Matteo MATZUZZI: Potrzeba dziś nowego geopolitycznego atlasu Kościoła

Potrzeba dziś nowego geopolitycznego atlasu Kościoła

Photo of Matteo MATZUZZI

Matteo MATZUZZI

Absolwent polityki międzynarodowej i dyplomacji w Padwie. Redaktor naczelny Foglio, specjalizującego się w tematyce kościoła i religii.

Z pewnością rzeczywistość kościelna znana w latach 80. i 90. ulegnie głębokim zmianom i tylko czas pokaże, czy będzie w stanie odzyskać (lub kontynuować) misyjny zapał tak drogi Karolowi Wojtyle – pisze Matteo MATZUZZI

.Dlaczego potrzebny jest dziś nowy geopolityczny atlas Kościoła? Geopolityka to przecież jedno z najczęściej używanych słów, tak w gazetach, jak i w przeróżnych talk-show, nie tylko w ostatnich miesiącach. Wojna na Ukrainie w jakiś sposób uczyniła wszystkich ekspertami od geopolityki, gotowymi do dyskusji o granicach i zbrojeniach, dyplomacji i negocjacjach. Geopolityka to dziedzina zajmująca się badaniem zmian globalnych, zapewne chaotycznych, ale nie aż tak bardzo, jeśli przypomnimy sobie historię Europy w minionych wiekach, kiedy granice były nad wyraz labilne, a wojna była stałym elementem codzienności kontynentu.

Świat się zmienia i zmienia się też Kościół, co naocznie widać od wieczora 13 marca 2013 roku, kiedy to z centralnej loggii Bazyliki Watykańskiej kardynał Jorge Mario Bergoglio – Franciszek – nowo wybrany papież z Argentyny, dał do zrozumienia, że czas postawić żagle i wyjść na morze, nieważne, jak bardzo wzburzone. Jest w tym ewangeliczna poezja, owszem, ale jest też realizm. Kardynał Jorge Mario Bergoglio został wybrany po to, aby dać nowy impuls Kościołowi, który w opinii Kolegium Kardynałów, które spotkało się na kongregacjach przed konklawe, wydawał się zmęczony i zamknięty w sobie, przytłoczony skandalami administracyjnymi i finansowymi oraz docierającymi ze wszystkich zakątków planety medialnymi paszkwilami na temat nadużyć seksualnych. Trzeba było wyjść z watykańskiej reduty, otworzyć szpitale polowe i ruszyć w morze, nie wiedząc nawet, jaki będzie cel tej podróży. Ostatecznie przecież było to ogromne ryzyko.

Nie ma jednak wątpliwości, że pontyfikat Franciszka wytworzył w Kościele pewną dynamiczną żywiołowość – wystarczy pomyśleć o aktywizmie lokalnych konferencji biskupów czy całych kontynentów. Obok tego jednak równie oczywiste są elementy zamieszania między coraz to silniejszymi i zwalczającymi się frakcjami wewnątrzkościelnymi, skandale, które z pewnością nie zniknęły, oraz tworzenie aktów i dokumentów administracyjnych, które nie zawsze są spójne. Kościół katolicki jest w ruchu, zmienia się, starając się jednocześnie pozostać wiernym swoim podstawowym, ewangelicznym zasadom. Pojawiają się nowe postacie, często z najdalszych peryferii, niosące szczególny ładunek przeżyć, które nie zawsze są zrozumiałe na rzymskich – europejskich – szerokościach geograficznych.

Spójrzmy na liczby w Kolegium Kardynalskim, mniej europejskim, a bardziej azjatyckim, będącym znakiem, że środek ciężkości nieubłaganie przesuwa się w kierunku nowych terenów misji i ewangelizacji. Stara Europa zmaga się z problemami, złapana w uścisk sekularyzacji i coraz bardziej wyblakłej i rutynowej wiary. Włochy nie są wyjątkiem, wciąż stawiają opór, ale już dostrzegają oznaki tego, co stało się w minionych latach między innymi we Francji i Hiszpanii, nie wspominając o północnej Europie, gdzie katolicyzm od dawna był mniejszością wśród mniejszości. Włochy nie mogą już dłużej ukrywać się za formułkami i bajkami, w których jawiły się jako szczęśliwa wyspa. Możemy to dostrzec od razu: liczba powołań na najniższym od lat poziomie, łączone parafie, biskupi wymyślający wszystko, by zapewnić duszpasterstwo powierzonym im rzeczywistościom, w tym msze święte.

W ostatnich latach doświadczyliśmy praktycznie wszystkiego: jednostki duszpasterskie, współpraca duszpasterska, dzielenie się księżmi, naprzemienne msze aż po pogrzeby odprawiane przez osoby świeckie, utrzymujący się brak duchownych i coraz bardziej puste seminaria. Jest to problem realny, można powiedzieć, że problem zarządzania, ale taki, który stanowi – dla Włoch – przede wszystkim szok kulturowy.

Wszystko to jednak oznacza, że świat wokół nas się zmienia, być może nawet bardziej niż na początku lat 60. ubiegłego wieku, kiedy to konsumpcjonizm wraz z pojawieniem się telewizji oznaczać miał „koniec kulturowego chrześcijaństwa”, zniknięcie ludu, który wypełniał place i ulice, podążając za figurą świętego. Również z tych powodów Kościół włoski zdecydował się na zadeklarowany i wyraźny impuls papieski, podjąć własną „drogę synodalną”. Droga to faktycznie męcząca, po pierwsze dlatego, że cele nie są dobrze określone, a po drugie dlatego, że nawet Episkopat Włoch wydaje się podzielony pomiędzy tych, którzy od pierwszej chwili okazali się entuzjastycznie nastawieni do zainaugurowania nowego etapu, a tych, którzy wręcz przeciwnie, obawiają się, że jedynym rezultatem będzie dalszy chaos.

Droga synodalna, która zresztą zaszczepiona jest na pożądanej przez papieża szerszej i bardziej globalnej konsultacji, w ramach której biskupi z całego świata zjadą do Rzymu w 2023 r., by zobaczyć, co zrobić z Kościołem, który – jak się mówi – potrzebuje nowej limfy. Również w tym przypadku ryzyko jest oczywiste: parezja, czyli otwarta i szczera wypowiedź chwalona wielokrotnie przez Franciszka, przyprawia już o niejeden ból głowy w Rzymie. Żądania, które pojawiły się na poziomie lokalnym, są w rzeczywistości spodziewane i budzące największe obawy: restyling, który obejmuje żądanie zdefiniowania celibatu jako opcjonalnego, otwarcia się na święcenia kobiet i całkowitego zrewidowania relacji między władzami w ramach instytucji kościelnej. Mawia się: więcej wagi dla władz lokalnych, a mniej dla centralnych. Papież, krótko mówiąc, stałby się kimś w rodzaju biskupa wśród biskupów, primus inter pares obdarzonym jedynie tytułem honorowym i niczym więcej. Ktoś, nieprzypadkowo, nazwał to „ortodoksyjnym punktem zwrotnym”. Ale do tego jeszcze daleka droga.

W każdym razie nie ulega wątpliwości, że w zmieniającym się Kościele wiele jego mocnych stron przechodzi mutację lub okres refleksji. Czy jest to zdrowe, czy nie, to kwestia dyskusyjna. Wystarczy pomyśleć o ruchach eklezjalnych, o tej sile, którą Jan Paweł II natychmiast zrozumiał i wykorzystał do ewangelizacji społeczeństwa, które po soborze wydawało się rozczarowane i uśpione. Wiele dyskutowano i dyskutuje się do dziś na temat wolności i przestrzeni działania przyznanej ruchom przez papieża Polaka: dla jednych cieszyły się one zbyt dużą władzą i zbyt małymi ograniczeniami, dla innych można było zrobić więcej. W każdym razie w pontyfikacie Franciszka zostały one wzięte pod lupę, aby zbadać nie tyle ich naturę, ile ich ewolucję.

Papież dostrzega dwa niebezpieczeństwa: nadużywanie władzy i autoreferencyjność, które prowadzą rzeczywistości kościelne do stopniowego odrywania się od centrum i stawania się czymś w rodzaju sekt. Z pewnością liczy się latynoamerykańskie pochodzenie Jorgego Maria Bergoglia, który dobrze zna zjawisko sekciarstwa, ale także pewne utrzymujące się od lat dryfy, które zwróciły uwagę Watykanu. Stąd potrzeba reformy i reorganizacji, pogłębienia oceny charyzmatów i próby dokręcenia śrub w relacji ze Stolicą Apostolską.

Z pewnością rzeczywistość kościelna znana w latach 80. i 90. ulegnie głębokim zmianom i tylko czas pokaże, czy będzie w stanie odzyskać (lub kontynuować) misyjny zapał tak drogi Karolowi Wojtyle. W każdym razie, jak widać, mamy do czynienia z sytuacją Kościoła mniejszościowego, co przewidział pół wieku temu młody bawarski profesor Joseph Ratzinger. Wpływ na to mają sekularyzacja, konsumpcjonizm, drastyczna i radykalna zmiana nawyków ludów europejskich. Wszystko to przyczyniło się do tego, że wiara stała się bardziej płynna, jak pisał Zygmunt Bauman. Prognoza się potwierdziła i nie trzeba zbyt wielu badań socjologicznych, by pojąć jej znaczenie. To wszystko jest oczywiste.

.Jeśli chrześcijaństwo, a w szczególności katolicyzm rozwija się na peryferiach (Azja i Afryka), to sytuacja na Zachodzie wymaga przemyślenia metod i środków, na ile to możliwe. To też niepewna przyszłość: dlatego Franciszek u progu swojego pontyfikatu wezwał do wypłynięcia w morze bez ustalonego celu. W kryzysie podejmowane są niezliczone próby ponownego połączenia nici relacji z Ludem Bożym, a często jedno domniemane rozwiązanie jest przeciwieństwem drugiego: ksiądz youtuber, który ewangelizuje poprzez codzienne pigułki treści na portalach społecznościowych, czy ksiądz w sutannie, który odzyskuje utracone z czasem dawne tradycje. Która z tych dwóch ścieżek przyniesie owoce, nie wie nikt. W tych skomplikowanych czasach, w których samym Kościołem katolickim na jego szczycie wielokrotnie wstrząsały burze, skandale i publiczne kontrowersje, z pewnością nie brakuje okazji do poszukiwania nowych form ewangelizacji i obecności w społeczeństwie.

Matteo Matzuzzi

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 9 października 2022
Fot. Vatican Media / Catholic Press Photo/IPA/