Prof. Chantal DELSOL: Illiberalizm buntem ludu przeciw narzuconemu procesowi uniformizacji

Illiberalizm buntem ludu przeciw narzuconemu procesowi uniformizacji

Photo of Prof. Chantal DELSOL

Prof. Chantal DELSOL

Historyk idei, filozof polityki. Założycielka Instytutu Badań im.Hannah Arendt. Szefowa Ośrodka Studiów Europejskich na Uniwersytecie Marne-la-Vallée. Publicystka "Le Figaro". Określa się jako liberalna neokonserwatystka. Najnowsza jej książka to "Insurrection des particularités".

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autorki

Triumf Donalda Trumpa jest krystalizacją nurtu politycznego Zachodu. Nurtu, który można określić mianem postliberalnego – pisze prof. Chantal DELSOL

.Drugie zwycięstwo Donalda Trumpa wpisuje się w historię, której jednocześnie stanowi przełom. To wydarzanie o tak dużej głębi, że nie da się już dłużej z pogardą powtarzać haseł o „frustracji i złości”. Nie mamy już do czynienia tylko z wulgarnym klownem szczerzącym się do tłumów. W tle dostrzec można pewną ideologię – i nawet jeśli nie sam Trump jest jej nosicielem, to wyraża ją swoją głupkowatością i pychą. To inni myślą za niego. I ten nurt zbiega się z tym, co widzimy także w Europie. Triumf Trumpa nie jest bowiem przejawem dopiero co wyłaniającego się na Zachodzie nurtu politycznego, ale jego krystalizacją. Nurtu, który można określić mianem postliberalnego.

Od drugiej połowy XX wieku duch Zachodu mobilizował swoje siły i przekonania w bardzo precyzyjnym kierunku: globalizacji i poszukiwania globalnej tożsamości, negacji odrębnych kultur i lokalnych tradycji – opartych na religii bądź nie, sakralizacji zdrowia i ekologii, szeroko zakrojonego libertarianizmu społecznego. Równocześnie dążył do elitystycznej centralizacji mającej na celu narzucenie owego programu kosztem zdrowego rozsądku, uznawanego za melodię zamierzchłej przeszłości.

Od dwudziestu paru lat postnowoczesność jest okresem panowania bardzo nielicznej elity, która wszem wobec narzuca swoje przekonania. Illiberalizm jest buntem ludu przeciwko temu procesowi. Odpowiedzią na niszczenie odrębnych tożsamości, na globalizację, na ideę świata bez granic, w którym wszystko może być towarem i który umożliwia migracje we wszelkich kierunkach, na sakralizację zdrowia, która w dobie covidu narzuca rozwiązania postrzegane jako skrajne lub domaga się ograniczenia prawa do posiadania broni w Stanach Zjednoczonych, na sakralizację planety, w duchu której nie wolno już strzelać do ptaków czy rozpalać ogniska na łonie przyrody, na libertarianizm społeczny, którego bojownicy wysyłani są do szkół podstawowych, by dzieciom zachwalać zmianę płci. Illiberalizm jest mniej liberalny niż liberalizm elit, ponieważ kieruje się przekonaniem, że wolność musi samej sobie nakładać ograniczenia (w globalizacji ekonomicznej, otwarciu granic itd.). Ale jest bardziej liberalny niż liberalizm elit, gdyż wierzy w zdrowy rozsądek (nie wyobraża sobie, jak inaczej można by było mówić o demokracji) i z tego tytułu domaga się wolności: „Pozwólcie nam żyć, pozwólcie nam żyć”.

Pojawienie się illiberalizmu pod koniec XX wieku w państwach Europy Środkowej było ledwie preludium do szerokiego procesu, którego ponowne zwycięstwo Trumpa jest rodzajem zwieńczenia. Zachodnie lewicowe, ultraliberalne i libertariańskie elity swoim zwyczajem odpowiedziały obelgami i od początku – i z niezwykłą siłą – podważały poglądy przeciwne, stygmatyzując je jako przejaw faszyzmu i sprowadzając debatę do argumentu ad Hitlerum. Ta lewicowa liberalno-libertariańska elita czuje się w prawie, ponieważ uważa, że ontologicznie idzie z duchem historii, więc także z duchem dobra. Ci, którzy domagali się przemyślenia, zniuansowania niedającego się powstrzymać wiatru postępu (tzn. w tym przypadku: nieposkromionej wolności), zostali ocenzurowani i społecznie zamordowani.

Skutek tego był następujący: elity konserwatywne przestały zabierać głos. Nurty suwerenistyczne, zwane illiberalnymi, te, które pragnęły nałożyć ograniczenia na wolności, musiały działać pozbawione elit i podbudowy doktrynalnej. Taką drogą we Francji przeszedł Front Narodowy, przemianowany na Zjednoczenie Narodowe. Przez pół wieku nurt ten podążał obrzucany błotem – z dużą odwagą, ale bez zaplecza intelektualnego, ponieważ żadna elita nie miała śmiałości przyłączyć się do niego (zresztą, jak wiemy, nie po odwadze rozpoznaje się intelektualistów). Przedłużająca się permanentna ekskomunika nałożona na te nurty pozbawia je dopływu światłych umysłów, a przyciąga osoby brutalne, nieszkodliwych idiotów, idiotów, tout court, którzy akceptują ów ostracyzm, a wręcz chełpią się nim.

To wszystko sprawia, że podział między nurtami jest nie tylko podziałem ideologicznym, ale także klasowym, co przydaje mu złowrogiego charakteru. Liberalizmu-libertarianizmu broni wyłącznie elita. We Francji duże miasta są zapleczem wyborczym Mélenchona i Macrona, podczas gdy wieś głosuje na Zjednoczenie Narodowe. Harris miała wsparcie elit oraz celebrytów, a te dwie grupy nie są przecież całym narodem. Lud wyraża się poprzez zdrowy rozsądek, który jest na cenzurowanym elit. Te zaś bronią swojego punktu widzenia, wykorzystując do tego sądy, na przykład poprzez kwalifikowanie illiberalizmu jako zamachu na praworządność. Praworządność jest hydrą o bardzo zmiennej geometrii, która ludziom myślącym „jak trzeba” pozwala legitymizować wyłącznie prymat praw subiektywnych, zniesienie granic oraz prawa mniejszości. W tym egzystencjalnym starciu obie opcje stają się bardzo groźne. Trump jest zdolny wysłać swoje zaciągi, aby szturmowały Kapitol, a Harris bronić polityki identytarystycznej, która przyznaje dyplomy i stanowiska według kryterium koloru skóry – co jest powrotem do idei dziedzicznych tytułów szlacheckich. Do zwykłego rasizmu.

Ponowne zwycięstwo Trumpa to moment, w którym po raz pierwszy zarysowuje się teoretyczna podbudowa illiberalizmu – nowego nurtu dostosowanego do czasu, w którym żyjemy – zarazem narzucająca ograniczenia na wolność i legitymizująca zdrowy rozsądek. Elita przyzwyczajona do tego, że naprzeciwko miała dotąd tylko małych tyranów z innej epoki, szaleńców czy też ludzi ograniczonych do swoich namiętności, będzie musiała zrozumieć, że znajduje się twarzą w twarz z innym nurtem politycznym, zdolnym ją podważyć przy użyciu poważnych argumentów. To dla niej szok, z którego otrząsa się z niedowierzaniem: jak w ogóle można było ośmielić się ją podważyć? Oto wielki lęk myślących „jak należy”…

.Wielu wyborców lewicy (zwłaszcza tych, którzy pozostali wierni przywiązaniu do uniwersalizmu, a we Francji także do świeckiego państwa, których jest całkiem sporo), zniesmaczonych rozmiarem niedorzeczności lansowanych przez ich politycznych przedstawicieli, porzuca swój obóz. Liberalno-libertariańska lewica, która od dawna zawsze miała rację, właśnie traci władzę. Sic transit gloria mundi.

To nie Trump będzie wygłaszał mowy politologiczne; był w tych wyborach tylko pozbawionym skrupułów i niebojącym się niczego klownem, który otworzył zabarykadowane drzwi. Ale ogromny ruch, który wywołał, nie ogranicza się wyłącznie do frustracji i gniewu. Kryje się za nim postliberalny nurt, bliższy klasycznemu liberalizmowi, oparty na fundamencie narodowym i moralnym, który dotąd był sparaliżowany przez cenzurę. Można sądzić, że w bardzo nieodległej perspektywie podobnie stanie się we Francji.

Chantal Delsol

Tekst ukazał się w nr 68 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [PRENUMERATA: Sklep Idei LINK >>>]. Miesięcznik dostępny także w ebooku „Wszystko co Najważniejsze” [e-booki Wszystko co Najważniejsze w Legimi.pl LINK >>>].

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 27 lutego 2025
Fot. Jonathan DRAKE / Reuters / Forum