
Papież międzyświata. Kto i skąd przyjdzie po Franciszku?
Wybór następcy papieża Franciszka nie będzie jedynie kontynuacją watykańskiej tradycji ani kolejnym rozdziałem w dziejach Kościoła katolickiego. Będzie to raczej akt głęboko symbolicznego przejścia – nie tyle z jednego pontyfikatu w drugi, ile z jednego świata w świat nowy – pisze Michał KŁOSOWSKI
.Niespodziewana śmierć papieża w wielkanocny poniedziałek sprawiła, że więcej jest pytań niż odpowiedzi. Świat bowiem, który Franciszek odważnie zarysował, ale którego pełnej formy jeszcze nie znamy, dopiero się rysuje. To świat, który coraz bardziej przypomina międzyświat – rzeczywistość na styku kultur, języków i tożsamości, w której pękają dawne granice, a nowe sensy dopiero się rodzą – właśnie stamtąd pochodzić będzie nowy papież. Gdzieś z międzyświata.
Oczywiście nie znamy imienia przyszłego papieża. Ale wiemy, skąd przyjdzie: z peryferii centrum. Z miejsca, w którym Zachód spotyka się z Południem, Północ ze Wschodem, a język dyplomacji miesza się z językiem duchowości. To papież pogranicza – nie tylko geograficznego, ale i mentalnego. Ktoś, kto sam jest granicą, kto ją uosabia i dlatego może ją przekroczyć. Skąd taki wniosek? Ot, po prostu taki jest dzisiejszy Kościół.
Po Franciszku nie przeciwko Franciszkowi
.Pontyfikat Franciszka nie był rewolucją. Nawet doktrynalnie – najwięksi krytycy nie mogą tego przyznać. Zmiana nie była więc nagłym cięciem, ale mentalnym przestawieniem strun; zmianą geopolityczną. To nie zmiana dogmatów, ale zmiana punktu widzenia – z Europy na Amerykę Łacińską, z metropolii na peryferie, ze struktur na ludzi – jest tu najważniejsza. Przyszły papież nie odwróci tej logiki. On ją pogłębi i przekształci.
Nie będzie to więc papież anty-Franciszek – ale raczej jego dziedzic dialektyczny. Nie Latynos, ale może Azjata. Nie jezuita, ale ktoś o równie globalnym horyzoncie. Ktoś, kto rozumie, że Kościół w XXI wieku nie może być już tylko rzymski czy tylko europejski. Musi być naprawdę katolicki – czyli powszechny, zakorzeniony w pluralizmie bez relatywizmu, apostolski w pełnym tego słowa znaczeniu.
Możliwe, że nowy papież będzie pochodził z kraju, który dotąd nie był nawet brany pod uwagę – z Filipin, z Indii, z Demokratycznej Republiki Konga, z Korei Południowej, z Iraku, a może z obszarów Amazonii. To będzie ktoś, kto nie tyle reprezentuje globalne Południe, ile potrafi przetłumaczyć jego język na język uniwersalny. Będzie miał doświadczenie dialogu z islamem, buddyzmem, hinduizmem, ale nie jako teoretyk, lecz jako sąsiad. Trochę tak jak Chrystus, który narodził się również w bardzo konkretnym miejscu i czasie.
Taki papież będzie człowiekiem wielojęzycznym nie tylko w sensie lingwistycznym, ale także kulturowym i duchowym. Jego obecność stanie się ikoną dialogu, nie tego naiwnego, który gubi tożsamość, lecz takiego, który przez spotkanie pogłębia prawdę. Będzie to papież, który nie boi się milczenia czy niepewności, bo wie, że cisza jest czasem bardziej owocna niż słowo.
Dyplomata dusz
.Nie będzie to też papież ideolog. Nie będzie to też menedżer. Raczej: dyplomata dusz, przewodnik epoki zranionych tożsamości, człowiek obity w boju na międzynarodowym podwórku. Będzie musiał przemawiać do pokoleń, które straciły wiarę nie tylko w Kościół, ale i w instytucje, państwo, wspólnotę; które powinny na nowo nauczyć się wybaczać sobie i innym. Będzie musiał być przewodnikiem nie tyle po drogach dogmatycznych, ile po labiryntach egzystencjalnych.
W świecie, w którym wszystko jest polityką – łącznie z milczeniem – nowy papież będzie musiał zachować zdolność metapolityczną: umiejętność przemawiania do wyobraźni, a nie do partii; do ludzi, jednostek, a nie do organizacji. Będzie musiał być głosem dla tych, którzy już nie wierzą, że taki głos istnieje.
Tak jak w kontekście słynnej wymiany jeńców, za którą prezydent Wołodymyr Zełenski dziękował papieżowi Franciszkowi, Watykan stanie się pod rządami nowego papieża jeszcze bardziej przestrzenią dialogu, nie tylko ekumenicznego i międzyreligijnego, ale także między epokami: modernizmem a postmodernizmem, liberalizmem a komunizmem, Zachodem a resztą świata. Będzie musiał być architektem mostów tam, gdzie inni budują mury, i rzemieślnikiem sensu tam, gdzie rozpada się wspólny język; pontifexem z prawdziwego zdarzenia, budowniczym mostów.
Papież z epoki przejścia
.Nieprzypadkowo wielu komentatorów określa naszą epokę jako czas przejściowy, w którym stare umarło, a nowe jeszcze się nie narodziło. I o ile Franciszek był papieżem zmiany, o tyle jego następca, który nadejdzie, nie będzie ojcem nowej epoki. Będzie położnikiem. Kimś, kto potrafi słuchać bólu świata i nie dać się sparaliżować jego chaosem. Jego pontyfikat może też nie być długi. Ale może być decydujący dla kierunku, w którym pójdzie katolicyzm XXI wieku. Nie tylko religia, ale duchowa matryca cywilizacji, która szuka dziś nowej formy.
Nowy papież więc, jakkolwiek będzie się nazywał, musi być człowiekiem dialogu. Nie w sensie dyplomatycznych uprzejmości, ale w głębokim sensie ontologicznym: jako ktoś, kto wierzy, że prawda objawia się w spotkaniu; kimś, kto Franciszkowe ascolto zamieni w czyn. Będzie musiał iść jeszcze dalej niż Franciszek w swojej krytyce klerykalizmu, a jednocześnie znaleźć sposób, by nie zatracić jedności Kościoła w epokach podziału. Więcej nawet, to będzie jedno z najważniejszych dla niego wyzwań: ponownie połączyć nici, które dawno się rozbiegły.
Czy można więc wykluczyć, że będzie to pontyfikat pytania? Przecież raczenie nie narzucania odpowiedzi, ale towarzyszenia w poszukiwaniu. Będzie to jednak też czas niepewności – ale i wielkiej szansy. Bo być może właśnie wtedy Kościół przestanie być postrzegany jako forteca prawd objawionych, a stanie się znowu szpitalem polowym, domem dla tych, którzy zgubili drogę, ale nie przestali iść. Bo niedokończona reforma synodalna również okazać się może tym, co przyszły papież znajdzie na swojej liście zadań zostawionych przez poprzednika.
.Przede wszystkim będzie to jednak pontyfikat własny, osobny. I wszystkie próby zgadywania, pytania i przewidywania, zanim kolejny papież pojawi się na balkonie bazyliki Świętego Piotra, obarczone są odwieczną cechą wróżenia z fusów: Duch Święty może tchnąć, jak chce, i wywrócić wszelkie przewidywania do góry nogami.