
Piękno muzyki (1). O istocie polifonii
OD REDAKCJI: Dzięki uprzejmości Pana Rafała, mamy przyjemność jeszcze raz podróżować poprzez świat muzyki, który przez wiele lat w niezwykły sposób opisywał Piotr Orawski – człowiek z ogromną wiedzą i pasją muzyczną, którą przekazywał radiosłuchaczom. Polecamy Państwu ten cykl.
Istota polifonii wydaje się w zasadzie jasna. Chodzi z jednej strony o istotę pisania muzyki, a z drugiej strony o istotę jej słyszenia. Obie te właściwości są w zasadzie komplementarne. Powinno to być oczywiste, ale w praktyce nie zawsze tak bywa. Być może jest to kompetencja ludzkiego słyszenia? Polifonia jako umiejętność pisania bliższa jest abstrakcji niż zmysłowi słyszenia; ta druga z kolei często bywa nie tak dokładna, jakbyśmy się jej spodziewali.
A jednak – o czym przekonują nas dzieje sztuki dźwięku – to właśnie polifonia jako zasada postrzegania naszej muzycznej i słuchowej bytności wyczerpuje to, o czym od wieków średnich mówiła nam kultura Starego Kontynentu. Muzyka była z zasady polifoniczna. Były dwie wielkie rewolucje, które chciały gruntownie temu zaprzeczyć. Żadnej się to jednak nie udało. Pierwsza wyszła z kręgu twórców florenckiej Cameraty, ale ile można śpiewać melorecytacje, nawet najbardziej dramatyczne, co często oznaczało – niestety – jednostajność i nudę, choć wtedy miało walor ożywczej nowości.
Druga rewolta polegała na fałszywym przeciwstawieniu czegoś, co stało się tworem bardziej historycznym niż rzeczywistym i co weszło do podręczników, a nie do świadomości rozumienia muzyki i pojmowania jej sensu, jej istoty. To pojęcia polifonii i homofonii. Jeśli za przykład typowo „homofonicznej” faktury uchodzą fortepianowe wariacje Ah, vous dirai-je, Maman Wolfganga Amadeusza Mozarta [KV 265], to można zapytać, o jakie rozumienie homofonii i polifonii tu chodzi?
Mam takie przekonanie, że homofonia rozumiana tradycyjnie dotyczy takich utworów, jak Modlitwa dziewicy Tekli Bądarzewskiej i utworów podobnych.
Myślenie wielkich albo tylko dobrych kompozytorów jest z natury polifoniczne, dotyczy bowiem współistnienia dźwięków i ich współbrzmienia.
Ktoś, kto dla wielu tradycyjnie z polifonią nie jest powiązany, Wolfgang Amadeusz Mozart, skomponował kilka lat przed śmiercią Symfonię Jowiszową. I nią przywołuję, pisząc o istocie polifonii. Jej finał jest pod każdym względem niezwykły. Stanowi połączenie klasycznej formy allegra sonatowego i ścisłych technik polifonicznych, które są podstawą pracy tematycznej i techniki przetworzeniowej. Misterna konstrukcja ostatniej część Symfonii Jowiszowej opiera się na pięciu tematach. Dwa z nich pełnią rolę pierwszego i drugiego tematu allegra sonatowego, pozostałe mają funkcję tematów pobocznych lub kontrapunktów.
.Polifoniczny przebieg tego ogniwa Mozart buduje z kombinacji tych pięciu tematów lub ich motywów, wykorzystując rozmaite środki techniki polifonicznej, m.in. imitację, fugato i inwersję. Jedynie niewielkie odcinki o charakterze kadencyjnym wolne są od polifonii. Intensyfikacja środków techniki polifonicznej następuje w przetworzeniu, które w całości zbudowane jest z przebiegów kontrapunktycznych. Elementy przetworzenia pojawiają się też w repryzie.
Najbardziej zachwycająca i zdumiewająca jest koda finałowego ogniwa Symfonii Jowiszowej. Mozart bowiem połączył w niej wszystkie tematy w jedną całość jako ekspozycja pięciogłosowej fugi podwójnej. Nie ma w niej ani jednej przypadkowej nuty, ani jednej takiej, która nie należy do któregoś z pięciu tematów. Ścisła konstrukcja polifoniczna osiągnęła tym samym swą skrajną i najdoskonalszą postać.
W podobny sposób chciał zakończyć swoje ostatnie dzieło – Kunst der Fuge – Jan Sebastian Bach. Śmierć przerwała mu pracę w chwili, w której łączył cztery tematy ostatniej fugi. Mozartowi udało się zatem to, czego Jan Sebastian, największy polifonista wszechczasów, nie mógł dokonać z przyczyn jak najbardziej od niego niezależnych i w pełni obiektywnych.
Polifonia jest jednak nie tylko zasadą muzyczną, jest także – a może przede wszystkim – zasadą naszego myślenia. Wymyślona gdzieś w odległym średniowieczu jako sposób pojmowania i rozumienia sztuki dźwięku, stała się prawem naszego myślenia – wielokierunkowego, wielomyślnego, swobodnego i wolnego.
Polifonia jest imieniem wolności w tym sensie, że daje wybór nieskrępowany, że ostateczną instancją nie są jej reguły, bo te zawsze można zmienić, tylko potęga jej brzmienia i potęga splotów głosów, które tworzą jej sens.
Wiele lat temu napisałem w Instytucie Muzykologii Uniwersytetu Warszawskiego pracę o Lamentacjach proroka Jeremiasza Ernsta Křenka. To mało znany utwór, który połączył w sobie dawne techniki polifoniczne z nowoczesnymi zasadami techniki dwunastotonowej. Sam je zmodyfikował. Była to znakomita lekcja dawnej i nowej polifonii, która nauczyła mnie myślenia i słyszenia wielogłosowego, a także nauczyła raz na zawsze, że lepiej myśleć i słyszeć polifonicznie, bo bogactwo otaczającego nas świata w pełni na to zasługuje.
Piotr Orawski