Zdobyty w Stanach Zjednoczonych rozgłos wykorzystał, aby uzyskać dla ojczyzny wsparcie prezydenta Woodrowa Wilsona w walce o niepodległość – pisze John ALLISON
.Wśród wielu słynnych postaci obecnych na konferencji pokojowej w Paryżu na początku 1919 roku znalazł się także znakomity muzyk. W tamtym czasie zaangażowanie w politykę zmusiło jednak Ignacego Jana Paderewskiego, aby od działalności muzycznej wziął dłuższy urlop. Narzekając na najazd szacownych gości, Marcel Proust stwierdził: „W Ritzu nie można wytrzymać, choć jest tu Paderewski, niestety bez polonezów Chopina”. Ignacy Jan Paderewski (1860–1941) już wcześniej porzucił komponowanie, a ponieważ starania o odrodzenie niepodległej Polski – zwieńczone sukcesem po zakończeniu I wojny światowej – absorbowały go bez reszty, o powrocie do kariery wirtuoza fortepianu mógł myśleć dopiero po krótkim okresie sprawowania urzędów premiera i ministra spraw zagranicznych, które w odrodzonej Polsce powierzył mu Józef Piłsudski.
Kiedy zaczął koncertować ponownie, przyciągał tłumy, czemu trudno się dziwić, zważywszy, że był pierwszą supergwiazdą XX wieku. Prawdę mówiąc, „paddymania” szalała po obydwu stronach Atlantyku już od lat 90. XIX w., kiedy to z koncertów Paderewskiego trzeba było wynosić omdlałe damy. Najjaśniej jego gwiazda świeciła chyba mimo wszystko w Stanach Zjednoczonych, gdzie o sprawę Polski walczyła wcześniej na polu kultury pionierska aktorka Helena Modrzejewska, która potrafiłaby porwać publiczność, recytując polski alfabet. Nie minęło wiele czasu, zanim Paderewski zaczął przemieszczać się po Ameryce swoim prywatnym wagonem kolejowym, co było przywilejem niewielu.
Polityka miała wpływ na jego życie od samego początku. Jako małe dziecko nie tylko był świadkiem aresztowania swojego ojca w związku z zaangażowaniem tego ostatniego w powstanie styczniowe, ale i sam otrzymał kilka batów od rosyjskich żołnierzy. Zdobyty w Stanach Zjednoczonych rozgłos wykorzystał, aby uzyskać dla ojczyzny wsparcie Woodrowa Wilsona, który okazał się najbardziej wpływowym i skutecznym sojusznikiem Polski w walce o niepodległość. Paderewski poznał także trzech poprzedników prezydenta Wilsona – Williama McKinleya, Theodore’a Roosevelta i Williama Howarda Tafta (jako postscriptum warto dodać, że kiedy po upadku komunizmu trumnę z prochami Paderewskiego sprowadzono wreszcie do Polski w 1992 r., we mszy żałobnej uczestniczył między innymi George Bush senior).
Bez cienia przesady można stwierdzić, że choć Paderewski zawsze był ceniony w swojej ojczyźnie, to największą sławę zdobył w świecie anglojęzycznym, co nie do końca przysłużyło się jego pośmiertnej, pozamuzycznej reputacji. Umarł w Nowym Jorku, chociaż jego głównym miejscem zamieszkania i bazą, z której wyruszał na tournée, była od 1899 roku wystawna willa Riond-Bosson pod Morges, w pobliżu Lozanny. Korzystając z obfitych owoców swojego sukcesu, zakupił również kalifornijskie ranczo w Paso Robles, gdzie próbował sił jako hodowca winorośli zinfandel. Od wczesnych lat 90. XIX w. oraz w okresie tras koncertowych Paderewski nigdy na długo nie oddalał się także od Londynu. To tutaj udało mu się pozyskać kolejnych orędowników sprawy polskiej. Hołd muzykowi oddał Elgar, umieszczając cytat z utworu Paderewskiego w swoim symfonicznym preludium Polonia, skomponowanym w roku 1915 na rzecz Polskiego Funduszu Pomocy Ofiarom. To wspaniałe dzieło zawiera jeszcze inne zapożyczenia – w tym z Mazurka Dąbrowskiego, przyszłego hymnu Polski – ubrane w charakterystyczne dla Elgara orkiestrowe barwy. O sile zdolności organizacyjnych Paderewskiego najlepiej świadczy to, że na liście wielkich i szlachetnych (choć nie zawsze) postaci wspierających polski fundusz znaleźli się między innymi Thomas Hardy i Winston Churchill. Zaproszenia nie przyjął tylko jego rodak Joseph Conrad, wyjaśniając swoją decyzję telegramem: „Z całym szacunkiem dla Pana znamienitej osobowości muszę odmówić członkostwa w komitecie, w którym, jak rozumiem, pojawiają się rosyjskie nazwiska”. Poza tym wyjątkiem niemal wszystkie drzwi stały przed Paderewskim otworem, również te na Downing Street 10, gdzie szukał poparcia dla Polski ze strony brytyjskiego premiera Davida Lloyda George’a.
Nieobce były Paderewskiemu także kontakty z niewybieranymi głowami państw. Tak jak cała reszta miłujących wolność melomanów, jego urokowi ulegali królowie i królowe. Latem 1891 r. w Londynie, kiedy już spotkał się przy kolacji ze wszystkimi, poczynając od Henry’ego Jamesa, Lawrence’a Alma-Tademy i Edwarda Burne-Jonesa, a kończąc na Oscarze Wildzie, Aubreyu Beardsleyu i kilku arystokratach, został poproszony o zagranie koncertu dla królowej Wiktorii na Zamku w Windsorze. Paderewski wspominał: „Zwracała się do mnie prześliczną francuszczyzną i doprawdy uczyniła na mnie wrażenie prawdziwej królowej; ileż razy jest to słowo nadużywane! Od drobnej postaci bił majestat… Zdumiała mnie znajomością muzyki i trafnością sądów dotyczących spraw muzycznych”. Królowa odwzajemniła się nie mniejszym komplementem, a następnie, sama będąc dość bystrym „krytykiem muzycznym” (z doświadczeniem sięgającym czasów swoich ulubieńców takich jak Mendelssohn i Jenny Lind), odnotowała w swoich pamiętnikach, że Paderewski grał z „niezwykłą mocą i delikatnym wyczuciem. Naprawdę myślę, że zupełnie dorównuje Rubinsteinowi”.
Ileż to zmieniło się w ciągu tamtego roku. Debiut Paderewskiego w londyńskim St James’s Hall w 1890 r. okazał się klapą – na występ przyszło niewiele osób, a recenzje były negatywne (jak stwierdził później Arthur Rubinstein: „Anglicy byli znani z tego, że z trudem akceptują młodych nowicjuszy”). Już wtedy jednak Paderewski miał wysoko postawionych przyjaciół, którzy potrafili mu pomóc i wkrótce zafascynowani jego prerafaelickim wyglądem malarze zabiegali o to, aby namalować jego portret. Niedługo później zapraszano go na prywatne wieczorki (których często nie znosił). Pod koniec lata 1890 r. wyruszył na tournée po brytyjskich miastach, zostawiając po sobie wrażenie, które tak potem podsumował krytyk John Alexander Fuller Maitland: „[Paderewski jest] kimś, kto… jednoczy w sobie wszystkie najlepsze cechy wszystkich największych pianistów wszech czasów”. Nowa sława oznaczała światowe trasy koncertowe, między innymi do takich części Imperium Brytyjskiego, jak Nowa Zelandia, Australia i Południowa Afryka (po pobycie w prowincjonalnych miasteczkach Bloemfontein i Pietermaritzburg w marcu 1912 tę ostatnią wizytę opisał jako „ogólnie bardzo niemiłe doświadczenie”). Ciekawe, czy o południowoafrykańskim tournée wspomniał generałowi Janowi Smutsowi, naprzeciwko którego siedział podczas paryskiej konferencji pokojowej.
Biograf Paderewskiego Adam Zamoyski opisuje go, nie posługując się hiperbolą, jako „najpopularniejszego pianistę wszech czasów”. Paderewski jest poza tym bezpośrednim spadkobiercą komponujących pianistów, takich jak Liszt i Anton Rubinstein, choć jego dorobek jest o wiele skromniejszy. Grywał często recitale złożone wyłącznie z utworów Chopina, z którym był niemal nierozerwalnie kojarzony na scenie międzynarodowej ze względu na swoją polskość. Szkoda zatem, że mamy dziś raczej niepełny obraz jego umiejętności pianistycznych. Pierwszą płytę nagrał w wieku 51 lat i choć do studia powracał przez resztę życia często, nigdy nie przyzwyczaił się ani do procesu, ani do idei nagrywania muzyki. Jego najlepszych wykonań na pewno nigdy nie zarejestrowano. Wiedząc, jak ciężko ćwiczył z uwagi na tremę, możemy się tylko domyślać, że pozostawiłby po sobie jeszcze bardziej legendarne wrażenie, gdyby przestał grać wcześniej (lub nie wrócił do koncertowania po I wojnie światowej).
Większość nagrań wykonał w Wielkiej Brytanii lub Ameryce (co stanowi kolejne potwierdzenie jego paktu ze światem anglojęzycznym). Odnosząc się do nich w książce Chopin Playing, James Methuen-Campbell nazywa Paderewskiego wprost „jedną z pierwszych ofiar gramofonu. Był jednym z największych pianistów przed I wojną światową, ale w podeszłym wieku dał się namówić na wejście do studia, po czym nagrał kilka płyt, które są po części ledwie satysfakcjonujące, a po części żenująco niedokładne jak na artystę tej rangi”. Najlepsze są niewątpliwie jego najwcześniejsze nagrania. To w nich słychać owe hipnotyczne, przyciszone tony, którymi tak bardzo zasłynął.
Mimo że edycja dzieł Chopina, którą Paderewski zaczął redagować w roku 1937, a którą ukończono już po jego śmierci (oraz po II wojnie światowej), została zastąpiona przez dokładniejsze wydania urtekstowe, jej autor cieszył się autorytetem w kwestii muzyki Chopinowskiej z uwagi na wyczucie jej autentycznego stylu. Pianistą szczególnie podziwianym przez Paderewskiego był Moriz Rosenthal, który zaczął pobierać lekcje u ucznia Chopina Karola Mikulego w wieku zaledwie dziewięciu lat. Z kolei jednym z pierwszych nauczycieli Paderewskiego był Juliusz Janotha, znajomy ulubionej uczennicy Chopina, księżnej Marceliny Czartoryskiej. W wieku 24 lat Paderewski rozpoczął studia w Wiedniu pod okiem znamienitego pedagoga Theodora Leschetizky’ego, który sam był uczniem Czernego, a więc pośrednio Beethovena. Leschetizky miał 19 lat, kiedy zmarł Chopin, i nigdy nie słyszał jego gry, ale wśród osób z jego kręgu byli tacy, którzy Chopina znali i byli świadkami jego występów. Co znamienne, Paderewski też lubił grać na fortepianach Erard, ulubionej marce Chopina, z wyjątkiem wizyt w Stanach Zjednoczonych, kiedy z konieczności grał na Steinwayach.
Nagrywając utwory Chopina, Paderewski wybierał zazwyczaj formy krótkie. Nie znajdziemy wśród nich scherz, ballad czy sonat (poza Marszem żałobnym z Sonaty b-moll). Niektóre dzieła nagrywał za to kilkakrotnie, jak na przykład Nokturn Fis-dur, op. 15 nr 2, nagrany w pięciu wersjach w latach 1911–1937 – równie często nagrywał tylko swój własny popularny Menuet G-dur. Paderewskiego można zobaczyć i usłyszeć w filmie Sonata księżycowa (Moonlight Sonata) nakręconym w Londynie w roku 1935, do którego ścieżkę nagrał w studiu Abbey Road. Ten niegdyś kasowy film wprawdzie źle się zestarzał, ale ma wciąż wartość dokumentalną jako zapis tego, jak mogły wyglądać recitale artysty (o czym można się przekonać na kanale YouTube).
Wybitny muzykolog Jim Samson słusznie zauważa w podsumowaniu hasła poświęconego Paderewskiemu w The New Grove Dictionary of Music and Musicians: „Naszą uwagę przykuwa dzisiaj jednocześnie legendarny pianista, charyzmatyczny mąż stanu i prawdziwie wybitna osobowość”. Z drugiej strony jest chyba zbyt surowy, pisząc, że „jako kompozytor Paderewski ma niewiele do powiedzenia współczesnej publiczności”. Osąd ten zaczyna się chyba zmieniać dzięki coraz większej liczbie dobrych wykonań i mniej ortodoksyjnemu podejściu do muzycznych mód. Oczywiście nie wszystkie kompozycje Paderewskiego są arcydziełami, choć z drugiej strony społeczne zaangażowanie artysty mogło wpłynąć na mniej poważny odbiór jego działalności kompozytorskiej. Pośród utworów „salonowych” znajdziemy jednak tak wyśmienite miniatury, jak Mélodie op. 16 z chopinowską kantyleną czy stonowany i kojący Nokturn B-dur. Czasami to właśnie małe formy są prawdziwym sprawdzianem kunsztu pianistycznego. Obszerne Wariacje i Fuga es-moll op. 23 to utwór pod każdym względem okazały i zasługujący na więcej wykonań. Z dużych dzieł orkiestrowych wymienić należy Koncert fortepianowy a-moll, wyróżniający się ożywczym, poetyckim nastrojem. Utwór ten jest zresztą mocno obecny w świadomości melomanów dzięki wielu nagraniom wykonanym między innymi przez Earla Wilda, Barbarę Hesse-Bukowską, Felicję Blumenthal, Kevina Kennera, Nelsona Goernera, Danga Thai Sona, Piersa Lane’a, Jonathana Plowrighta i Janinę Fiałkowską.
Sam Paderewski największym sentymentem darzył swoją operę Manru. Ten zapadający w pamięć utwór, pełen dramatycznej dynamiki i głębokich orkiestrowych barw, jest nadal jedynym dziełem jakiegokolwiek polskiego kompozytora, które wystawiono w nowojorskiej Metropolitan Opera. Opera jest osnuta na kanwie powieści Józefa Ignacego Kraszewskiego Chata za wsią i opowiada o ciemnej stronie cygańskiego życia, odwrotnie niż nowela Prospera Mérimée, na której swoją cygańską operę oparł Bizet. Pomysł Mérimée zostaje odwrócony również poprzez wprowadzenie męskiego antybohatera i pozostawienie wszystkich głównych postaci przy życiu (choć nie do końca, jak się okazuje). Dzieło to dowodzi, że przesłanie założyciela współczesnego państwa polskiego jest nadal aktualnie w obecnym klimacie politycznym. Jak zauważył dyrektor Teatru Wielkiego Waldemar Dąbrowski w programie zapowiadającym powrót Manru na scenę Opery Narodowej w 2018 r.: „Historia miłości skazanej na przegraną w konfrontacji z konwenansem i tradycyjnymi normami społecznymi, bezsilnej wobec uprzedzeń i głęboko zakorzenionych przesądów, [staje] się w istocie przestrogą przed ksenofobią i nietolerancją, opowieścią o miażdżącej sile ogółu”.
.W roku 1941 nowojorski oddział wydawnictwa Boosey & Hawkes zamówił album pt. Homage to Paderewski (W hołdzie Paderewskiemu) z zamiarem uczczenia 50. rocznicy amerykańskiego debiutu wielkiego muzyka. Opublikowany w 1942 r. album stał się w rzeczywistości hołdem pośmiertnym, złożonym zgodnie z pierwotnym planem przez 17 kompozytorów, z których większość, tak jak Paderewski, uległa sile przyciągania Ameryki. Zawiera utwory tak różnorodnych artystów, jak Bartók, Milhaud i Joaquín Nin-Culmell (brat słynnej Anaïs), oraz prawdziwe perełki autorstwa Martinů (jego pierwszy utwór skomponowany w Stanach Zjednoczonych) i Castelnuovo-Tedesco. Charakteru zamówienia nie zrozumiał Britten, który skomponował utwór na dwa fortepiany, w związku z czym jego Mazurka elegiaca opublikowano osobno. Trudno o bardziej kosmopolityczny wyraz uznania dla ojca współczesnej Polski i obywatela świata.
John Allison
Tekst opublikowany w nr 34 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [LINK].