

Jak mimo schizmy udało się uratować jedność Kościoła?

ks. Przemysław Śliwiński: W latach 1415-1417 obradował sobór w Konstancji podczas którego trzech ówczesnych papieży zrezygnowało z urzędu bądź zostali do tego zmuszeni. W czasie soboru zwołano konklawe i wybrano także papieża. W tym procesie wzięli udział nie tylko kardynałowie z wszystkich trzech już wówczas obediencji, ale także przedstawiciele pięciu nacji: germańskiej, włoskiej, francuskiej i hiszpańskiej. Arcybiskup gnieźnieński Mikołaj Trąba był wówczas np. w nacji germańskiej i to on, jako pierwszy Polak wybierał, papieża, chociaż nie był kardynałem.

Na stolicę Piotrową wybrano wówczas Rzymianina – Ottona Colonnę, który przyjął imię Marcina V i przystąpił do reform, zgodnie z zaleceniami soboru. Od tej pory z jednym tylko wyjątkiem wszystkie konklawe odbywały się w Rzymie.

Dlaczego, mimo kolejnych regulacji, mocarstwa europejskie cały czas ingerowały w wybory papieży?

ks. Przemysław Śliwiński: Do XIX wieku największym problemem w czasie wyboru papieży była instytucja weta i ekskluzywy. To oddalona w czasie konsekwencja wyniku schizmy zachodniej, bo w efekcie tamtych wydarzeń, wszystkie państwa katolickie włączyły się w swoistą grę o tron papieski, mając swoich przedstawicieli wśród kardynałów tzw. kardynałów koronnych. Tak było we Francji, Hiszpanii, Austrii i Niemczech. Konklawe znów było narażone na ingerencję władców świeckich.

W praktyce, podczas konklawe kardynałowie mieli prawo kierować się dyspozycjami ze swoich krajów pochodzenia, stosując weto wobec kogoś, kto co prawda miał poparcie i mógł być wybrany przez kardynałów papieżem, ale nie zgadzało się na to któreś z mocarstw. Takie prawo nigdy nie zostało wpisane w regulamin wyborów papieskich. A jednak obowiązywało siłą historycznego precedensu.

W jaki sposób Kościół odszedł do instytucji weta i ekskluzywy?

ks. Przemysław Śliwiński: Ostatnie weto miało miejsce w 1903 r. po śmierci papieża Leona XIII. Złożył je w imieniu cesarza Austrii polski kardynał Puzyna, chociaż było już nieskuteczne i przyjęto je z zażenowaniem. W rzeczywistości bowiem, od kilkudziesięciu lat instytucja weta w sposób naturalny wygasła. Dla kardynałów był to policzek, że władza świecka ponownie chce ingerować w wolność Kościoła.

Wybrany na tym konklawe papież Pius X wydając konstytucję Commisium nobis a potem Vacante Sede Apostolica (1904 r.) zabronił pod karą ekskomuniki przekazywania życzenia władzy świeckiej i zaostrzył sekret także po zakończeniu konklawe, co obowiązuje do dnia dzisiejszego. Miało to zapewnić kardynałom, że nikt nigdy nie dowie się, jak ktokolwiek zagłosował. Tym samym pierwsze konklawe bez weta i ekskluzywy odbyło się 1914 r.

Dlaczego Polska mimo, że była w dawnych wiekach mocarstwem europejskim miała niewielu swoich kardynałów?

ks. Przemysław Śliwiński: Zdecydowały o tym postanowienia synodu w Piotrkowie. Uznano, że najważniejszym dostojnikiem w przeciwieństwie do precedencji w Kościele powszechnym (porządku pierwszeństwa) będzie prymas, a więc arcybiskup gnieźnieński, który w czasie bezkrólewia był interrexem, a nie kardynał, na przykład biskup krakowski.

To prymas koronował władców. Decyzja kto zostanie prymasem należała do króla. Następca św. Piotra jedynie zatwierdzał decyzję polskiego władcy. Wybór kardynała był zaś sprawą papieża. W ten sposób Królestwo Polskie “wyłączyło się” z tej swoistej gry o tron papieski i to tłumaczy, dlaczego mieliśmy w przeszłości mniejszą liczbę kardynałów, niż Francja czy Hiszpania. W latach 1417-1772 z terenu dzisiejszych Włoch pochodziło 868 kardynałów. Francja miała ich 122, Hiszpania 97 podczas gdy Polska zaledwie 11.

Kto był pierwszym polskim kardynałem?

ks. Przemysław Śliwiński: Pierwszym polskim kardynałem był biskup krakowski Zbigniew Oleśnicki. Drugim zaś był syn króla Kazimierza Jagiellończyka, Fryderyk a kolejnym kard. Stanisław Hozjusz, który jako pierwszy kardynał z Polski brał udział w konklawe w 1572 r. Przed nim elektorem był w 1417 r. abp Mikołaj Trąba, bo podczas konklawe w Konstancji w czasie obrad soboru uzdrawiającego schizmę zachodnią, mogli wybierać papieża nie tylko kardynałowie.

Ostatnim konklawe podczas którego nie było Polaka wśród elektorów był w 1914 r. Od tego czasu we wszystkich wyborach papieskich nieprzerwanie biorą udział Polacy.

Wśród kardynałów Polaków najdłużej elektorami byli kard. Stefan Wyszyński i Franciszek Macharski po – 28 lat, oraz kard. Józef Glemp – 26 lat. Jak dotąd, z Polski pochodziło 40 kardynałów, a precyzyjnie – 39, bo jeden z nich, kard. Ignacy Jeż, nie doczekał swojej kreacji w 2007 roku.

Ile trwało najdłuższe konklawe w historii Kościoła i od czego to zależało?

ks. Przemysław Śliwiński: Musimy odróżnić „elekcję papieską” od „konklawe”. Najdłuższe wybory papieża trwały 2 lata 9 miesięcy i jeden dzień (33 miesiące) i odbywały się w latach 1268-1271. Była to elekcja w Viterbo w wyniku której 1 września 1271 r. wybrano Grzegorza X. Drugim co do długości była elekcja w Lyonie w latach 1314-1316 trwające 2 lata 3 miesiące i 5 dni, kiedy wybrano Jana XXII. Kolejna – trwająca 2 lata 2 miesiące i 29 dni była elekcja w Perugii, kiedy wybrano Celestyna V. Zwróćmy uwagę, że w tych wypadkach nie należy używać jeszcze nazwy “konklawe”, bo albo jeszcze nie istniała ta instytucja, albo też nie była zastosowana.

Najdłuższe konklawe trwało 179 dni, czyli 5 miesięcy i 27 dni – w roku 1740, kiedy kardynałowie wybrali na papieża Benedykta XIV. Od 1846 roku konklawe trwają nie dłużej niż 5 dni.

Rozmawiała Magdalena Gronek/PAP

Papież międzyświata. Kto i skąd przyjdzie po Franciszku?

.Niespodziewana śmierć papieża w wielkanocny poniedziałek sprawiła, że więcej jest pytań niż odpowiedzi. Świat bowiem, który Franciszek odważnie zarysował, ale którego pełnej formy jeszcze nie znamy, dopiero się rysuje. To świat, który coraz bardziej przypomina międzyświat – rzeczywistość na styku kultur, języków i tożsamości, w której pękają dawne granice, a nowe sensy dopiero się rodzą – właśnie stamtąd pochodzić będzie nowy papież. Gdzieś z międzyświata.

Oczywiście nie znamy imienia przyszłego papieża. Ale wiemy, skąd przyjdzie: z peryferii centrum. Z miejsca, w którym Zachód spotyka się z Południem, Północ ze Wschodem, a język dyplomacji miesza się z językiem duchowości. To papież pogranicza – nie tylko geograficznego, ale i mentalnego. Ktoś, kto sam jest granicą, kto ją uosabia i dlatego może ją przekroczyć. Skąd taki wniosek? Ot, po prostu taki jest dzisiejszy Kościół.

Pontyfikat Franciszka nie był rewolucją. Nawet doktrynalnie – najwięksi krytycy nie mogą tego przyznać. Zmiana nie była więc nagłym cięciem, ale mentalnym przestawieniem strun; zmianą geopolityczną. To nie zmiana dogmatów, ale zmiana punktu widzenia – z Europy na Amerykę Łacińską, z metropolii na peryferie, ze struktur na ludzi – jest tu najważniejsza. Przyszły papież nie odwróci tej logiki. On ją pogłębi i przekształci.

Nie będzie to więc papież anty-Franciszek – ale raczej jego dziedzic dialektyczny. Nie Latynos, ale może Azjata. Nie jezuita, ale ktoś o równie globalnym horyzoncie. Ktoś, kto rozumie, że Kościół w XXI wieku nie może być już tylko rzymski czy tylko europejski. Musi być naprawdę katolicki – czyli powszechny, zakorzeniony w pluralizmie bez relatywizmu, apostolski w pełnym tego słowa znaczeniu.

Możliwe, że nowy papież będzie pochodził z kraju, który dotąd nie był nawet brany pod uwagę – z Filipin, z Indii, z Demokratycznej Republiki Konga, z Korei Południowej, z Iraku, a może z obszarów Amazonii. To będzie ktoś, kto nie tyle reprezentuje globalne Południe, ile potrafi przetłumaczyć jego język na język uniwersalny. Będzie miał doświadczenie dialogu z islamem, buddyzmem, hinduizmem, ale nie jako teoretyk, lecz jako sąsiad. Trochę tak jak Chrystus, który narodził się również w bardzo konkretnym miejscu i czasie.

Taki papież będzie człowiekiem wielojęzycznym nie tylko w sensie lingwistycznym, ale także kulturowym i duchowym. Jego obecność stanie się ikoną dialogu, nie tego naiwnego, który gubi tożsamość, lecz takiego, który przez spotkanie pogłębia prawdę. Będzie to papież, który nie boi się milczenia czy niepewności, bo wie, że cisza jest czasem bardziej owocna niż słowo.

Nie będzie to też papież ideolog. Nie będzie to też menedżer. Raczej: dyplomata dusz, przewodnik epoki zranionych tożsamości, człowiek obity w boju na międzynarodowym podwórku. Będzie musiał przemawiać do pokoleń, które straciły wiarę nie tylko w Kościół, ale i w instytucje, państwo, wspólnotę; które powinny na nowo nauczyć się wybaczać sobie i innym. Będzie musiał być przewodnikiem nie tyle po drogach dogmatycznych, ile po labiryntach egzystencjalnych.

W świecie, w którym wszystko jest polityką – łącznie z milczeniem – nowy papież będzie musiał zachować zdolność metapolityczną: umiejętność przemawiania do wyobraźni, a nie do partii; do ludzi, jednostek, a nie do organizacji. Będzie musiał być głosem dla tych, którzy już nie wierzą, że taki głos istnieje.

Tak jak w kontekście słynnej wymiany jeńców, za którą prezydent Wołodymyr Zełenski dziękował papieżowi Franciszkowi, Watykan stanie się pod rządami nowego papieża jeszcze bardziej przestrzenią dialogu, nie tylko ekumenicznego i międzyreligijnego, ale także między epokami: modernizmem a postmodernizmem, liberalizmem a komunizmem, Zachodem a resztą świata. Będzie musiał być architektem mostów tam, gdzie inni budują mury, i rzemieślnikiem sensu tam, gdzie rozpada się wspólny język; pontifexem z prawdziwego zdarzenia, budowniczym mostów.

Tekst dostępny na łamach Wszystko co Najważniejsze: https://wszystkoconajwazniejsze.pl/michal-klosowski-papiez-miedzyswiata-kto-i-skad-przyjdzie-po-franciszku/

MB

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 28 kwietnia 2025