Prof. Leszek PACHOLSKI: Jak organizować naukę i uniwersytety? Część trzecia. Strategia i finanse

Jak organizować naukę i uniwersytety?
Część trzecia. Strategia i finanse

Photo of Prof. Leszek PACHOLSKI

Prof. Leszek PACHOLSKI

Profesor zwyczajny nauk matematycznych, logik, informatyk. W latach 2005–2008 rektor Uniwersytetu Wrocławskiego.

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Środków pozwalających na prowadzenie polityki kadrowej i zatrudnianie cenionych uczonych o unikalnych kompetencjach uczelnie nie mają. Nie ma też źródeł, do których można sięgnąć w poszukiwaniu takich funduszy. Jeśli nawet uczelnia zdecyduje się na zwolnienie trzech osób po to, by za ich pensje zatrudnić jednego poszukiwanego specjalistę, to w kolejnym roku dostanie dotację nie na trzech, lecz na jednego uczonego – pisze prof. Leszek PACHOLSKI

.W kolejnym tekście inspirowanym dyskusją w austriackim Klosterneuburgu, która odbyła się z okazji rocznicy powstania koncepcji brawurowo rozwijającego się instytutu IST Austria, napiszę kilka akapitów o pieniądzach. Tym, którzy wcześniejszych tekstów nie czytali lub nie pamiętają, przypomnę, że w dyskusji brali udział uczeni, którzy odnieśli ogromne sukcesy jako organizatorzy nauki.

W toczącej się od wielu miesięcy w Polsce debacie na temat reformy szkolnictwa wyższego wspomina się dwa główne podmioty planowanych zmian. Najważniejszym jest państwo, regulator oraz dysponent funduszy i woli politycznej. Drugim, mniej ważnym, jest naukowiec, a dokładniej „środowisko naukowe”, jej potencjalny realizator. Zupełnie inną perspektywę przyjęli paneliści biorący udział we wspomnianej dyskusji. Dla nich centralnym podmiotem jest autonomiczny uniwersytet, budujący przestrzeń do prowadzenia badań i wypełniający ją wybitnymi talentami.

W Polsce uczelnie są autonomiczne. Pracownicy uczelni wybierają rektora, senat, dziekanów. Senaty decydują o strukturze uczelni i zasadach przyjmowania na studia, a rady wydziałów o programach kształcenia, zatrudnianiu nowych pracowników i ich awansach. Wszystko to jednak odbywa się w ramach przydzielanych środków finansowych, których dysponentem jest państwo.

W trakcie dyskusji w Klosterneuburgu Patrick Aebischer, do niedawna prezydent Politechniki w Lozannie (EPFL), podkreślał, jak ważna jest dywersyfikacja finansowania, czyli to, żeby pieniądze pochodziły z możliwie różnorodnych źródeł. Wspomniał też o kilku strumieniach funduszy, do których Polskie uczelnie nie mają i raczej w bliskiej przyszłości nie będą miały dostępu. W USA i w Wielkiej Brytanii, podobnie jak w kilku innych krajach, w zasadzie wszyscy studenci płacą czesne. Wpłaty z czesnego stanowią tam znaczną część budżetu uczelni.

Do tego w USA dochodzą darowizny, które pozwalają na budowanie finansowej potęgi uczelni, są też ważnym narzędziem wymuszającym jakość kształcenia i zachęcającym do budowy marki. Absolwent prestiżowej uczelni zadowolony z jakości wykształcenia chętnie wesprze swoją Alma Mater w ramach swoich, nie zawsze skromnych, możliwości. Philip Knight, absolwent Uniwersytetu Stanforda, zaoferował w 2016 roku 400 milionów dolarów na utworzoną przez Johna Hennessy’ego (odchodzącego na emeryturę prezydenta tej uczelni) fundację, której celem jest wspieranie uzdolnionych, ale niezamożnych kandydatów na studia doktoranckie i biznesowe [LINK].

Patrick Aebischer wspomniał też, że rząd federalny finansuje amerykańskie uczelnie poprzez narzuty (overheads) na granty. W Polsce tak zwane koszty pośrednie w grantach badawczych nie przekraczają 30%, a bywa, że są znacznie niższe. Natomiast w Stanach Zjednoczonych od czasów II wojny światowej koszty pośrednie są ustalane na takim poziomie, że znaczna ich część stanowi w istocie dochód uczelni i wraz ze środkami pochodzącymi z innych źródeł pozwala władzom uczelni na prowadzenie polityki naukowej. Przyjęcie zasady, że narzuty mogą być wysokie, jest zasługą Vannevara Busha, przed wojną dziekana w MIT, a wiele lat później prezesa fundacji MIT, który rozumiał potrzeby uczelni badawczych i jako przewodniczący Narodowego Komitetu Badań Obronnych (National Defense Research Committee), a potem założyciel Narodowej Fundacji Naukowej (National Science Foundation) miał wpływ na politykę naukową Stanów Zjednoczonych.

Ponieważ wysokość narzutów jest negocjowana pomiędzy uczelniami a rządem, członkowie władz uczelni publicznie twierdzą, że koszty pośrednie pokrywają jedynie wydatki uczelni związane z realizacją grantów. Jednak Uniwersytet Harvarda potrafił z rządem federalnym wynegocjować „koszty pośrednie” w wysokości od 69 do 88,5%. Podobnie jest na innych uczelniach, a dochody pochodzące z narzutów są najwyższe na najlepszych uczelniach, tam gdzie pracuje wielu uczonych skutecznie aplikujących o duże granty.

Finansowanie podmiotowe

W Polsce władze uczelni publicznych nie mają funduszy na finansowanie polityki naukowej ani na budowanie wieloletnich strategii rozwoju. Od wielu lat podmiotowe finansowanie nauki jest w niełaskach. Obowiązuje doktryna, że pieniądze powinny iść bezpośrednio do najlepszych, po to by byli jeszcze lepsi. Realizatorami tego sposobu wspierania badań są centralne instytucje przyznające granty, takie jak NCN, do pewnego stopnia NCBiR, Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego oraz bardzo ceniona przez wszystkich Fundacja na rzecz Nauki Polskiej. Ta polityka niewątpliwie powoduje, że silne zespoły dobrze się rozwijają i że powstają „polskie specjalności”, kierunki badań, w których polscy uczeni są cenieni na świecie. Są zespoły, z których co kilka lat wychodzą rozpoznawani na świecie liderzy i dzięki temu poziom nauki w Polsce systematycznie się podnosi. Niestety, podnosi się tylko tam, gdzie już jest wysoki.

Na mapie prowadzonych w Polsce badań pojawiły się jasne punkty, które błyszczą coraz bardziej. Są jednak także ciemne plamy, działy badań naukowych i technologii, których w Polsce nie ma lub są na bardzo niskim poziomie, a wiele z tych ciemnych plam dotyczy dziedzin ważnych dla gospodarki. Ich wypełnienie jest trudne, bo nie ma mistrzów, którzy mogliby wykształcić uczonych na dobrym światowym poziomie, a samouk ma małe możliwości nadążenia za silnymi zespołami powiązanymi sieciami kontaktów i przebić się do światowej czołówki.

Rozwiązania stosowane na świecie w takich sytuacjach, polegające na sprowadzeniu eksperta (często z zagranicy) nie są w Polsce stosowane. Po pierwsze, nie wiadomo, kto ma o tym pomyśleć. Po drugie, nawet jeśli jakiś rektor lub dziekan dojdzie do wniosku, że trzeba zatrudnić specjalistę w dziedzinie, której na uczelni nie ma, to nie ma pieniędzy, by takiego specjalistę ściągnąć. Oczywiście zdarza się, że Polacy, którzy spędzili kilka lat w dobrych ośrodkach za granicą, wracają do kraju. Niestety, niemal nie zdarza się, że wracają osoby wypełniające dziurę w kompetencjach. Wracają bowiem głównie ci, którzy mają do czego wrócić, którzy wyjechali z Polski po studiach, często korzystając z kontaktów swoich mentorów. I zatrudniają się tam, skąd kilka lat wcześniej wyszli, wzbogacając jeden z jasnych punktów na naukowej mapie Polski. Oczywiście wracają też uczeni, którzy zostali w poprzednim miejscu pracy zmuszeni do przejścia na emeryturę lub tacy, którym skomplikowało się życie osobiste. Są to często ludzie z doskonałym dorobkiem i specjalnością, której w Polsce brakuje. Jednak nie można oczekiwać, że emeryci zdążą zbudować wokół siebie szkoły naukowe, a na kłopotach uczonych w życiu osobistym trudno opierać strategie rozwoju uczelni.

Metoda kosztowa

Biznes nie ustala cen oferowanych produktów i usług na podstawie kosztów. O cenie decyduje popyt i konkurencja, a o sukcesie firmy to, czy potrafi sprzedać produkt za cenę znacznie wyższą od kosztów jego wytworzenia. Ta nadwyżka potrzebna jest po to, by firma mogła inwestować w przyszłość, doskonaląc produkcję, poszukując nowych produktów czy choćby tylko kupując nowe maszyny. Jeśli nie będzie się rozwijać, konkurencja zaoferuje lepsze lub tańsze produkty i firma upadnie. Dotyczy to przede wszystkim firm funkcjonujących na szybko zmieniającym się rynku nowych technologii, ale nawet w najstarszych branżach cały czas trzeba inwestować w przyszłość.

Podobnie jest z uczelniami, a szczególnie z tymi, które chcą zdobyć światową markę. Muszą się cały czas rozwijać, mieć wieloletnie plany rozwoju, budowania kompetencji w nowo pojawiających się kierunkach badań i zamykania tych, które tracą znaczenie. Muszą walczyć o talenty na wszelkich poziomach — ściągać na studia uzdolnioną młodzież, zdobywać wybitnych uczonych, którzy podniosą renomę i przyciągną najlepszych stażystów i doktorantów, ale oczekują wysokiego wynagrodzenia i ogromnych pieniędzy dla swojej grupy badawczej, na sprzęt i pracowników.

Uczelnie, a także instytuty badawcze są w Polsce finansowane metodą kosztową. W dużym uproszczeniu ministerialne algorytmy przyznają uczelniom kwoty proporcjonalne do liczby studentów i nauczycieli akademickich, czyli kosztów. Lepsze uczelnie mogą na każdego nauczyciela i studenta dostać nieco więcej od słabszych, ale różnice są niewielkie. Podobnie są finansowane prace badawcze. Uczeni realizujący granty otrzymują tyle, ile zaplanowali w kosztorysie na aparaturę, odczynniki, niezbędne podróże, wynagrodzenie ewentualnych współpracowników oraz na pokrycie tak zwanych kosztów pośrednich (obsługa administracyjna, ogrzewanie, sprzątanie pomieszczeń). Podobnie jest w przypadku studiów płatnych. Czesne może pokrywać jedynie koszty kształcenia. Uczelnia publiczna nie może zarabiać na płatnych studiach. Jeśli chce zbudować nowe laboratoria lub sale wykładowe, występuje do ministerstwa z wnioskiem o dotację, a ministerstwo może dotację przyznać, ale może też wniosek odrzucić.

Środków pozwalających na prowadzenie polityki kadrowej i zatrudnianie cenionych uczonych o unikalnych kompetencjach uczelnie nie mają. Nie ma też źródeł, do których można sięgnąć w poszukiwaniu takich funduszy. Jeśli nawet uczelnia zdecyduje się na zwolnienie trzech osób po to, by za ich pensje zatrudnić jednego poszukiwanego specjalistę, to w kolejnym roku dostanie dotację nie na trzech, lecz na jednego uczonego. Uczelnie publiczne nie mogą też w zasadzie gromadzić środków na realizację celów w przyszłości, a niewykorzystane w danym roku dotacje trzeba na ogół zwracać.

Najlepsze uniwersytety na świecie to w znakomitej większości prywatne fundacje, dysponujące ogromnym, pochodzącym głównie z darowizn, majątkiem. Stać je na rywalizację o najsławniejszych uczonych budujących markę uczelni. W elitarnym gronie najlepszych szkół mało jest uczelni publicznych. Pojawiają się tam, gdzie różne uczelnie są finansowane z różnych źródeł. W RFN to kraje związkowe finansują uniwersytety (także techniczne). Nic więc dziwnego, że w bogatej Bawarii uczelnie są lepsze niż w Meklemburgii. W Szwajcarii uniwersytety są finansowane przez kantony, natomiast obie doskonałe politechniki ETH w Zurychu i EPFL w Lozannie są hojnie finansowane przez rząd federalny dysponujący ogromnymi funduszami.

Państwo, które finansuje wiele uczelni, rzadko decyduje się na istotnie lepsze finansowanie wybranych uniwersytetów kosztem innych. Najprościej jest bowiem dzielić po równo. Ponadto każda próba zróżnicowania dotacji jest z politycznego punktu widzenia ryzykowna. W Polsce uczelnie z mniejszych ośrodków, które na zróżnicowaniu mogą stracić, potrafią nakłonić polityków ze swoich regionów do zablokowania zmian. Oczywiście, można dodatkowe środki przyznawać w sposób całkowicie uznaniowy, tak jak kiedyś przyznano Uniwersytetowi Jagiellońskiemu 600 milionów na jego sześćsetlecie, a niedawno miliard Uniwersytetowi Warszawskiemu. Trudno jednak wyjaśnić, jak takie prezenty, które dodatkowo są przeznaczone na infrastrukturę, mogą wpływać na rozwój kadry.

.Jeśli chcemy mieć w Polsce dobre uczelnie, trzeba umożliwić budowanie skutecznych strategii i prowadzenie przez wiele lat mądrej i stabilnej polityki kadrowej. Do tego potrzebna jest autentyczna autonomia, rozluźnienie ograniczeń systemowych i gwarancja dobrego stabilnego finansowania w wysokości wyraźnie wyższej niż to, co potrzebne jest do pokrycia niezbędnych aktualnych kosztów. Jednak funduszy dla wszystkich nie wystarczy. Trzeba finansowanie zróżnicować, ale nie wiadomo, jak zbudować centralny system dystrybucji dotacji, który wymusi poprawę jakości. Próby są podejmowane, ale dotychczasowe są mało udane. A te, które funkcjonują w Polsce, oprócz wymuszania pewnych pożądanych reakcji dają skutki uboczne — generują patologie.

O tym – w następnym tekście.

Leszek Pacholski

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 17 kwietnia 2017