Krzysztof Penderecki i Picasso w barwach flamenco
Miałem okazję przekonać się osobiście, że wybitny polski kompozytor jak mało kto potrafił docenić sztukę. Nie tylko muzyczną – pisze prof. Jerzy MIZIOŁEK
.W życiu wielkich ludzi nierzadko zdarzają się zachowania niekonwencjonalne, a gdy ludzie ci dochodzą do szczytu sławy i powszechnego uznania, zamiast wynosić się nad innych, stają się niezwykle uprzejmi, przyjacielscy i bardziej ciekawi świata niż na początku ich lotu ku wielkości. Taki sens miały słowa wypowiedziane kiedyś przez jednego z moich przyjaciół w Londynie, gdy na gali poświęconej sir Ernstowi Gombrichowi w słynnej National Gallery tenże szacowny jubilat, papież ówczesnej humanistyki, podszedł do nas i pozdrowił nas serdecznie, odnosząc się krótko do prezentowanych mu niedawno naszych badań nad włoskim Renesansem.
Słowa mojego kolegi o cechach wielkich ludzi w pełni można odnieść do śp. Krzysztofa Pendereckiego. Świadczy o tym wydarzenie, które miało miejsce w dniu 1 marca 2019 r. w murach Muzeum Narodowego w Warszawie, którego byłem wówczas dyrektorem. Dochodziła 12.45, gdy niespodziewanie usłyszałem z sekretariatu pytanie, czy chciałbym się spotkać z Maestrem Pendereckim. Przybył niespodziewanie ze swoją asystentką, by zobaczyć wystawę „Pablo Picasso. Skarby Muzeum Narodowego”. Pokaz miał trwać od 12 do 24 lutego, ale natłok zwiedzających wymógł przedłużenie; na szczęście – bo dowiedział się o nim Maestro i zapragnął spotkania ze sztuką malarza, którego poznał osobiście.
Niewielką ekspozycję, złożoną z 40 dzieł Picassa, które artysta ofiarował Muzeum Narodowemu po wizycie w jego murach pod koniec sierpnia 1948 roku, przygotowaliśmy w ciągu kilku dni. Pomysł był mój, ale dzięki wsparciu Michała Grockiego oraz kurator Anny Manickiej i jej zespołu wystawa stała się prawdziwym wydarzeniem. Wybraliśmy 10 z posiadanych 20 sporych rozmiarów naczyń ceramicznych ulepionych, pomalowanych i wypalonych osobiście przez Picassa. Do tego kilkanaście linorytów, kilka rysunków i kilkanaście grafik. Motywy korridy, ptaki (pośród nich gołąbek pokoju), ryby, wizerunki kobiet i wreszcie wspaniały kolorowy pastisz Śniadania na trawie Maneta – iście urzekające barwami i aurą kompozycji Popiersie dziewczyny w kapeluszu i arcykolorowy wizerunek chłopca. Na ekspozycję prowadził wymalowany na zielono korytarz z wizerunkiem hiszpańskiego geniusza, który został wykonany – na podstawie zdjęcia powstałego w czasie wspomnianej wizyty – przez młodego malarza Irka Rolewskiego. To właśnie na tle tego wizerunku zostaliśmy sfotografowani.
Jak opowiadać o Picassie jednemu z najwybitniejszych kompozytorów przełomu XX i XXI w., autorowi ośmiu symfonii, pracującemu właśnie nad kolejną? Okazało się to niezwykle łatwe, bo od Maestra emanował szlachetny urok wnikliwego podziwiania. Zadawał krótkie pytania o pochodzenie dzieł i koncepcję wystawy, błyskotliwie komentował wybrane dzieła i wreszcie wyraził kilka myśli o muzyce kolorów, jakby nawiązując do Gustawa Mahlera i jego słów o „kolorycie orkiestralnym” i „palecie dźwięków”.
Z prawdziwą radością zareagował na pytanie, czy wierzy tym, którzy utrzymują, że Mahler miał zwracać się do orkiestry: „Grajcie panowie bardziej niebiesko. To miejsce musi brzmieć fioletowo”. „Tak, tak – powiedział po chwili namysłu, nie przestając podziwiać Popiersia dziewczyny w kapeluszu – ten austriacki geniusz świetnie to ujął. Muzyka to symfonia kolorów, półtonów, ulotnych chwil ciszy i pastelowych pasaży”.
Muzyczne odniesienia nie były przypadkowe – oglądaliśmy wystawę przy dźwiękach muzyki. W rzeczywistości bowiem nasz skromny pokaz dzieł Picassa w MNW był dyptykiem; jednym jego skrzydłem były dzieła geniusza urodzonego w Maladze, drugim zaś, w sali obok, muzyka, jakże hiszpańska w całym jej jestestwie – flamenco; muzyka pełna ekspresji i wigoru o odcieniach czerwieni i szafranu. Carlos Saura w swym słynnym filmie Flamenco, flamenco opowiedział o duchowości tej muzyki. Dzięki Ambasadzie Hiszpanii i Instytutowi Cervantesa graliśmy ten film przez cały czas trwania pokazu.
Zasiedliśmy przed ekranem na dobre 15 minut całkowicie zatopieni we flamenco – tańcu i muzyce. Aura tej małej sali kinowej była szczególna; widzowie siedzieli w starych, ale bardzo dobrze zachowanych fotelach kinowych z jednego ze zlikwidowanych kin warszawskich.
„Ktoś mi mówił – zwrócił się do mnie Maestro po przeszło godzinnej wizycie – że pokazujecie Picassa w barwach flamenco, i natychmiast zapragnąłem to zobaczyć. Bardzo się cieszę, że tu jestem. Mam nadzieję – dodał – że i inne wystawy przyodzieje pan w muzyczne szaty, synteza sztuk rozmaitych to jest to! Gratuluję”.
.Do kolejnego spotkania nie doszło; kierowanie MNW od lat pozbawionego solidnego finansowania było trudne. Na wystawy poświęcone Malczewskiemu i Rembrandtowi Maestro nie mógł przybyć. W nieco ponad dwanaście miesięcy po Jego wizycie w murach Muzeum Narodowego został powołany przed Oblicze Najwyższego. Po tym spotkaniu pozostało kilka zdjęć i moje bardzo osobiste, naszkicowane tu wspomnienie o wielkim kompozytorze, pełnym ciepła człowieku, ciekawym ogromnie także innych rodzajów sztuk.
Jerzy Miziołek