Prof. Patryk PLESKOT: Rurarz, Spasowski – żywoty równoległe. Wokół ucieczek ambasadorów PRL w grudniu 1981 r.

Rurarz, Spasowski – żywoty równoległe. Wokół ucieczek ambasadorów PRL w grudniu 1981 r.

Photo of Prof. Patryk PLESKOT

Prof. Patryk PLESKOT

Historyk, politolog, profesor Uniwersytetu Rzeszowskiego, naczelnik Oddziałowego Biura Badań Historycznych IPN w Warszawie. Autor ok. 200 artykułów naukowych, a także autor, współautor lub redaktor blisko 50 książek. Laureat m.in. Nagrody Historycznej „Polityki”, Nagrody Klio, konkursu „Książka Historyczna Roku”.

zobacz inne teksty Autora

Nie ulega wątpliwości, że wprowadzenie stanu wojennego 13 grudnia 1981 r. stało się impulsem, który pchnął Romualda Spasowskiego i Zdzisława Rurarza do dramatycznej decyzji: zwrócenia się o azyl polityczny do rządu USA. Ucieczka dwóch ambasadorów nie nastąpiła jednak od razu; co więcej, była wynikiem znacznie bardziej skomplikowanego splotu przyczyn: zarówno politycznych i ideowych, jak i osobistych; a nawet prozaicznych – pisze Prof. Patryk PLESKOT

Cisza przed burzą. Dwaj ambasadorzy PRL w przededniu przejścia na drugą stronę żelaznej kurtyny (grudzień 1981 r.)

.W sobotę 12 grudnia 61-letni Romuald Spasowski, ambasador PRL w Waszyngtonie – najważniejszej placówki dyplomatycznej po drugiej stronie żelaznej kurtyny, przebywał w swej rezydencji i od rana śledził doniesienia z PRL. Około godz. 20.00 czasu waszyngtońskiego (w Polsce było już po północy) okazało się, że kontakt z Warszawą został odcięty. „Zrozumiałem, że zaczęła się tragedia. Wanda [żona Romualda – P.P.] nie mogła powstrzymać łez. Jak zwykle w najcięższych chwilach zamknąłem się w sobie” – zapisał dyplomata w maszynopisie swych wspomnień. „Wypowiedziano wojnę »Solidarności«. A to oznaczało wojnę z całym narodem” – dopowiadał z większym patosem w opublikowanej parę lat później wersji książkowej.

Łatwo stwierdzić, że te słowa są co najmniej nieprecyzyjne: Spasowski z pewnością nie mógł wiedzieć już w sobotę – choćby i wieczorem – że w PRL wprowadzono stan wojenny. Dlatego nie można ufać kolejnemu zdaniu z książki: „Nie spaliśmy tej nocy, próbując nie przegapić żadnych wieści z Polski i dyskutując godzinami o tym, co się dzieje”. W wersji z maszynopisu dodawał, że przez całą noc omawiał sytuację z żoną, córką Marią i zięciem Andrzejem Grochulskim, zdając sobie sprawę, że w Polsce wypowiedziano wojnę „Solidarności”. Należy to uznać za literacką kreację, choć nerwowa atmosfera i poczucie zagrożenia nie musiały być wcale zmyślone.

Przed północą do ambasady zadzwonił z Nowego Jorku Bohdan Lewandowski, ówcześnie jeden z zastępców sekretarza generalnego ONZ. Pytał o wieści. Twierdził, że sam nic nie wie, ale naciskał na Spasowskiego, by ten czekał na instrukcje.

Wanda Spasowska zapamiętała, że dopiero „13 grudnia zadzwonił do męża telefon z informacją o stanie wojennym. Nie wiem, kto to był. Spodziewaliśmy się tego, choć liczyliśmy na jakiś cud. Ja się codziennie modliłam”. Sam Romuald przyznaje, że dramatyczna niedziela upłynęła pod znakiem chaosu: pod budynkiem ambasady pojawiła się prasa, telefon dzwonił bez przerwy. Wszyscy pytali, co się dzieje, a ambasador nie potrafił im powiedzieć niczego konkretnego.

Jednym z licznych rozmówców ambasadora tego dnia był znany sowietolog Richard Pipes. Miał odnieść wrażenie, że Spasowski może poprosić o azyl. Przyznał to jednak już po jego ucieczce, w dodatku w rozmowie z jednym z polskich dyplomatów. Słowa te nie brzmią więc wiarygodnie – podobnie jak późniejsze plotki, że Wanda Spasowska znalazła się w gronie protestujących przed ambasadą. W jednym ze współczesnych wywiadów Pipes w ogóle zresztą o tym „wrażeniu” nie wspomniał. Stwierdził tylko, że rozmawiał przez telefon z ambasadorem, usiłując dowiedzieć się czegoś pewnego o bieżącej sytuacji w Polsce.

Z perspektywy wielu lat wrażenia z pierwszych godzin po wprowadzeniu stanu wojennego starała się odtwarzać Wanda: „13 grudnia do naszej rezydencji przyszło wielu znajomych dziennikarzy. Stan wojenny przelał czarę goryczy. Mówiliśmy im o wszystkim, co czujemy. Gdyby te wiadomości ukazały się w prasie, jestem pewna, że bym tu dziś nie siedziała. Nic z tego się nie ukazało. Żądni sensacji amerykańscy dziennikarze tym razem postanowili nas chronić”. Da się tu dostrzec pewną przesadę, a media – choć przecież niezależne – nie milczały zapewne z własnej woli, a raczej z inspiracji służb i władz; przy tym trudno sobie wyobrazić, by Wanda wypowiadała się w całkowicie otwarty sposób. Na pewno jednak Spasowskim puszczały „ideologiczne hamulce” – to zjawisko uwidacznia się także w przypadku Zdzisława Rurarza.

Wciąż 13 grudnia wieczorem (czasu waszyngtońskiego) Spasowski wysłał do Warszawy depeszę utrzymaną w powściągliwym tonie, ale dość emocjonalną jak na szyfrogram dyplomatyczny. Donosił o wniosku Departamentu Stanu o „natychmiastowe przekazanie zapytania w związku z wypadkami w Warszawie w nocy z 12 na 13 [grudnia]. Pytają, jaki jest zasięg operacji policyjnej, jaki cel i czas trwania. Stwierdzają, że stale powtarzali, że w wypadku użycia siły będą musieli zrewidować wychodzenie nam naprzeciw w sprawach gospodarczych […]. Proszę o możliwie pilną odpowiedź”. Dalej ambasador pisał bardziej osobiście: „Proszę o informację również dla mnie. Agencje zasypują nas pytaniami. Powtarzają wiadomość o otoczeniu budynków »Solidarności« w Warszawie i Gdańsku. Podaje się również za Reuterem wiadomości o ruchach czołgów radzieckich. Czekam na odpowiedź”.

W słowach tych można dostrzec zdenerwowanie, zaniepokojenie, dezorientację – ale na pewno one same nie dawały podstaw, by posądzać nadawcę o chęć ucieczki.

* * *

.W sobotę 12 grudnia Zdzisław Rurarz – młodszy od Spasowskiego o 10 lat ambasador PRL w Tokio – wraz z żoną Janiną zjadł lunch w jednej z tradycyjnych restauracji z japońskim kompozytorem Matsudairą Yoritsunem (mówiącym zresztą po polsku) i jego małżonką. Rurarz wspominał, że spotkanie przebiegło w serdecznej, wręcz beztroskiej atmosferze.

Niedzielny poranek 13 grudnia Rurarzowie spędzili w swej rezydencji. Około godz. 11.00 czasu tokijskiego (w Polsce trwała jeszcze noc z 12 na 13 grudnia) wyszli na zewnątrz z zamiarem udania się na przejażdżkę. Jak zapamiętał ambasador, nagle podbiegł do nich Janusz Omietański – rezydent SB w ambasadzie – pełniący akurat w placówce (czy tylko przypadkiem?) dyżur telefoniczny. Poinformował o przerwaniu połączenia z Warszawą. Zaniepokojony Zdzisław postanowił mimo wszystko pojechać z rodziną na zaplanowaną wycieczkę. Sprawa nie dawała mu jednak spokoju i szybko wrócił. W ambasadzie przekazano mu potwierdzoną już informację o wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce.

Relacja ta nie jest pewna: w innym miejscu Zdzisław twierdził, że o stanie wojennym dowiedział się z japońskiego radia. Wersje te nie są sprzeczne: być może chodziło o wiadomości zasłyszane w radiu podczas przejażdżki, potwierdzające niejasne jeszcze słowa Omietańskiego, a następnie zweryfikowane na miejscu.

Po powrocie do placówki Rurarz oczywiście nie mógł połączyć się z Warszawą i zdobyć bardziej konkretnych danych bezpośrednio z MSZ. Mimo że wcześniej pesymistycznie patrzył na sytuację w Polsce, był teraz zaskoczony – podobnie jak personel placówki i gość specjalny: Józef Cyrankiewicz, przybyły tu w sprawach rodzinnych 10 dni wcześniej. Ambasador nie spodziewał się, że siłowe rozwiązanie zostanie wprowadzone jeszcze przed świętami. Do końca łudził się, że gen. Wojciech Jaruzelski nie poważy się na ten „akt zdrady wobec swego narodu”. Tak przynajmniej twierdził później. W pierwszym odruchu był nawet gotowy przyjąć, że może Jaruzelski działał w obronie Polski przed interwencją zbrojną. Nie chciał uwierzyć, iż generał „dopuścił się obrzydliwej zdrady własnego narodu”. Szybko jednak zrozumiał, że tak właśnie było. Podobnie jak w przypadku Spasowskiego, trzeba ostrożnie podchodzić do takich rekonstrukcji myślowych tworzonych już po ucieczce przez samych bohaterów.

Na razie jednak w reakcji na nieprecyzyjne wiadomości z Warszawy Rurarz był zobowiązany do zaostrzenia zasad bezpieczeństwa w placówce i zwrócenia się z prośbą do japońskiej policji o zwiększenie ochrony. Tym samym utrudniał sobie ucieczkę. Trzeba pamiętać, że ambasada tokijska była znacznie mniejsza od waszyngtońskiej, a ambasador mieszkał na jej terenie, niełatwo więc było wymknąć się po kryjomu.

Wciąż 13 grudnia, choć z opóźnieniem, zaczęły napływać nowe lakoniczne informacje z Warszawy. Atmosfera na placówce stawała się coraz bardziej nerwowa. „Dzidek słucha wiadomości do 2.00 w nocy” – notowała Janina Rurarz.

* * *

.Zarówno w przypadku Spasowskiego, jak i Rurarza, mimo wszystko, nie sposób dopatrzyć się odbiegających od normy reakcji na wprowadzenie stanu wojennego. Czy byli po prostu zbyt wytrawnymi dyplomatami, by zdradzić, czy też decyzja o ucieczce dopiero musiała zapaść? To, co wydarzyło się już kilka dni później (czyli 19 grudnia w przypadku Romualda i 23 grudnia w przypadku Rurarza) na pewno zdumiało nie tylko ich podwładnych i centralę MSZ w Warszawie, lecz także polską i światową opinię publiczną.

Co zatem zmieniło się w ciągu kilkudziesięciu zaledwie godzin? Czy zaskoczone były również polskie i amerykańskie służby specjalne? Czy stan wojenny był początkiem, a może wręcz przeciwnie: końcowym etapem planowania ucieczki? Czemu o azyl poprosili właśnie ci ambasadorzy, a nie inni? To tylko niektóre pytania poruszane w książce.

Patryk Pleskot
Fragment książki: Rurarz, Spasowski – żywoty równoległe. Wokół ucieczek ambasadorów PRL w grudniu 1981 r., wyd. IPN, 2023 [LINK]

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 1 grudnia 2023