Zwolniono ponad milion pracowników. Najgorszy rok od czasów pandemii

Amerykańscy pracodawcy ogłosili w tym roku zwolnienie ponad milion pracowników, co jest największą liczbą od czasu pandemii i porównywalną z okresem globalnego kryzysu finansowego – wynika z raportu firmy Challenger, Gray & Christmas. Miniony miesiąc pod tym względem był najgorszym październikiem od 2003 r.
Najgorszy październik od 22 lat
.Jak wynika z danych firmy śledzącej ogłoszenia korporacji o zwolnieniach pracowników, w tym roku liczba ogłoszonych redukcji miejsc pracy wyniosła 1,1 mln, z czego 153 tys. w październiku, o 183 proc. więcej, niż miesiąc wcześniej. Jest to największa liczba zwolnień od 2020 r. i tylko o 100 tys. mniejsza niż w najgorszym roku kryzysu finansowego 2009 roku.
Miniony październik był najgorszym pod tym względem październikiem od 22 lat. W ostatnich tygodniach masowe zwolnienia ogłosiły jedne z największych korporacji m.in. Amazon (30 tys.), UPS i Target. Autor raportu, Andy Challenger ocenił, że jest to m.in. wynik wdrażania sztucznej inteligencji, na co wskazywały firmy w swoich ogłoszeniach. Inne czynniki wskazują również na osłabienie gospodarcze.
Spowolnienie gospodarcze przyczyną tego, że prace stracił ponad milion pracowników?
.Niektóre branże dokonują korekty po gwałtownym wzroście zatrudnienia w czasie pandemii, ale dzieje się tak w obliczu wdrażania sztucznej inteligencji, spadku wydatków konsumenckich i korporacyjnych oraz rosnących kosztów, które prowadzą do zaciskania pasa i zamrożenia zatrudnienia – powiedział Challenger, cytowany przez telewizję CNBC.
Jak zaznacza jednak „Washington Post”, liczby podawane w raporcie nie pokrywają się z oficjalnymi statystykami dotyczącymi składanych wniosków o zasiłki dla bezrobotnych, a także z liczbami w raporcie firmy ADP, zajmującej się obsługą wypłat dla pracowników firm. Według ADP, w minionym miesiącu powstało 42 tys. więcej miejsc pracy po dwóch miesiącach spadków. Dane wskazują, że zwolnienia dotyczyły przede wszystkim firm IT oraz usług biznesowych.
Oznaki spowolnienia gospodarczego na rynku pracy były wskazane przez Rezerwę Federalną jako główny powód podjęcia decyzji o drugiej z rzędu obniżce stóp procentowych. Prezes banku centralnego Jerome Powell ocenił jednak na posiedzeniu pod koniec października, że obserwowane zmiany są stopniowe i powolne.
Ameryka. Z miasta na wzgórzu do imperium bez sensu i z powrotem?
.Tożsamość religijna Ameryki wywarła oczywisty wpływ na dalsze losy państwa amerykańskiego. Można rzec, że był to wpływ mający swoje źródło w tym, jak szerokie rzesze pojmowały nakazy moralne, którymi powinni się kierować obywatele i ich wspólnoty, aż po wspólnotę ogarniającą całe nowopowstające państwo federalne – Stany Zjednoczone Ameryki – pisze prof. Jacek KORONACKI
Społeczeństwa Europy wydają się dogłębnie zaskoczone konsekwencją, z jaką Donald Trump stara się prowadzić swoją „politykę transakcyjną”, doskonale amoralną, której znakiem rozpoznawczym jest nieskrywana odmowa wiązania sposobu jej prowadzenia z osądem moralnym. Nie dostrzegają, że tak prowadzona polityka jest wspólna wszystkim państwom zachodnim z tym, że Europa prowadziła ją od roku 1945 częściowo na koszt Stanów Zjednoczonych. Stąd zresztą szczególna wściekłość na Amerykę, że ta postanawia dziś domagać się zwrotu części rzeczonych kosztów.
Sądzę, że warto się przyjrzeć, jaką drogą Stany Zjednoczone zmierzały od swoich początków do dzisiejszego pojmowania ich roli w świecie. To moje spojrzenie będzie bardzo wybiórcze, dotknie tylko jednego – a mianowicie moralnego – aspektu owego procesu, i będzie też spojrzeniem bardzo szkicowym. Spojrzenie szersze i głębsze pozostawiam historykom.
Sądzę również, iż należy zacząć od uwagi następującej. Postulat odrzucenia przez władzę względów moralnych – a właściwie religijno-moralnych – w dziele prowadzenia polityki państwa sięga na kontynencie europejskim wieku XIV, a mianowicie myśli Marsyliusza z Padwy. Na przełomie wieków XV i XVI swoją doktrynę polityczną sformułował Niccolò Machiavelli, ta zaś w ogromnej mierze przyczyniła się do sekularyzacji polityki, która odtąd miała służyć jedynie doczesnemu interesowi państwa. Korzystając z prac historyków wybitnych, proces tej sekularyzacji naszkicowałem w rozdziale 6 mojego zbioru mini esejów pt. Między obłędem a trwaniem (plik pdf tego zbioru można ściągnąć z mojej strony internetowej [tu link]). Natomiast w niniejszym artykule pozwalam sobie spojrzeć na ów proces z perspektywy amerykańskiej.
obrze zorganizowany i systematyczny napływ purytanów angielskich do Ameryki Północnej zaczął się w roku 1630. Jak to opisuje prof. Zbigniew Lewicki w pierwszym tomie swojego wybitnego dzieła pt. Historia cywilizacji amerykańskiej (jakkolwiek dzieła, w którym niełatwo znaleźć odniesienia do konserwatywnej myśli późniejszych Stanów Zjednoczonych Ameryki), w marcu 1630 r. wypłynęło z Anglii 11 statków, z których 7 wiozło 900 kolonistów, a cztery pozostałe wiozły zapasy żywności oraz towary na handel wymienny z Indianami. Wyprawie przewodził John Winthrop. I to on wygłosił do płynących kolonistów m.in. te pamiętne słowa:
Musimy pamiętać, że będziemy jak miasto na wzgórzu i oczy wszystkich ludzi będą skierowane na nas. Jeśli wypełniając przyjęte zadanie, damy fałszywe świadectwo naszemu Bogu, staniemy się pośmiewiskiem świata […].
John Winthrop przywoływał tu fragment Kazania na górze, czyli rozdziału 5 Ewangelii Mateusza: Wy jesteście światłem świata. Nie może się ukryć miasto położone na górze. Nie zapala się też światła i nie stawia pod korcem, ale na świeczniku, aby świeciło wszystkim, którzy są w domu. Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie. (Posłużyłem się w tym miejscu tłumaczeniem Biblii Tysiąclecia; katolickie tłumaczenia Kazania na górze mówią o mieście na górze, protestanckie, przynajmniej anglojęzyczne i poczynając od wówczas dopiero co wydanej Biblii króla Jakuba, mówiły o mieście na wzgórzu.)
Profesor Lewicki pięknie zauważył, iż „Oczy wszystkich ludzi” nie były skierowane na Winthropa i jego towarzyszy, ale ich własne przekonanie, że tak jest, stanowiło główny element spajający i kształtujący Nową Anglię. A ponieważ to wokół tradycji Massachusetts [dokąd płynęli koloniści – przyp. jk] powstała późniejsza myśl amerykańska, postrzeganie samej siebie jako centrum wydarzeń stało się nieodłącznym elementem wizji świata Amerykanów. Tak powstał, stworzony przez purytanów, mit założycielski Ameryki – Nowego Świata, do którego zmierzali, by tam założyć społeczność będącą przykładem oraz wzorem dla Świata Starego i nade wszystko, będącą nareszcie społecznością prawdziwie wierną powołaniu Bożemu. I można dziś rzec, iż mit ten żył w duszach Amerykanów przez nieomal dwa wieki, na pewno aż do ostatnich dekad wieku XX.
Pierwsi religijni przybysze z Anglii byli głównie purytanami albo prezbiterianami, później przybyli kwakrzy oraz anglikanie. Od początku zatem – już w okresie kolonialnym i jeszcze przed oderwaniem się kolonii od Korony brytyjskiej i utworzeniem Stanów Zjednoczonych – Amerykę charakteryzowała religijna niejednorodność, do tego często związana z ruchami odszczepieńczymi i radykalnymi, dla których nie było miejsca w Anglii i na Starym Kontynencie. W XVII i na początku XVIII wieku wśród kolonizatorów znajdowali się także, jakkolwiek w mniejszości, Niemcy i jeszcze mniej liczni Holendrzy oraz hugenoci z Francji, ale ton koloniom nadawały obyczaje Korony (katolicy byli bardzo nieliczni i nie mieli znaczenia, szybko też stali się w koloniach obywatelami drugiej kategorii, a co dopiero wtedy, gdy ich więcej przybyło w wieku XIX; co prawda, głównie za sprawą imigracji do przyszłego stanu Maryland, który to obszar król nadał katolickiej rodzinie Calvertów, lordów Baltimore, katolicy mogli około roku 1640 stanowić mniej więcej aż ¼ osadników, ale w dobie wojny 13 stanów o niepodległość katolicy stanowili tylko około 1% populacji).
Przybyszom z Anglii i Szkocji spoza kościoła anglikańskiego przyświecały idee pozbycia się resztek rzekomego papizmu wśród anglikanów. Purytanie wierzyli, że nawet dzieło reformacji zapoczątkowane przez Kalwina nie zostało dokończone. I jakkolwiek myśleli o powrocie do chrześcijaństwa pierwszych wieków, to w rzeczywistości ożywiali ducha dawnych schizm ze Starego Kontynentu. Ruch odszczepieńczy w Nowej Anglii – skupiony głównie na sprzeciwie wobec kościoła hierarchicznego, na autonomii poszczególnych wspólnot wiernych oraz jakkolwiek nie od razu, negacji dogmatu o Trójcy Świętej – był w Nowym Świecie nieporównanie silniejszy niż na Wyspie czy na Kontynencie.
Purytanie, chcąc do końca wyrugować z kościoła „papizm”, zlikwidowali na przykład katolickie święta i cały kalendarz liturgiczny oraz unieważnili ortodoksyjną sakramentologię i widzenie Kościoła jako mistycznego Ciała Chrystusa. Pomniejszyli znaczenie Wcielenia Chrystusowego dla życia człowieka tu na ziemi – jakby znikała sprzed ich oczu ta najważniejsza prawda o miłości Bożej: Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne (J 3, 16-17). Tak to podsumował kiedyś na łamach miesięcznika „Chronicles” związany z tym miesięcznikiem historyk religii Aaron Wolf:
Purytańskie nabożeństwa zawierają pośrednie odniesienia do Wcielenia, ale mało się w nich mówi o wadze Wcielenia w wielkim planie zbawienia […]. Wyeliminowawszy rok liturgiczny, purytanie usunęli ów szkielet, który pozwalał nabożeństwu być skupionym wokół życia, śmierci i Zmartwychwstania wcielonego Chrystusa. Mogła przeto modlitwa stać się abstrakcyjna, ezoteryczna, skupiona na Opatrzności, wyróżnikach prawdziwej wiary i „religijnych afektacjach”, zamiast na Zwiastowaniu, Narodzinach i Krzyżu. […] Co się liczyło, to autentyczne nawrócenie i potem życie po Bożemu.
Na przełomie wieku XVIII i XIX w łonie purytanizmu doszło do rozłamu na kościół konserwatywny i liberalny, ten drugi wręcz uznający ideę Boga stającego się Człowiekiem za irracjonalną. Założony przez purytanina Johna Harvarda w roku 1736 Uniwersytet Harvarda opowiedział się po stronie unitarianizmu, głoszącego, iż Bóg jest jedną Osobą, natomiast profesorowie wierni dogmatowi o Trójcy Świętej odeszli z uniwersytetu i założyli w roku 1807 Seminarium Teologiczne w Andover. Obydwa odłamy coraz większą wagę przykładały do życia doczesnego, moralnego doskonalenia się każdego człowieka oraz poprawy losu wszystkich na ziemi. To ich zbliżyło do siebie na przełomie wieku XIX i XX. Zwłaszcza liberalny purytanizm oraz unitarianizm doskonale wpisywały się we wcześniej zrodzony ruch ewangelikalny, o którym wspomnimy za chwilę.
Ludność kolonii, zajęta dbaniem o własne interesy i kondycję materialną rodziny, nie była w XVIII wieku przesadnie religijna, z moralnością bywała na bakier, nadużywała alkoholu, ale w tym to czasie, począwszy od lat 1730-tych Ameryka doświadczyła tzw. Pierwszego Wielkiego Przebudzenia. Jednym z jego sprawców był purytanin Jonathan Edwards z Nowej Anglii, uznawany przez wielu za najważniejszego teologa w historii Ameryki, ale najczęściej za właściwy początek Pierwszego Wielkiego Przebudzenia uznaje się działalność teologów i kaznodziejów – anglikanów – Johna i Charlesa Wesleyów oraz George’a Whitefielda, którzy współtworzyli ruch metodystyczny na południu w kolonii Georgia. Wielkie Przebudzenie rozlało się na wszystkie kolonie, wówczas w liczbie 13.
To Wielkie Przebudzenie przynosiło ziarno, z którego miało wykiełkować jedno z wewnętrznych rozdarć Ameryki w wieku XX. Tym ziarnem był ewangelikalizm i często związany z nim millenaryzm. Osiemnastowieczni kaznodzieje Wielkiego Przebudzenia – ewangelikaliści – cieszyli się ogromnym powodzeniem wśród kolonistów z dala od miast oraz w miastach wśród warstw biedniejszych. Podkreślali wagę bezpośredniego działania Boga na serce i umysł człowieka. Nawoływali do otwarcia się na to działanie oraz na radykalne nawrócenie. Po nawróceniu pozostawało już tylko moralne się doskonalenie. Takie moralne doskonalenie musiało mieć nie tylko wymiar indywidualny, ale także społeczny. Widziany na tę modłę ewangelikalizm gładko wpisał się w historię doktryn protestanckich w Ameryce i z końcem XIX wieku większość protestantów amerykańskich była ewangelikalistami, bez względu na to, do którego kościoła protestanckiego należeli. Od początku ewangelikaliści opowiadali się za postępowymi programami społecznymi. Trafnie i z właściwą prawdziwym chrześcijanom wrażliwością reagowali na grzechy społeczne obecne w Ameryce – np. fakt niewolnictwa czy nadużywanie przez obywateli alkoholu – ale proponowali programy utopijne, wyrastające z naiwnej wiary w możliwość wyeliminowania wszelkiego zła na tym świecie. Często wierzyli w zapanowanie tu na ziemi Królestwa Bożego na tysiąc lat przed Sądem Ostatecznym (wiarę taką nazywamy millenaryzmem).
Ale bez względu na to, jakimi torami pobiegły późniejsze losy Stanów Zjednoczonych, to w czasie wizyty tam Alexisa de Tocqueville’a fundamentem ładu społecznego był właściwy ludom Ameryki zbudowany na wierze w Boga ład moralny. W swoim opus magnum o Ameryce de Tocqueville uzasadnił tę tezę szeroko i dogłębnie, jakkolwiek nie był to ład moralny łatwo zauważalny – wszak, pisał arystokrata francuski, Amerykanie wierzyli w dobrego Boga, modlili się do Niego w niedziele, ale poza tym żyli bezbożnie zabiegając o dobrobyt w domu. A jednak to ta wiara utrzymywała możliwie zdrowy ład społeczny.
Tekst dostępny na łamach Wszystko co Najważniejsze: https://wszystkoconajwazniejsze.pl/prof-jacek-koronacki-ameryka-z-miasta-na-wzgorzu-do-imperium-bez-sensu-i-z-powrotem/
PAP/MB





