Rosję może powstrzymać tylko zdecydowana siła
Rosjanie są niechętni demokracji, bo kojarzy im się z czymś grzesznym i niebezpiecznym, przeciwnym naturze Rosjanina, mieszkańca odrębnego lądu, „ósmego kontynentu” – pisze prof. Andrzej CHWALBA
.Dla historyka nie jest zaskoczeniem powielanie przez Rosję wzorców postępowania wobec mieszkańców podbijanego terytorium: armia rosyjska korzysta z doświadczeń sowieckich i wcześniejszych, carskich. W wojnie z Ukrainą 2022 roku konserwatywna generalicja rosyjska ma zaufanie do tego, co praktykowali jej poprzednicy, i nie wydaje się gotowa do poszukiwania nowatorskich rozwiązań strategicznych i taktycznych.
W rosyjskich zachowaniach widoczne są wzory z bitwy moskiewskiej, stalingradzkiej czy kurskiej i szerzej, z tak zwanej Wojny Ojczyźnianej 1941–1945. Wystarczy wspomnieć bombardowanie obiektów znajdujących się daleko od frontu: podobnie Armia Czerwona w 1942 i 1943 roku zrzucała bomby m.in. na oddaloną o wiele kilometrów od pola działań wojennych Warszawę. Do tego dochodzi porywanie i wywożenie tysięcy ludzi na wschód, biorące swój początek wprost od Stalina i carów. Zbrodnie wobec jeńców i cywili, dobijanie rannych wiosną 2022 roku na Ukrainie ma w Rosji arcyhistoryczne antecedencje: brutalne zabijanie jeńców przez czerwonoarmistów było praktykowane już w 1920 roku, czego doświadczyli pojmani i ranni Polacy. W działaniu tym słyszymy odległe echo historii – zbrodni katyńskiej 1940 roku.
Kolejny element, który się powtarza, to powszechnie praktykowana korupcja armii rosyjskiej oraz defraudacja majątku państwowego. Zjawiska obecne wcześniej zarówno w armii carskiej, jak i sowieckiej dziś prawie codziennie wychodzą na światło dzienne, co ewidentnie osłabia potencjał rosyjskiej armii. Trzy wielkie wojny XIX wieku: krymską, rosyjsko-japońską i Wielką Wojnę Rosja przegrała przecież m.in. z powodu korupcji i malwersacji na wielką skalę. Miały wówczas miejsce liczne przypadki zyskownej sprzedaży materiałów wojennych i broni jej przeciwnikom, a w wojnie z Japonią nawet kluczowego wówczas węgla. To, co miało jakąkolwiek wartość handlową, podobnie jak dziś, wyprowadzano z magazynów i sprzedawano, a w dokumentach wykazywano zużycie lub zniszczenie.
Inną tezą często powielaną w mediach jest mówienie o Rosji jako kraju, któremu zawsze „wszystko uchodzi na sucho”, bez względu na to, kto w niej rządzi. Zapewne na to też liczył Putin, podejmując decyzję o wojnie. Silne związki ekonomiczne kapitału zachodniego i Rosji to kwestia powszechnie znana. Podobnie jak tradycje tzw. „koncertu mocarstw”, co najmniej od Kongresu Wiedeńskiego w 1815 r. Politycy mocarstw uważali, że tylko oni mają mandat do decydowania o przyszłości Europy i świata. W czasie pokojowej konferencji w Paryżu w 1919 roku alianci nazwali się nawet „głównymi mocarstwami”. I choć między nimi wielokrotnie dochodziło do nieporozumień, to owa solidarność powstrzymywała je przed skrzywdzeniem któregoś z nich właśnie z tego względu, że jest mocarstwem. Do połowy 1918 r. nawet Amerykanie nie przewidywali rozpadu Austro-Węgier.
Ten sposób myślenia świetnie obrazuje stwierdzenie Ottona von Bismarcka, który mniejsze narody naszego kontynentu nazwał „pigmejami Europy”, którzy tylko szkodzą większym. Myślenie to pokutuje do dzisiaj, co możemy prawie codziennie śledzić, słuchając kolejnych wystąpień przedstawicieli mocarstw europejskich, prezydenta Francji czy kanclerza Niemiec. Można krytykować Władimira Putina, ale trudno lekceważyć Rosję, która jest i będzie mocarstwem – powiadają.
Rosji wiele „uchodzi na sucho” także dlatego, że trudno lekceważyć jej rozległość terytorialną. Powierzchniowo największe państwo świata, rozciągnięte między Azją a Europą – to czynnik fundamentalny w kontekście rozważań nad powtarzalnością historii. Imperialne dziedzictwo wpisuje się w nurt rosyjskiej narracji towarzyszącej „wyzwalaniu” sąsiadujących krajów. Nie zmienia to kształtu rosyjskiej historii, lecz płynie w jej głównym nurcie. Każdy rosyjski władca właśnie dlatego nie walczy z korupcją czy oligarchizacją władzy i nie jest – co oczywiste – orędownikiem wolności politycznych i demokracji. Podobnie zdecydowana większość mieszkańców Rosji nie chce demokracji i obawia się jej skutków.
W historii rosyjskiej nie ma demokratycznego dziedzictwa – jedynie autokratyczne. Demokratyczny Zachód zawsze był uważany za zagrożenie dla Rosji. Demokracja ma prowadzić do demoralizacji społecznej, wzrostu przestępczości, aborcji, eutanazji, tolerancji dla kultury gejowskiej. Rosjanie są niechętni demokracji, bo kojarzy im się nie tylko z inwazją Zachodu, ale także z czymś grzesznym i niebezpiecznym, przeciwnym naturze Rosjanina, mieszkańca odrębnego lądu, „ósmego kontynentu”. Jest więc Władimir Putin jedynie sprawnym sługą rosyjskiego narodu i ostatecznie w o wiele większym stopniu steruje nim historia, niż on ma na nią jakikolwiek wpływ.
Czy zmiana Rosji jest możliwa? Musiałaby być konsekwencją zaatakowania jednego z krajów NATO i wywołania przez Rosję wojny światowej. W jej wyniku niewiele zostałoby także z samej Rosji. Władimir Putin nie wydaje się samobójcą czy szaleńcem. Reprezentuje raczej chorobliwą nieufność i strach o swoje życie, w czym niebywale podobny jest do Józefa Stalina.
Zmienić bieg historii tego kraju i całego regionu mógłby podział lub całkowity rozpad Rosji. Nic jednak na razie na to nie wskazuje. Pamiętamy próby defragmentacji Federacji Rosyjskiej podejmowane w latach 90. XX w. – wojnę narodu czeczeńskiego o niepodległość oraz pokojowe próby mieszkańców Tatarstanu. Żadna z nich nie powiodła się, a o kolejnych już się nie wspomina.
Politycy amerykańscy zrozumieli, że rysujący się sojusz Chin i Rosji jest niebezpieczny dla zachodniego świata, a w szczególności dla Stanów Zjednoczonych. W związku z tym zarówno republikanie, jak i demokraci podejmowali w poprzednich latach próby przeciągnięcia Rosji na stronę USA, a przynajmniej próby jej neutralizacji. Słaba Rosja nie tylko przestanie być zagrożeniem dla Europy i USA, ale utraci wartość dla Chin. Wówczas Waszyngton będzie mógł skupić się na rywalizacji z Pekinem.
W osiągnięciu tych celów mają nie tylko pomóc, ale i być decydujące sankcje, które jakoby doprowadzą do zmiany biegu historii. Byłbym jednak daleki od absolutyzowania ich skuteczności. Z doświadczeń historycznych wynika, że sankcje same w sobie są mało skuteczne. Pokazuje to chociażby przykład Iranu czy Korei Północnej, które mimo sankcji cały czas funkcjonują. Podobny los spotkał sankcje połączone z blokadą morską, które Brytyjczycy wprowadzili wobec Niemców podczas Wielkiej Wojny z lat 1914–1918. Egzemplifikacją nieskuteczności sankcji jest blokada gospodarcza zastosowana przez Napoleona wobec Wielkiej Brytanii. Ostatecznie przecież wojnę wygrała armia brytyjska dowodzona przez lorda Wellingtona. Zawsze znajdowano sposoby minimalizowania skutków sankcji. Także dziś Rosja z powodzeniem ich używa. W istocie najskuteczniejsze w „odwracaniu” biegu historii nie były sankcje, lecz siła zbrojna.
.Co będzie dalej? Rosja nie potrafi żyć inaczej, jak tylko „się rozpychając”. Jedyne, co ją powstrzymywało w przeszłości, to perspektywa klęski wojennej i siła zbrojna przeciwnika. Bo to, czy Władimir Putin jest zdrowy, czy chory, nie ma znaczenia. Podobnie jak nie ma znaczenia to, czy urząd prezydenta Rosji sprawował Borys Jelcyn, czy ktokolwiek inny. Niezależnie bowiem od tego, kto jest jej przywódcą, Rosja nadal będzie ta sama, aczkolwiek po wojnie osłabiona i wizerunkowo sponiewierana.
Na szczęście historia, w przeciwieństwie do geografii, nie jest niezmienna.
Andrzej Chwalba
Tekst ukazał się w nr 42 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [LINK]