Roland MASZKA: Jestem w środku strajku

Jestem w środku strajku

Photo of Roland MASZKA

Roland MASZKA

Polonista. Absolwent gedanistyki. Współautor podręczników szkolnych. Pasjonat teatru i tradycyjnej książki, siebie zalicza do epoki Gutenberga. Inicjator dobrych praktyk w szkole.

zobacz inne teksty Autora

Co na razie udowodnił strajk? Że można cały ten majestat procedur odrzeć z szat i nikt nie krzyczy: król jest nagi – pisze Roland MASZKA

Jeszcze we wrześniu ubiegłego roku jedna z uczennic zapytała mnie, czy poprę protest nauczycieli, jeśli do takiego dojdzie. Odpowiedziałem wówczas, że jestem nauczycielem i pójdę za głosem mojego środowiska, tak jak ona jest uczennicą i identyfikuje się najchętniej ze swoją grupą rówieśniczą. Odpowiedź ta podyktowana była raczej okolicznością pięknego jesiennego dnia i spaceru, jaki odbywałem właśnie z klasą, a nie realną możliwością strajku. Kiedy jednak ta sama uczennica kilka miesięcy później zapytała mnie w czasie lekcji, czy będę strajkował – protest nauczycieli stawał się już faktem i mogłem odpowiedzieć tylko ‘tak’ lub ‘nie’. Dziewczyna oczekiwała przede wszystkim deklaracji, nie argumentacji.

Pytanie o strajk było wtedy jednym z najważniejszych. Od początku trwania protestu zastanawiałem się, czy realizujemy żądania ekonomiczne czy polityczne i przystępowałem do strajku z przeświadczeniem, że walczymy jednak o poprawę bytu materialnego, o po prostu o wyższe normalne zarobki – jeśli słowo ‘normalne’ jest tu właściwe, bo co miałoby niby znaczyć: proporcjonalność do tego, co dano albo obiecano innym, odpowiedniość poziomu jakiejś średniej w Polsce czy porównywalność z tym, co zarabiają nauczyciele w krajach Unii. Odwołano się do konkretnej liczby – tysiąc i ani kroku w tył. Roszczenie wysunął Związek Nauczycielstwa Polskiego w pytaniu referendalnym do nauczycieli i innych pracowników szkoły. Wynik był porażający – ponad dziewięćdziesiąt procent za strajkiem. Zaraz potem – jakby goniąc króliczka – ze swoimi pytaniami referendalnymi zwróciła się do załogi Solidarność – tu pojawiła się kwota sześciuset pięćdziesięciu złotych. A ponieważ pieniądze zawsze są argumentem najsilniej przemawiającym, i tym razem wynik referendum był wysoki – choć ludzie pytali, po co dwa referenda, jakby nie przyjmując, że toczą się dwa odrębne spory zbiorowe. Być może zakładali, że jeśli można zrobić ustępstwo – to kwota sześciuset pięćdziesięciu złotych jest jeszcze ostatecznie do przyjęcia jako nieprzekraczalna granica. W szkołach nauczycieli zrzeszonych w ZNP jest około dwustu pięćdziesięciu tysięcy, Solidarność skupia około siedemdziesięciu kilku tysięcy pracowników – znamienita większość polskich nauczycieli to ludzie niezrzeszeni. Polacy nie mają chyba takiej potrzeby organizowana się, jaką mają nasi zachodni sąsiedzi (na przykład podobno prawdziwy Niemiec to Niemiec zrzeszony – tam trudno znaleźć nauczyciela, który nie należałby do jakiegoś związku zawodowego). Ale Polaków zawsze łączy wspólność losu. W przypadku nauczycieli jest to po prostu niedostatek, którego na zewnątrz nie widać. Strajk dawał możliwość wypowiedzenia tego głośno – bez wstydu i ukrywania się za pozytywistycznym etosem społecznika, człowieka pracującego dla idei… To dlatego protest stał się możliwy! A organizacje związkowe konieczne – bez nich formalny legalny strajk byłby niewykonalny. Nauczyciele w znamienitej większości, nie identyfikując się z żadnym ze związków, poparli protest…

Entuzjazm i determinacja, z jaką przystępowano do strajku, były spoiwem wspólnego celu – i na nowo definiowały solidarność, której istotą jest przecież poczucie współodpowiedzialności… Czy myślano o współodpowiedzialności za uczniów? To poczucie nauczyciele zawsze mieli. Pytanie, czy miało je państwo, które zepchnęło nauczycieli do płacowego pułapu pozwalającego przetrwać, ale nie wzlecieć… Budżet określa format człowieka, jak chciałby Balzac, mówiąc, że istnieje naród pióronośny wciśnięty w budżecie między pierwszym stopniem szerokości, który obejmuje płace tysiąca dwustu franków – rodzaj Grenlandii biurokratycznej – a trzecim stopniem, gdzie zaczynają się płace nieco cieplejsze od trzech do sześciu tysięcy. W tym przedziale funkcjonuje ów naród pióronośny jako specjalny gatunek wielkiej rodziny głupców… Urzędnik na łasce państwa. Kim my jesteśmy?

Dlaczego strajk trwa, zamiast osiągnąć cel? Wydaje się, że ci którzy pamiętają protest z początku lat dziewięćdziesiątych, zwłaszcza dotkliwe sankcje finansowe – bo za strajk nie zapłacono, pozostali sceptyczni. Wówczas wszyscy mieliśmy poczucie, że nas oszukano. A okupowaliśmy szkoły! Część tych obaw przeniosła się na obecny protest. Ten strajk ujawnił jakąś nową jakość solidarności, wyłaniającą się z różnic pokoleniowych, odmiennych poglądów i sympatii politycznych, i różnej oceny rzeczywistości. Nauczyciele nie są dziś monolitem zorientowanym wyłącznie lewicowo. Ale traktuje się ich w kategoriach potencjalnego elektoratu – już spisanego na straty. Kiedy rozmowy stron kończą się fiaskiem – wzrasta stopień niezadowolenia – i to jest normalne, ale temperaturę wrzenia osiąga się na przykład za sprawą krów i świń… Trudno dziwić się reakcji… Wtedy strajk wchodzi w fazę happeningu – maskarady, festiwale pieśni strajkowej, polonezy koronacyjne na miejskich placach… Jak to służy protestowi? Medialnie. To idealny scenariusz dla opozycji – coś ze spektakularne rewolucyjnej ulicy… Z drugiej strony świetny pretekst dla Ministerstwa Edukacji, od którego wieje grozą i dobrą wolą, i które samo teraz dźwiga ciężar nauczycielskiego etosu. Jak to służy edukacji – fatalnie. Ludyczne nastawienie, choć przez łzy. I jeszcze coś jakby ze Sławomira Mrożka. Minister Edukacji w sprawach edukacji nie wypowiada się w ogóle – ma zakaz? A jeśli już się pojawia, to tylko po to, by oznajmić – wszystko przebiegło bez zakłóceń… Nie byłem w teatrze, ale oglądam spektakl.

Co na razie udowodnił strajk? To, że jeden człowiek – Sławomir Broniarz – może być twarzą protestujących. To, że nauczycieli można zastąpić każdym… Siedemnaście lat wypracowywania standardów egzaminacyjnych, setki godzin spędzonych na szkoleniach i radach pedagogicznych – można przekreślić jednym rozporządzeniem… Że można cały ten majestat procedur odrzeć z szat i nikt nie krzyczy: król jest nagi. To jeszcze udowodnił strajk, że można wbić w poczucie winy nauczyciela – który zamiast trwać przy uczniu, czyni z niego zakładnika i jest winny, bo etycznie naganny. Kolega, który właśnie odstąpił od strajku, tłumaczył, że ten argument przeważył. Nie można posługiwać się uczniami – bo jeśli ktoś kogoś bierze w zakład, to znaczy, że jest się jego oprawcą. Pytanie tylko, to gra uczniami? Ten sam kolega zwraca moją uwagę na mistrzowskie posunięcie strony rządowej – w przestrzeń publiczną biegnie informacja: chcemy dać nauczycielom osiem tysięcy – a oni nie chcą! Zwiększenie pensum z osiemnastu do dwudziestu czterech godzin to dalsza część tej propozycji – ale liczy się to co inicjalne: osiem tysięcy – to utrwala się odbiorcy komunikatu. Ileż cynizmu trzeba, by posłużyć się taką konstrukcją?

.Kto zatem dążył do strajku? Kto uczynił Sławomira Broniarza jego liderem? Jaki efekt odniósł na razie strajk? – impas. Obie strony dążą do zwarcia, a szkoła pozostaje pusta… W mediach oficjalnych protest nauczycieli jest sprawą trzeciorzędną – przecież wszystko odbywa się bez zakłóceń; w mediach opozycyjnych tematu oświaty nie przykrył nawet pożar Notre Dame… Czy staliśmy się instrumentem w rękach polityków? Odpowiedź nasuwa się sama. Tak. Niewątpliwie strajk radykalizuje postawy ludzkie, weryfikuje poglądy i wyostrza spojrzenie. Powraca pytanie – jaki jest zasadniczy cel tego strajku? I kto pojawia się w cieniu związkowych liderów? I co jeszcze wniósł strajk? Niebanalny pomysł – konferencję okrągłego stołu na temat edukacji – jakby scenariusz z lekcji wosu…

Roland Maszka

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 23 kwietnia 2019