Dominik DUBIEL SJ: Potrzebujemy Chopina. Szkic o duchowości muzyki

Potrzebujemy Chopina.
Szkic o duchowości muzyki

Photo of Dominik DUBIEL SJ

Dominik DUBIEL SJ

Ksiądz, kompozytor, kantor. Absolwent filozofii na Akademii Ignatianum, edukacji artystycznej na Akademii Muzycznej w Krakowie oraz teologii na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie i w Collegium Bobolanum Akademii Katolickiej w Warszawie. Redaktor Modlitwy w drodze. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne teksty Autora

Nie chciałbym nadinterpretować muzyki Chopina i dopowiadać do jego twórczości mistycznej teologii, z którą być może on sam by się nie utożsamił. Niewątpliwym faktem jednak jest, że Chopin był geniuszem i człowiekiem łączącym w sobie różne światy – pisze Dominik DUBIEL SJ

W momencie, kiedy piszę ten tekst, trwa drugi etap XVIII Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina. Młodzi pianiści z całego świata wykonują w nim głównie utwory inspirowane tańcami: walce i polonezy, ale też między innymi scherza (w wersji chopinowskiej niemające właściwie nic wspólnego z żartem poza nazwą) czy należące dziś do kanonu pianistyki ballady fortepianowe, będące gatunkiem de facto stworzonym przez polskiego kompozytora. Słuchając kolejnych pianistów wywodzących się z kultur niemających tak naprawdę wiele wspólnego z europejskim romantyzmem, nie wspominając już o folklorze polskiego Mazowsza, nie sposób nie zadać sobie pytania: z czego wynika tak ogromna popularność muzyki Fryderyka Chopina dosłownie na całym świecie, od obu Ameryk, przez Europę, po Azję?

Zaryzykuję tezę, że muzyka ta, pod warstwą romantycznej błyskotliwości w stylu brillante i emocjonalności (jakkolwiek powściągniętej – wbrew pozorom – klasycystycznym podejściem kompozytora) oraz zamiłowania do polskości, niesie w sobie zalążek autentycznej duchowości, dotykającej głębin ludzkiego jestestwa. I to nie tylko człowieka oswojonego od dziecka z tymi samymi kodami kulturowymi co urodzony w Żelazowej Woli kompozytor, ale i tego wychowanego w Ameryce Łacińskiej, na Bałkanach czy w dalekiej Azji. Wszak wiele kreacji artystycznych Argentynki Marthy Argerich czy belgradzkiego wirtuoza Ivo Pogorelicia (nota bene obydwojgu drzwi do międzynarodowej kariery otworzył Konkurs Chopinowski, choć dokonało się to na zgoła odmiennych drogach, ale to temat na osobny tekst) uważa się nieomal za wzorcowe, a w tych dniach wielu słuchaczy zachwyca się interpretacjami Japończyka Kyohei Sorita. Jak jednak rozumieć w tym kontekście ową duchowość, której potrzebę zdradza uniwersalność i popularność muzyki Fryderyka Chopina? Przyjrzyjmy się proponowanemu modelowi duchowości, odwołując się do pewnego obrazu.

Jeden z moich współbraci, mówiąc o duchowości, zaczyna zwykle: Spirituality begins in conflict. Duchowość ma swój początek w konflikcie. Dopiero w momencie, kiedy radykalnie doświadczamy własnej słabości i „niewystarczalności”, kiedy nie mamy czego się uchwycić, jesteśmy w stanie naprawdę wejść w głąb siebie. Tam, w najbardziej intymnych głębinach naszego serca, odnajdujemy Życie. Tam spotykamy Tego, który to serce stworzył.

W głębi każdego człowieka jest bowiem Źródło, z którego wypływa życiodajna „woda żywa”. Zwykle jednak, na skutek różnych doświadczeń, w którymś momencie życia pojawia się w nas lęk, że to życiodajne Źródło kiedyś wyschnie. Próbujemy więc zamknąć je w jakiejś sztucznej studni czy cysternie, żeby uzbierać zapas wody na przyszłość. Ściany tej konstrukcji budujemy, żebrząc o uwagę innych, szukając ich uznania i docenienia, skwapliwie poszukując dowodów, że jesteśmy ważni, godni uwagi i bycia kochanymi. W ten sposób poprzez grube ściany naszego fałszywego „ja” zatroskanego o siebie coraz mocniej odseparowujemy prawdziwe Życie od naszej codzienności. Czujemy coraz bardziej palące pragnienie, jednak ściany tej wybudowanej przez nas cysterny są na tyle wysokie i grube, że nie jesteśmy w stanie swobodnie czerpać ze Źródła, które jest w głębi nas. Przytulamy się więc do tych chłodnych, wilgotnych ścian, żeby doznać choć trochę ulgi. Można przeżyć tak całe życie.

Czasem jednak ściany rozpadają się na skutek uderzenia w owo fałszywe „ja”, wybudowane z wyżebranych dowodów uznania i miłości. Ten cios zadaje zwykle jakaś sytuacja graniczna, wyprowadzająca nas poza wygodne schematy, w których nauczyliśmy się egzystować. Okazuje się wtedy, że to wszystko, co tak misternie konstruowaliśmy, było złudzeniem i kolosem na glinianych nogach. Po obnażeniu kłamstw, którymi dotychczas żyliśmy, dotyczących nas samych i otaczającego nas świata, widzimy wokół jedynie gruz i błoto. Stając w takiej sytuacji, mamy trzy możliwości. Możemy pogrążyć się w rozpaczy, siedząc w tych ruinach, i przeżyć kolejne lata własnego życia w rozczarowaniu, zgorzknieniu i smutku. Można też próbować na nowo budować swoje fałszywe „ja”, szukając nieustannie zewnętrznych potwierdzeń. W końcu, możemy po prostu zbliżyć się do Źródła, do „wody żywej” wypływającej nieustannie spod gruzowiska naszych wyobrażeń i pozwolić, by przeniknęła ona całą rzeczywistość naszego życia – takiego jakie jest w tym momencie. Po rozpadnięciu się iluzji fałszywego „ja” jesteśmy w pełni zanurzeni w naszym wewnętrznym, mistycznym Życiu, a jednocześnie płyniemy nieustannie na zewnątrz, ku Drugiemu. Doświadczenia miłości nie są już jednak czymś, czego musimy zazdrośnie strzec, żeby być pewnymi własnej wartości, ale stają się momentami wglądów w najintymniejsze centrum naszego serca, w którym mieszka sam Bóg – Źródło „wody żywej”. Ten sam Bóg, który nieustannie stara się przypomnieć nam, że jesteśmy godni miłości, czego ostateczny dowód przedstawił, wisząc na krzyżu, mówiąc każdemu człowiekowi z milczącą czułością: Nie żałuję, że tu się znalazłem, bo warto cię kochać, aż do końca, bez względu na wszystko.

To doświadczenie bycia bezwarunkowo i absolutnie kochanym, będące w istocie prawdziwym Życiem, stoi w jawnej sprzeczności z fałszywym „ja”, według którego myślimy, że musimy ciągle coś udowadniać, żeby zasłużyć na szacunek i miłość. Napięcie między tymi dwiema rzeczywistościami pozostaje w nas zawsze. Nie zawsze jesteśmy w stanie stematyzować to doświadczenie. Wrażliwe serce bezbłędnie jednak wychwytuje je i odczuwa jako wewnętrzną świętą ranę, z której wypływa nadmiar miłości. Chcąc dać upust temu nadmiarowi, zaczynamy tworzyć muzykę, poezję, literaturę, malować, uprawiać jakąkolwiek formę twórczości. Jeśli ktoś jest amatorem nieposiadającym solidnego zaplecza, nie stworzy raczej epokowego dzieła, bywa jednak, że i w prostej, nieomal prymitywnej twórczości, odnajdujemy coś, co nas dotyka, porusza. Jeśli jednak osoba wybitnie utalentowana, świetnie wykształcona w swoim fachu, zaczyna tworzyć, odpowiadając na to wewnętrzne doświadczenie, powstają arcydzieła, które nie pozwalają przejść obok siebie obojętnie.

Nie chciałbym nadinterpretować muzyki Chopina i dopowiadać do jego twórczości mistycznej teologii, z którą być może on sam by się nie utożsamił. Niewątpliwym faktem jednak jest, że Chopin był geniuszem i człowiekiem łączącym w sobie różne światy. Był kompozytorem czerpiącym z tradycji, ale niebojącym się wprowadzić zmiany w status quo poprzez przekształcanie istniejących gatunków muzycznych i tworzenie nowych. Był pianistą budzącym zachwyt krytyków, kolegów po fachu i francuskich salonów.

Tęsknił za bezpieczną bliskością, jednocześnie wikłając się w szaloną historię miłosną z kontrowersyjną George Sand. Był człowiekiem wielu talentów, nienagannych manier, błyskotliwego dowcipu, uwielbianym wśród emigracyjnych elit, jednocześnie o głęboko katolickim, wręcz dogmatycznym spojrzeniu na rzeczywistość (wbrew popularnemu mitowi, że był ateistą). Kochał swoją Ojczyznę i tęsknił za nią, jednak do końca życia pozostał na emigracji. Był osobą o niesłychanym bogactwie życia wewnętrznego, w którego głębię częściowy wgląd dają nam jego poruszające listy, ale przede wszystkim jego muzyka. Muzyka, o której Fryderyk Nietzsche pisał: „Za jednego Chopina mogę oddać całą resztę muzyki”, Lew Tołstoj twierdził, że z powodu tej muzyki mógłby nawet pokochać Polaków, a sam Robert Schumann pisał wprost: „Kapelusze z głów, panowie – oto geniusz!”. Fascynacja muzyką Chopina trwa niezmiennie również dziś. Najprostszym jej świadectwem jest trwający Konkurs Chopinowski, do którego obecnej edycji zgłosiło się ponad pięciuset uczestników z całego świata, których losy śledzą nie tylko melomanii z całego świata, ale także przedstawiciele wielkich wytwórni fonograficznych i inni „wielcy” muzycznego uniwersum.

Na czym polega zatem fenomen muzyki Fryderyka Chopina? „Fenomen ma to do siebie, że nie jest rozkładalny na czynniki pierwsze”, podkreśla prof. Mieczysław Tomaszewski, jeden z najwybitniejszych chopinologów w historii. Zauważa on jednak, iż próbując zrozumieć idiom muzyki polskiego kompozytora, należałoby się odnieść do koncepcji oksymoronu, co potwierdzają opinie przyjaciół Chopina, którzy jego twórczość charakteryzowali poprzez takie sformułowania jak „gorzkie szczęście”, „bolesna rozkosz”, „uśmiech przez łzy”, „heroizm klęski”. Wracamy tu do punktu wyjścia naszej refleksji: do konfliktu, z którego bierze początek duchowość. A duchowość pozwala znaleźć Życie – zarówno temu, kto przeżywa ją świadomie, jak i tym, którzy mają z nią kontakt.

Żyjąc w czasach płynnej rzeczywistości i kryzysu autorytetów, potrzebujemy bardziej niż kiedykolwiek nauczyć się słuchać własnego serca, które wskazuje nam, gdzie jest Życie. Muzyka Chopina bez wątpienia ma potencjał, żeby dotykać tych najintymniejszych głębin naszego serca, w których dochodzi do spotkania z żywym Bogiem.

Podkreślę jeszcze raz: nie chodzi tu o dorabianie na siłę teologii do twórczości polskiego romantyka. Bezinteresowne i hojne wejście w kontakt z tą muzyką może jednak stać się doskonałą lekcją wsłuchiwania się – nie tylko w dźwięki, intelektualne skojarzenia czy emocje, które budzą w nas tęskne melodie napisane przez nostalgicznego kompozytora, ale przede wszystkim w te subtelne poruszenia na najgłębszym poziomie naszego bycia.

Znakomicie ten duchowy potencjał muzyki Fryderyka Chopina opisał kiedyś ks. Jan Twardowski:

„Kiedyś w ogóle nie było podziału na to, co Boże i to, co świeckie. Wszystko było Boże. Dzisiaj modlimy się i wspominamy naszego wielkiego kompozytora, Fryderyka Chopina, który dostał wielki dar od Boga, dar wielkiej muzyki, uniwersalnej, trafiającej do młodego i starego, do wykształconego i prostego, do Polaka i Japończyka, do wszystkich. I tym darem on dalej służy Bogu, w ufności podnosi ludzi do Pana Boga. Ta muzyka wzrusza, budzi duszę, budzi tęsknotę za miłością, za dobrocią. Taka jest wymowa tej muzyki, niezależnie od tego, czy uświadamiamy to sobie, czy nie. Nieraz ludzie pytają, jakie są motywy religijności muzyki Chopina. Ważne jest, że cała twórczość jego jest darem Boga. Tu widzimy ten dawny świat, w którym nie oddzielano tego, co Boże, od tego, co świeckie, bo wszystko należało do Boga. Chopin budził światło Boże swoją muzyką”.

.Anthony de Mello SJ mawiał nieco prowokacyjnie: „Nie. Nic nie jest bardziej praktyczne niż duchowość”. Właśnie dlatego bardzo potrzebujemy takich dni jak Konkurs Chopinowski, w których nasze oczy i uszy są zwrócone ku wielkiej muzyce wykonywanej przez ludzi, którzy oddali jej (a przez to i nam, słuchaczom) ogromną część swojego życia, bo w tych dniach duchowość przebrana za dźwięki mazurków i polonezów, walców i etiud, scherz i ballad wchodzi w naszą codzienność, przemienia ją od środka, nadaje jej głębię i smak, a ostatecznie prowadzi do Życia.

Dominik Dubiel SJ

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 18 października 2021