Philippe LE CORRE, Alain SEPULCHRE: Chińska ofensywa w Europie

Chińska ofensywa w Europie

Photo of Philippe LE CORRE

Philippe LE CORRE

Najbardziej uznany francuski ekspert specjalizujący się w wiedzy o Chinach. Pracownik Institut de relations internationales et stratégiques, analityk ds. Chin we francuskim ministerstwie obrony. Wykładowca Sciences Po Executive Education i Krieger School of Arts and Science Johns Johnsa Hopkinsa. Autor książek "Chińska ofensywa w Europie", "Po Hong Kongu", "Kiedy Chiny wkraczają na drogę gospodarki rynkowej".

Photo of Alain SEPULCHRE

Alain SEPULCHRE

Doradca biznesowy specjalizujący się w kwestiach inwestycyjnych. Doradza przedsiębiorstwom francuskim inwestującym w Chinach. Współautor książki "Chińska ofensywa w Europie".

Jednym z najgorszych doświadczeń chińskich przedsiębiorstw w Europie było doświadczenie konsorcjum COVEC, które chciało wybudować drogę między Łodzią a Warszawą. Sprawa ta pozostaje w pamięci relacji Chiny – Europa – piszą Philippe LE CORRE i Alain SEPULCHRE

.Go East, young man – ta maksyma przyświecała Europejczykom wyruszającym w XIX wieku na daleki Wschód w poszukiwaniu przygód. Dzisiaj mamy do czynienia z procesem odwrotnym, coraz wyraźniej dostrzegalnym, odkąd pod koniec lat 90 padło hasło: „Go West”. Chińska ekspansja na świat ma zagwarantować Państwu Środka utrzymanie wzrostu gospodarczego. Tamtejsze przedsiębiorstwa państwowe, korzystające z niebywałej siły finansowej swojego kraju (ponad 4000 miliardów dolarów rezerw) dostały rozkaz inwestowania poza granicami Chin. Przedsiębiorstwa prywatne nie pozostają w tyle.

Afryka, Ameryka Łacińska, Australia, Azja to kontynenty, do których zaczęły trafiać chińskie inwestycje. W latach 2002-2013 wzrosły one z 2,1 miliarda euro do 92 miliardów euro. Według wyliczeń Heritage Foundation w roku 2014 było to 130 miliardów dolarów, czyli 102 miliardy euro. Jest to z pewnością więcej niż skala inwestycji zagranicznych w Chinach (FDI) – po raz pierwszy w historii.

Chiny stają się globalnym graczem i globalną potęgą. Ta ekspansja powoduje napięcia w wielu miejscach na świecie, na przykład w Japonii, Stanach Zjednoczonych[1] i krajach południowo-wschodniej Azji. Jeśli chodzi o stosunki Chin z Europą, to na płaszczyźnie politycznej są one raczej dobre, gdyż od 2007 roku nie pojawiły się żadne kontrowersyjne kwestie. Natomiast na płaszczyźnie gospodarczej, Europejczycy domagają się głośno wzajemności w traktowaniu. Ale dlaczego Chińczycy mieliby się na nią godzić skoro, jak sami otwarcie przyznają, Europejczycy przez trzydzieści lat wykorzystywali tanią chińską siłę roboczą w celu zwiększania swoich marży.

Reguły gry zmieniają się, pojawia się nowa strategia: innowacyjność stała się nieodzownym warunkiem przetrwania, a finansowe wysiłki Chin mające na celu stymulowanie badań naukowych (1,7% PKB w 2014 roku, podczas gdy w Stanach Zjednoczonych było to w tym samym roku 2,9% PKB) nie wystarczą, aby uczynić z tego kraju, jak twierdzi profesor David Shambaugh z Uniwersytetu George’a Washingtona, „kreatywną i innowacyjną gospodarkę”. Według tego samego eksperta, żeby gospodarka wewnętrzna stawała się coraz bardziej innowacyjna, w Chinach musi dojść do zmian na wszystkich płaszczyznach. W międzyczasie, chiński rząd wspiera inwestycje poza granicami Chin, które mają stać się kołem zamachowym chińskiej gospodarki. By kupować technologie, których Chinom wciąż brakuje, rząd wykorzystuje rezerwy pieniężne zgromadzone w ciągu ostatnich trzydziestu lat. I tak, w 2007 roku, doszło do powstania China Investment Corporation (CIC), największego chińskiego państwowego funduszu inwestycyjnego, który zarządza dzisiaj „skromnym” budżetem w wysokości 575 miliardów dolarów, i który przejął udziały w rozmaitych spółkach technologicznych i energetycznych rozsianych po całym świecie.

Wydawać by się mogło, że z racji swojej wielkości to właśnie rynek amerykański jest najbardziej dopasowany do chińskiej strategii. Jednakże nastawienie antychińskie jest w Stanach Zjednoczonych tak mocne, że większość dużych chińskich koncernów podjęła decyzję, aby poczekać na lepsze czasy (nie dotyczy to rynku nieruchomości, który kwitnie). Pojawienie się w globalnej gospodarce drugiej superpotęgi powoduje dużą nerwowość w amerykańskich środowiskach politycznych, a rząd – wspierany przez Kongres i przez niektóre przedsiębiorstwa amerykańskie – stara się blokować wszelkie próby przejmowania firm uznawanych za „strategiczne”. Przykładem niech będzie tutaj niedoszły zakup przez chiński koncern CNOOC amerykańskiego giganta naftowego Unocal.

Chinom pozostaje więc Europa. Jej złożoność historyczna, geograficzna, prawna, językowa, społeczna, socjalna, kulturowa nie czyni z niej łatwego miejsca do działania. Świadczy o tym duża liczba nieudanych przedsięwzięć na przestrzeni ostatnich lat. Ale ponieważ Chińczycy nie mają alternatywy, muszą traktować Europę jako cel priorytetowy.

Według analizy Deutsche Bank, między 2010 a 2014 rokiem, łączna wartość chińskich inwestycji w Europie wzrosła z 6,1 miliarda do 27 miliardów euro[2]. W ciągu pierwszej dekady lat 2000 nie było praktycznie żadnej chińskiej inwestycji w Europie, a zwłaszcza we Francji i w Niemczech.

Niezaprzeczalne przyspieszenie chińskich inwestycji w Europie należy wiązać z kryzysem gospodarczym, który wyrządził znaczne szkody w wielu krajach (Grecja, Portugalia, Irlandia, Hiszpania, Cypr), a także mocno odbił się na całej gospodarce europejskiej, w tym na Francji i Wielkiej Brytanii.

Włochy są szczególnym i wielce wymownym przykładem: tylko w samym 2014 roku ponad 3 miliardy euro zostały tam zainwestowane w rozmaite projekty, co odpowiada prawie połowie przejęć zrealizowanych przez Chiny w tym kraju. Nie jest niespodzianką, że to chińskie banki państwowe – China Development Bank (CDB), Export-Import Bank of China (Exim Bank), Industrial & Commercial Bank of China (ICBC) – dały sygnał, otwierając swoje przedstawicielstwa lub filie w całej Europie. ICBC posiada dzisiaj 15 agencji i planuje otwarcie kolejnych. „Ponad dwadzieścia zamków w okolicach Bordeaux zostało zakupionych za naszym pośrednictwem” – wyjaśnia z dumą Victor Xiao, były prezes ICBC France. CDB i China Exim Bank służą jako pośrednicy chińskich firm państwowych w ich transakcjach w całej Europie, począwszy od przejmowania udziałów w kluczowej infrastrukturze (woda, gaz, instalacje portowe) a skończywszy na zakupie przedsiębiorstw o tak zróżnicowanych profilach jak brytyjska sieć restauracji Pizza Express, mityczny madrycki budynek Edificio España, niemiecki producent maszyn i narzędzi Putzmeister czy w końcu szwedzki koncern samochodowy Volvo.

Kwoty, jakie dotąd wchodziły w grę, były nader skromne. Można się zastanawiać, co sprawiło, że fala inwestycji nie ruszyła z impetem na Europę. Otwierając swoje biura handlowe[3] ZTE, Haier, Huawei, COSCO byli pionierami. Chiński rząd centralny dopiero co zaczynał bowiem zachęcać swoje przedsiębiorstwa do „podboju Zachodu”: pod rządami byłego przywódcy Hu Jintao priorytetem dla Pekinu był rozwój gospodarki wewnętrznej, stąd olbrzymie inwestycje kapitałowe w Afryce i Ameryce Łacińskiej, dwóch kontynentach bogatych w surowce naturalne. Innym powodem było to, że chińscy przedsiębiorcy nie rozumieli rynków europejskich, które uznawali za zbyt skomplikowane i za podlegające zbytniej regulacji. Rola Komisji Europejskiej była źle postrzegana, niezrozumiała. Jeśli natomiast chodzi o czynniki interkulturowe, to odgrywają one dużo większą rolę niż się sądzi.

Dialog głuchych między Chinami a Europą to codzienność, o której mogą zaświadczyć wszyscy ci, którzy na przestrzenie ostatnich lat w ten czy inny sposób brali udział w transakcjach. Mimo wszystkich możliwych kursów MBA, chińscy menadżerowie zachowują odrębność kulturową, którą nie tak łatwo da się pogodzić z kulturą europejską.

Najbardziej niesamowitą historią jest z pewnością budowa 41-kilometrowego odcinka autostrady A2 między Łodzią a Warszawą. Przetarg wygrało w 2009 roku chińskie konsorcjum państwowe COVEC. Dwa lata później, pod presją środowisk gospodarczych, polski rząd anulował umowę pod pretekstem ustawy środowiskowej o ochronie gatunków zagrożonych wyginięciem. Liczne problemy z wzajemnym zrozumieniem się doprowadziły COVEC do wycofania się z inwestycji.

Konsorcjum COVEC nigdy nie pogodziło się z porażką w Polsce, która odbiła się szerokim echem w Chinach i pozostaje jak dotąd jednym z najgorszych doświadczeń chińskich przedsiębiorstw w Europie.

Czasami Chińczycy dają dowód oryginalności. W Danii zaproponowali sfinansowanie tunelu łączącego ten kraj z Niemcami, nie biorąc w ogóle pod uwagę strategicznego znaczenia takiej infrastruktury. Zapewne negocjatorzy nabywali doświadczeń w Chinach, lub nawet w Afryce, jak jeden z szefów słynnego koncernu telekomunikacyjnego, który chciał po prostu przelać pieniądze jednemu ze swoich potencjalnych klientów, aby pomóc mu się zdecydować. W Europie nie załatwia się interesów przy pomocy kopert, jak pokazały trwające od lata 2010 do wiosny 2011 roku i ostatecznie zerwane negocjacje pomiędzy belgijskim Solvayem, francuską Rhodią, i chińskim gigantem chemicznym Sinochemem. Celem transakcji było stworzenie wspólnego przedsiębiorstwa mającego działać w wyspecjalizowanym sektorze chemicznym.

Z jednej strony mieliśmy Belgów i Francuzów, którzy rozumieli wagę strategiczną tego projektu i dzielili się swoim doświadczeniem, a z drugiej, niesamowicie bogatego chińskiego potentata w branży chemicznej, „króla improwizacji, bez rzeczywistej wizji”, jak to określiła jedna z osób biorących udział w tamtym okresie w negocjacjach. Sinochem, na czele którego stał doświadczony prezes, wykazywał się postawą wyczekującą i nie potrafił wykorzystać swoich niewielkich atutów; wszyscy potencjalni partnerzy korzystali z pomocy doradców z firmy McKinsey, którzy stawali na głowie, by strony doszły do porozumienia… Jednak ostatecznie ten wielki wspólny projekt nigdy nie ujrzał światła dziennego. Wzajemna nieufność wzięła górę.

A całkowicie niedawno, interesy chińskiego koncernu Fosun w Europie doprowadziły do porozumienia drobnego akcjonariatu spółki Club Med (z Colette Neuville na czele) z szanghajskimi finansistami (którzy posiadali już 12% pakiet akcji), by nie dopuścić do przejęcia spółki przez człowieka znikąd – niejakiego Andreę Bonomiego –, który w ciągu kilku dni podbił cenę akcji. A jednak w 2010 roku Fosun wyprowadził w pole inwestorów, mimo że były już prowadzone negocjacje w sprawie przejęcia udziałów w prestiżowej agencji nieruchomości Barnes, która chciała rozwijać się w świecie w stronę klienteli azjatyckiej, opierając się na sojuszu z Fosunem w Chinach… Osoby przygotowujące całą operację pamiętają jeszcze wciąż o limuzynach, o umowach czekających na podpisy, o odwiedzanych willach… Wszystko na darmo, ponieważ prezes Fosunu po prostu zniknął, w ogóle nie przejmując się wizerunkiem swojej firmy. „Nie kopiowaliśmy wartości wyznawanych przez Lenovo China w pozostałych filiach, nie chcemy utracić naszych międzynarodowych współpracowników” wyznaje Catherine Ladousse, dyrektor ds. komunikacji w Lenovo Europe. Lenovo, od momentu odkupienia działu komputerów PC od IBM, jest zapewne najbardziej międzynarodowym chińskim koncernem, być może dlatego, że jego szefowie mają zupełnie odmienna wizję, są bowiem gotowi funkcjonować po części na warunkach zachodnich, aby poszerzać swoje udziały w rynku.

Zarysowuje się pewna tendencja: obsadzanie kierowniczych stanowisk w przejmowanych przedsiębiorstwach europejskich lub (rzadziej) w filiach wielkich koncernów Chińczykami osadzonymi w zachodniej kulturze.

Wing Fa Lau został prezesem firmy Hedgren, belgijskiego producenta torebek. Pochodzi z Hongkongu, wychowywał się w Holandii, po czym wrócił do Chin gdzie przez cztery lata szlifował język chiński i poznawał kraj. Następnie w 2012 spółka z Hangzhou wyznaczyła go na prezesa kupionej rok wcześniej belgijskiej firmy. Model Hedgrena jest prosty: produkcja w Chinach, projektowanie, sprzedaż i marketing w Europie. Dziś marka szybko rozwija się w Azji (wzrost o 80% w 2013 roku) a nawet w Stanach Zjednoczonych. Ale czy całe zastępy chińskich absolwentów naszych europejskich uniwersytetów znajdą swoje miejsce w tym wielkim domino? Zajmie to dużo czasu, ponieważ zaufanie w chińskim świecie biznesowym jest tak kluczową wartością, że trudno nawet objaśnić ją naszą zachodnią logiką. Jest ono rezultatem długiego procesu zdobywania wiedzy o stosunkach społecznych, a wręcz rodzinnych, geograficznych czy tych związanych z życiem studenckim (słynne „guanxi”). W chińskich przedsiębiorstwach, w ich głównych siedzibach ale też w zagranicznych filiach, panuje – prawie zawsze – klimat nieufności. Nie rozładują tej atmosfery ani kampanie antykorupcyjne ani wymiana ludzi na kierowniczych stanowiskach.

Pojawiło się wiele publikacji, które opisują, pod wszelkim możliwym kątem, burzliwe stosunki między Chinami a Stanami Zjednoczonymi. W książkach, które ukazały się niedawno, analizowano coraz większą obecność Chin w Ameryce Łacińskiej i w Afryce. Obserwowane od kilku lat wchodzenie korporacji chińskich do Europy – czasem agresywne, czasem o charakterze folklorystycznym – wymaga na pewno uważniejszego przyjrzenia się generowanym przez te relacje procesom.

Philippe Le Corre
Alain Sepulchre
Fragment książki „L’offensive chinoise en Europe” („Chińska ofensywa w Europie”), Editions Fayrad. Przekład dla „Wszystko Co Najważniejsze”: Andrzej Stańczyk.

[1] David Shambaugh, China goes global. The Partial Power, Oxford, Oxford University Press, 2013; Id., « China at the Crossroads. Ten Major Reform Challenges », Brookings, 1.10.2014. [2] Deutsche Bank, China-EU relations: gearing up for growth, 31.07.2014. [3] Nie były to jakieś znaczące inwestycje.

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 6 grudnia 2017
Fot.Shutterstock