

Jaki jest sens życia? Odpowiedzi na to pytanie trzeba szukać w świecie wokół nas
Co my robimy na ziemi? Aby wiedzieć, czym jest człowiek, należy go uchwycić intelektem tam, gdzie najpełniej urzeczywistnia on swoją naturę, a więc tam, gdzie jest on najprawdziwiej sobą. Najlepiej usytuować nas samych wobec zagadnienia, które dotyczy nas w tym samym stopniu, co naszych przodków, a które ostatecznie odnosi się do natury człowieka – pisze prof. Rémi BRAGUE
.Doktor Watson właśnie wprowadził się do mieszkania, które ma dzielić z innym lokatorem o nazwisku Sherlock Holmes, i jako porządny Anglik nie pozwala sobie na zadawanie współlokatorowi osobistych pytań, toteż usiłuje odgadnąć jego profesję, sporządzając wykaz jego kompetencji. Obok innych dziwactw zaskakuje go ignorancja współlokatora w pewnych kwestiach. Rzeczony pan Holmes nie ma pojęcia, czy ziemia kręci się wokół słońca, czy też jest odwrotnie. Gdy zostaje poinformowany o faktycznym stanie rzeczy, oświadcza zresztą, że postara się jak najszybciej o tym zapomnieć, gdyż taka wiedza do niczego mu się nie przyda: „A jakie, do licha, ma [to] dla mnie znaczenie? […] Mówisz, że krążymy dookoła słońca. Gdybyśmy krążyli dookoła księżyca, nie miałoby to także najmniejszej wagi dla mnie i dla mojej pracy”.
A czy nam, niezależnie od tego, czy dziedziną naszej pracy jest medycyna, prowadzenie śledztw czy zbrodnia, naprawdę przydatna jest wiedza o tym, jak zrobiony jest świat, wokół czego krąży ziemia, po której chodzimy? Czy nie warto by raczej wiedzieć, co robimy na ziemi?
To pytanie zadaje sobie człowiek z ulicy (a któż z nas nim nie jest?), kiedy w dogodnej dla siebie chwili odkrywa w sobie „metafizyczny nastrój. Przez to pytanie rozumie mniej więcej: jaki jest sens życia? I nie bez znaczenia jest sposób, w jaki stawia to pytanie. Zakłada ono, że ludzkie życie jest określone na podstawie jakiegoś faktu fizycznego, że jest nie tylko obecnością w jakimś nieokreślonym świecie, lecz w określonym miejscu tego świata, w miejscu określonym w odniesieniu do innych elementów tej samej całości. W tym przypadku „na ziemi”, a nie „na księżycu” ani nie unosząc się w ciepłym powietrzu jak słynny „latający człowiek” Awicenny. W pierwszym ujęciu znaczy to po prostu, że żyjemy, i to nie sześć stóp pod ziemią czy w piekielnych czeluściach. Jest jednak znaczące, że ludzkie życie od razu okazuje się gdzieś umiejscowione i jako umiejscowione.
Właśnie w obrębie tego horyzontu zamierzam przeanalizować kosmologię w pewnym określonym momencie historii myśli, w okresie schyłkowej starożytności i jej średniowiecznych kontynuacji w trzech gałęziach myśli okołośródziemnomorskiej. W tym czasie wiedza o tym, jaki jest świat fizyczny, była w najwyższym stopniu stosowna, by odpowiedzieć na pytanie o to, „co my robimy na ziemi?”. Gdy odtwarzam tę minioną wizję świata, bynajmniej nie powoduje mną zwykła ciekawość antykwariusza; próbuję usytuować nas samych wobec zagadnienia, które dotyczy nas w tym samym stopniu, co naszych przodków, a które ostatecznie odnosi się do natury człowieka. Aby wiedzieć, czym jest człowiek, należy go uchwycić intelektem tam, gdzie najpełniej urzeczywistnia on swoją naturę, a więc tam, gdzie jest on najprawdziwiej sobą. Doskonałość (arete) jest przedmiotem etyki. Antropologia zatem nierozerwalnie wiąże się z etyką.
Twierdzę mianowicie, że przez długi okres myśli starożytnej i średniowiecznej (zakładając, że można je tutaj rozgraniczyć) postawa uważana za umożliwiającą człowiekowi osiągnięcie pełni człowieczeństwa była pojmowana – przynajmniej przez tradycję myśli dominującej – jako związana z kosmologią. Mądrość, dzięki której człowiek jest lub powinien być tym, czym jest, była „mądrością świata”. Okres, w którym tak było, ma początek i koniec. Tym samym stanowi zamkniętą całość, odrębną w stosunku do prehistorii i posthistorii – tej, w której się znajdujemy.
To, co rozumiem tutaj przez kosmologię, nieco różni się od tego, co słowo to zazwyczaj wyraża. Rozumie się bowiem przez nie tę mieszankę kosmografii i kosmogonii, uznawaną – jak wspomniałem – przez najnowsze teorie za konieczną. Pojęcie kosmologii wolę zastrzec dla jednego określonego użycia. Rozumiem przez nie, co zresztą zakłada słowo logos, nie jakiś zwykły dyskurs, lecz pewien sposób wytłumaczenia świata, w którym musi wyrażać się refleksja nad naturą świata jako świata. Kosmologiczny jest taki dyskurs, wyrażony bądź nie (w tym ostatnim przypadku można by mówić o „doświadczeniu”), w którym to, co sprawia, że świat jest światem – to, co można by nazwać „światowością” – nie jest założone z góry, ale przeciwnie, w sposób ukryty lub jawny staje się problemem. Świat musi zatem zostać jawnie przedstawiony i już nazwany. Obecność słowa z pewnością nie zakłada obecności pojęcia, ale jego brak wskazuje przynajmniej, że pojęcie to nie było problematyzowane. Nie będę się więc wdawać w pogłębioną analizę różnych tzw. pierwotnych „wizji świata”, w których to słowo nie występuje, bądź też będę je rozpatrywał tylko po to, by pokazać, na jakim tle musiała się wyodrębnić ludzka myśl, żeby sformułować jakąś ideę świata i nadać jej nazwę.
Element refleksji siłą rzeczy jest zatem obecny we wszelkiej kosmologii, podczas gdy jego brak bynajmniej nie przeszkadza w kosmografii czy w kosmogonii, gdzie byłby on nawet nie na miejscu. Kosmologia musi zdawać sprawę ze swojej możliwości i już z pierwszego warunku swojego istnienia, czyli z tego, że w świecie obecny jest podmiot zdolny doświadczać świata jako takiego – człowiek. Kosmologia koniecznie musi więc obejmować coś takiego jak antropologia. Ta ostatnia jest nie tylko zbiorem rozważań, jakie można przeprowadzić na temat niektórych wymiarów ludzkiej egzystencji – wymiaru społecznego, gospodarczego, anatomicznego itd. Nie ogranicza się również do teorii usiłującej wyodrębnić istotę człowieka; obejmuje także refleksję nad tym, w jaki sposób człowiek może zrealizować w pełni to, czym jest – czyli etykę. Nie będę zajmował się występowaniem po sobie kolejno różnych teorii dotyczących powstania świata fizycznego. Z jednej strony dlatego, że tę pracę już wielokrotnie wykonano; z drugiej strony dlatego, że w żadnym razie nie miałbym potrzebnych do tego kompetencji. Spróbuję natomiast wyodrębnić to, co można by nazwać kosmologią przeżywaną przez człowieka przednowożytnego.
Słowo „kosmologia” w znaczeniu, w jakim go używam, zakłada zatem otwartość na jakąś antropologię. Czy jest to gwałt zadany językowi? Czy, co gorsza, próba zredukowania kosmologii do jakiejś zwykłej „wizji świata”, siłą rzeczy subiektywnej – niezależnie od tego, czy jej nośnikiem jest jednostka, czy społeczeństwo?
.Zauważmy najpierw, że słowo „świat” często ma znaczenie antropologiczne. Można stwierdzić, że coraz częściej służy do określania rzeczywistości ludzkich. Trzeba będzie zdać sprawę z tej ewolucji semantycznej, która sama jest objawem pewnej rewolucji sposobów myślenia. „Świat” oznacza zatem dla nas ziemię w ujęciu całościowym, rozpatrywaną jako miejsce pobytu ludzkości, oikoumene, lub społeczeństwo, a nawet jego część, najznakomitszą warstwę społeczną („światowiec”); i wreszcie słowo to może oznaczać jakieś środowisko („światek Don Camilla”). To właśnie znaczenie, niezależnie od tego, czy jest właściwe, czy też nie, najbardziej się jednak rozpowszechniło. W gruncie rzeczy bowiem już niemal wcale nie używamy słowa „świat” dla określenia pewnej rzeczywistości fizycznej jako takiej. W tym znaczeniu mniej lub bardziej ściśle jest ono zastępowane innymi słowami, takimi jak „wszechświat” czy „kosmos”. W istocie zdarza nam się określać rzeczywistości kosmiczne jako „świat” czy też „światy”, w liczbie mnogiej – wtedy, gdy mówimy o „wielości światów”. Czynimy to jednak tylko wtedy, gdy uznajemy te rzeczywistości za możliwe do zamieszkania przez ludzkość bądź gdy wyobrażamy je sobie jako zaludnione hipotetycznymi istotami, które miałyby być podobne do ludzi („wojna światów”).

Rémi Brague
Fragment książki Rémiego Brague „Mądrość świata”, tłumaczenie: Agnieszka Kuryś (Wydawnictwo Teologii Politycznej, Warszawa 2021)