
Dobra i zła architektura
Straciliśmy kolejną szansę, by zabłysnąć w Europie jakością realizowanej w Polsce architektury, choć przecież mogło być inaczej. Że może być inaczej, udowadnia przypadek, również niedawno zbudowanego, Muzeum Historii Polski, do tego zaprojektowanego przez polską pracownię architektoniczną – pisze prof. Piotr CZAUDERNA
„Możesz odłożyć złą książkę, możesz zignorować złą muzykę, ale nie możesz zignorować brzydkiej wieży naprzeciwko twojego domu”. Renzo Piano
.Jeden udany architektoniczny projekt może odmienić wizerunek danego kraju. Dobitnie dowodzi tego historia Opery w Sydney, którą zaprojektował duński architekt, Jørn Utzon. Sydney Opera House znajduje się na przylądku Bennelong, obok słynnego mostu Sydney Harbour Bridge. Początkowo znajdował się tam wojskowy fort, a później zajezdnia tramwajowa.
W 1947 roku stały dyrygent Sydney Symphony Orchestra, Eugene Goossens, wpadł na pomysł budowy nowej siedziby nie tylko dla orkiestry symfonicznej, ale i opery. Rząd Nowej Południowej Walii zgodził się na ten projekt, widząc w tym szansę rozwojową dla swej stolicy, a w roku 1955 zarekomendowano Bennelong Point jako lokalizację dla nowego budynku. Rok później ogłoszono międzynarodowy konkurs na projekt, który miał obejmować budynek z dwiema salami: operową i teatralną. Napłynęły 233 zgłoszenia z 30 krajów. Przewodniczącym jury konkursowego był znany fiński architekt pracujący w USA, Eero Saarinen. Niestety, rejsowy samolot, którym podróżował do Australii, dotarł na miejsce ze znacznym opóźnieniem i Saarinen pojawił się na posiedzeniu komisji konkursowej, gdy połowa z projektów była już oceniona i odrzucona. Saarinen uparł się jednak, by powtórzyć całą procedurę od początku. Jak się okazało, zwycięski projekt Utzona znalazł się właśnie gronie tych wstępnie odrzuconych. Gdy tylko Saarinen go zobaczył, natychmiast wykrzyknął: „To jest właśnie wasza wymarzona opera!”.
Praca Jørna Utzona była jedyną, w której umieszczono kompleks dwóch głównych sal obok (a nie naprzeciwko) siebie i zwrócono je w stronę portu. Dodatkowo każdy budynek zwieńczono rzędem żelbetonowych ćwierćkopuł w kształcie żagli wykonanych z betonu. Projekt Utzona był jednak dość prowizoryczny i szybko okazało się, że jego realizacja stwarzała wiele problemów technicznych, które wynikały z jego nowatorskiej natury.
Mimo że otwarcie opery pierwotnie zaplanowano po czterech latach, czyli na rok 1963 r., wkrótce okazało się, że budżet projektu został wielokrotnie przekroczony, a do rozwiązania problemów technicznych było nadal bardzo daleko mimo zaangażowania najlepszej australijskiej firmy inżynieryjnej. Główne wyzwanie stanowiła konstrukcja betonowych żagli. W rozwiązaniu tego problemu pomógł wizjonerski sen Utzona, któremu przyśniły się wycinki krzywizny kuli. Wtedy wpadł na pomysł, że konstrukcję żagli można oprzeć na prefabrykowanych elementach powtarzających te same krzywizny w różnej skali. Do dziś przypomina o tym mały pomnik posadowiony przed głównym wejściem do budynku. Mimo to w roku 1966 rząd Nowej Południowej Walii zrezygnował z dalszej współpracy z Utzonem, który wrócił do Danii. Sama budowa opery trwała jednak nadal. Zakończono ją dopiero pod koniec roku 1973.
Co ciekawe, Jørn Utzon nigdy nie zobaczył ukończonego budynku, który tak wspaniale zaprojektował i za który otrzymał w 2003 roku Nagrodę Pritzkera, zwaną często architektonicznym Noblem. W uzasadnieniu dla przyznania nagrody napisano, że Jørn Utzon zaprojektował niezwykle piękny budynek, który stał się symbolem narodowym Australii dla reszty świata. Kiedy australijski rząd zreflektował się, że należałoby należycie uhonorować Utzona, postanowił zaprosić go do Sydney na swój koszt. Jednak ten odmówił i odpisał, że wybitnego skrzypka zaprasza się do filharmonii nie po to, żeby się tam pokazał, ale po to, żeby zagrał. Australijczycy od razu zrozumieli ten przytyk i w 1999 r. zlecili Utzonowi przeprojektowanie dawnej Sali Recepcyjnej wraz z foyer Opery i towarzyszącą mu kolumnadą. Jednak do Australii przyjechał tylko syn Utzona, także architekt. Salę Recepcyjną ostatecznie otwarto ponownie w roku 2004 r. i nazwano ją imieniem Utzona. Z jej okien roztacza się wspaniały widok na wschodnią część portu w Sydney. Z kolei w roku 2007 Operę w Sydney umieszczono w katalogu obiektów UNESCO World Heritage.
.Jak powiedział lord Rothschild, przewodniczący Kapituły Nagrody Pritzkera: „Nie ma wątpliwości, że Sydney Opera House jest arcydziełem. Jest to jeden z największych symboli XX wieku, obraz wielkiej urody, który stał się znany na całym świecie – symbol nie tylko miasta, ale całego kraju i kontynentu”. Wiele innych budowlanych inwestycji z ostatnich lat, choćby takich jak Sala Koncertowa Walta Disneya w Los Angeles, Muzeum Guggenheima w Bilbao czy Miasto Sztuki i Nauki w hiszpańskiej Walencji stało się ikoną swoich miejsc i czasów. Wielu z ich twórców, takich jak Frank Gehry, Zaha Hadid, Santiago Calatrava, Renzo Piano czy Tadao Ando, zostało laureatami Nagrody Pritzkera, podobnie jak Jørn Utzon.
Co ciekawe, wybitni architekci nie uciekali przed projektami sakralnymi. Japończyk Tadao Ando zaprojektował Kościół Światła w Ibaraki, a jego rodak Kenzo Tange – Katedrę Matki Boskiej w Tokio, z kolei Włosi, Renzo Piano – Kościół Pielgrzymkowy św. Ojca Pio w San Giovanni Rotondo, a Pier Luigi Nervi – Katedrę Matki Boskiej Wniebowziętej w San Francisco. Również sam Jørn Utzon zaprojektował niewielki kościół Bagsværd na przedmieściach Kopenhagi. Także Le Corbusier projektował kościoły, np. słynną kaplicę Notre Dame Du Haut niedaleko francuskiego miasteczka Ronchamp oraz klasztor dominikanów Sainte Marie de La Tourette w Éveux, też we Francji.
Niestety, Polska ma raczej niewiele szczęścia do wybitnych wielkoskalowych realizacji architektonicznych (z kilkoma wyjątkami). Nawet projekty sławnych architektów zrealizowane w Polsce, takie jak budynek Metropolitan autorstwa Normana Fostera w Warszawie, nie zachwycają. Podobnie jest z nowo otwartym budynkiem Muzeum Sztuki Nowoczesnej (MSN) w Warszawie. Z pewnością Warszawa zasługiwała na muzeum sztuki współczesnej z prawdziwego zdarzenia, choć sama sztuka współczesna jest bardzo często propagandowym i komercyjnym „humbugiem”, w którym liczą się tylko chęć szokowania i dobre układy z wpływowymi marszandami. Niestety, nowy budynek warszawskiego MSN nie stanie się ikoną naszej stolicy, która byłaby rozpoznawalna na całym świecie.
.Od samego początku inwestycji tej towarzyszą kontrowersje. Projekt szwajcarskiego architekta, Christiana Kereza, który wygrał początkowy konkurs architektoniczny, także reprezentował minimalistyczne podejście do architektury, a jego szare pudło nie różniło się aż tak bardzo od ostatecznie zrealizowanego projektu białej kostki autorstwa Amerykanina, Thomasa Phifera.
Warto przypomnieć, że ten wcześniejszy konkurs architektoniczny zakończył się w atmosferze skandalu kilkoma dymisjami oraz wieloletnią sprawą sądową, a pracownia Kereza zbankrutowała. W założeniach konkursowych zapisano, że gmach muzeum miał stać się „kontrapunktem dla Pałacu Kultury, a jego bryła – rozpoznawalnym na świecie – nowym symbolem Warszawy”. Czy to osiągnięto, proszę rozstrzygnąć samemu.
W mojej opinii ostatecznie powstał budynek nijaki, pochodzący jakby z innej epoki, kiedy to dominowała brutalistyczna modernistyczna architektura w stylu Le Corbusiera, twórcy słynnej jednostki marsylskiej. Co gorsza, budynek ten słabo wpisuje się w otoczenie zdominowane przez ogromną stalinowską socrealistyczną bryłę Pałacu Kultury i Nauki, choć z pewnością jego wnętrze jest ciekawsze niż zewnętrze i dostosowane do potrzeb ekspozycji sztuki współczesnej. Nic dziwnego, że niektórzy określają go jako: wielki publiczny szalet, kontenerowe miasteczko, pudło, bunkier czy betonowy barak.
Jasne jest, że teren wybrany pod muzeum nie był „łatwy architektonicznie”. Sam Kerez powiedział, że sylwetka PKiN jest zbyt wyrazista, by z nią konkurować czy próbować ją zagłuszać. Niektórzy twierdzą nawet, że nic by tam nie pasowało. Być może należało jednak po odzyskaniu niepodległości pałac zburzyć jako symbol komunistycznej dominacji nad Polską, jak to sugerowali niektórzy i jak to stało się z soborem św. Aleksandra Newskiego na placu Saskim w latach 20. Można było też pomyśleć o innej lokalizacji muzeum.
.Śmieszy mnie porównywanie otwarcia MSN w Warszawie z otwarciem Muzeum Guggenheima, które jest budynkiem o zupełnie innym charakterze, a także oczekiwanie w związku z tym wystąpienia tzw. „efektu Bilbao”. A jeszcze bardziej zadziwia przekonanie prezydenta Warszawy, Rafała Trzaskowskiego, że mamy do czynienia z wyjątkowym wydarzeniem: „Po pierwsze, takiego miejsca w Warszawie nie było od dziesięcioleci. […] Miejsca, które samo w sobie jest absolutnie spektakularne […] i które wpisuje się w Nowe Centrum Warszawy. Udaje nam się powoli po dekadę odczarować centrum miasta i kontynuować jego całkowitą przebudowę”.
I tak oto straciliśmy kolejną szansę, by zabłysnąć w Europie jakością realizowanej w Polsce architektury, choć przecież mogło być inaczej. Że może być inaczej, udowadnia przypadek, również niedawno zbudowanego, Muzeum Historii Polski, do tego zaprojektowanego przez polską pracownię architektoniczną WXCA. Ten o wiele większy niż MSN budynek (44 000 vs. 20 000 m kw.) kosztował nieznacznie tylko większą kwotę, bo 800 mln vs. 640 mln zł. Mimo że Muzeum Historii Polski funkcjonuje od niedawna, to już zostało obsypane polskimi i międzynarodowymi nagrodami. Otrzymało między innymi Nagrodę Wersalską (Prix Versailles) w konkursie, w którym brały udział nowe lub nowo otwarte muzea z całego świata. Doceniono jego szczególne walory architektoniczne, gdyż uznano jego gmach za dzieło samo w sobie oraz za budynek pełen przemyślanych znaczeń. Doceniono również jego fasadę nawiązującą do kolejnych warstw polskiej historii: od czasów najdawniejszych do współczesności. Wśród zwycięzców ww. konkursu znaleźli się tacy potentaci, jak Wielkie Muzeum Egipskie w Gizie. Już samo coroczne ogłoszenie wyników konkursu jest prestiżowe, bo odbywa się w paryskiej siedzibie UNESCO. Muzeum Historii Polski (MHP) zostało także jednym z laureatów innego prestiżowego konkursu, ULI European Awards for Excellence, w kategorii „Sztuka i Kultura”. A zaledwie przed tygodniem MHP zatriumfowało w globalnej edycji tego konkursu – ULI Global Awards for Excellence, co stanowi jedno z najwyższych światowych wyróżnień w branży nieruchomości i urbanistyki. Jak zauważyło jury, poza architekturą i środkami zrównoważonego rozwoju środowiskowego projekt MHP jest czymś znacznie więcej niż muzeum. Doceniono też, że opracowano go tak, aby zbudować dialog społeczny w celu przedstawienia całej złożoności historii Polski.
.Przy okazji budowy Muzeum Sztuki Nowoczesnej dobitnie przekonaliśmy się, że współczesna architektura, podobnie jak pozostałe dziedziny sztuki, może być po prostu brzydka. Jak twierdzi polska historyk architektury Anna Cymer, powinniśmy porzucić kategorię piękna w interpretacji architektury, a także zaniechać myślenia o architekturze w kategorii pojedynczych budynków, skupić się na ich kontekstowości i traktować je jako zapis pewnej epoki. Osobiście nie podzielam tego poglądu, podobnie zresztą jak znakomity architekt Renzo Piano czy nieżyjący już wybitny konserwatywny filozof Roger Scruton, który napisał w swej książce Estetyka architektury: „Architektura wyróżnia się spośród innych form sztuki poczuciem funkcji, lokalną jakością, techniką, publicznym i nieosobistym charakterem oraz ciągłością ze sztukami dekoracyjnymi”. Wzywał on do powrotu do pierwszych zasad współczesnej teorii architektury, twierdząc, że estetyka architektury jest w swej istocie estetyką życia codziennego, gdyż rozumienie i poczucie estetyki jest nierozerwalnie związane ze zmysłem szczegółu i stylu, z których wszystko to, co stosowne, ekspresyjne, piękne i proporcjonalne, czerpie swoje znaczenie. Mam jednak nieodparte wrażenie, że poczucie piękna z naszego otoczenia oraz codziennego życia po prostu wyparowało.