Chiński smok się dusi
Spowolnienie wywołane jest w dużej mierze drakońską polityką zero-COVID. Ale spadająca dynamika to także przejaw wyczerpywania się formuły chińskiego modelu gospodarczego – pisze Piotr ARAK
Rok 2022 przejdzie do historii jako pierwszy od czasów rewolucji kulturalnej, w którym Chiny rozwijają się wolniej od USA. Międzynarodowy Fundusz Walutowy i inne organizacje międzynarodowe w ostatnich publikowanych projekcjach obniżają prognozy wzrostu PKB Chin, dodając, że w światowej gospodarce „najgorsze dopiero nadchodzi”. Także Polska rozwija się w tym roku szybciej od Chin.
Spowalniający silnik świata
MFW przewiduje, że gospodarka Chin rozwinie się w 2022 roku o 3,2 proc. (poprzednio miało to być 3,3 proc.), czyli nieco mniej, niż wcześniej szacowano. Spowolnienie gospodarcze w tym kraju, wojna na Ukrainie i inflacja wywołana agresywnym zacieśnianiem polityki monetarnej w USA to trzy główne przeszkody dla światowej gospodarki. Waszyngtońska instytucja obniżyła również prognozę dla Chin na przyszły rok z 4,6 proc. do 4,4 proc. – co jest dalekie od 8,1 proc. w 2021 roku.
Wszystko dlatego, że druga co do wielkości gospodarka świata wzrosła w drugim kwartale 2022 r. zaledwie o 0,4 proc. rok do roku.
Problematyczne dla utrzymania tempa wzrostu gospodarczego są przede wszystkim covidowe lockdowny. W Chinach z powodu wykrycia skupisk koronawirusa dalej zamykane są całe wielomilionowe miasta. Stają w nich m.in. fabryki, co przyczynia się do wielu problemów także w krajach Europy czy USA, gdzie trafia duża część chińskiej produkcji.
Jeśli chodzi o tzw. politykę zero-COVID, to ta raczej nie zostanie złagodzona, bo – jak stwierdził przewodniczący Xi Jinping w przemówieniu otwierającym XX zjazd Komunistycznej Partii Chin – „chroni życie ludzi i jest częścią totalnej ludowej wojny z koronawirusem”. Z powodu kongresu partyjnego nie opublikowano też danych za III kwartał. To na nim sekretarz generalny Komunistycznej Partii Chin umocnił swoją pozycję – został wybrany na trzecią kadencję pomimo słabych wyników gospodarki.
Obecna sytuacja może być dowodem na to, że kontrola nad partią i narodem, skupiona w rękach Xi, zacieśnia się. Chiński urząd celny opóźnił, bez podania powodów, publikację danych handlu zagranicznego za wrzesień. Według prognoz dane ukazałyby spadek tempa wzrostu eksportu i umiarkowane wyniki importu. Podobnie jak tocząca wojnę Rosja, która przestała publikować część danych, tak krztuszący się smok zaczyna dawkować przekaz światowi zachodniemu i swojemu społeczeństwu.
Na XX zjeździe KPCh zatwierdzony został skład najważniejszych organów partii, w tym Komitetu Centralnego. Ten następnie wybrał swoje Biuro Polityczne i jego Stały Komitet, najwyższy organ decyzyjny w partii i de facto w całym kraju.
Jak zwracają uwagę eksperci, w ciągu dekady rządów Xi obsadził kluczowe komitety swoimi stronnikami, skupiając w ręku najwięcej władzy w Chinach od czasów Mao Zedonga, czyli od kilkudziesięciu lat. Chiny to wciąż jeden z najbardziej totalitarnych krajów świata, o czym wielu zapomina, nosząc ubrania lub wykorzystując produkty pochodzące z Państwa Środka.
Pod rządami Xi zacieśnia się też kontrola nad obywatelami. W rankingu Freedom House w 2021 r. Chiny, gdzie mieszka około 1/5 ludności świata, zajęły jedne z ostatnich miejsc na globie. Osiągnęły notę wolności i praw obywatelskich taką jak Libia, Afganistan czy Białoruś. To dużo gorzej niż np. Rosja, która miała więcej przejawów wolności obywatelskich, które skończyły się w 2022 r. Dla porównania Polska ma odczyt podobny do USA czy Korei Południowej.
Problemy strukturalne
Wiek XXI miał być pod wieloma względami wiekiem Azji, a nawet Chin, ale optymiści co do trajektorii wzrostu tego kraju nie zwracali uwagi na wiele problemów, których przy szybkim nadganianiu zarządzającym tą gospodarką nie udało się ograniczyć. Chiny borykają się z wieloma problemami, także strukturalnymi, które ograniczają ich potencjał dalszego rozwoju. Można do nich zaliczyć nierówności dochodowe, alarmujące zanieczyszczenie powietrza oraz rozrośniętą korupcję. Ponadto problemem stały się strukturalne nierównowagi w chińskim modelu gospodarczym, tj. bardzo wysokie stopy inwestycji i oszczędności, akumulacja długu i rozrost sektora budowlanego oraz starzejące się społeczeństwo.
Trzecia kadencja Xi Jinpinga upłynie pod znakiem konieczności modyfikacji przyjętego modelu. Jednocześnie sytuacja międzynarodowa się pogarsza – wojna handlowa z USA, pandemia oraz rosyjska agresja na Ukrainę skłania firmy do dywersyfikacji dostaw i ograniczenia znaczenia Chin w łańcuchach wartości. Stąd m.in. strategia tzw. podwójnej cyrkulacji, która ma oprzeć gospodarkę na konsumpcji wewnętrznej i rodzimej produkcji, z kontaktami z zagranicą zapewniającymi m.in. rozwój technologii. Realizacja jej nie jest jednak łatwa.
Wprawdzie spowolnienie jest wywołane w dużej mierze drakońską polityką zero-COVID, ale spadająca dynamika to także przejaw wyczerpywania się formuły chińskiego modelu gospodarczego. W jego centrum jest wysoka stopa inwestycji krajowych, wahająca się pomiędzy 40 a 45 proc. PKB finansowanych z równie wysokich oszczędności. Inwestycje były z kolei finansowane tanimi pożyczkami z kontrolowanych przez państwo banków, co doprowadziło do lawinowego wzrostu zadłużenia. Na koniec 2021 r. dług osiągnął wartość 290 proc. PKB, co nie odbiega wprawdzie od poziomu obserwowanego w państwach wysoko rozwiniętych, jednak zwraca uwagę tempo jego przyrostu – od 2009 r. urósł on dwukrotnie, stanowiąc 41 proc. wzrostu długu całego świata.
Model rozwoju oparty na silnym stymulowaniu inwestycji doprowadził do tego, że Chiny stały się de facto zakładnikiem sektora budowlanego. Ponieważ odpowiada on, w zależności od szacunków, za 15–30 proc. PKB, wszelkie próby zmiany jego relatywnej wagi będą wiązały się ze spowolnieniem wzrostu. Pobudzanie wzrostu za pomocą inwestycji publicznych znalazło wyraz w masowej liczbie projektów infrastrukturalnych – dróg, mostów, linii kolejowych dużych prędkości. Wiele z nich charakteryzuje się niską stopą zwrotu i słabym dopasowaniem do potrzeb rynkowych. Boom inwestycyjny wywołał także gigantyczną nadpodaż lokali mieszkaniowych, często wykupowanych dla celów spekulacyjnych, a ostatecznie kryzys na rynku nieruchomości, którego przejawem są kolejne bankructwa i problemy finansowe deweloperów.
U źródeł wysokich inwestycji leży w dużej mierze wysoka stopa oszczędności, która w 2021 r. wyniosła 45,5 proc. PKB (wobec 22,5 proc. w krajach OECD). Odpowiadają za to głównie gospodarstwa domowe. Wysoka skłonność do oszczędzania wynika m.in. z braku poczucia bezpieczeństwa i niedostatków państwa opiekuńczego, polityki jednego dziecka, a ostatnio także rosnących rachunków za edukację i opiekę medyczną. Próba osłabienia skłonności do oszczędzania (i inwestowania) na rzecz wyższej konsumpcji nie jest w pełni wykonalna, bo wymaga redystrybucji dochodu, poprawy usług publicznych i ograniczenia państwowego sterowania gospodarką. Z kolei dalsze stymulowanie inwestycji i wzrost długu będą zagrażać stabilności gospodarki i także obniżą tempo wzrostu PKB w przypadku wybuchu kryzysu. Władze Chin mogły się zatem znaleźć w pułapce, a każdy możliwy scenariusz oznacza hamowanie gospodarki chińskiej.
Co to oznacza dla reszty świata?
Wydaje się, że przywódcy Chin podjęli fundamentalnie błędną decyzję w sprawie COVID-19. Większość krajów azjatyckich porzuciła już strategię zero-COVID i przechodzi do reżimów, które zarządzają COVID-19 jako zagrożeniem endemicznym, ale nie traktują go jako pandemii. W ChRL rząd nadal wydaje ogromne sumy, aby przekształcać puste biurowce w centrum miast w miejsca kwarantanny.
Być może są one bardzo potrzebne, bo zapewniają sposób na przekierowanie rozdętego chińskiego sektora budowlanego w stronę bardziej użytecznych społecznie działań. Być może chińscy przywódcy wiedzą więcej o pilnej potrzebie przygotowania się na kolejną pandemię, w którym to przypadku miejsca odosobnienia i narzędzia izolacji, jak klatki do przewozu chorych na COVID-19, mogłyby wyglądać wizjonersko. Bardziej prawdopodobne jest jednak to, że Chiny próbują ujarzmić coraz bardziej zaraźliwy wirus przy niezaszczepionej populacji i w tym przypadku centra okażą się ogromnym marnotrawstwem zasobów, a lockdowny daremne.
W konsekwencji działań ChRL ryzyko recesji w USA z pewnością wzrosło, a główną niewiadomą jest obecnie jej czas i dotkliwość. Pogląd, że inflacja sama z siebie znacznie się obniżać, a zatem Fed nie będzie musiał zbytnio podnosić stóp procentowych, z każdym dniem wydaje się coraz bardziej wątpliwy. Ponieważ w czasie pandemii gwałtownie wzrosły oszczędności, bardziej prawdopodobny jest scenariusz, że popyt konsumencki pozostanie silny, podczas gdy problemy z łańcuchem dostaw staną się jeszcze większe.
Co prawda wydaje się, że rząd USA ogranicza stymulację fiskalną, ale to zwiększy obawy o recesję, nawet jeśli pomoże nieco złagodzić inflację. A jeśli programy stymulacyjne będą kontynuowane pełną parą – to zadanie Fedu stanie się jeszcze trudniejsze. Podnoszenie stóp w USA oznacza jednak presję na kraje rozwijające się, eksport inflacji przez osłabienie się innych kursów walutowych lub też konieczność podążania tych krajów za decyzjami Fedu.
Jeśli chodzi o Europę, konsekwencje spowolnienia gospodarczego w Chinach i USA zagroziłyby jej wzrostowi nawet bez wojny na Ukrainie. Jednak wojna znacznie zwiększyła ryzyko i podatność Europy na dekoniunkturę. Wzrost gospodarczy już teraz jest słaby. Jeśli prezydent Rosji ucieknie się do użycia broni chemicznej lub taktycznej broni jądrowej, Europa będzie zmuszona do zdecydowanego przecięcia sznura łączącego ją z gospodarką Rosji i jej sojusznikami, co będzie miało trudne do określenia konsekwencje dla gospodarki. Do tego dochodzi ryzyko dalszej eskalacji, co może oznaczać nałożenie sankcji także na Chiny. Tymczasem rządy europejskie znajdują się pod znaczną presją, aby zwiększyć wydatki na wojsko, ale też by ograniczać ciężar wysokich cen energii dla społeczeństw.
Niewątpliwie rynki wschodzące i biedniejsze gospodarki rozwijające się w przypadku globalnej recesji bardzo ucierpią. Nawet kraje eksportujące energię i żywność, które do tej pory korzystały ekonomicznie na wojnie z powodu wysokich cen, prawdopodobnie miałyby problemy. Przy odrobinie szczęścia ryzyko zsynchronizowanej globalnej recesji ustąpi do końca 2022 roku. Ale na razie prawdopodobieństwo recesji w Europie, USA i Chinach jest znaczne i rośnie, a załamanie w jednym regionie zwiększy możliwość załamania w pozostałych.
Z perspektywy globalnej podaży chińskie spowolnienie gospodarcze może jeszcze bardziej podnieść koszty handlu i wydłużyć opóźnienia w dostawach. W szczególności środki racjonowania energii elektrycznej powodują wzrost kosztów produkcji, co z kolei powoduje wzrost cen towarów eksportowanych z Chin do reszty świata i potencjalną presję na marże przedsiębiorstw, zwłaszcza w Europie. Ewentualne nowe ogniska COVID-19 w Chinach mogą również grozić jeszcze większym wydłużeniem opóźnień w łańcuchu dostaw.
Wolniejsze Chiny są w większości negatywnym sygnałem dla rynków wschodzących, regionu Azji i Pacyfiku oraz niektórych eksporterów surowców. Chile, Hongkong, Peru, Australia i RPA mogą być najbardziej zagrożone, ponieważ eksport do Chin w sektorach budowlanym i metalurgicznym stanowi ponad 2 proc. ich PKB. Z kolei eksporterzy nośników energii, a dokładniej węgla (zwłaszcza Indonezja, Malezja i Australia w regionie Azji i Pacyfiku), prawdopodobnie odnotują wzrost popytu w kontekście trwającego w Chinach kryzysu energetycznego.
Spowolnienie w Chinach będzie miało wpływ także na perspektywy wzrostu w gospodarce światowej, głównie za pośrednictwem kanału importowego. Chiny importują ponad połowę światowej produkcji stali, miedzi, węgla, niklu i cementu.
W perspektywie krótko- i średnioterminowej kraje zależne od chińskiego popytu będą musiały poradzić sobie z jego dostosowaniem do reżimu niższego wzrostu (który rozpoczął się przed COVID-19) i wynikającymi z tego zagrożeniami.
Zmieniający się model gospodarczy Chin może również zmienić ekspozycję eksporterów w długim okresie, przy czym ci, którzy są uzależnieni od przemysłu ciężkiego i budownictwa, mogą tracić, podczas gdy ci związani z konsumpcją i dobrami zaawansowanej technologii mogą skorzystać.
Czy Polska powinna się tym martwić?
Nasz kraj jako element Unii Europejskiej, a zwłaszcza nasz eksport, który trafia pośrednio na rynek chiński, jest zagrożony. Dostosowania w handlu międzynarodowym mogą jednak zwiększyć atrakcyjność Polski i Europy Środkowej jako regionu, w którym lokują się inwestycje zagraniczne. Na odchodzeniu od produkcji w Chinach zyskać mogą też kraje ASEAN czy Indie. Dowodem tego jest planowany na grudzień szczyt UE-ASEAN w Brukseli. Amerykańskie regulacje już spowodowały, że telefony Apple produkowane są w Indiach, a nie w Chinach.
Friendshoring, czyli prowadzenie wzmożonych relacji handlowych z krajami wyznającymi podobne wartości, powoli staje się faktem. Pomaga temu także większa robotyzacja przemysłu, która sprawia, że koszty produkcji w innych krajach mogą być porównywalne z Chinami. Problemem pozostaje jednak jej skala, stąd musimy myśleć o naszym regionie Trójmorza jako jednym organizmie przyciągającym inwestorów.
Polska w ostatnich latach notuje wzmożony napływ inwestycji typu greenfield, jednocześnie rosną też inwestycje bezpośrednie z Chin. Pomysły na rozwój idei Nowego Jedwabnego Szlaku można jednak obecnie włożyć między bajki, bo trudno wyobrazić sobie, że Polska będzie hubem transportowym dla produktów przechodzących przez zbrodniczą Rosję. Polska będzie więc szukać szans wtedy, kiedy Chiny spowalniają i nie potrafią dostarczyć produktów na półki europejskich sklepów.
.Chiński smok na razie nie zagroził hegemonii USA. Oby nie postanowił tylko pójść w ślady Rosji i zająć Tajwanu, bo wtedy koszty sankcji ekonomicznych doprowadziłyby do ogromnych strat gospodarczych na całym świecie. Trudno przewidzieć, jak by to wyglądało, ale wystarczy sprawdzić etykiety produktów w naszych domach, by sobie wyobrazić, jaki byłby tego zasięg.
Piotr Arak