Portugalia zawsze była krajem, w którym bardzo pozytywnie odnoszono się do Polski
O historii relacji polsko-portugalskich, możliwej przyszłości i wzajemnej sympatii, którą trudno zmierzyć naukowo, mówi prof. Jan Stanisław CIECHANOWSKI
Marcin JARZĘBSKI: – Jaki był początek relacji między Polską a Portugalią?
Prof. Jan Stanisław CIECHANOWSKI: – Kiedy mówimy o początkach relacji polsko-portugalskich, musimy cofnąć się do średniowiecza. Pierwsze ślady kontaktów, które znamy, miały miejsce, kiedy królowie portugalscy i słynny książę Henryk Żeglarz organizowali wyprawy do Afryki Północnej. Wiemy, że w 1415 roku temu ostatniemu w ekspedycji, w której zdobył Ceutę, towarzyszyli nieznani nam z imienia polscy rycerze. Z kolei opowiadana na Maderze, wtedy krańcu świata, legenda głosiła, że osiadły tam książę Henryk, był w rzeczywistości nikim innym jak cudownie uratowanym królem Polski i Węgier Władysławem Warneńczykiem, który oficjalnie, wedle powszechnego mniemania, zginął w bitwie z Turkami pod Warną w 1444 r.
Pierwsze kontakty handlowe, jak wszystko wskazuje, sięgają wieku XIV. Z Gdańska do portów portugalskich eksportowano zboże i drewno, najczęściej za pośrednictwem faktorii portugalskiej w Antwerpii. W odwrotnym kierunku wywożono sól, ryby atlantyckie, owoce, wina i cukier, ale przede wszystkim egzotyczne przyprawy, które Portugalczycy przywozili z Gwinei, Cejlonu, Malabaru i Moluków. W XVI wieku obydwa te usytuowane na obrzeżach Starego Świata państwa znalazły się na skrzyżowaniu światowych szlaków handlowych. Takich elementów łączących było więcej, a im bliżej teraźniejszości, tym więcej mamy śladów polsko-portugalskich kontaktów.
Żydowska rodzina Gaspara da Gamy pochodziła z Poznania. W 1498 r. zetknął się on w Indiach ze słynnym odkrywcą portugalskim, Vasco da Gamą, a następnie wrócił z nim do Europy. Później brał udział w kolejnej jego wyprawie. Można także wspomnieć misje wybitnego humanisty portugalskiego Damião de Góisa, który w XVI wieku dwukrotnie odwiedził Polskę jako ambasador swojego króla, zostawiając ciekawą relację na ten temat. Do Portugalii udawali się polscy kupcy, duchowni – w tym jezuici, którzy z kolei z Lizbony ruszali na Daleki Wschód, rycerze, a później szlachta, podróżnicy i dyplomaci. W XVIII wieku jeden z portugalskich infantów był nawet kandydatem do korony elekcyjnej polsko-litewskiej Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Zakonnik, ojciec Kazimierz Wyszyński, były generał zakonu marianów, założył w Portugalii pierwszy klasztor tego zgromadzenia. W tym czasie obydwa narody łączył przede wszystkim podobny sposób widzenia swojego miejsca w Europie – było to swoiste przeświadczenie o roli przedmurza chrześcijaństwa oraz o posłannictwie dziejowym na kontynencie.
– A stosunki dyplomatyczne?
– Były nieregularne, realizowane przez misje ekspediowane ad hoc w konkretnych sprawach. Później, gdy nastąpiły rozbiory Polski, bardzo silnym echem odbiły się w Portugalii polskie powstania antyrosyjskie, listopadowe i w jeszcze większym wymiarze styczniowe. W 1830 r. wybitny twórca portugalskiego romantyzmu Almeida Garrett pisał: „Polska, którą głupota i okrucieństwo władców europejskich pozwoliły Rosji spustoszyć, zniszczyć i w końcu pochłonąć, była najsilniejszym okopem Europy przed ambicjami Moskwy”. Po powstaniu listopadowym generał Józef Bem organizował bez powodzenia w Portugalii Legion Polski. Jeden z emigrantów po tym zrywie narodowym, Józef Chełmicki, dosłużył się w portugalskiej armii stopnia generała, będąc także wybitnym geografem. Nie był on jednak jedynym emigrantem po powstaniach, który znalazł się w najbardziej na zachód położonym kraju Europy.
Z kolei podczas powstania styczniowego Polska stała się bardzo popularna wśród portugalskich poetów, pisarzy i dziennikarzy, którzy poświęcali jej wiele utworów. Zakładano propolskie komitety popierające walkę z Rosją, w organizowanych przez nie uroczystościach brała udział rodzina królewska . To był jeden z tych krajów, gdzie polska walka o wolność i niepodległość cieszyła się rzeczywistym poparciem. Z kolei jednym z admiratorów Portugalii w Polsce był Teodor Tripplin, podróżnik, jeden z prekursorów polskiej literatury fantastycznej. To w końcówce XIX stulecia zaczynały się pierwsze polsko-portugalskie kontakty naukowe, kulturalne, ale cały czas brakowało normalnej współpracy między dwoma państwami..
– W ubiegłym roku obchodziliśmy setną rocznicę przywrócenia stosunków dyplomatycznych pomiędzy Portugalią a odrodzoną Polską. Jaki charakter miały nasze bilateralne relacje w międzywojniu?
– Podczas I wojny światowej sprawa polska była w dalszym ciągu popularna w Portugalii, bazując na tradycjach z wieku poprzedniego. Gdy Polska odzyskała niepodległość, Portugalia nie należała do grona pierwszych państw, które ją uznały, ale uczyniła to w czerwcu 1919 r. jako szesnaste państwo w kolejności. Opóźnienie spowodowane było także utrzymującym się przez pewien czas dualizmem – z jednej strony działał rząd w Warszawie, a z drugiej uznawany przez państwa Ententy Komitet Narodowy Polski w Paryżu. W czasach dzisiejszych uznaniu danego państwa towarzyszy na ogół decyzja obu stron o nawiązaniu stosunków dyplomatycznych – w tym okresie to oddzielano, tzn. najpierw następowało uznanie niepodległości i rządu, a potem dopiero w praktyce nawiązywano stosunki dyplomatyczne. W przypadku Polski i Portugalii musiał upłynąć pewien czas, by to nastąpiło. Wynikało to przede wszystkim z faktu, że z jednej strony Polska kształtowała granice i była skupiona na najważniejszych wektorach swojej polityki, z drugiej zaś sytuacja polityczna w Portugalii była bardzo niestabilna. Zatem dopiero w maju 1922 r. poseł Rzeczypospolitej Polskiej w Madrycie Franciszek Ksawery Orłowski udał się do Lizbony i złożył listy uwierzytelniające prezydentowi Republiki Portugalskiej.
Polska nie otworzyła wtedy placówki dyplomatycznej w Lizbonie ze względów głównie oszczędnościowych, ale ten moment uznaje się słusznie za właściwe rozpoczęcie stosunków dyplomatycznych. W kolejnym roku, w lipcu 1923 r., w Warszawie złożył listy prezydentowi RP poseł Portugalii Vasco de Quevedo. Był to moment, kiedy został zakończony proces ustanawiania oficjalnych relacji, jako że dopiero od tego czasu obydwie strony posiadały należycie akredytowanych przedstawicieli. Portugalia utworzyła poselstwo w Warszawie, przez dziesięć lat panowała w tej materii asymetria, gdyż w Lizbonie akredytowany był jedynie poseł ze stałą siedzibą w Madrycie. Zaczęła się jednak budowa normalnych stosunków – były one generalnie bardzo dobre, chociaż czasami dochodziło do różnego rodzaju drobnych zgrzytów, wynikających na ogół z poznawania się i docierania dyplomacji obu państw.
W roku 1929 zawarto traktat handlowy, po niełatwych negocjacjach. Ważną rolę w wymianie odgrywała kolonia polska w Portugalii, licząca około 500 osób. Niemal w 100 proc. byli to obywatele polscy pochodzenia albo narodowości żydowskiej, którzy działali głównie w handlu. Niektórzy z nich byli bardzo czynni w budowie dwustronnych relacji. Prezesem Polskiej Izby Handlowej w Portugalii był inżynier Samuel Schwarz, pochodzący ze Zgierza. Jest on w Polsce nieznany, w odróżnieniu od Portugalii, gdzie historycy XX wieku znają go jako wybitnego badacza historii Żydów w tym kraju.
Ważnym wydarzeniem wizyta marszałka Piłsudskiego na przełomie lat 1930 i 1931 na Maderze. Polski przywódca, wywożąc dobre wspomnienia z tej atlantyckiej wyspy, nazywanej perłą czy rajem Atlantyku, opowiadał, że „szczęśliwy to kraj, którego Syberią jest Madera”. Była to także okazja do spotkania na najwyższym szczeblu. Piłsudski został przyjęty przez prezydenta Republiki Portugalskiej generała Oscara Carmonę, który odznaczył go najwyższym odznaczeniem wojskowym, Orderem Wieży i Szpady. Strona polska zrewanżowała się Orderem Orła Białego dla głowy państwa portugalskiego. Co ciekawe, był to już okres, gdy w obydwu państwa sprawowano rządy dyktatorskie, łączyło je również to, że do zamachu stanu w Polsce doszło w maju roku 1926, a w Portugalii pod koniec tego miesiąca.
– Czyli można powiedzieć, że odkąd w Portugalii nastała dyktatura, to nastąpiło także ideologiczne zbliżenie pomiędzy władzami sanacyjnymi a nowym rządem Portugalii? Czy sanacja znajdowała inspirację w rządach António Salazara i jego Estado Novo?
– Relacje stały się bardziej ograniczone głównie do politycznych elit rządzących tych państw. Kiedy w obydwu krajach panował ustrój demokratyczny, mimo braku stabilności politycznej, szczególnie w Portugalii za czasów republikańskich, ale także w Polsce, większa liczba osób miała możliwość brać udział w rozwijającej się z roku na rok współpracy. Później zostało to w pewnym stopniu ograniczone, co jest typowym rezultatem zaprowadzenia ustroju niedemokratycznego. Dochodziło do różnego rodzaju prób wymiany myśli czy inicjatyw, ale były to na ogół pojedyncze działania – m.in. wydano w Polsce podstawowe dzieło ideologiczne premiera António Salazara. Ten konserwatysta był on postacią dość popularną, a co najmniej wzbudzającą zaciekawienie przede wszystkim swymi reformami ekonomicznymi, co interesujące, zarówno w kręgach dyktatury piłsudczykowskiej, jak i opozycyjnej endecji – każde z tych ugrupowań widziało inne, godne uwagi elementy Nowego Państwa (Estado Novo). Polska dyplomacja konstatowała zresztą, że konsolidacja dyktatury – różniącej się jednak znacznie od polskiej – nastąpiła w Portugalii właściwie dopiero w 1933 r., gdy dyktatura wojskowa przekształciła się ostatecznie w dyktaturę premiera Salazara.
W tym czasie w relacjach polsko-portugalskich nie brakowało także wątków spornych. Jeden z nich wiązał się ze wspomnianą wizytą marszałka Piłsudskiego na Maderze, o czym rzadko się mówi i pisze, gdyż podróż ta na ogół przedstawiana jest na podstawie polskiej dokumentacji, zresztą niepełnej. Obraz wizyty ma charakter dość sielankowy, jeżeli chodzi o manifestację wzajemnej życzliwości, zresztą poniekąd słusznie, gdyż przyjęcie Piłsudskiego przede wszystkim w Lizbonie było rzeczywiście wyjątkowe. W tym czasie Portugalczycy bardzo obawiali się polskich planów związanych z Angolą. Pod koniec lat 20. pojawiła się tendencja, w ramach której w różnych państwach, m.in. w Niemczech, ale także we Włoszech – zaczęto mówić o konieczności pozyskania kolonii, bardzo często wskazując posiadłości zamorskie państw nie największych, takich jak Portugalia, Belgia, czy Holandia. Szczególnym zainteresowaniem cieszyły się Angola i Mozambik.
Pod koniec lat 20. w Polsce wybuchł entuzjazm dotyczący możliwości osadnictwa w koloniach, bardzo popularne stało się pierwsze z tych dwóch terytoriów portugalskich w Afryce. Ostatecznie do Angoli wyjechało i osiedliło się tam około dwudziestu Polaków, w tym tylko część dysponowała odpowiednią gotówką do rozpoczęcia działalności plantatorskiej. Część z nich wróciła do Polski, gdy ich marzenia zderzyły się z trudna rzeczywistością i światowym kryzysem. W podsycaniu portugalskich obaw wobec polskiego zainteresowania Angolą widać było rękę niemiecką – Berlin umyślnie rozprowadzał plotki prasowe o 10 tysiącach polskich osadników, którzy lada moment mieli się pojawić w tej kolonii. Niemcy, którzy próbowali w Angoli osadzić swoich kolonizatorów, sami liczyli na to, że przypadną im te obszary. Ich apetyt na to zamorskie terytorium wzmacniał fakt, że znajdowały się tam ogromne, bardzo żyzne obszary uprawne, położone na płaskowyżu, na którym klimat był podobny do europejskiego.
Z czasem pojawiły się wręcz sugestie prasowe, że Portugalia sprzeda Polsce Angolę, albo że Polacy będą tam cieszyli się szczególnymi względami. Berlin i Rzym domagały się podobnego uprzywilejowania, a dyplomacja sąsiada Rzeczypospolitej dodatkowo przekonywała Lizbonę, że Polacy na ekspansję w portugalskiej kolonii przeznaczyli duże środki. Spowodowało to usztywnienie stanowiska władz portugalskich, dotąd życzliwego dla osadnictwa zagranicznego. Pogorszyło także sytuację Polaków, którzy osiedli w Angoli na dobre, jak np. najbardziej z nich znanego hrabiego Michała Zamoyskiego rodem z Kozłówki. Rząd w Lizbonie zdawał sobie na ogół sprawę z braku podstaw dla tych plotek, ale miał problem z uspokojeniem opinii publicznej i generalnym zamieszaniem w materii swoich kolonii. Z czasem sytuacja się uspokoiła. Negatywne skutki przynosiła także pewna akcyjność polskiej dyplomacji, nie dysponującej stałą placówką dyplomatyczną w Portugalii. Kiedy to wreszcie nastąpiło, w roku 1933, wraz z utworzeniem nad Tagiem Poselstwa Rzeczypospolitej Polskiej, dopiero od tego momentu można było mówić o równoprawnych relacjach, opartych na funkcjonowaniu misji zarówno w Warszawie, jak i w Lizbonie.
Kolejną cezurą był rok 1936. Przyniósł on duże zainteresowanie Portugalią z uwagi na to, co się działo w sąsiedniej Hiszpanii, czyli hiszpańską wojną domową. Warszawa wyekspediowała wtedy do Lizbony oficerów wywiadu, żeby obserwowali konflikt – jeden z nich został nawet posłem Rzeczypospolitej w Lizbonie. Był nim Karol Dubicz-Penther, działający pod przykrywką szef placówki wywiadowczej. Doszło wtedy do niezbyt szeroko zakrojonej, jak się zdaje, współpracy na kierunku antykominternowskim. Niestety nie znamy szczegółów, gdyż dostęp do dokumentacji ówczesnej policji politycznej w Portugalii jest nader utrudniony. Warto też wspomnieć o funkcjonowaniu konsulatów honorowych w obydwu krajach. Coraz więcej było również kontaktów naukowych i kulturalnych. Można było zauważyć, że te stosunki po tym pierwszym okresie dość chaotycznego ich budowania, gdy bardzo często wiele zależało od przypadku, wchodziły w fazę normalności. Proces ten został przerwany wraz z wybuchem II wojny światowej.
– Wydał Pan Profesor książkę dotyczącą polskich uchodźców wojennych, którzy znaleźli schronienie w Portugalii w okresie II wojny światowej, zatytułowaną „Portugalio, dziękujemy! Polscy uchodźcy cywilni i wojskowi na zachodnim krańcu Europy w latach 1940–1945”. O jak dużej skali tego zjawiska możemy mówić? I w jaki sposób polscy uchodźcy znaleźli się akurat w najbardziej wysuniętym na zachód państwie Europy?
– Mało kto w Polsce wie, że w czasie wojny przez Portugalię przeszło 11,5–12,5 tys. obywateli polskich, w tym 6–7 tys. cywilów – to był bardzo znaczący exodus z Francji latem 1940 r. aż do lądowania aliantów zachodnich w Normandii. Spowodowana niespodziewanym upadkiem Francji fala uchodźców to byli przede wszystkim Belgowie, Francuzi, Holendrzy, ale także właśnie Polacy. Warto tu wspomnieć portugalskiego konsula w Bordeuax Aristidesa de Sousę Mendesa, który na granicy francusko-hiszpańskiej wydawał masowo wizy wszystkim potrzebujący, w tym wielu obywatelom RP, nie troszcząc się o łamanie przepisów wewnętrznych i własną karierę. Wizy te zostały anulowane, a konsul odsunięty od służby, ale praktycznie wszyscy polscy uchodźcy, którzy je otrzymali, wjechali do Portugalii, tam, gdzie jak mówił jeden z polskich dyplomatów „szosa się skończyła…”. Okazało się, że nie było to takie proste, jak polskie władze myślały na początku – że będzie to wyłącznie kraj tranzytowy i bardzo szybko uda się żołnierzy czy urzędników potrzebnych w Wielkiej Brytanii przerzucić na Wyspy, a pozostałych uchodźców umieścić w Ameryce.
Wobec ciągle pojawiających się informacji o możliwej inwazji Półwyspu Iberyjskiego przez wojska niemieckie, szczególną uwagę rząd RP na uchodźstwie przywiązywał do osób najbardziej zagrożonych – narodowości żydowskiej albo Polaków pochodzenia żydowskiego, których Niemcy potraktowaliby zgodnie z definicjami z ustaw norymberskich. Była to również niebezpieczna sytuacja dla wszystkich, którzy wcześniej działali na kierunku antyniemieckim: powstańców śląskich i wielkopolskich, sędziów, prokuratorów, urzędników z terenów, które następnie zostały wcielone do III Rzeszy. Rząd generała Sikorskiego z jednej strony prosił Portugalczyków o wpuszczenie większej liczby obywateli Rzeczypospolitej, składając gwarancję ich szybkiej ewakuacji, a później miał problem z realizacją tego zobowiązania ze względu na to, że wiele państw nie chciało Polakom przyznawać wiz. Szczególnie dotyczyło to Żydów, o czym także dość rzadko się dzisiaj pisze, gdyż generalnie w opisach tego, co się działo w odniesieniu do Portugalii podczas II wojny światowej, mówi się częściej o tych przypadkach, w których dawano wizy. Do 1942 r. sytuacja była bardzo trudna, duża część obywateli polskich narodowości żydowskiej nie mogła zdobyć żadnych wiz docelowych, rząd polski nie był w stanie ich dla nich uzyskać. Niektóre kraje południowoamerykańskie, z jednej strony nie chciały wpuszczać polskich Żydów, z drugiej strony nie bardzo wiedziały, jak rozróżniać obywateli polskich pod tym względem, co powodowało, że jednak wielu uchodźcom udało się opuścić Stary Kontynent. W końcu w 1942 r. Anglicy rozwiązali problem ostatniej grupy, ponad 200 osób, które pozostały w Portugalii i nie mogły z niej wyjechać. Przetransportowali je na będącą w ich jurysdykcji Jamajkę.
Gdy się okazało, że wielu polskich uchodźców nie da się szybko przerzucić poza Europę, rząd polski zorganizował przy bardzo życzliwym stosunku Portugalczyków opiekę nad nimi. Powstał Komitet Opieki nad Uchodźcami, działała delegatura Polskiego Czerwonego Krzyża oraz placówka Rady Polonii Amerykańskiej. Organizacje żydowskie wspomagały wyjazdy i opiekę nad obywatelami polskimi narodowości żydowskiej. Pomoc była udzielana z polskiego budżetu, ale Portugalczycy ułatwiali ją organizacyjnie, a liczba incydentów – trudna do uniknięcia przy tak licznym wychodźstwie – była minimalna. Najważniejsza była jednak życzliwość i serdeczność zwykłych mieszkańców Portugalii.
Portugalczycy na początku wprowadzili system, który miał zapobiec przeciążeniu stolicy. Uchodźców rozmieszczano w ośrodkach poza Lizboną, ale na ogół w dość dobrych warunkach w nadmorskich uzdrowiskach. Bardzo często dawano im przepustki do Lizbony. Czasami się skarżyli, ale jak się porównuje warunki polskich uchodźców podczas II wojny światowej w krajach neutralnych, a takim przecież była Portugalia, to z moich badań wynika jednoznacznie, że w tym państwie sytuacja Polaków była najlepsza. Miało to odzwierciedlenie w późniejszych licznych relacjach. Zachowała się znaczna liczba wręcz entuzjastycznych opinii polskich uchodźców czy urzędników o Portugalczykach, co jednak podczas wojny było rzadkością w kraju aż tak odległym od Polski, nie mającym z nią tak wspaniałej tradycji silnych więzi, jak Węgry, które także przyjęły życzliwie i niezwykle gościnnie polskich uchodźców. Przedstawiciel polskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Tadeusz Nowak Cieplak pisał po latach: „W rezultacie dwuipółletniego pobytu w Portugalii polubiłem ten mały i piękny kraj, jego mieszkańców i ich język. Wciąż uważam, że Portugalczycy są bardzo dobrymi i najbardziej uprzejmymi ludźmi wśród narodów europejskich. Cecha ta szczególnie uwydatnia się w stosunku do cudzoziemców, o których wyrażają się uprzejmie »senhor estrangeiro« (pan cudzoziemiec)”.
Z kolei doktor Stefan Włoszczowski, socjolog, wspominał: „Niezwykły to naród. Tak odmienny od innych znanych mi z reszty Europy. Gdy się np. zapyta Lizbończyka czy mieszkańca Coimbry lub Porto, jak iść na taką to a taką ulicę, zapytany nie tylko najuprzejmiej odpowie, ale jeszcze do samego miejsca odprowadzi i z jakimś radosnym uczuciem zadowolenia z oddanej cudzoziemcowi przysługi najuprzejmiej pożegna… tego po raz pierwszy spotkanego człowieka”. Pisał także: „Dziwny, wspaniały naród, wspaniale inny. Szlachetni przyjaciele z Portugalii. Żegnam się z tym dobrym ludem portugalskim, do którego już zdążyłem przylgnąć szczerą sympatią. Moi kochani gospodarze, para kochanych autochtonów, uosabiali gościnność, szlachetność, dobroć serca i inne wysokie zalety moralne narodu, wśród którego przebywałem pełny rok czasu”. Trudno znaleźć tego rodzaju entuzjastyczne opinie Polaków w odniesieniu do innych krajów i to w takiej liczbie.
Ale zachowało się kilka głosów krytycznych. Często wykorzystuje się w literaturze wydane częściowo drukiem wspomnienia Stanisława Schimitzka, dyplomaty, przewodniczącego Komitetu Opieki. Był to jednak dość odosobniony przypadek człowieka, któremu Południe i miejscowy styl życia nie podobały się za bardzo. Było to typowe spojrzenie człowieka z Północy, dość roszczeniowego, powielającego klisze zachodnie na temat łacińskiej Portugalii a właściwie elementy jej czarnej legendy. Przeważały jednak pozytywne, a często nawet entuzjastyczne opinie, a uchodźcy wyjeżdżali z Portugalii z żalem, na ogół zadowoleni z pobytu. Mimo, że dla praktycznie wszystkich z nich był to okres bardzo trudny. Przeżywali różne dramaty, nie wiedzieli, co się dzieje z rodzinami, albo dochodziły do nich tragiczne wiadomości, w tym spod obu okupacji. Podczas wojny Portugalia rzeczywiście była oazą spokoju. W pewnym momencie przyszły przemyślenia tego rodzaju, że „po co jechać do Anglii pod bomby, skoro można przyjemnie spędzić czas w Portugalii”. Wtedy władze portugalskie potrafiły wtedy zareagować ostrzej, uchylających się od wyjazdu pomimo gwarancji rządu próbowano siłą zmuszano do wyjazdu. Żołnierzy, którzy nielegalnie dostawali się do Portugalii, czasami zawracano do Hiszpanii – zresztą wiele złego im nie mogło się stać, bo niedługo stamtąd wracali. Kiedy wzrastała liczba nielegalnych polskich wojskowych przerzucanych tajnymi szlakami, dochodziło do aresztowań i krótkich pobytów w jednym z fortów pod Lizboną albo w jednym z więzień, ale i szybkiej „deportacji” na brytyjskie okręty. Czasami doskwierała uchodźcom dyktatura jako taka – pewne niedogodności i ograniczenia dotyczyły wszystkich, nie tylko uchodźców.
– A czy bliskość kulturowa z uwagi na np. katolicyzm miała wpływ na te entuzjastyczne reakcje polskich uchodźców w Portugalii?
– Myślę, że tak, bo łatwiej można było się w tym wypadku porozumieć, chociaż katolicyzm portugalski był trochę inny. Dochodziło do różnych zabawnych sytuacji – chodzenie do kościoła przez Polki w przewiewnych sukienkach bez zakrytych ramion i bez obowiązkowych pończoch było uważane w Portugalii za niemoralne. Zwyczaje były jednak bardzo różne, choćby w kwestii ubiorów na plażach. Zresztą uchodźcy zmieniali portugalską rzeczywistość. O ile miejscowe kobiety nie uczęszczały do kawiarni, to przesiadywanie w nich przez kilka lat uchodźczyń spowodowało, że przede wszystkim w Lizbonie zwyczaje zmieniły się pod tym względem nie do poznania.
W stolicy Portugalii powstał rodzaj polskiej dzielnicy, gdzie nie mogło zabraknąć mszy w języku polskim oraz opieki duszpasterskiej sprawowanej przez polskich księży, także uchodźców. Najwyższy rangą był uchodzący we wrześniu 1939 r. przez Niemcami z Pomorza biskup chełmiński, a więc „morski, Stanisław Wojciech Okoniewski, który schorowany zakończył żywot w Lizbonie w 1944 r. Portugalia była krajem, w którym bardzo pozytywnie odnoszono się do Polski mimo funkcjonującej cenzury i pragnienia władz zachowania ścisłej neutralności. Szczególnie prasa katolicka podchodziła do sprawy polskiej z dużą estymą.
Podczas II wojny światowej najbardziej głośna była „akcja paczkowa”, polegająca na tym, że polskie instytucje opiekuńcze wysłały ponad półtora miliona paczek – przede wszystkim pod okupację niemiecką. Odchodzą właśnie ostatni przedstawiciele pokolenia, które pamięta te przychodzące podczas okupacji z Portugalii przesyłki. Wspominali mi o tym w swoich relacjach pamiętający wojnę mieszkańcy Warszawy. Nadawcy tych małych paczek byli fikcyjni. To były bardzo ważne działania, gdyż z jednej strony przesyłki te miały wartość handlową – to były typowe portugalskie produkty, jak sardynki, migdały, rodzynki, figi – a z drugiej strony był to znak pamięci o rodakach w okupowanym kraju. Bardzo często zaś jedyny znak życia konkretnych osób, nierzadko tą drogą rodziny dowiadywały się zresztą o tragicznym losie swych najbliższych.
Jeżeli chodzi o kwestie polityczne, to Portugalia pomimo nacisków niemieckich zachowała normalne funkcjonowanie Poselstwa Rzeczypospolitej w Lizbonie, nie zgodziła się na jego zamknięcie, nie zerwała stosunków dyplomatycznych. Ważne było również, że miejscowe władze umożliwiły działalność polskiemu wywiadowi. Słynny pułkownik Jan Kowalewski, który podczas wojny z lat 1919-1920 łamał sowieckie szyfry, przeprowadził w Lizbonie operację „Trójnóg”, która polegała na próbie przekonania w imieniu rządu RP elit władzy z Rumunii, Węgier i Włoch co do celowości przejścia w odpowiedniej chwili na stronę aliancką. Akcja ta zakończyła się fiaskiem ze względu na ustalenia aliantów dotyczące zasady bezwarunkowej kapitulacji państw Osi oraz aktywność dyplomacji sowieckiej, ale po wojnie ambasador w Londynie i kierownik MSZ, a w czasach Zimnej Wojny prezydent RP na uchodźstwie Edward Raczyński, pisał, że to była jedna z niewykorzystanych szans II wojny światowej.
Gdy przyszedł lipiec 1945 r., z jednej strony po cofnięciu uznania ze strony aliantów zachodnich polskiemu rządowi w Londynie, gabinet portugalski uczynił to samo, idąc śladem Brytyjczyków, ale z drugiej pozostawiono wszystkim polskim dyplomatom i pracownikom wywiadu możliwość pozostania na emigracji w Portugalii, z czego część z nich skorzystała.
– Po 1945 r. z pewnością możemy mówić o znaczącym ochłodzeniu w relacjach polsko-portugalskich, gdyż Portugalia dopiero 30 lat później nawiązała stosunki dyplomatyczne z władzami PRL-u.
– Tak, tych stosunków w zasadzie nie było, dlatego że nie było możliwe, aby konserwatywna, oparta przede wszystkim na antykomunizmie, dyktatura Nowego Państwa uznała komunistyczną dyktaturę warszawską, jeszcze na dodatek kontrolowaną przez Moskwę. Nad Tagiem funkcjonowały nieoficjalne przedstawicielstwa rządu RP na uchodźstwie – nie były one przez Portugalczyków uznawane, ale tolerowano ich działalność opiekuńczą, załatwianie różnego rodzaju kwestii konsularnych. Dla nielicznych historyków, którzy zajmują się w Polsce Portugalią (na ile mi wiadomo, jest nas w tej chwili dwóch, do niedawna byłem jedynym), bardzo ważne było uratowanie archiwum Poselstwa RP w Lizbonie, które zostało wysłane po zakończeniu działalności wspomnianych nieformalnych przedstawicielstw do Instytutu Hoovera, gdzie można się z nim zapoznać. Książka, którą teraz właśnie przygotowuję na zlecenie Ambasady Portugalii w Warszawie na temat stulecia relacji od ich przywrócenia w 1922 r., jest pierwszą próbą tego typu. Trudno byłoby sobie wyobrazić tę pracę bez dostępu do tego zbioru akt w sytuacji, gdzie większość dokumentacji polskiego MSZ na temat stosunków między Polską i Portugalią z okresu międzywojnia zaginęła po II wojnie światowej.
W czasie Zimnej Wojny niewiele się działo w stosunkach dwustronnych. Generał Anders myślał nawet o tym, aby utworzyć dom wydawniczy Polski Niepodległej w Portugalii, ale Salazar się na to nie zgodził. Zaprosił jednak polskiego generała do osiedlenia się w tym państwie, gdy zwycięzca spod Monte Cassino sondował taką możliwość. Polską emigrację niepodległościową stanowiło około 200 osób. Niektórzy pracowali w okresie późniejszym w Radiu Wolna Europa. Warto wspomnieć chociażby Marię Danilewicz Zielińską, wieloletnią kierowniczkę Biblioteki Polskiej w Londynie, która w roku 1973 przeprowadziła się do Portugalii i mieszkała tam aż do śmierci w 2003 r. Jej dom był żywym centrum kultury polskiej nad Tagiem.
Oczywiście w tzw. Polsce Ludowej bardzo negatywnie pisano o Nowym Państwie i vice versa – w Portugalii o tym, co się działo w Polsce komunistycznej. W 1956 r. główne banki obydwu krajów podpisały porozumienie, które umożliwiało prowadzenie handlu bez pośredników, ale to były bardzo małe obroty. Mało kto wie, że od 1961 r., na polecenie Moskwy, Warszawa wspierała walkę sił „niekapitalistycznych” i „postępowych”, czyli komunistów, w Mozambiku, Angoli i Gwinei w walce przeciwko metropolii. Nie była to duża pomoc w porównaniu z innymi państwami bloku sowieckiego, ale od 1972 r. wysyłano tam również potajemnie broń.
Do diametralnej zmiany doszło w roku 1974 – w Portugalii miała wtedy miejsce tzw. rewolucja goździków, zamach stanu młodych oficerów, którzy obalili Nowe Państwo. Później nastąpił okres około dwóch lat, podczas którego nie wiadomo było, czy państwo to przekształci się w ramach tzw. procesu rewolucyjnego w rodzaj struktury quasi-komunistycznej, czy też zwycięży demokracja i kapitalizm, jak to się w rzeczywistości w końcu stało. Jeszcze w 1974 r. nawiązano stosunki dyplomatyczne między PRL-em a nową Portugalią, otwarto ambasady. W styczniu roku następnego wizytę w Lizbonie złożył I sekretarz KC PZPR Edward Gierek, którego następnie rewizytował prezydent Republiki Portugalskiej gen. Francisco da Costa Gomes. Podpisano umowę o współpracy kulturalnej i naukowej, zaczynała się kooperacja w dziedzinie gospodarki, ale systemy były zupełnie niekompatybilne, a kapitał, który PRL mógł zaangażować w tę współpracę, niewielki. Bardzo dobre były oczywiście stosunki PZPR z Portugalską Partią Komunistyczną. Jej szef Álvaro Cunhal poparł nawet stan wojenny wprowadzony w Polsce przez juntę Jaruzelskiego.
Zmiana nastąpiła w roku 1980, kiedy władzę w Portugalii przejęła centroprawica, która zaczęła kłaść większy nacisk na nieprzestrzeganie przez PRL praw człowieka, później popierała „Solidarność”, potępiono także wprowadzenie stanu wojennego. W tym kontekście bardzo ważna była także wizyta Jana Pawła II w Portugalii w 1982 r., szczególnie zaś w Fatimie. Dziennikarze pisali, że papieżowi Polakowi zgotowano najgorętsze przyjęcie, jakiego nie doświadczył w żadnym z innych odwiedzanych krajów w Europie poza jego własnym. Do końca 1989 r. stosunki między Polską a Portugalią nie były tak intensywne, jak w pierwszych latach po ich nawiązaniu, ale cenne okazały się i przetrwały przede wszystkim kontakty kulturalne i naukowe. To był czas, kiedy zaczęto publikować w obu krajach książki poświęcone drugiej stronie, tłumaczono literaturę piękną . Był to także początek wymiany stypendialnej. Na polskich uczelniach zaczęły powstawać portugalistyki – pierwsza na Uniwersytecie Warszawskim w 1978 r. W roku następnym na Uniwersytecie Lizbońskim utworzono lektorat języka polskiego i kultury polskiej, zaczęto także kierować lektorów portugalskich do Polski. Zawsze zainteresowanie Polski Portugalią było większe niż w drugą stronę, ale ta współpraca była kontynuowana do roku 1989.
– Czy w latach 90. Portugalia wspierała transatlantyckie oraz europejskie aspiracje Polski do przynależności do NATO oraz UE?
– Tak, choć na początku Lizbona przedstawiała różnego rodzaju obawy związane z tym, że należało zreorganizować fundusze pomocowe, strukturalne wyrównywanie poziomu we Wspólnotach Europejskich. Portugalia była wtedy w nich nowym państwem – akcesja miała miejsce w roku 1986. W kolejnych latach aktywnie wspierała polskie dążenia zarówno europejskie, jak i transatlantyckie, co polscy dyplomaci i politycy często podkreślają.
Polska była żywo zainteresowana tym, jak wyglądała droga Portugalii do Wspólnot. Współpraca na najwyższym szczeblu była oczywista – już w roku 1993 oficjalną wizytę w Portugalii złożył prezydent Wałęsa. W roku następnym socjalista Mário Soares podczas rewizyty wskazywał na rolę niekonformistycznej Polski, która zawsze walczyła przeciwko ciemięzcy i która nigdy nie straciła nadziei na odzyskanie niepodległości i wolności. Twierdził, że „walka Solidarności zadecydowała o zakończeniu dyktatury komunistycznej i zaprowadzeniu sytemu demokratycznego w Polsce, co z kolei przyczyniło się do procesu, który doprowadził do końca zimnej wojny i świata bipolarnego”.
Rozwój stosunków bilateralnych przyspieszył pod każdym względem po integracji Polski z NATO w 1999 r. i z Unią Europejską w 2004 r. Swoistym fenomenem jest to, że relacje te mają bardzo duży ładunek pozytywnych emocji.
W ostatnich latach dostrzegalna jest w Polsce moda na Portugalię, coraz więcej Polaków tam jeździ, z kolei nad Wisłą pojawia się coraz więcej Portugalczyków. Bardzo ważne jest, że istnieje bezpośrednie połączenie lotnicze, także loty czarterowe. Trudno nie wspomnieć o znaczących inwestycjach portugalskich w Polsce, jak np. Biedronka, największa sieć sprzedaży detalicznej w Polsce, czy Bank Millenium. Charakterystyczne jest, że portugalscy przedsiębiorcy, którzy pracują nad Wisłą, w większości mówią po polsku, interesują się krajem, w którym przebywają, mają świadomość, że znajomość języka i kultury rzeczywiście daje większe możliwości prowadzenia interesów.
– Czyli możliwe jest pogłębienie współpracy polsko-portugalskiej?
– Zdecydowanie tak. Rozwija się handel, jest coraz więcej polskich inwestycji w Portugalii. Relacje polityczne, gospodarcze, kulturalne, ale przede wszystkim między społeczeństwami, są bardzo dobre. Mamy do czynienia ze zjawiskiem, które trudno opisać naukowo. Chodzi o bardzo często wyrażaną wzajemną, polsko-portugalską sympatię. Każdy Polak, który zna dobrze Portugalię i Portugalczyków, wie, o co chodzi, i rozumie w ten sposób słowa polskich uchodźców, którzy w czasie wojny przedostali się do tego pięknego kraju.
Naturalną rzeczą jest to, że przy takim zwiększeniu intensywności dwustronnych relacji, wzrosło zainteresowanie przeszłością wspólnych kontaktów, które do czasu nie należały do intensywnych z uwagi głównie na odległość, ale zawsze wyróżniały się wzajemną życzliwością. Na początku lat 90. powstał ogólny zarys dziejów tych stosunków w postaci książki Elżbiety Milewskiej z Uniwersytetu Warszawskiego, później pojawiło się wiele inicjatyw ich dotyczących, tablic upamiętniających, ekspozycji, konferencji. W lipcu 2023 r. z inicjatywy J.E. Ambasadora Portugalii w Polsce Pana Luísa Cabaço została zainaugurowana w Senacie wystawa traktująca o 100-leciu stosunków polsko-portugalskich, której miałem zaszczyt być autorem.
.Warto badać dwustronne relacje, bo często jest tak, że nie zdajemy sobie sprawy z potencjału, jaki tkwi we wspólnej przeszłości dla tego, co dopiero będzie. Relacje te wciąż się rozwijają i zwiększa się wzajemne zainteresowanie. Oczywiście nie są to stosunki priorytetowe dla obu państw, ale mamy do czynienia z bardzo silnymi, konkretnymi więzami w ramach wspólnego europejskiego i atlantyckiego domu, a rozwijająca się współpraca pomiędzy dwoma państwami i społeczeństwami jest bardzo intensywna i przynosi pozytywne efekty. To dobry przykład tego, jak można budować mosty pomimo dużej odległości geograficznej. Teraz w praktyce jest ona o wiele mniejsza niż choćby 100 lat temu. Mierzy się ją już tylko godzinami lotu.
– Bardzo dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Marcin JARZĘBSKI